„Kumpela wyrwała żonatego i gorzko pożałowała. Żonka była gotowa wsadzić ją za kratki, byle nie wyszło, że ma swoje za uszami”

kobieta, która poderwała żonatego fot. Adobe Stock, fizkes
„Nagle zaczęli się kłócić; dziewczyna chciała odejść, ale chłopak chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Już chciałam interweniować, ale zaczął ją całować. Chyba nie miała nic przeciwko, bo w ogóle nie stawiała oporu. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie: czynnie brała udział w pocałunku”.
/ 21.03.2023 12:30
kobieta, która poderwała żonatego fot. Adobe Stock, fizkes

Byłam w kiepskim nastroju od kilku miesięcy. W moim małżeństwie, które powinno świętować ćwierćwiecze, coś się zaczęło psuć. Andrzej przestał się ze mną liczyć. Dwa lata wcześniej wymienił całkiem jeszcze dobry samochód na nowy, bo trafiła się okazja. Teraz przyszła kolej na odnowienie łazienki. Niestety zaplanowany remont okazał się iskrą, która wznieciła pożar. Wykańczały mnie kłótnie o drobiazgach, drażnił ton, jakim się do mnie zwracał, wkurzały opieszałość i teksty w stylu: „co nagle, to po diable”.

Miałam go serdecznie dosyć, jednak gdy powiedział, żebym zamiast w kółko truć, gdzieś sobie pojechała, bo i tak się nie przydam podczas remontu, wcale nie uznałam tego za dobry pomysł. Nie chciałam zostawiać męża samego. Kto będzie go pilnował i poganiał, żeby skończył remont w tym dziesięcioleciu? Poza tym odnosiłam wrażenie, że zwyczajnie chce się mnie pozbyć. Zrobiło mi się przykro. Nakłaniał mnie do wyjazdu, jakby miał romans albo jakby tęsknił za świętym spokojem, o którym mógł tylko pomarzyć, gdy ja byłam w pobliżu. Czułam dokładnie to samo, ale uparłam się, że zostanę w domu. No i atmosfera zrobiła się nieznośna

.

Zaopatrzyłam się w ulubione eklery – by jakoś życie sobie osłodzić – i wybrałam się do mojej przyjaciółki Hanki. Od drzwi zamiast powitania zaczęłam wylewać swoje żale:

– Nie uwierzysz! Andrzej chce się mnie pozbyć z domu na czas remontu.

– To chyba dobrze – zauważyła.

– Właśnie, że niedobrze! – zaprotestowałam gwałtownie. – Co on sobie myśli! Podejrzewałabym go o romans, gdyby nie był taki leniwy. Zwyczajnie chce sam o wszystkim decydować, w ogóle nie liczy się z moim zdaniem. O uczuciach już nie wspomnę! Poza tym bez mojego dopingu nigdy nie skończy tego cholernego remontu!

Łakomy kąsek, ale niestety… żonaty!

Przez pół godziny rozwodziłam się nad tym, jakiego to mam okropnego, nieczułego męża, a Hanka słuchała. Gdy skończyłam, pokiwała głową i ku mojemu osłupieniu stwierdziła, że mój wyjazd to świetny pomysł.

– Przyda wam się chociaż tydzień spędzony z dala od siebie. Musicie nabrać dystansu, spojrzeć na siebie bez takich rozhuśtanych emocji. Przecież taka z was dobra para. Jak by to zabrzmiało na rozprawie rozwodowej, gdybyście powiedzieli, że przyczyną rozpadu związku było odnawianie łazienki? Źle, histerycznie. Zobaczysz, kilka dni separacji i zatęsknicie za sobą. Oboje docenicie, co macie – przekonywała.

Na tak rozsądną radę, popartą straszakiem w postaci wizji rozwodu, nie wypadało dłużej się upierać. Zdobyłam się jedynie na propozycję:

– To może razem gdzieś pojedziemy, co? Taki babski wyjazd sobie zrobimy...

– Świetny pomysł. Weźmy jeszcze Dorotkę.

No i pojechałyśmy we trzy: Hanka, Dorota i ja. Do Zakopanego.

W pensjonacie wynajęłyśmy jeden pokój, żeby było taniej, i zaczęłyśmy się rozpakowywać. Humory nam dopisywały, pewnie dlatego, że każde marudzenie karane było kieliszkiem wina. Po dwudziestej drugiej nasze ubrania już nie gniotły się w walizkach, ale w pokoju panował niesamowity bałagan, a my wesoło plotkowałyśmy na każdy temat, głośno się przy tym śmiejąc. Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Dorota poszła otworzyć.

– Dobry wieczór. Mam taką prośbę... Czy nie mogłyby się panie bawić ciut ciszej?

– Dobry wieczór. Oczywiście. Przepraszamy – ćwierkała Dorota. – Wyrwałyśmy się z domu i nieco nas poniosło. A może dołączyłby pan do nas? Przydałby nam się jakiś mężczyzna do towarzystwa – zaproponowała bezczelnie, choć przymilnym tonem.

– Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Planuję wraz z żoną wyruszyć jutro na szlak o świcie.

O, jaki pan dzielny! – zapiała z zachwytem Dorotka, nie dając za wygraną nawet po wzmiance o żonie.

– Daj panu spokój – zainterweniowała Hanka. – Niektórzy przyjechali w góry, żeby po nich wędrować, a nie żeby pić wino w pensjonacie. Niech każdy robi to, na co ma ochotę. Pan musi się wyspać, a ty musisz otworzyć kolejną butelkę wina.

Ledwo drzwi się za panem sąsiadem zamknęły, Dorota zaczęła peany:

Niezły kąsek z niego. Przystojny, kulturalny, wysportowany, nie odmładza się na siłę, a te siwe włosy na skroniach dodają mu uroku. Cudny!

– I żonaty – dodałam, bo naprawdę nie powinna tego faktu pomijać.

– No tak – westchnęła. – Najlepsi są zawsze zajęci.

Nazajutrz rano przy śniadaniu naszą uwagę przykuła bardzo atrakcyjna, młoda blondynka. Góra dwadzieścia pięć lat. Robiła niesamowite wrażenie nienaganną fryzurą, makijażem, modnymi ciuchami – normalnie modelka z katalogu. Obecni na sali panowie spoglądali na nią z podziwem, a kobiety z zazdrością. Chwilę później dołączył do niej nasz przystojny sąsiad.

– Szlag by to trafił – mruknęła Dorota. – Jak mam wygrać, skoro na rynku małżeńskim muszę konkurować z takimi lalkami? Nie mam szans i w końcu zostanę starą panną.

– A teraz to nie jesteś starą panną? – wbiła jej szpilkę Hania.

– Jaką starą, jaką starą? – oburzyła się Dorota. – Czterdzieści pięć lat to jeszcze nie starość, wypraszam sobie! Jestem panną, ale na pewno nie starą.

– Taaa... ledwo co podlotkiem przestałaś być… – Hania nie zmieniała kpiącego tonu.

– Racja, jestem jeszcze za młoda na ślub – zadeklarowała jak zwykle Dorotka, gdy zaczynały się żarty na temat jej stanu cywilnego. – A teraz jedzmy wreszcie. Musimy mieć siły na łażenie po górach.

Dziwne relacje łączyły tych dwoje

I rzuciła się na żarcie, jakby tydzień nie jadła. Nie mam pojęcia, jak przy takim apetycie zachowywała szczupłą figurę. Nawet biorąc pod uwagę, że nie rodziła dzieci. Jakieś czary z mleka normalnie. 

Na szlaku ponownie natknęłyśmy się na naszych sąsiadów. Dziewczyna była wyraźnie znudzona, ale jej przystojny mąż zdawał się tego nie zauważać. Niczym zawodowy przewodnik turystyczny cały czas nawijał o górach. Myślałam, że wyminiemy ich i pójdziemy dalej, ale Dorota z chęcią wdała się z nim w pogawędkę. Udając szczere zainteresowanie, słuchała wywodów mężczyzny, z którym gładko przeszła na ty. Tadeuszowi bez dwóch zdań spodobało się, że może z kimś dzielić swoją pasję oraz imponować komuś wiedzą, bo resztę trasy pokonaliśmy razem.

– Nie ma faceta, którego by nasza Dorotka nie poderwała – szepnęłam do Hanki.

– Fakt – odszepnęła. – Za każdym razem, gdy oglądam ten spektakl, patrzę niemal z przerażeniem, jak głupieją od tych jej komplementów i zachwytów, od tego teatralnego wręcz trzepotania rzęsami, wydymania usteczek i robienia słodkich minek. Przez nią mam fatalne zdanie o męskiej inteligencji.

– Ale zatrzymać na dłużej jakoś ich nie potrafi. Coś szybko znikają – mruczałam.

– Bo Dorotka prędko się nudzi. A jeśli się jeszcze taki nie urodził, co by jej dogodził, albo dopiero raczkuje, to kiepsko widzę jej zamążpójście. Za duża różnica wieku...

Zaśmiałyśmy się zgodnie.

Kiedy nasza przyjaciółka flirtowała ze swoim towarzyszem, myśmy plotkowały i chichotały, idąc z tyłu, za żoną Tadeusza, która była milcząca i jakaś taka nieobecna. Najbardziej dziwiło to, że w ogóle nie okazywała zazdrości o męża. Nie żebym była specjalnie zaborcza, ale jakby kręciła się wokół mojego faceta taka Dorotka, przynajmniej bym się zaniepokoiła. Szczerze mówiąc, nasza przyjaźń przetrwała tak długo tylko dlatego, że od początku postawiłam sprawę jasno. Nie wolno jej podrywać mojego Andrzeja. Koniec i kropka. Bo jak nie, to…

Dało mi do myślenia, że nadal ten zakaz obowiązywał, i gdyby Dorota go złamała, nigdy bym jej nie wybaczyła. Byłam zazdrosna o męża. Może mnie drażnił, może się kłóciliśmy, ale gdyby jakaś baba chciała mi go odebrać, walczyłabym jak lwica. Takiego odkrycia dokonałam, patrząc z dystansu.

Wieczorem po powrocie do pensjonatu Dorotka była jakaś wyciszona, zadumana, zupełnie jak nie ona.

– Brakuje ci już naszego pana przewodnika? – zapytałam.

Dorotka nie odbiła piłeczki. Dalej milczała.

Ej, co z tobą?

– Nic.

– Tylko nie mów, że się zadurzyłaś?

– A co, nie wolno mi?

On jest żonaty – znowu przypomniałam jej podstawą przeszkodę.

– Wiem, zresztą już się nie spotkamy. Przyjechał tu na jakieś spotkanie integracyjne firmy, w której jest prezesem. Będzie bardzo zajęty.

Po tej deklaracji myślałam, że sprawa została zamknięta, jednak bardzo się pomyliłam.

Nie będę się wtrącać w nie swoje sprawy

Pierwsze wyjście w góry pokazało mi, jak słabą mam kondycję, na drugim goniłam już resztkami sił. Kiedy trzeciego dnia padła propozycja wejścia na szczyt czarnym szlakiem, ja spasowałam i wybrałam się sama na zwiedzanie okolicy oraz kupowanie pamiątek. Wcześniej zadzwoniłam do Andrzeja i zapytałam, co mam mu przywieźć z Zakopca. Zrobiłam to odruchowo, zupełnie zapomniałam, że gdy wyjeżdżałam, atmosfera między nami była nieciekawa.

Z drugiej strony nigdy nie należałam do zwolenniczek cichych dni ani gierek w stylu „pierwsza nie wyciągnę ręki do zgody, niech on to zrobi”. Ludzie, którzy się kochają, nie powinni się tak zadręczać. Więc zadzwoniłam, a on powiedział, że też właśnie sięgał po telefon. Cóż za zgranie… A jeśli chodzi o prezent, mogę mu kupić największego oscypka, jakiego znajdę. 

Spacerowałam sobie niespiesznie, rozglądając się za oscypkami-gigantami, kiedy natknęłam się na żonę Tadeusza. Nie zauważyła mnie, bo była zajęta rozmową z jakimś facetem. Pasowali do siebie. Wyglądali razem jak para modeli podczas zdjęć plenerowych. Nagle zaczęli się kłócić; dziewczyna chciała odejść, ale chłopak chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

Już chciałam interweniować, ale zaczął ją całować. Chyba nie miała nic przeciwko, bo w ogóle nie stawiała oporu. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie: czynnie brała udział w pocałunku. Zaskoczona, zmieszana, przez chwilę gapiłam się na nich, nie wiedząc, co robić. Przez głowę przemknęło mi, by powiedzieć Dorocie o niewierności młodej żony naszego przystojnego sąsiada, ale wygrał zdrowy egoizm. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie będę się mieszać. Dorotka powinna zapomnieć o Tadeuszu bez względu na to, czy jest szczęśliwy w małżeństwie, czy nie. Niemniej humor mi się zwarzył.

Podczas kolacji Hania jęknęła niezadowolona:

– Składam oficjalny protest. Nie tak miało być.

– O co ci chodzi? – zapytałam.

– O was. Nie ma co, udała mi się kompania. Dorota milcząca, po uszy zanurzona w jednostronnej miłości, nawet na kolację nie zeszła. A teraz ty się czymś gryziesz. Coś tak przycichła? O Andrzeja chodzi? Zapewniam cię, że nie masz się czym martwić. Tworzycie udane małżeństwo, to tylko chwilowy kryzys. Przejdzie.

Uśmiechnęłam się.

– Już przeszło. Miałaś rację. Rozmawiałam dziś z Andrzejem przez telefon, wyznał, że za mną tęskni, ja za nim zresztą też. Co innego mnie męczy. Byłam dzisiaj świadkiem ciekawej sceny...

Opowiedziałam jej, co widziałam.

– Chyba nie zamierzasz lecieć do Tadeusza z informacją, że żona przyprawia mu rogi? To nie nasza sprawa.

– Też doszłam do takiego wniosku. W końcu my nie wiemy, czy on nie wie, czy tylko udaje, że nic nie wie.

– Dokładnie. Na pierwszy rzut oka widać, że są niedobraną parą. Ona mogłaby być jego córką, nic ich nie łączy, zamęcza biedaczkę tymi górami, to i pocieszać się musi. Tadeusz jest całkiem, całkiem i założę się, że dużo kobiet kręci się wokół niego. Skoro wybrał sobie taką, a nie inną pannę na żonę, widać zrobił to świadomie. Powinien się liczyć konsekwencjami. Dorocie też lepiej nic nie mów.

– Nie zamierzałam. Dla własnego dobra niech się w to nie miesza. Poza tym jak ją znam, szybko znajdzie sobie nowy obiekt westchnień.

W czwartek obudził mnie telefon. Dzwonił mój mąż.

– Cześć, kochanie! Od której strony masz okna?

Mam widok na góry, a co?

– Wyjrzyj przez okno.

Zaciekawiona wyszłam na taras. Pod naszym pensjonatem stał Andrzej. Przyjechał specjalnie, żebym nie musiała wracać pociągiem. Ujął mnie tym gestem. Cały dzień spędziliśmy razem, spacerując i trzymając się za ręce jak para zakochanych. Kiedy wróciliśmy do pensjonatu późnym wieczorem, w pokoju zastaliśmy zdenerwowaną Hanię.

Z moim mężem mam jednak całkiem dobrze

– No, nareszcie jesteś! A telefonu to nie łaska odbierać?

Rozładował mi się. Coś się stało?

– Nie, nic ciekawego! – warknęła. – Jestem na granicy obłędu z byle powodu. To u mnie typowe.

Zaniepokoił mnie ten jej sarkazm.

Gdzie jest Dorota?

– Policja ją zabrała.

– Co proszę? – myślałam, że się przesłyszałam.

Aresztowali ją za usiłowanie zabójstwa.

Parsknęłam śmiechem, tak absurdalny wydał mi się ten zarzut.

– To jakiś wasz głupi dowcip, tak?

– Jestem poważna jak sto kilo. Ktoś próbował zabić Tadeusza i podejrzewają Dorotę. A jutro mamy stawić się na przesłuchanie, w roli świadków.

– Świadków czego? Usiłowania zabójstwa? Przeżył? – dopytywałam.

– Leży nieprzytomny w szpitalu. Ktoś go zepchnął z urwiska.

– Ale Dorotka musiałaby mieć jakiś motyw – zauważył rozsądnie Andrzej.

– Według zrozpaczonej żony miała motyw – syknęła wściekła Hanka. – Zakochała się, a on dał jej kosza.

– Kpi sobie? Mówimy o naszej Dorotce! Znamy ją przecież pół życia. Może jest zbyt kochliwa, ale nikogo by nie zabiła.

– My to wiemy, ale policja nie. A żonka się upiera...

Na posterunku siedziałam jak na szpilkach, jakby to mnie wsadzili do aresztu. Pan policjant był średnio zainteresowany, kiedy mu tłumaczyłam, że bardzo dobrze znam swoją przyjaciółkę i mogę przysiąc, że nikogo nie próbowałaby zabić. Dopiero gdy powiedziałam mu o romansie żony poszkodowanego, jakby się obudził.

– Rozpoznała pani tego mężczyznę? – zapytał.

Widziałam go tylko raz.

– Może pani podać rysopis?

– Około trzydziestu lat, wysoki, przystojny brunet.

Po południu zadzwoniła Dorota z prośbą, żeby ją odebrać z aresztu. Przez całą drogę starała się trzymać fason i żartowała:

– I widzicie, dziewczyny, na co mi przyszło? Dostałam nauczkę na całe życie. Żadnych facetów. Już nigdy!

Zżerała nas ciekawość, co się stało, że ją wypuścili, ale postanowiłyśmy odczekać, aż fala sztucznej wesołości minie.

W pokoju Dorota się rozpłakała i ryczała jak bóbr przez kilka minut, nim wreszcie zaczęła zaznawać.

– Kochanie najważniejsze, że cię wypuścili – pocieszałyśmy ją obydwie.

– Dobre sobie! Już bym wyrok odsiadywała, gdyby nie twoje zeznanie, Reńka. Gdybyś przypadkiem nie zobaczyła tej lafiryndy w objęciach kochanka, skończyłabym za kratkami.

To które z nich aresztowano? – zainteresowałam się. – Kto kogo krył?

– Ona jego. Pomyślała, że to on chciał zabić Tadeusza, więc zwaliła winę na mnie. Pasowałam jej na kozła ofiarnego. Najżałośniejsze jest to, że wcale nie musiała, bo kochaś tego nie zrobił. I ma alibi, podobnie jak ona.

– To kto próbował zabić Tadeusza?

– Nikt. To był najprawdopodobniej wypadek, tylko niewierna żonka wpadła w panikę i zrobiła aferę. Tadeusz zgrywał takiego znawcę górę, a przecenił swoje możliwości i spadł. – Dorota, siedząc w areszcie, najwyraźniej zdążyła się odkochać.

– Pewnie rogami o coś zahaczył i stracił równowagę – zadrwiła Hanka.

Wybuchnęłyśmy śmiechem.

Po powrocie do domu okazało się, że miałam rację i remont nie szedł Andrzejowi zbyt dobrze, ale nie przejęłam się całym bałaganem, tylko pocałowałam męża i powiedziałam:

– Dziękuję, skarbie, kocham cię.

– Ale o co chodzi? – zapytał zaskoczony, jakby wietrzył podstęp. – Trochę jeszcze zostało do zrobienia...

– Nieważne. Spojrzałam na ciebie z dystansu i naprawdę, na pewno, bez żadnych wątpliwości cię kocham.

Czytaj także:
„Koleżanka zdradza męża, a ja zapewniam jej alibi. On nie zasługuje na to, ale co mam poradzić”
„Klientka od lat zdradzała męża i chciała znaleźć na niego brudy, żeby zażądać rozwodu. Utarłam nosa tej zołzie”
„Chciałam udowodnić zdradę narzeczonego przyjaciółki. Zamiast pomóc, stałam się pośmiewiskiem”

Redakcja poleca

REKLAMA