Nienawidzę, kiedy ludzie wtrącają się w moje życie, ale w sumie od czego są przyjaciółki? One przecież znają mnie najlepiej i może faktycznie czasami wiedzą, czego mi potrzeba. Tak sobie rozmyślałam, idąc na kolację do Anity. Wiedziałam, że oprócz mnie zaprosiła jeszcze dwie pary i samotnego przyjaciela swojego męża. Ten przyjaciel niby miał być dla mnie.
Swatanie to chyba jedna z najgłupszych rzeczy, jakie znam. Kiedy więc po raz pierwszy usłyszałam od Anity, że Kostek z pewnością by mi się spodobał, zjeżyłam się jak kot.
Fakt, że jestem od wielu miesięcy sama nie jest dla mnie komfortowy, ale to jeszcze nie powód, aby moja przyjaciółka urządzała „pogotowie ratunkowe”. Niestety, Anita ma taki charakter a nie inny, a zatem powoli, krok po kroku, przekonywała mnie, że powinnam poznać jej przyjaciela Kostka, i że będę zachwycona.
– To rozwodnik, ale nie ma dzieci. Po prostu nie ułożyło mu się z żoną. To go chyba nie przekreśla? – opowiadała mi rozentuzjazmowana.
– Jasne, że nie. Moi rodzice przecież także się rozwiedli, a oboje są wspaniali! Tylko że lepiej im wychodzi ta „wspaniałość” osobno, a nie razem – uspokoiłam ją, że nie mam alergii na rozwodników. – Znasz go dobrze?
Liczyłam, że to właśnie moja szansa
– Widziałam go kilka razy na spotkaniach integracyjnych, na które firma Marcina zapraszała pracowników razem z rodzinami. Miły, inteligentny, prawdziwy dżentelmen. Wyobrażasz sobie, widziałam, jak odebrał swojej szefowej z rąk tacę z szampanem i sam zaniósł kieliszki do stołu, kiedy mieli wznosić toast za pomyślność firmy. Powiedziałabym, że takich facetów już nie ma… – rozmarzyła się Anita, patrząc z wymownie na męża.
– Kochanie, przecież ja ci też zawsze pomagam w domu – upomniał się ten z wyrzutem. – A że Kostek jest elegancik i czaruś, to fakt – przyznał.
Nastawiłam się więc pozytywnie na spotkanie „pana dżentelmena”, i tamtego wieczoru szłam do przyjaciółki przepełniona nadzieją. Oczywiście, miałam pewne obawy. „Czy wydam mu się atrakcyjna, interesująca?” – zastanawiałam się, na wszelki wypadek poświęcając więcej czasu na staranny makijaż.
Myślałam także długo nad tym, co przynieść gospodarzom, bo przecież nie wypadało przyjść na przyjęcie z pustymi rękami. „Wino czy kwiaty? A może czekoladki?” – głowiłam się.
W końcu doszłam do wniosku, że wino będzie najbezpieczniejsze, bo na pewno się je wypije. Co do czekoladek, to przecież moja przyjaciółka ciągle udaje, że się odchudza. A co do kwiatów, to tyle zawsze ich dostaje jako pielęgniarka, że zawsze w domu ma ich pełne wszystkie wazony. Poza tym kwiaty szybko więdną.
Nie znam się na winach, wstąpiłam więc do niewielkiego sklepu niedaleko mieszkania Anity, licząc na to, że pomoże mi jakiś sprzedawca. Kiedy szłam do stoiska z alkoholem, spomiędzy półek wypadł prosto na mnie jakiś facet. Potrącił mnie boleśnie, uderzając koszykiem w moje biodro, po czym zamiast przeprosić rzucił tylko bezczelnie:
– Trzeba uważać, jak się chodzi!
„Ano właśnie!” – chciałam mu odpowiedzieć, ale zmilczałam. Nie mam zwyczaju wdawać się w awantury. W dziale alkoholowym spotkałam się za to z bardzo miłą obsługą. Zostałam szczegółowo wypytana o to, jakie mam preferencje. Powiedziałam szczerze, że nie mam pojęcia, jakie dania poda moja przyjaciółka, ale z pewnością będzie jakiś deser, bo Anita słynie z pysznych ciast.
Co za nadęty burak!
– Proponuję więc albo jakieś lekkie wino na aperitif, czyli na początek spotkania, albo to o kwiatowym aromacie do deseru… – zaczęła mi tłumaczyć dziewczyna, kiedy nagle rozległ się trzask, i na niewielkiej ladzie wylądowała miedzy nami butelka.
– Co mi pani tutaj za gówno dała?! To wino kosztuje trzydzieści złotych! Nie pójdę przecież w gości z takim badziewiem! – wydarł się ten sam facet, który chwil wcześniej potrącił mnie swoim koszykiem. – Jajka powinna pani sprzedawać a nie wina, skoro jest pani ze wsi i na niczym się nie zna!
– Urodziłam się w Krakowie – stwierdziła urażona ekspedientka.
– W Krakowie? – prychnął. – Pani da najdroższe wino, jakie jest na dziale i już mi o nim nie opowiada głupot, bo i tak pewnie nie ma pani bladego pojęcia, skąd pochodzi, i z czym się je pije!
– Najdroższe? Proszę bardzo, 150 złotych płatne przy kasie! – ekspedientka podała panu inną butelkę.
Ten słysząc jej cenę lekko zbladł, ale już głupio było mu się wycofać. Porwał więc wino i rzuciwszy pod adresem sprzedawczyni uprzejme: „idiotka!”, poleciał do kasy, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
Tymczasem ekspedientka, ani trochę niezrażona, podjęła wątek najlepszego dla mnie wina, jakby takich „miłych” klientów miała codziennie na pęczki, i już nic nie było jej w stanie wyprowadzić z równowagi.
– A to? Nadałoby się dla mnie? – zapytałam niespodziewanie, wskazując porzuconą przez gbura butelkę.
– Oczywiście! Idealne do ciasta! – odparła z uśmiechem ekspedientka.
– W takim razie biorę! – odrzekłam, po czym kupiłam jeszcze ozdobną torebkę i zadowolona wyszłam ze sklepu.
Dwadzieścia minut później zapukałam do drzwi mieszkania mojej przyjaciółki. Po gwarze w salonie można było poznać, że jestem ostatnia.
– Chyba się nie spóźniłam, co? – szepnęłam. – Wino do deseru…
– Świetnie! – ucieszyła się Anita.
– Bo wszyscy przynieśli wytrawne.
Weszłam do pokoju z duszą na ramieniu
Dwie pozostałe pary już znałam i miałam być tylko przedstawiona Kostkowi. Tylko i aż – w końcu on tego dnia był najważniejszy. Rozmawiał właśnie z Marcinem i stał do mnie tyłem. A potem nagle się obejrzał i… Przełknęłam głośno ślinę. To był ten facet ze sklepu!
„Dżentelmen w każdym calu… – przemknęło mi przez głowę. – Szefowej nosi tacę z szampanem…”.
Dla szefowej może i jest szarmancki, bo od niej zależy jego premia. Ale innych kobiet najwyraźniej nie szanuje – uzmysłowiłam sobie, i nagle kompletnie wyluzowałam. Wiedziałam już bowiem, że nic z naszej znajomości nie będzie. Nie zwiążę się przecież z facetem, który jest uroczy tylko dla wybranych osób. Bo kto wie, jak długo ja będę dla niego „wybranką”? A potem co? Awantury każdego dnia?
Wieczór przebiegał jednak w miłej atmosferze. Byłam dowcipna jak mało kiedy, i na pewno wypadłam bardzo dobrze. Nic dziwnego, że miałam interesujące błyski w oczach, jak to określił Kostek, skoro rozśmieszało mnie tyle rzeczy! Najpierw to, jak zmyślał głupoty na temat „swojego” wina, które podobno przywiózł z Hiszpanii, gdzie był podczas wakacji.
– Trzymałem je w domu na specjalną okazję – oznajmił z dumą, patrząc przy tym wymownie na mnie.
– Zapewne w swojej piwniczce z winami – nie mogłam się powstrzymać od drobnej złośliwości, którą przyjęto ze śmiechem, biorąc ją za udany żart.
Byłam bardzo ciekawa, jak Kostek zareaguje na moje wino-badziew za trzydzieści złotych, którym tak pogardził w sklepie. Czy obruszy się, że jest w ogóle nie do picia i obraża jego delikatne podniebienie? A może stwierdzi, że urodziłam się na wsi, skoro przynoszę w gości takie kwasy? Ależ skąd! Nawet nie spojrzał na etykietę, gdy Anita, zgodnie z moją sugestią, podała je do deseru.
Osłupiał, a ja po prostu się pożegnałam i…
– Piękny kolor! – ocenił jednak potem, oglądając wino w kieliszku pod światło. – A i smak wyjątkowo interesujący – dodał. – Przypomina mi pewne wino, które piłem kiedyś we Francji… – zaczął się rozwodzić, opowiadając jakąś anegdotkę.
Wszyscy słuchali go z uwagą, a ja się totalnie wyłączyłam. Dla mnie opowieści tego pana nie były warte funta kłaków. Wiedziałam już bowiem, że jest bufonem i zwyczajnie zmyśla.
Chyba mu się spodobałam, bo kiedy wychodziliśmy, zaproponował randkę!
– Może wybralibyśmy się w sobotę do kina? – zapytał z czarującym uśmiechem. – Mam akurat zaproszenie na świetny film w reżyserii…
– Niestety, w sobotę nie mogę – przerwałam mu bardzo szybko. – Jadę w odwiedziny do rodziców.
– Ach tak, więc… – chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, może zaproponować inny termin, ale ja szybko dodałam ze złośliwym uśmiechem:
– Mieszkają w Nowej Hucie, jak ta cała wiejska hołota…
Nie była to prawda, ale musiałam zobaczyć jego minę! Osłupiał, a ja po prostu się pożegnałam i… wyszłam. Nie udały im się, niestety, te swaty. Ale to nie ich wina, tylko… wina. Gdyby nie ta butelka „badziewia” za trzydzieści złotych, pewnie dużo później przekonałabym się, ile jest wart ten „dżentelmen w każdym calu”.
Czytaj także:
„Moja żona miała obsesję na punkcie sprzątania. Dom był jak muzeum śmierdzące chemią. Odszedłem, bo nie mogłem tego znieść”
„Moja żona chciała zrobić ze mnie pantoflarza. Miałem siedzieć cicho i wykonywać jej rozkazy. Po moim trupie!"
„Przed ślubem zdradziłam narzeczonego i zaszłam w ciążę. Wyszłam za mąż mimo to, ale to ojciec mojego dziecka był mi pisany”