„Przyjaciółka umówiła mnie na randkę z kompletnym oszołomem. To prawdziwy cud, że w ogóle wróciłam z niej żywa...”

randka w plenerze fot. Adobe Stock, Ivan
„Mój towarzysz jadł z apetytem. Mnie było niedobrze w każdym znaczeniu tego słowa. W dodatku myślałam tylko o tym, jak dotrę do domu, znowu na tym okropnym rowerze, brudna, spocona, zmęczona, głodna i pogryziona przez nie wiadomo co. Do Pitera czułam tylko niechęć. Nieczuły egoista, który dla swoich upodobań naraził mnie na ból i niewygodę”.
/ 16.11.2022 13:15
randka w plenerze fot. Adobe Stock, Ivan

Chciałam dać takie ogłoszenie: „Czterdziestka z małym okładem, ładna, z leciutką nadwagą, ale to jest do ogarnięcia, niestety, po przejściach, jedno dziecko samodzielne, odchowane, jednocześnie rozważna i romantyczna, własne mieszkanie i samochód – szuka prawdziwej miłości”.

Kiedy to przeczytałam moim koleżankom, o mało nie umarły ze śmiechu.

– Wykreśl wszystko poza mieszkaniem i autem – chichotały. – Istota sprawy polega na tym, że szukasz faceta, bo znudziła ci się samotność. Napisz, że jesteś bezpruderyjna, chcesz związku bez zobowiązań, nie masz specjalnych wymagań co do partnera, a nie opędzisz się od kandydatów. Spróbuj!

Podsuwałyśmy sobie co lepsze kąski

Mam trzy kumpelki, wszystkie rozwiedzione, więc znają temat doskonale. Wiadomo, że przyczyny rozstań bywają rozmaite, ale w przypadku moich koleżanek tak się złożyło, że każda została porzucona dla innej kobiety; młodszej i sprytniejszej. Dlatego nie mają złudzeń co do mężczyzn i twierdzą, że miłość istnieje tylko w serialach.

– Ty, Karolka, się nie łudź – mówi Jola – że znajdziesz księcia z bajki. Oni wymarli jak dinozaury. Obniż wymagania, wtedy może ktoś się pojawi.

– Ja nie chcę byle kogo – odpowiadam. – Takiego miałam i ledwo się pozbyłam balastu, a długi za niego płacę do dzisiaj… Ja chcę faceta na pogodę i niepogodę. Myślicie, że na takiego nie zasługuję?

– Każda z nas zasługuje, ale prawie żadna nie dostaje – śmiały się Magda i Elka. – Dlatego dobrze ci radzimy, dopasuj rzeczywistość do marzeń albo marzenia do rzeczywistości. I tak na jedno wyjdzie.

Ponieważ przyjaźnimy się od lat i doskonale znamy swoje wymagania, mamy taką zasadę, że gdy poznajemy nowego faceta i od razu wiemy, że on do nas nie pasuje, próbujemy go dopasować do którejś z naszej czwórki. Na przykład Wacława, który w przeciwieństwie do mnie uwielbiał piesze wędrówki po górach, od razu skomunikowałam z Elżbietą, również zapaloną turystką. Byli z sobą prawie cztery lata, dopóki Wacław nie znalazł sobie innej.

Z kolei Magda, kinomanka i teatromanka, dzięki nam poznała Krzysztofa i przeżyła z nim piękny romans połączony z artystycznymi wzruszeniami. Krzysztof w końcu wrócił do swojej pierwszej żony, ale przynajmniej Magda przez jakiś czas miała z kim jeździć na rozmaite festiwale i oglądać filmy oraz spektakle, o których było głośno.

Dlatego nie zdziwiłam się, gdy Jola, trzecia z moich kumpelek, zatelefonowała z wiadomością, że ma dla mnie niespodziankę.

– Metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupły, jeszcze nie łysy, zęby chyba swoje, pije okazjonalnie, sam gotuje, rozwiedziony, ale bez dzieci… Reflektujesz?

– Czemu myślisz, że byłby właśnie dla mnie? – zapytałam.

– Bo taki sam marzyciel jak ty – usłyszałam. – Bredzi o ideałach, szuka kobiety niepospolitej i niedzisiejszej… To jak?

– No czemu nie? Mogę spróbować.

– Tylko muszę cię uprzedzić co do jednej sprawy. To weganin. Nie jest łatwy w utrzymaniu, bo ani mięsa nie tknie, ani ryby, ani jajka, ani nabiału. Dla mnie nie do przyjęcia, ale ty lubisz wyzwania.

Pomyślałam czemu nie, i w taki sposób przeżyłam najdziwniejszą jak dotąd przygodę mojego życia. Opowiem po kolei…

Od lat nie jeździłam na rowerze

Przez telefon miał ładny, ciepły głos, więc poszłam na pierwsze spotkanie zapoznawcze na jego warunkach: mieliśmy pojechać za miasto, w plener, podziwiać przyrodę i oddychać świeżym powietrzem. Od razu zaznaczył, że samochód odpada ze względu na spaliny, i że w grę wchodzi tylko rower. Wydało mi się to zabawne i romantyczne, więc się zgodziłam, choć na rowerze nie siedziałam od dobrych paru lat.

Pożyczyłam rower od Magdy. Powinnam była się trochę na nim przejechać, ale uznałam, że to niepotrzebne. Rower to rower; jak się na nim umie jeździć, to się wszędzie dojedzie, nawet na niewygodnym, twardym siodełku wrzynającym się między pośladki.

Lubię przyrodę, choć jestem dzieckiem miasta. Lubię też mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, szczególnie wtedy, gdy wiem, że znajdę się w obcym terenie i z kimś, kogo nie znam. Wtedy ma znaczenie najmniejszy szczegół: proszek od bólu głowy, nawilżane chusteczki, kubek, talerzyk, sztućce, przekąski na słono i słodko, napoje, kocyk, a nawet malutki jasieczek do podparcia karku w jakiejś niezwykłej sytuacji.

Normalnie, to znaczy gdy jechałam w plener samochodem, zabranie tego wszystkiego nie było problemem, ale spróbujcie się spakować na rower! Migrena dopadła mnie, zanim jeszcze na niego wsiadłam. Musiałam po kolei pozbywać się wszystkiego, co zwykle było potrzebne, a nawet niezbędne. W końcu, w strasznej panice, zabrałam licho wie po co turkusowe kolczyki i dwa pomidory tak dojrzałe, że kiedy je w końcu rozpakowałam na biwaku, miałam pulpę i sok…

Muszę przyznać, że mój towarzysz zjadł i wypił to ze smakiem po przygotowanej przez siebie jarskiej sałatce z korzonków bliżej nieznanej mi rośliny i kwaśno-gorzkich listków polnego szczawiu.

O towarzyszu nie powiem złego słowa. Starał się i był naprawdę przystojny: wysportowany, opalony, bez śladu brzucha, zręczny i silny. Niestety, tej siły i zręczności oczekiwał również ode mnie, na przykład każąc mi przenosić rower przez strumienie i wykroty, bo jak twierdził „najlepsze są ścieżki wydeptane przez zwierzęta”. Biorąc pod uwagę rozmiar tych ścieżek, musiał mieć na myśli mrówki, no, najwyżej myszy!

Po dwóch godzinach miałam dosyć. Piotr (kazał do siebie mówić Piter) zauważył, że osłabłam, i zarządził przerwę w marszu. Istotnie, otoczenie było bajkowe: kwitnące głogi, jarzębiny, seledynowa trawa i mech, o którym Piter wypowiadał się z entuzjazmem jako o najmiększej poduszce. Gdybym na tej „poduszce” mogła rozłożyć swój kocyk, nie miałabym zastrzeżeń, niestety, kocyka nie zabrałam, więc klapnęłam na trochę wilgotnawą od rosy gąbkę, pełną, jak się później okazało, lokatorów wściekłych, że ktoś im zakłóca święty spokój.

Miałam wszystkiego po dziurki w nosie

Były to mrówki małe i duże, czerwone i czarne, były pająki i pajączki, żuki, żuczki i cała masa innych, których nazw nie znam, bo nigdy przez nikogo nie zostały mi przedstawione… Te żyjątka, kiedy oprzytomniały po pierwszym szoku, dały mi popalić. Szczególnie jedna, chyba najbardziej poszkodowana i chyba mrówka, wkręciła mi się najintymniej jak mogła i udowadniała, że nie lubi nieproszonych gości.

Miałam na sobie wąskie, eleganckie spodnie do kolan już poplamione na zielono i brunatno, oraz rozerwane przy kieszeni, tak że nie opłacało się ich reperować.

– Piter, odwróć się – poprosiłam – muszę zdjąć gacie i sprawdzić, co po mnie łazi. Inaczej oszaleję.

– Jasne – zgodził się ochoczo. – A widzisz, trzeba się było wysmarować kamforą. Byłabyś nie do ruszenia.

Faktycznie – pomyślałam – kamfora jest tak aseksualna, że nie tylko mrówki i inne żyjątka leśne się na nią nie łapią, ale i większość facetów. Czyżby mi dawał do zrozumienia, że ani mu w głowie to i owo? Mimo wszystko, trochę szkoda…

Przestałam żałować, kiedy oświadczył, że przygotuje coś na ząb, bo chyba jestem głodna. To „coś” było rodzajem sałatki (bez żadnych przypraw!) z zieleniny pozbieranej pod sosnami i bukami, zgniecionych na miazgę zielonych szyszek i korzeni przypominających gąsienice.

Mój towarzysz jadł z wielkim apetytem. Mnie było niedobrze w każdym znaczeniu tego słowa. W dodatku myślałam tylko o tym, jak dotrę do domu, znowu na tym okropnym rowerze, brudna, spocona, zmęczona, głodna i pogryziona przez nie wiadomo co. 

Do Pitera czułam tylko niechęć. Nieczuły egoista, który dla swoich upodobań naraził mnie na ból i niewygodę! Na długo przed zachodem słońca oświadczyłam, że chcę wracać do domu. Piter próbował mnie przekonywać, że przyroda jest najpiękniejsza, kiedy się kładzie do snu, ale byłam twarda i nie chciałam słuchać.

A może jednak warto dać mu szansę?

Szybko się z nim pożegnałam, przed moim domem. Na jego pytanie, czy ma czekać na telefon ode mnie, odpowiedziałam, żeby nie czekał, bo do siebie nie pasujemy.

Kiedy jako tako doszłam do siebie, odmoczyłam się w wannie, odespałam i pojadłam, zadzwoniłam do Jolki z wielką awanturą.

– W co ty mnie wpakowałaś, kurza stopa! – krzyczałam. – O mało nie umarłam z tym czubkiem. W życiu nie spotkałam większego odmieńca!

– Do kogo masz pretensje? – usłyszałam. – Uprzedzałam, że to oryginał, a ty się nie przestraszyłaś i przystałaś na propozycję wycieczki na jego warunkach. Mogłaś się nie zgodzić, no nie?

Mogłam. Ale wtedy nie poczułabym, jak pachnie las w pełnym słońcu, nie usłyszałabym kukułki i skowronka, i nie zaliczyłabym najdziwniejszej randki w moim życiu. Może nie warto się złościć, tylko na przyszłość od razu ustalić, co i jak. I może jednak zadzwonić do Pitera i spróbować jeszcze raz? On też musiał na mnie patrzeć jak na wariatkę, a nie narzekał. Kto wie, może warto sprawdzić, czy faktycznie o zachodzie słońca w przyrodzie dzieją się cuda…  Może…

Czytaj także:
„Mój pracownik to zwykła szuja. Sfingował napad i pobicie, żeby mnie obrobić, bo na weselu dostał za mało w kopertach”
„Moja żona wydawała 2000 zł miesięcznie na wróżkę. To była zwykła oszustka, a ona ufała jej bardziej niż mnie!”
„Chłopak córki poprosił mnie o pożyczkę, a ja mu ją dałem. Ten drań oszukał Basię i orżnął naszą rodzinę na 50 tys. złotych"

Redakcja poleca

REKLAMA