– A gdyby Marta wybrała się z nami nad morze? Co ty na to? – zapytałam Grześka, z którym spotykałam się od roku i byłam przekonana, że w nim odnalazłam swoją drugą połówkę jabłka: był wesoły, opiekuńczy, przystojny.
– Nie ma mowy! – odparł tonem, który nie dawał nadziei na owocne negocjacje.
– Ale jest mi jej szkoda… – wyjęczałam.
– Ten jej Włoch Marco ją rzucił, ot tak...
– Wcale mu się nie dziwię.
– No wiesz! – żachnęłam się. – Mógłbyś chociaż udawać, że ją lubisz. To moja najlepsza przyjaciółka.
– Jak mam udawać, że ją lubię, skoro jej nie trawię? – zapytał. – Nie widzisz, że wasz układ jest po prostu... chory? Toksyczny?
– Przesadzasz – odparłam, choć bez głębszego przekonania.
Była zazdrosna o inne koleżanki
Z Martą poznałyśmy się na studiach; trafiłyśmy do jednej grupy. Polubiłyśmy się i na drugim roku wynajęłyśmy razem kawalerkę. Wspólnie się uczyłyśmy, robiłyśmy zakupy i chodziłyśmy na imprezy. Drzwi do naszego mieszkania się nie zamykały: znajomi wpadali prawie co dzień – na studenckie jedzonko, nasiadówki przed sesją czy imprezy.
Pierwszy niepokojący sygnał pojawił się, gdy Marta postanowiła spędzić tydzień u rodziców. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżała na tak długo, no ale przecież świat się przez to nie zatrzymał. Drzwi naszej kawalerki nadal stały otworem dla gości. Pierwsze słowa Marty po powrocie i po odkryciu „dowodów przestępstwa”, czyli kilku pudełek po wielkiej rodzinnej pizzy i baterii pustych butelek po piwie, brzmiały:
– Jak mogłaś mi to zrobić!? Bawiliście się świetnie beze mnie! Pizza... Piwo...!
Była wściekła. Chodziła nerwowo po pokoju, a potem rozpakowała walizkę, ciskając ubrania do szafy. Raz tak się zamachnęła, że mało nie trafiła mnie bluzką w twarz.
– Ale przecież nie wydarzyło się nic szczególnego – zaczęłam się tłumaczyć, choć wcale nie czułam się winna.
– Pozwól, że ja to ocenię. Mów, co się tu działo – zażądała, a gdy skończyłam, kazała mi obiecać, że nigdy więcej nie wpuszczę gości, gdy jej nie będzie w domu.
Od tej pory, ilekroć gdzieś wyjeżdżała, domagała się w SMS-ach relacji z tego, co robię, z kim i gdzie jestem. Wtedy myślałam, że nie może beze mnie wytrzymać, że jesteśmy takimi papużkami nierozłączkami… Właściwie nawet mi pochlebiało, że ona tak bardzo interesuje się moim życiem.
Pewnego wieczoru szykowałyśmy się na koncert. Marta właśnie brała kąpiel, gdy zadzwoniła do mnie Ela, koleżanka z podstawówki. Chciała spytać, co u mnie słychać; numer telefonu dała jej moja mama. Mimo długiej przerwy świetnie nam się gadało. Jak tylko Marta wyszła z łazienki, rzuciłam się do lustra, aby poprawić makijaż. Gdy w kosmetyczce nie znalazłam pudru, pomyślałam, że wzięła go Marta. Wyszłam więc z łazienki, żeby ją o to spytać, i... zamarłam, bo przyłapałam ją na przeglądaniu mojej komórki.
– Ale się nagadałaś... – mruknęła kpiąco. Zmieszana, od razu odłożyła telefon, a ja później odkryłam, że skasowała numer mojej koleżanki. – Tęskniłaś za starą kumpelą?
„Jak mogła grzebać w moim telefonie? To nie kosmetyczka ani szafa!” – oburzyłam się.
– Chyba nie zamierzasz jej tu zaprosić? – warknęła jeszcze Marta, po czym, wyraźnie obrażona, ruszyła do wyjścia.
„Jest zazdrosna i stroi fochy?! To ja powinnam mieć pretensje do niej, nie na odwrót” – pomyślałam, ale ostatecznie nie zaprosiłam do nas Elki. Uznałam, że skoro Marta płaci połowę czynszu, ma prawo decydować o gościach.
Miesiąc później współlokatorka chyba znów przeglądała mój telefon. W niewytłumaczalny sposób wyparowało z niego zaproszenie na imprezę, które przyszło w SMS-ie od innej koleżanki. Nie miałam siły prowadzić śledztwa, ale znałam winną. Postanowiłam zmienić hasło do komórki. Dziwnym trafem tego samego dnia wieczorem Marta najpierw chodziła po mieszkaniu zła jak osa, a potem nagle zalała się łzami.
– Ty mnie już chyba nie lubisz!
– Dlaczego? – zdziwiłam się szczerze.
Wskazałam fotel obok i uśmiechnęłam się do niej zachęcająco:
– Chodź, obejrzymy serial, wypijemy wino. Będzie fajnie.
Nie wyglądała na przekonaną, ale usiadła.
– Otóż to – warknęła, a jej łzy natychmiast wyschły. – Znajdujesz dla mnie czas, tylko jak się nudzisz. Poza tym cię nie obchodzę.
– Wiesz doskonale, że to nieprawda.
– Ale na wakacje jedziesz beze mnie.
„A więc o to chodzi!” – pomyślałam. Wybierałam się z rodzicami na Mazury. Bez Marty. Niby dlaczego miałabym spędzać z nią każdy dzień? Siedziała w fotelu obok, pociągając nosem i wzdychając. Kiedyś to działało, ale z czasem zaczęło mnie drażnić jej wieczne użalanie się nad sobą. Zagryzłam zęby, policzyłam do dziesięciu i... zaproponowałam, żeby do nas dołączyła. W końcu to moja przyjaciółka… Z radości klasnęła w dłonie.
– A może wybierzmy się nad morze, co? We dwie, bez rodziców... – zasugerowała nieśmiało. – Z rodzicami to obciach.
Obie się roześmiałyśmy, choć w duchu zrobiło mi się przykro. Marta jakby coś wyczuła – spojrzała na mnie oczami zranionej sarny, a ja kolejny raz uległam.
– Dobra, pogadam z nimi – bąknęłam.
Udało się, bo obiecałam im, że zorganizuję nam jakąś rodzinną wycieczkę jesienią.
Postanowiłam się od niej uwolnić
Pojechałyśmy z Martą do Ustki. Bawiłyśmy się od rana do nocy. Pech chciał, że to ja poznałam faceta, a Marta nie – ale czas i tak spędzaliśmy we trójkę. Spotkałam się z nim jeszcze parę razy po powrocie do domu, jednak Marta robiła wszystko, żeby mi go obrzydzić. Powtarzała, że on jest za niski, że krzywo chodzi, ma tandetne poczucie humoru i jest mało inteligentny. Wynajdowała wciąż nowe mankamenty, aż wreszcie dopięła swego. Przestałam odbierać telefony od Grześka, a Marta znów miała mnie tylko dla siebie.
Zbliżał się koniec studiów. Musiałyśmy zdecydować, czy nadal będziemy mieszkać razem, czy każda z nas zacznie oddzielne dorosłe życie. Marta odziedziczyła po babci mieszkanie i zaproponowała mi pokój u siebie. W pierwszej chwili uznałam, że to świetny pomysł. Przyzwyczaiłam się do Marty, byłyśmy jak małżeństwo z kilkuletnim stażem. Szybko się jednak zreflektowałam, bo przypomniały mi się jej ataki zazdrości, jej zaborczość. Dotarło do mnie, że teraz wreszcie mam szansę, aby się od niej uwolnić. Postawiłam wszystko na jedną kartę i zdecydowałam, że wynajmę kawalerkę.
– I jak ty sobie sama poradzisz? – Marta osłupiała, gdy jej o tym powiedziałam. – Skąd weźmiesz kasę na opłaty? No i skąd będę wiedzieć, co robisz? Gdzie się szlajasz i z… – przerwała w pół zdania, jakby nagle dotarło do niej, że posunęła się za daleko.
To jednak nie znaczy, że zamierzała się poddać. Swoim zwyczajem zaczęła mną manipulować – a to grała na moim poczuciu winy, to znów się przymilała, albo dla odmiany dąsała. Zaprezentowała całą paletę swoich możliwości, ale nic nie wskórała. Wreszcie, po raz pierwszy od chwili, gdy razem zamieszkałyśmy, byłam zupełnie obojętna na ten szantaż emocjonalny.
Pierwsze samotne tygodnie w kawalerce były dziwne. Czułam się tak, jakbym nagle straciła własny cień, ale powoli przyzwyczajałam się do nieobecności Marty. Z czasem dostrzegałam coraz więcej zalet mojej nowej sytuacji – nareszcie mogłam się spotykać, z kim chciałam, i nikomu nie musiałam się spowiadać ani tym bardziej nikogo prosić o pozwolenie czy o rozgrzeszenie.
Marta zmieniła taktykę. Ignorowała mnie, dając do zrozumienia, że jest obrażona. Wyraźnie oczekiwała, że zatęsknię, i teraz ja będę zabiegać o kontakt z nią. Nie doczekała się, bo poznałam Grześka...
Kiedy przyjaciółka dowiedziała się o mojej nowej miłości, jej zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Momentalnie skończyła z cichymi dniami i stała się do rany przyłóż. Wypytywała o rozkwitający romans delikatnie, z ciekawością, ale bez nachalności i, co ważniejsze, powstrzymywała się od negatywnych komentarzy. A dobrą radą służyła mi tylko wtedy, gdy ją o to poprosiłam.
Mimo to z czasem jej obecność w naszym związku stawała się coraz bardziej widoczna, natarczywa, zawłaszczająca. Wracała dawna Marta i jej skłonność do kontrolowania mojego życia. Proponowała nam obiady, wypady we trójkę za miasto, na zakupy... A w końcu zapytała, czy nie mogłaby spędzić z nami wakacji nad morzem.
Właśnie ta prośba wywołała ostry sprzeciw Grześka. Nazwał naszą relację chorą, toksyczną, i niestety miał rację. Zwrócił też moją uwagę na coś bardzo ważnego.
– A jeśli kiedyś urodzisz dziecko?
– Czyżbyś mi coś proponował? – zakpiłam. – No a jak urodzę, to co?
– No właśnie ja pytam: co wtedy? Zastanów się. Marta grzecznie pogodzi się z faktem, że centrum twojego świata stanie się niemowlak? Czy będzie ci obrzydzać własne dziecko? Albo awansuje na toksyczną ciocię?
Zastanowiłam się i... przeszły mnie ciarki. Zrozumiałam, że muszę się uwolnić od Marty. Raz na zawsze. Niby wiedziałam to już wcześniej, nawet próbowałam się wyrwać spod jej osaczającego wpływu, ale potem znowu wpuściłam ją do swojego życia, w którym się zagnieździła i zaczęła się rozpychać. Może nie umiała zachowywać się inaczej? Może bardziej potrzebowała psychologa niż przyjaciółki? Może składała się z kompleksów, niepewności... Jednak to już nie mój problem. Pewien etap mojego życia się zakończył. A w tym nowym miejsca dla Marty już nie ma.
Czytaj także:
„Po 15 latach małżeństwa myślałem, że żona ma kochanka. A ona ukryła, że ma raka. Myślała, że przestanę ją kochać”
„Trwałam przy mężu tyranie ze względu na córkę. Katował mnie, później przepraszał, a we mnie ciągle tliła się nadzieja”
„Szwagrowie liczyli, że w spadku dostanie im się biżuteria teściowej. Cóż, będą się musieli obejść smakiem, krwiopijcy”