Prawie dwa lata minęły od śmierci Franka, a ja nadal nie mogłam wyjść z żałoby.
– Wyglądasz, jak stara wrona! – krzyczała na mnie Kama, moja najlepsza przyjaciółka. – Rozumiem, że ci go brakuje, ale to nie powód, żeby żyć na cmentarzu.
W lustrze widziałam chudą, mizerną trzydziestoparolatkę. Była nieumalowana, zaniedbana, nosiła tylko czernie albo smutne szarości. Wyglądała okropnie. To ja...
Wyszłam za mąż na krótko przed trzydziestką
Konkretnie miałam dwadzieścia dziewięć lat, ale już wcześniej byliśmy z Frankiem parą, nawet razem mieszkaliśmy. To ja chciałam ślubu. On zwlekał. Tłumaczył, że papier niczego nie zmienia. Dla niego wystarczyło, że się kochamy, ale ja się uparłam. Chciałam w końcu mieć normalną rodzinę, dziecko, wszystko poukładane jak należy, więc postawiłam sprawę na ostrzu noża: albo, albo...
– I co byś zwojowała, gdyby odmówił? – pytała Kama. – Nic! I tak byś z nim była. Kompletnie ci odbiło na jego punkcie!
– Ale nie odmówił! – odpowiedziałam butnie. – Kochał mnie przecież!
– Kto mówi, że nie kochał? – Kama była nieprzejednana. – Tylko że on był jajcarz, wolny ptak, miał w nosie tradycje, zakazy i normy. Ty parłaś do normalnego życia, więc go zaciągnęłaś do ołtarza. Tak było!
Czego ona się czepia? O co jej chodzi? Franek był moim szczęściem i wszystkim, co ważne... Poraził mnie piorun, kiedy go tylko zobaczyłam. Wcześniej nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Byłam pewna, że trzeba się trochę poobwąchiwać, poprzyglądać się sobie i wtedy dopiero albo coś zaiskrzy, albo nie! A tymczasem stało się zupełnie inaczej. Stało się... od razu! Ja kochałam we Franku wszystko, jego wady także... Rozrzuca ubrania po całym domu? Nie szkodzi, posprzątam. Spóźnia się na każde spotkanie? A co mi szkodzi zaczekać, korona mi z głowy nie spadnie! Czasami nie do końca mówi prawdę? Trudno, to nie są przecież kłamstwa, tylko lekkie zamazywanie faktów. Nie oszukuje... Raczej oszczędza innym przykrości, bo „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”!
Było mi przykro, że Kamila go nie lubi
Nigdy tego wprost nie powiedziała, ale czułam, że coś między nimi się nie układa. Potrafiła mu przygadać, skrytykować to, co on mówił, prawie we wszystkim miała inne zdanie niż on. Jakby specjalnie, żeby tylko pokazać, że jest fajniejsza, mądrzejsza i on byle czym jej nie zaimponuje. Franek machał na to ręką.
– Daj spokój – mówił lekceważąco. – Znowu ją rzucił kolejny facet, dlatego jest taka kolczasta. Nie zwracaj na nią uwagi.
– Ale mnie jest przykro, że na ciebie napada! – mówiłam całkiem szczerze.
– Mam to w nosie. Nie musisz mnie bronić, sam sobie poradzę!
Raz, w wakacje, Kamila pojechała z nami nad morze. Mieliśmy wynajęte pokoje w pensjonacie. Ona znowu przeżywała jakiś nieudany romans i płakała po kątach, więc namówiłam Franka, żeby ją zabrać. Wytrzymała tylko trzy dni. Ni stąd, ni zowąd spakowała się i bez słowa pożegnania pognała na pociąg do domu. Wróciliśmy z Frankiem z plaży, a jej już nie było... Byłam na nią naprawdę zła, po powrocie nie chciałam z nią gadać, chociaż wydzwaniała cały czas i pisała esemesy. Przeprosiłyśmy się koło listopada i odtąd znowu byłyśmy nierozłączne. Uważałam się za szczęśliwą kobietę, bo czego chcieć więcej, kiedy się ma kochanego męża, fajną przyjaciółkę, niezłą pracę, dom i trochę oszczędności?
Ja to wszystko miałam, brakowało mi tylko dziecka, ale wierzyłam, że Franek w końcu da się przekonać. Kiedy do mnie zadzwonili, że nie żyje, zemdlałam... Potem nie chciałam wierzyć. Krzyczałam, że ktoś mnie makabrycznie wkręca, bo przecież Franek był na służbowej konferencji, więc skąd nagle „nie żyje”?
Niestety, okazało się, że to prawda...
Ten biznesowy zlot odbywał się bowiem w luksusowym hotelu, nad wielkim jeziorem położonym wśród bukowych lasów porastających morenowe pagórki. Miejsce to słynęło z dobrej kuchni, SPA, konnych przejażdżek i dyskretnej obsługi, która niejedno widziała. Ale o tym dowiedziałam się później... Po służbowych spotkaniach zmęczone towarzystwo mogło liczyć na rozmaite atrakcje, wśród nich była podobno obowiązkowa nocna kąpiel w jeziorze. Pod niebem pełnym gwiazd, na białych pomostach stały wygodne leżaki i stoliki pełne trunków, owoców i wszystkiego, co może człowiekowi poprawić humor. Woda była ciepła, nagrzana letnim słońcem. Kusiła swoją ciemną głębią, tym bardziej że pluskały się w niej wyjątkowo atrakcyjne, skąpo odziane dziewczyny towarzyszące dyrektorom i szefom firm. Były młode, ładne, bezpruderyjne, wesołe... Ale kompletnie nie znały się na ratowaniu tonących! Przez następne lata wyobrażałam sobie, jak to się stało.
Wiedziałam, że wcześniej mój mąż pił alkohol, na pewno sporo jadł, bo Franek uwielbiał smaczne potrawy, a hotel miał znakomitego kucharza. Lekarze powiedzieli, że miał atak serca i utonął. Zanim ktokolwiek się zorientował, że to nie żadne wygłupy i nurkowania, było po wszystkim. Myślę, że od razu dopadła mnie depresja, ale na początku jakoś sobie jeszcze radziłam. Byłam na lekach, ciągle ktoś się przy mnie kręcił, gdzieś mnie zabierali, wywozili, zapraszali, wymyślali dla mnie zajęcia i różne rozrywki. Jednak po kilku miesiącach krewni i znajomi zaczęli odchodzić do swoich spraw, coraz częściej zostawałam sama, nikt już się o mnie nie bał, bo przecież czas płynął, a to najlepsze lekarstwo na ból. Została mi tylko Kamila, która jak zwykle namawiała mnie, żeby myśleć o sobie, a nie o Franku, bo jego już nie ma i nigdy nie będzie. Dla świętego spokoju słuchałam jej jednym uchem. Wiedziałam swoje, a to „moje” było pewnością, że bez Franka nie chce żyć. Udawałam długo, że daję radę, aż pewnego dnia po prostu nie wstałam rano z łóżka. Niby po co miałam wstawać? Dla kogo? Co miałabym robić? Iść do nudnej pracy?
Nie widziałam w tym żadnego sensu...
Po odejściu Franka miałam kłopoty z zasypianiem, budziłam się w nocy, wspomagałam pastylkami, a teraz przyszedł do mnie wielki sen! Świat się przesunął na bok, wyciszył, wytłumił swoje hałasy, przykrył mnie szarą kołdrą i pozwolił drzemać... Wstawałam do łazienki, czasami piłam wodę albo wyjadałam resztki z lodówki i znowu szłam spać. Dopiero Kamila swoim upartym waleniem w drzwi na moment wyrywała mnie z tego mojego letargu. Nie obchodziło mnie to, co mówiła. Znałam na pamięć jej argumenty. Że jestem wciąż młoda, że jeszcze wszystko przede mną, mogę zaczynać od nowa… Sprowadziła lekarza, ale kiedy próbował nawiązać kontakt, nie reagowałam. Po jego wyjściu Kamila się wściekła.
– Marnuję tylko na ciebie czas i kasę. Jesteś głupsza, niż myślałam! – warknęła.
Nic mnie nie obchodziły jej wrzaski. Strasznie lało, kiedy widziałam ją ostatni raz. Przyjechała zaraz po pracy. Otworzyła drzwi kluczem, który ode mnie wydębiła pod pretekstem, że musi wchodzić swobodnie do mojego domu, odkąd ja wariuję i „nie wiadomo, co mi przyjdzie do łba”. Najpierw kręciła się po kuchni. Coś gotowała i smażyła, bo docierały do mnie różne zapachy, potem poczułam cynamonową słodycz szarlotki i woń kawy. Wreszcie weszła do mnie i bez wstępów zarządziła:
– Wstawaj, zmienię ci pościel, ta śmierdzi... Nie będziesz leżała w takim syfie!
– Mnie to nie przeszkadza – odparłam.
– Widzę! Ale od dzisiaj wszystko się może zmienić. Zostawię ci pełną lodówkę i porządek. Potem rób, co chcesz!
– A ty gdzieś wyjeżdżasz?
– Nie. Ale zapewne nie będziesz mnie chciała więcej oglądać. To bardzo prawdopodobne, więc muszę cię zabezpieczyć. Wypad z tego wyra! Idź pod prysznic...
– Nie pójdę. Nie chce mi się. Po co?
– Kretyńskie pytanie. Po to, żeby się umyć. Nie każę ci tam spędzać reszty życia! Jeść i pić też nie masz zamiaru?
– Nie jestem głodna.
– Super. Wobec tego zaraz sobie pójdę, ale wcześniej rzuć na to okiem.
Podała mi swój smartfon
Na wyświetlaczu zobaczyłam uśmiechniętą twarz Franka. Leżał w jakiejś pościeli, jedno ramię miał podłożone pod głowę, drugim obejmował jakieś szczupłe kobiece ciało. Był zupełnie nagi.
– Co to jest? – wyjąkałam
– Nie poznajesz? Przyjrzyj się dobrze.
Faktycznie, poznawałam... Ta pościel była bardzo charakterystyczna: na czarnej, połyskliwej satynie rosły ogromne, purpurowe maki. Tylko jedna osoba, którą znałam, miała taką pościel: Kamila! I ten tatuaż na lędźwiach kobiety tulonej przez mojego męża też znałam… Sama chciałam sobie taki zafundować, odkąd Kamila pokazała mi swój. I bransoletka na kostce także była mi znajoma, i duże piersi również. Pociemniało mi w oczach.
– Kiedy to zrobiłaś? – wyjąkałam.
– To pamiątka naszej upojnej nocy – powiedziała. – Mam tego znacznie więcej. Chcesz sobie pooglądać?
– Nie wierzę. O mi nie mógł tego zrobić!
– Ależ mógł. I robił. Ze mną i nie tylko ze mną. Z każdą, która tylko zechciała.
– Więc powiem inaczej: TY mi nie mogłabyś tego zrobić! – zaznaczyłam.
– Mogłam – wzruszyła ramionami. – Mieliśmy romans przez prawie dwa lata. Oszukiwaliśmy cię. Byłaś jak dziecko we mgle, dało ci się wszystko wmówić!
– Dlaczego? – wyszeptałam.
– Bo się zakochałam. Z tobą mogłam się nim dzielić, ale już z pierwszą lepszą kuracjuszką – nie! A poszedł na całość zaraz po naszym wspólnym przyjeździe nad morze. Nakryłam go z kelnerką podającą nam codziennie posiłki. Pamiętasz? Była tam taka młoda blondynka, ładna dziewczyna...
– Pamiętam – przytaknęłam.
– Zawsze obsługiwała nasz stolik jako pierwszy i przed Frankiem stawiała pierwszy talerz.
Nawet mnie to wkurzało...
– Już wszystko rozumiesz? – spytała. – Zerwaliśmy po waszym powrocie, nie chciałam go znać. Ciebie też! Byłam wściekła, że nic nie widzisz, jesteś ślepa i głucha. Ale zaczęłam za tobą tęsknić i się pogodziłyśmy... Z Frankiem już nigdy więcej nie spałam. Nie dowiedziałabyś się, gdybyś tak nie wariowała z żalu po nim. Żeby chociaż było po kim rozpaczać… Ale on cię miał gdzieś! Wtedy też na pewno był po ostrych baletach. Naprawdę się nie domyślałaś?
Jak się z ciemnego pokoju wyjdzie na ostre słońce, to człowiek ma wrażenie, że mu się wszystko wali na głowę. Zasłania oczy i chce na powrót uciekać w bezpieczny mrok... Ze mną było podobnie. To, co mówiła Kamila, było nie do ogarnięcia. Najlepsza przyjaciółka, której powierzałam najskrytsze tajemnice, za którą dałabym sobie rękę uciąć, okazuje się podłą zdrajczynią, oszustką, podstępną, wyrachowaną kłamczuchą! Tarza się w swoim makowym wyrku z moim ukochanym mężem i wtedy nie ma wyrzutów sumienia! Nie przylatuje do mnie z przeprosinami... Wręcz przeciwnie: na doczepkę jedzie do morskiego uzdrowiska z oczywistym zamiarem, że tam nadal będzie ramieniem trójkąta. Ani jednym słowem, ani miną, dowcipem, grymasem nie zdradza, że jest kochanką Franka. Wtedy jej wszystko pasuje; nie ma wątpliwości, że może robi świństwo swojej kumpeli... Dopiero kiedy nakrywa Frania z inną babą, dostaje białej gorączki... Mówi: „Po powrocie nie chciałam go znać!”.
A kto wie, jak było naprawdę? Może to on powiedział jej: „Spadaj”? Teraz się już nie dojdzie prawdy – może gadać, co jej ślina na jęzor przyniesie. Może siebie wybielać, a na niego wylewać kubły szamba. Moje oczy powoli przyzwyczaiły się do tej jasności.
Widziałam wyraźnie jak nigdy...
Przyglądałam się Kamie: pewna siebie, spokojna, bezczelna, stała oparta o regał. Na jego górnej półce połyskiwała kryształowym ogniem ciężka, misternie cięta waza... Naprawdę duża, z mosiężnymi okuciami, swoje zapewne ważyła... Gdybym teraz nagle wstała i zachybotała tym regałem, waza mogłaby spaść prosto na farbowany w rude pasma łeb Kamili!
„To małpa! – pomyślałam. – Nasmażyła mi kotletów, udaje zatroskaną, wszyscy myślą, że się tak o mnie martwi, a ona tkwi tutaj z nienawiści! Znowu jestem dla niej tłem. Może pokazywać światu, jaka jest dobra i cierpliwa. Już na pewno wszyscy opowiadają, że tylko dzięki niej jakoś ciągnę”.
Pamiętam, jak kiedyś ze śmiechem oznajmiła mi, że nasi znajomi nie mogą się nadziwić, dlaczego Franek wybrał mnie, kiedy ona, ta lepsza, ładniejsza, była tuż obok! Musi mieć miód w sercu, kiedy patrzy na mnie taką zmiąchaną, niedomytą, beznadziejną... Wyobrażam sobie, co opowiada, kiedy tylko ma okazję. Wyrasta na anioła opiekuńczego, o to jej przecież chodzi.
– Kamila – mówię nagle. – Czemu ty się właściwie przyznałaś?
– Żeby cię wyrwać z tej traumy – tłumaczy. – Żebyś zrozumiała, że nie ma po kim tak rozpaczać. On cię przecież nie kochał!
– A ciebie nawet nie lubił – uśmiecham się. – Wiesz, jak cię określał? Kamilka z odzysku! Tak o tobie mówił. Ciekawe, kiedy to wymyślił, przed waszym romansem czy po.
– No wiesz?! – oburzyła się.
– Wiem, wiem... Teraz wiem.
Patrzę, jak Kamila robi się purpurowa. Poci się, oczy jej latają, jakby się bała...
– Pakuj te gary z żarciem i wynocha z mojego domu – rzuciłam ostro. – Od dzisiaj się nie znamy. Przechodź na drugą stronę ulicy, kiedy mnie tylko zobaczysz.
Przez całe popołudnie myślałam o tym, co powinnam teraz zrobić. Wreszcie wymyśliłam i zapukałam do sąsiadki z naprzeciwka.
– Pani Krysiu, chce pani moje meble? Kiedyś pani mówiła, że są super. Daję za friko! – oznajmiłam jej bez wstępów.
– Pani poważnie? Bo jak poważnie, to chcę... Córka dostała mieszkanie i się właśnie urządzają, a u nich cienko z kasą.
– Ale mam warunek: bierze pani wszystko, do gołych ścian. Żeby nawet gwoździe po obrazach nie zostały!
Zza ramienia sąsiadki wygląda jej mąż.
– Ho, ho! – zawołał. – Widzę, że idzie na poważnie. Zmienia pani pióra?
– Zmieniam. To co? Jest interes?
– Jest. Jak pani chce, za te meble odnowię pani chatę. Odmaluję, położę glazurę, tapety, co tam pani chce. Znam się na tym...
– Stoi. Ma pan na wszystko dwa tygodnie. Po powrocie zastaję gołe ściany i podłogę. Da pan radę? – spytałam.
– Co mam nie dać! Będzie zrobione!
Spakowałam trochę bielizny, zdjęcia rodzinne, laptopa, jakieś pamiątki... Starczyła mi na to nieduża torba turystyczna. Z takim bagażem wynajęłam pokój w hotelu pod miastem.
Spacerowałam, jadłam, spałam...
Nie wspominałam Franka i Kamili. Czwartego dnia przed zaśnięciem zadałam sobie proste pytanie:
– Chcesz się obudzić? – i zaraz sama sobie odpowiedziałam: – Jasne. Chcę!
Całymi godzinami łaziłam po lesie. Towarzyszył mi hotelowy pies, kundel o srebrnej sierści. Był młody, ciekawski, wesoły... Co jakiś czas ginął mi z oczu i nagle wracał, wywijając wesoło ogonem i dysząc ciężko. Las był pusty i cichy. Pod nogami chrzęściły mi tylko podmarznięte liście i kałuże pokryte cienką szybką lodu. Stukał dzięcioł, krakały wrony... Lecz nagle gdzieś przede mną rozległo się szczekanie psa i krzyk:
– Ratunku! Pomocy! Co za bestia!
Ruszyłam biegiem w stronę, z której dobiegały wrzaski.
„Czyżby pies kogoś napadł? – pomyślałam. – Taka poczciwina?... Nie, to niemożliwe!”.
Na skraju duktu skręcającego ku strumykowi, uczepiony pnia wielkiej choiny, na jej najniższej gałęzi siedział facet w czerwonej czapce. Wyglądał jak przerażony krasnal. Koło drzewa podskakiwał pies, wspinał się na pień, próbował dosięgnąć nóg krasnala. Szczekał, jakby mu komunikując: „Złaź, głupolu, pościgamy się”.
Krasnal na mój widok wrzasnął:
– To pani pies? Niech pani zabierze stąd szybko tego potwora! Boję się...
Po paru minutach sytuacja się uspokoiła. Zwierzę trzymane za obrożę siedziało przy moich nogach, a krasnal tłumaczył:
– Co się pani dziwi? Kiedy miałem parę lat, pogryzł mnie pies. Założyli mi wtedy osiemnaście szwów! Mam uraz!
Zrobiło mi się go żal.
– Odprowadzę pana do domu – zaproponowałam nagle. – Chyba że żona zrobi awanturę na widok obcej babki.
– Nie mam żony – odparł krótko, po dodał: – Mam na imię Kajetan, trudny charakter i boję się kobiet...
– Kobiet też? Niezły z pana tchórz!
– Tchórz, nerwus, pracoholik, pedant i w dodatku maruda. Mam wiele wad.
– A zalety? – spytałam.
– Nie wiem. Chyba brak.
Patrzy na mnie zielonkawymi oczami, w których świecą ciepłe iskierki. Ma uroczy uśmiech. Jest duży, trochę przygarbiony, budzi we mnie sympatię. To pierwszy facet, z którym chce mi się gadać, odkąd jestem sama. Nie ma zalet? Przekonamy się!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”