Dla mnie Szczyrk zawsze był i pozostanie zimową stolicą Polski. Przyjeżdżałam tu jeszcze z rodzicami, potem z moim chłopakiem, a teraz mężem (bo chłopak z czasem awansował na wyższy poziom). Owszem, jakieś 10 lat temu zaczął się zauważalny odpływ turystów do pobliskiej Wisły, ale na szczęście wyszło na to, że przeniosło się tam głównie towarzystwo snobów i niedzielnych narciarzy. Szczyrk stał się więc mniej zatłoczony – bardziej przestronny i nieco bardziej wyciszony, co w moich oczach tylko dodało mu atrakcyjności.
Oczywiście ochoczo kolportowałam pogłoski o turystycznej śmierci Szczyrku, bo wcale nie zależało mi na powrocie w te rejony licznych hord japiszonów z markowym sprzętem i okularami przeciwsłonecznymi w cenie samochodu osobowego, którzy spędzali dnie, tłocząc się na stoku i przy wyciągach, a noce – hulając na hałaśliwych zabawach w dyskotekach. Teraz w Szczyrku czynny był tylko jeden nocny klub, w restauracjach zawsze dało się znaleźć miejsca siedzące, a przy wyciągach czekało się najwyżej minutę. Raj.
Ostatni zjazd i ostatnie hamowanie na dole stoku
Uff... Na dzisiaj dosyć. Mięśnie bolały mnie w ten cudowny sposób, jaki gwarantuje tylko spora porcja wysiłku fizycznego na świeżym, mroźnym powietrzu. Jurek już czekał na dole, przy zejściu na parking. Przy czym nie czekał sam. Obok niego stał Marcin, jego dobry kumpel z pracy. Mój mąż właśnie coś mu opowiadał, machając rękami; obaj śmiali się beztrosko. Wypięłam narty i zeszłam do nich, zaciekawiona i jednocześnie trochę zmartwiona: skoro Jurek spotkał tu jakichś znajomych, to z wieczoru, który mieliśmy spędzić tylko we dwoje – nici.
Na mój widok Marcin nieco się zmieszał. Dziwne... Nie zdążyłam o nic zapytać, bo chwilę później dołączyła do nas niebrzydka brunetka i zawisła na jego ramieniu. A ja zbaraniałam. Marcin z Jurkiem pracowali razem i przyjaźnili się od dawna, byliśmy wspólnie na kilkunastu imprezach. Mówiąc „wspólnie”, mam na myśli mnie, Jurka, Marcina i Kalinę, czyli jego żonę. Bardzo ładną blondynkę, a zarazem cichą i skromną dziewczynę, zakochaną na zabój w swoim przystojnym mężu.
Parę chwil trwało, zanim skojarzyłam, że coś tu nie gra. Po prostu w głowie mi się nie mieściło, że Marcin tak bezczelnie, jawnie zdradza Kalinę, na dokładkę zbrukał mój Szczyrk, przywożąc tu jakąś swoją flamę. Pewnie specjalnie wybrał takie niemodne ostatnio miejsce, w nadziei, że nie natknie się na żadnych znajomych. Co za pech... Świat jest mały. Kumpel męża szybko się pożegnał i pociągnął swoją partnerkę do samochodu
– Słuchaj – zwróciłam się do Jurka, gdy wsiedliśmy do naszego auta. – Ty wiesz, co to było za dziewczę.
– Jakaś Mariola – mruknął.
– Jaka Mariola? – drążyłam.
– A nie wiem, nie pytałem – wzruszył ramionami, chyba nie był zainteresowany.
– Nie pytałeś? Przecież Marcin ma żonę, do cholery. I dzieci – krzyknęłam.
Spojrzał na mnie, po czym westchnął.
– No przecież wiem...
– I nie zamierzasz z tym nic zrobić?
– Nie mój cyrk, nie moje małpy – odburknął i przekręcił kluczyk w stacyjce.
– No dobra, nie będziemy przez jakąś, hmm, małpę psuć sobie urlopu.
– Właśnie – ucieszył się wyraźnie mąż. – Lepiej się nie mieszać, żeby nie namieszać. To co, lecimy na obiadek?
Ale nie zamierzałam tego tak zostawić...
Kiedy już wróciliśmy do Katowic, odczekałam dla pewności parę dni. A potem zrobiłam to, co zamierzałam zrobić od samego początku: zadzwoniłam do Kaliny.
– Słuchaj, masz może ochotę na kawę? – zaproponowałam. – W tym nowym centrum handlowym jest fajna kafeteria...
– A stało się coś? – spytała nieufnie, jakby już coś przeczuwała.
– No, jeszcze nie wiem, chcę pogadać.
– O czym? – nie ustępowała.
– Nie o czym, a o kim. O Marcinie.
– O 17:00 – powiedziała krótko i natychmiast się rozłączyła.
Na miejsce dotarłam 10 minut przed czasem
Okazało się, że Kalina tkwiła już sztywno przy stoliku. Wzięłam kawę i siadłam naprzeciwko niej.
– Powiem bez owijania w bawełnę. Byliśmy w Szczyrku na nartach, spotkaliśmy twojego męża i nie był sam – wypaliłam.
– A z kim? – spytała spokojnie.
– Z taką jedną, brunetką... Podobno Mariola miała na imię. Krótko ich widziałam, nie rozmawiałam z nią wcale, z nim zamieniłam ledwie dwa zdania.
– Marcin ma kuzynkę, brunetkę...
– Proszę cię – prychnęłam. – I kuzynka by mu się wieszała na szyi? To przykre, wiem, ale najwyraźniej ma jakąś babę na boku. Musisz coś z tym zrobić.
Kalina milczała dłuższą chwilę
Prawdę mówiąc, milczała bardzo długo. Spodziewałam się łez, krzyków, zaprzeczania faktom, ale nie tego spokojnego, choć pełnego napięcia milczenia. I uważnego, podejrzliwego spojrzenia, którym mnie świdrowała, jakbym to ja zrobiła coś złego.
– Po co mi to mówisz? – spytała. Zamurowało mnie.
– No wiesz... Solidarność jajników i te sprawy... – próbowałam rozładować atmosferę, ale na twarzy Kaliny nie pojawił się nawet cień uśmiechu. – Uznałam, że powinnaś wiedzieć. Najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa. Twój mąż cię oszukuje. Nie mogłam tego zachować dla siebie.
– Aha, nie mogłaś... Boby ci sumienie nie pozwoliło... – mówiła cicho, bawiąc się pustą filiżanką. – Ale z wywróceniem mojego świata do góry nogami twoje sumienie nie miało żadnego problemu.
To nie było pytanie, więc taktownie milczałam
Co tu zresztą powiedzieć w takiej sytuacji? Rozumiałam jej rozgoryczenie. Prawda bywa bolesna. Ja już swoje zrobiłam – wyznałam jej uczciwie, co widziałam. Kolejny ruch należał do Kaliny. Do niej chyba też to dotarło, bo znowu zmierzyła mnie wzrokiem i wycedziła:
– Skoro już mi powiedziałaś, skoro wymiotłaś brudy spod dywanu, tak że wszyscy je widzą, muszę coś z tym zrobić, jak sama powiedziałaś. Czy chcę, czy nie...
Potaknęłam, acz bez wcześniejszej pewności siebie. Kalina dziwnie podchodziła do sprawy. Wrażenie, że ma do mnie o coś pretensje, nasiliło się.
– To cześć – powiedziała nagle, po czym po prostu wstała i wyszła.
Jurek wrócił z pracy nieco później niż zwykle
– Miałem przykrą rozmowę z Marcinem – rzucił już od progu. – Boże, kobieto, czy ty nie masz własnych zmartwień? Musisz pchać nos w cudze sprawy?
– O co ci chodzi? – oniemiałam.
– Podobno spotkałaś się z Kaliną i powiedziałaś jej, że przyłapałaś go z kochanką... – spojrzał na mnie potępiająco.
– A nie było tak? – broniłam się.
– Nie wiem, ja im świecy nad łóżkiem nie trzymałem – odrzekł chłodno. – I radziłem, żebyś się nie wtrącała. Gdzie cię nie proszą, tam kijem wynoszą. Wybuchła awantura, ze łzami, krzykami i ciskaniem przedmiotami. Oraz z wyrzucaniem Marcina z domu, żądaniem rozwodu, oczywiście z orzeczeniem o winie. No, masakra. I teraz oboje mają do ciebie żal.
– Jak to oboje? Kalina też?
– Głównie ona – odparł Jurek.
No nie, litości
Wtedy zachowywała się dziwnie i patrzyła na mnie, jakby uważała, że miałam jakiś interes w psuciu jej szczęścia. Ale to nie ja byłam tutaj tą złą!
– Jej mąż paraduje z kochanką po Szczyrku, a ona ma pretensje do mnie? Oszalała?! – krzyknęłam zdenerwowana.
Jurek zaśmiał się ironicznie.
– Ile ty masz lat? Pięć? – prychnął. – Nie wiesz, że kiedyś posłańcom przynoszącym złe wieści obcinano głowę...
– I niby ja jestem takim posłańcem?
– I to nieproszonym, bo nikt cię z misją nie wysłał, sama to zrobiłaś. Zresztą podejrzewam, że tak jak Marcin nie jest święty, tak Kalina nie jest ślepa...
– Co ty mówisz?! – szczęka mi opadła. – Że niby mają jakiś niepisany układ? Czego nie widać, tego nie ma? A ja im wszystko popsułam, bo nie odwróciłam głowy i nie trzymałam języka za zębami?
Jurek wzruszył ramionami.
– Wychodzi na to, że tak. W każdym razie nie spodziewaj się już od nich żadnych zaproszeń. Kalina nie chce cię znać. A z Marcinem już się pogodziła. O rozwodzie nie ma mowy.
Czytaj także:
„Wiem, że wychowuję cudze dziecko. Nie odejdę od żony, bo w przeszłości też ją zdradziłem”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę takiego męża”
„Od lat próbuję uciec od byłego partnera. Ale on ciągle mnie odnajduje...”