Zbliżało się południe. Dojeżdżałam do dworca autobusowego i już z daleka dostrzegłam Marikę spacerującą po krawężniku, z rękami rozłożonymi niczym linoskoczek. Na widok podjeżdżającego autobusu zeskoczyła z krawężnika i podbiegła do drzwi, które otworzyły się automatycznie.
– Nareszcie jesteś! Ale się stęskniłam! – chwyciła mnie w ramiona. – Wyglądasz bosko, kochana!
Ona oczywiście wyglądała jeszcze lepiej, o czym natychmiast ją zapewniłam. Przewróciła oczami i powiedziała, że to dzięki tej pracy w salonie. Koleżanki robiły sobie nawzajem fryzury, zabiegi na twarz, a kiedy się nudziły, nawet makijaż. A za napiwki od zamożnych klientek można było czasami naprawdę zaszaleć w sklepach.
– Właśnie widzę – pokiwałam głową, przyglądając się jej eleganckiemu płaszczowi, skórzanym rękawiczkom i pięknym botkom w kolorze wina.
Apaszka na szyi przyjaciółki była dokładnie w tym samym odcieniu, z kolei torebka harmonizowała barwą z tonacją płaszcza i rękawiczek. Drogie rzeczy i pięknie dobrane.
„Elegantka w każdym calu” – pomyślałam, a przecież jeszcze półtora roku temu razem ze mną robiła płukanki starszym paniom w naszym saloniku, który był tak skromny, że nawet nie miał nazwy. Na odrapanym szyldzie widniał wyłącznie napis: „Fryzjer damski”.
– Dzisiaj idę dopiero na szesnastą – oznajmiła radośnie Marika. – Ja przyjdziesz tuż przed zamknięciem, to cię obetnę, a koleżanka zrobi ci paznokcie. No, a teraz do mnie i na zakupy!
Te zakupy to było szumnie powiedziane, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Kupiłam bowiem tylko kolczyki na wyprzedaży, za to Marika sobie nie żałowała. Wyszła z galerii z trzema wielkimi torbami. W każdej była jakaś elegancka, i raczej droga rzecz.
– Kurczę, naprawdę musicie tam dostawać niezłe napiwki – westchnęłam.
– To też – zrobiła tajemniczą minę. – Ale akurat na to wszystko mogę sobie pozwolić, bo mój facet lubi, kiedy ładnie wyglądam. Nie mówiłam ci o nim? No, bo wiesz, to taka trochę skomplikowana sytuacja. Ale wiesz co? Chodźmy na kawę, to ci opowiem.
Gdy o nim mówiła, oczy jej się świeciły
No cóż… To faktycznie była dziwna sytuacja. Bogdan i Marika poznali się bowiem w salonie. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że to był salon tylko dla pań. Co więc tam robił?
– Przyszedł po żonę – wyznała przyjaciółka, a mnie zamurowało. – No wiesz, nasza stała klientka, przychodzi przynajmniej raz w tygodniu. Farbuje się na blond, więc co jakiś czas ma odrosty, do tego strzyżenie, czasem regulacja brwi i paznokcie. Wtedy mieli gdzieś razem iść i Boguś po nią wpadł, przy okazji uregulował rachunek. No i dał mi napiwek… Sto złotych! Więc wiesz, jak parę dni później wpadłam na niego, wychodząc z pracy, to podziękowałam, i tak to się zaczęło…
Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że świat pełen jest takich banalnych historii, ale nie sądziłam, że moja przyjaciółka będzie bohaterką jednej z nich! Ale postanowiłam jej nie osądzać. Cóż, serce nie sługa, na miłość nie ma lekarstwa i tak dalej… prawda? Zwłaszcza że kiedy opowiadała o tym Bogdanie, oczy jej błyszczały, policzki różowiały i cała była podekscytowana.
Po południu poszłam z nią do salonu. Zachwyciło mnie wszystko: wystrój, nowoczesne sprzęty, nawet szyte na miarę fioletowe fartuchy fryzjerek. Do tego czułam się kompletnie onieśmielona z powodu klientek salonu, co do jednej ubranych w markowe ciuchy i buty na szpilkach, z torebkami, jakie widuje się na zdjęciach w rękach celebrytek. Wszystkie zadbane, pewne siebie i przekonane o własnej wyjątkowości.
Moja wizyta miała być czymś w rodzaju rozpoznania terenu. Przyjaciółka twierdziła, że w dużym mieście dobra fryzjerka zawsze znajdzie pracę, ale pozostawało jeszcze pytanie, czy ja jestem dobrą fryzjerką.
– Słuchaj, mogę zapytać szefowej, czy przyjmie cię na staż, ale najpierw zobacz, jak my pracujemy i zdecyduj, czy chcesz próbować. Bo wiesz, tutaj już nie ma miejsca na błędy.
Siedziałam więc jak trusia w kącie eleganckiego salonu i obserwowałam Marikę i jej koleżanki, jak zgrabnie wykonywały wszystkie zabiegi, jak uprzejmie konwersowały z klientkami, i jak perfekcyjnie posługiwały się nożyczkami i grzebieniem. Miałam dość niemiłe wrażenie, że ja jednak tutaj nie pasuję. Musiałam uczciwie przyznać – za mało umiem, by startować w tak wysokie progi.
– Potrzebuję szkolenia z refleksów i ombre – odezwałam się do przyjaciółki, kiedy wyszłyśmy. – I z nowych metod robienia trwałej. W życiu nie robiłam tych beach waves. I jeszcze paru innych rzeczy… Kurczę, musiałabym wydać na szkolenia ładnych kilka tysięcy złotych, żeby w ogóle zacząć myśleć o pracy u was. A ty jak to zrobiłaś?
– Wzięłam kredyt – odpowiedziała Marika i szybko zmieniła temat.
Myślałam o tym przez pół nocy. Faktycznie, mogłabym zainwestować w siebie i wziąć kredyt na te szkolenia. Przecież to by mi się kiedyś zwróciło. Rok pracy w takim salonie i wszystko bym spłaciła, a potem zarabiała już tylko na siebie. Postanowiłam pogadać z Mariką o tym, w jakim banku dostała tę pożyczkę. Zagadnęłam ją o to następnego dnia, jednak przyjaciółka o kredycie jakoś nie chciała rozmawiać. Znowu miała pracę na popołudnie, ale tym razem nie było mowy o zakupach.
Poprosiła szefową, żeby dała mi szansę
– Bogdan niedługo po mnie przyjeżdża. Idziemy na lunch – oznajmiła, wybierając ubrania z szafy.
Ze zdumieniem spojrzałam na obcisłą bluzeczkę, skórzaną mini i komplet luksusowej bielizny, który na nią rzuciła. To nie wyglądało jak ubiór na obiad, ale czy to moja sprawa?
Bogdana nie poznałam. Zaparkował swój wielki, srebrny samochód pod klatką Mariki i zadzwonił na jej komórkę, prosząc, by zeszła. Wskoczyła w botki na wysokim obcasie, chwyciła swój elegancki płaszczyk i pognała, jakby jej pociąg uciekał. Chciałam za nią krzyknąć, że ma oczko na lewej nodze, ale już była na dole.
Półtorej godziny później wróciła. Pierwsze co zrobiła, to otworzyła lodówkę i wyjęła jogurt, kiełbasę i ser. Zaczęła się tym opychać, ignorując moje pytanie o to, dlaczego je, skoro przed chwilą wróciła z restauracji. Dopiero kiedy zaczęła zdejmować botki, zrozumiałam, że zadałam wyjątkowo niedelikatne pytanie. Bo teraz Marika miała oczko na prawej nodze.
Marika udawała, że temat nie istnieje. Zamiast rozmawiać o swoim chłopaku, wyjęła z torebki portfel i poprosiła, żebym poszła do apteki po środki przeciwbólowe dla niej. Wyjaśniła, że zaczyna jej się migrena. Schodząc po schodach, myślałam o tym, co niechcący zobaczyłam. O pliku setek w portfelu Mariki. Przysięgłabym, że jak wczoraj płaciła za naszą kawę, to ich tam nie było, a potem przecież nie byłyśmy przy bankomacie…
Przyjaciółka poszła do pracy na szesnastą. Ja miałam przyjść po nią tuż przed zamknięciem, czyli o dwudziestej drugiej i pomóc jej posprzątać salon. Chciałam w ten sposób zrobić dobre wrażenie na szefowej przed rozmową o ewentualnej posadzie dla mnie. Tak ustaliłyśmy z Mariką.
– Kiedy z nią porozmawiasz? – dopytywałam się, operując miotłą pod chromowanymi fotelami.
– Już rozmawiałam – Marika przestała ustawiać butelki z kosmetykami i zwróciła się do mnie z uśmiechem. – Powiedziałam, że zapisałaś się na kurs ombre i będziesz szukać pracy za sześć tygodni. Mówi, że to dobrze, bo u nas jedna dziewczyna odchodzi z powodu ciąży. Chemikalia jej szkodzą, rozumiesz. I zwolni się miejsce.
– Ale, Marika… Ja nawet jeszcze nie byłam w banku… Szanse, że dostanę ten kredyt są niewielkie! Wiesz, że zarabiam bardzo mało i do tego jestem na śmieciowej umowie! Nie wiem, czy uda mi się wykupić to szkolenie. Po co jej to powiedziałaś?
– Bo je wykupisz – przyjaciółka miała poważną minę. – Słuchaj, to jest inwestycja. Musisz zdobyć kasę, wyszkolić się, a potem pracować w dobrym salonie. Ile można harować za grosze w tej naszej pipidówie?! Trochę ambicji, dziewczyno, bo skończysz jak nasza pani Zosia!
Miała na myśli szefową zakładu, w którym pracowałam, i w którym do niedawna pracowała ona. Pani Zosia miała tylko trzy fotele, kilka staroświeckich suszarek hełmowych i rosnące długi za prąd i wynajem lokalu. Nawet zwolnienie Mariki nie pomogło jej finansowo. Pani Zosia była przykładem osoby, która przez całe życie haruje od rana do nocy, a i tak wiecznie grozi jej bankructwo. Nie, z pewnością nie chciałam skończyć jak ona. Chciałam być taka jak Marika!
Mam być dla niego miła, bo to on płaci
– Dobra, to teraz pomóż mi załatwić pożyczkę na te szkolenia – poprosiłam. – Gdzie ją brałaś?
– Czekaj, pogadamy o tym później – znowu zrobiła unik. – Teraz zagęszczaj ruchy, bo o północy mamy być w kasynie, a jeszcze trzeba się przebrać. No co tak patrzysz? Bogdan uważa, że przynoszę mu szczęście, a ciebie zaprosił, bo przyjdzie jego znajomy od biznesu. Będzie fajnie, zobaczysz! Napijemy się prawdziwego szampana i dostaniemy kolację!
Coś mi się nie podobało w tym jej sztucznie ożywionym tonie, ale już błysk ekscytacji w oczach wydał mi się szczery. Marika wyraźnie cieszyła się na spotkanie z Bogdanem, chociaż wyglądała, jakby nie była pewna mojej reakcji.
Ubrałam się na jej polecenie w seksowne ciuszki. Pożyczyła mi też buty na obcasie. Mocno podkreśliłam oczy i zostałam pouczona, że mam być miła dla znajomego Bogdana, bo to on płaci za dzisiejszy wieczór. „Okej, zazwyczaj jestem miła – pomyślałam. – Po co mi to mówi?”.
Panowie po nas nie przyjechali. Zajechałyśmy pod kasyno autobusem. Rozebrałyśmy się w szatni i poszłyśmy szukać naszych towarzyszy. Stali przy stoliku do ruletki. Bogdan okazał się grubym, łysym gościem, który na powitanie przyciągnął do siebie Marikę i łapczywie pocałował ją w usta. Poczułam od niego alkohol. Jego kolega przedstawił się jako Janusz i jeszcze zanim podałam mu rękę, otaksował mnie wzrokiem z góry na dół i z powrotem.
Potem faktycznie dostałyśmy kolację. Bogdan powiedział Marice, że możemy zamówić, co chcemy, ale on nie zamierza jeść z nami, bo dobrze mu idzie przy stoliku do blackjacka.
– Tylko jedz szybko – przykazał jej, głaszcząc ją niezbyt dyskretnie po pośladku. – Przynosisz mi szczęście.
– Ty też, słodka – zwrócił się do mnie Janusz i poprawił mi wystające spod sukienki ramiączko od stanika, patrząc mi przy tym głęboko w oczy. Przy okazji musnął moją pierś, na pewno nie przypadkiem!
Ja nie jestem na sprzedaż
Szybko odeszłam i z oburzeniem powiedziałam Marice, że ten koleś trochę przegiął. A poza tym nie jestem głodna i chcę stamtąd iść. Nie podobało mi się ani kasyno, ani żonaty chłopak Mariki, a już najmniej ten niemal oblizujący się na mój widok Janusz.
– Słuchaj, ten gość to twoja szansa na szkolenie – wycedziła Marika, biorąc do ręki menu. – Dobrze wiesz, że w życiu nie dostaniesz kredytu! A jak się nie wyszkolisz, to utkniesz w tej cholernej dziurze z panią Zosią na zawsze! Nie rozumiesz? To twoja szansa na karierę. On jest tobą zainteresowany, wystarczy, że będziesz miła, a on da ci tę kasę i jeszcze sporo innych rzeczy.
Naprawdę sądziła, że tak musi być…
Nagle zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Choć tak naprawdę przeczuwałam to już wcześniej, tylko nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli. Bogdan nie był chłopakiem Mariki. Był jej sponsorem.
– Gówno rozumiesz! – syknęła, kiedy zapytałam o to wprost. – Życie to nie jakiś durny film! Nie szukałam sponsora, ale dostrzegłam okazję, kumasz? On ma kasy jak lodu, jest znudzony żoną i lubi się pokazywać z młodą dziewczyną. A ja potrzebowałam siana na szkolenie, bo jak mnie poznał, to zamiatałam podłogi. Bez tego szkolenia dalej machałabym mopem. A teraz nie tylko mam fach w ręku, ale dostaję też masę bonusów. Oni potrafią być hojni – wskazała na salę pełną mężczyzn w garniturach i kobiet w wieczorowych sukniach.
– Widzisz tych tam? On stary, ona młoda. Albo tamtych? On gruby i łysy, ona to normalnie modelka. Myślisz, że to wielka miłość? Nie żartuj. To takie towarzystwo, taki świat. Może kiedyś Bogdan kupi mi własny salon, takie rzeczy się zdarzają w tym świecie. A ty masz szansę się odbić od tego dna, które na ciebie czeka w naszym grajdołku. Janusz nawet nie ma żony, to po prostu zapracowany facet i chce mieć dziewczynę, z którą będzie się mógł rozerwać. Dlaczego to nie miałabyś być ty?
Słuchałam tej tyrady z rosnącym niedowierzaniem. Marika naprawdę sądziła, że „taki już jest świat”… A młoda kobieta musi się sprzedawać, żeby coś osiągnąć…
Ani przez moment nie rozważałam jej propozycji. Janusz może i nie miał żony, ale był odstręczający z tym swoim traktowaniem mnie jak coś, co zamierza kupić. A Bogdan to już w ogóle kompletne dno. Nie dość, że zdradzał żonę, to jeszcze traktował Marikę jak własność. Naprawdę, żadne szkolenie, eleganckie ciuchy i pieniądze nie były warte tego, żeby tak żyć. Być na każde zawołanie – w porze lunchu czy o północy, bo sponsor sobie tego życzy. Być rzeczą. Nie.
Wyjechałam od Mariki następnego dnia rano. Zostawiłam jej kartkę na stole, bo nie nocowała w domu. Rozstałyśmy się w kasynie w złości. Była wściekła, że „wystawiłam” Janusza.
Wróciłam do pracy u pani Zosi. Niedawno rozmawiałam z rodzicami. Oni mają zdolność kredytową i wezmą tę pożyczkę na siebie. Wiem, że będę musiała im spłacić wszystko co do grosza, ale nie martwi mnie to. Jak się mocno postaram, znajdę dobrą pracę po tym szkoleniu. Będę ciężko pracować i ciągle się uczyć, a może któregoś dnia będzie mnie stać na lepsze życie. A jeśli nawet nie, to świat się nie zawali. Nie muszę mieć własnego salonu, ale chcę być panią samej siebie. Nie wszystko jest na sprzedaż…
Czytaj także:
„Rodzina mojej żony ma mroczną tajemnicę. Wyrzekli się córki, która zarabia ciałem. Po prostu wymazali ją z rodziny”
„Kłamię, że jestem bogata, ale moi rodzice żałują mi 15 złotych na bluzkę. Czy powinnam znaleźć sponsora?”
„Jestem 60-letnią panią do towarzystwa. Mam sponsorów i się tego nie wstydzę, bo utrzymuję w ten sposób wnuczkę”