„Przyjaciółka okłamywała nas, że urodziła dziecko. W rzeczywistości przesyłała nam kradzione zdjęcia”

zdziwiona kobieta laptop fot. Adobe Stock, BullRun
„Hanka zawsze chciała być lepsza od innych. Dokumentowała swoje niesamowite życie, jakby bardzo chciała nas przekonać, że naprawdę odniosła sukces i jest szczęśliwa. Z czasem jej kłamstwa wyszły na jaw, a ona zapadła się pod ziemię”.
/ 29.07.2023 20:15
zdziwiona kobieta laptop fot. Adobe Stock, BullRun

Ojciec mojej przyjaciółki zaraz na początku lat dziewięćdziesiątych otworzył sklepy z ciuchami, więc kupował dziewczynie wszystko to, o czym reszta mogła tylko pomarzyć. Lalki Barbie, zestawy dziecięcych kosmetyków, brokaty, kolorowe gumki, pluszaki… Hania przynosiła do szkoły te cuda i beztrosko rozdawała tym, którzy byli dla niej mili.

Przyjaźniłyśmy się na tyle, by do ogólniaka pójść razem. Byłam więc świadkiem, jak w szkole średniej podbijała już nie tylko serca dziewczyn, ale też chłopaków.

Ciągle było jej mało

Bogata, radosna blondynka o wiotkiej budowie ciała przyprawiała o szybsze bicie serca każdego licealistę. Ładnemu we wszystkim ładnie, ale ojciec Hanki i tak sypał grubą kasą, żeby jego córka mogła ubierać się w ciuchy, w których wyglądała jak milion dolarów.

Hance jednak to nie wystarczało. Popularność tak rozbudziła jej ambicje, że dziewczyna chciała być nie tylko najładniejsza, ale też najlepsza w nauce. Jej tata wspierał ją w tych aspiracjach – ciągle coś dla szkoły kupował, a nauczycieli nagradzał po cichu takimi prezentami, że oko bielało. Nie wszyscy brali, nie każdemu się to podobało, ale wystarczyło, że pani dyrektor była nim zachwycona. Więcej nie było trzeba.

Hanka była moją najlepszą koleżanką i przymykałam oko na to, jak łasi się do nauczycieli, jak się im podlizuje, jak przynosi na koniec roku drogie prezenty od tatusia. Też byłam w niej zakochana, też uważałam, że jest najwspanialszą istotą na świecie. Znosiłam nawet jej złośliwości. Bo Hania umiała człowiekowi bezinteresownie dowalić. Uwierzyła w swoją świetlaną przyszłość i nie krygowała się z nader szczerymi wyznaniami na temat naszych perspektyw.

– Gośka, ty masz fajnie – powiedziała mi kiedyś, gdy włożyłam na siebie jakąś nie do końca udaną stylówę.

– A niby dlaczego? – zapytałam.

– Bo nikt nie ma wobec ciebie wielkich oczekiwań i przez to nie musisz się starać. Nikt nie zauważy, jak się zaniedbasz… – zaśmiała się, a ja poczułam, że śliczna Hania nie do końca żartuje.

W tym jej wyznaniu była okrutna szczerość wobec mnie, ale też ukryta skarga na swój los. Dziś wiem, że ta wredna wariatka trochę mi zazdrościła. Myślę, że czasami chciała być mną, chciała odpocząć od roli najwspanialszej dziewczyny na świecie.

Pieniądze zaczęły się kończyć

Do drugiej klasy liceum byłam jej najbliższą przyjaciółką, ale w trzeciej dołączyła do nas jeszcze Kaśka. Dziewczyna, która paliła papierosy, nie przejmowała się chłopakami i zawsze waliła prawdę prosto z mostu. Nie byłam o nią zazdrosna. Cieszyłam się, że w końcu Hanka dzieli między nas swoją uwagę, bo mogłam odpocząć od jej uwag.

Wtedy jednak w domu Hanki zaczęło się psuć. Interes ojca podupadł, bo na rynek weszły hipermarkety. Jak każdy drobny przedsiębiorca jej tata stracił mnóstwo klientów. Sklepy przestały przynosić wielkie zyski, a część z nich trzeba było zamknąć. Perspektywa przekazania wyśmienicie prosperującego biznesu uwielbianej przez świat córce, załamała się.

Hanka bardzo się wtedy zmieniła. Widać było, że atmosfera w domu ma na nią ogromny wpływ. Przejmowała frustracje ojca i w kółko powtarzała, w jakim to paskudnym kraju żyjemy. Powtarzała za nim, że w Polsce nie ma perspektyw, że człowiek z talentem i pomysłem je tłamszony, niszczony przez system, równany do szeregu.

– Kończę studia i wyjeżdżam do Anglii. Do City, dziewczyny! – śmiała się.

W ten sposób przekonywała nas, że podbije świat tamtejszej finansjery. Wtedy w to nie wątpiłam. Wtedy byłam przekonana, że Hania jest skazana na sukces.

– Jedź, jedź, ściągniesz nas do siebie – mówiłam.

– Dobra. Będziesz moją asystentką. Szara mysz z Polski! – żartowała.

Czułam się znów trochę tak, jak wtedy, gdy powiedziała mi, że mam luz, bo nikt na mnie nie stawia.

No i wyjechała. Skończyła studia z zarządzania, ale nie od razu znalazła wymarzoną pracę. Najpierw była kelnerką na dyskotece i żyła z napiwków. Myliłby się jednak ten, który uważałby, że prowadziła skromne życie. A gdzie tam – drogi samochód, dobre mieszkanie i super ciuchy. Hania sama przyznawała, że jak się ma dość uroku, to z napiwków można nieźle wyżyć.

Czy to był książę z bajki?

Przez dwa lata relacjonowała nam sensacyjne wydarzenia z życia kelnerki w londyńskiej dyskotece, aż w końcu znalazła tego jedynego. Poznała go u siebie w klubie i od samego początku zapewniała nas, że to będzie ten najwspanialszy, na którego czekała. Słowo „czekałam” wymawiała przy tej okazji tak, jakby on był jej księciem z bajki, a ona jego kopciuszkiem.

„Warto było czekać…” – powtarzała, a myśmy obie czuły, że pobrzmiewa tu jakimś fałszem. Facet miał oczywiście pieniędzy jak gwoździ. Z tego, co pisała Hanka, był właścicielem motelu i najpierw zatrudnił ją u siebie w charakterze sekretarki, a potem stopniowo awansował. Gdy Hanka wychodziła za niego za mąż, zarządzała już firmą razem z nim. Pousuwała z Facebooka wszelkie ślady kelnerskiej przeszłości i wystylizowała się na wielką bizneswoman.

– No, szara mysz, teraz to możesz już do mnie przyjechać – powiedziała mi kiedyś przez telefon.

Dzwoniła do mnie co jakiś czas, ale ja już nie tęskniłam za tymi rozmowami. Miałam męża, swoje sprawy i było nam do siebie coraz dalej… Zresztą, czułam, że Hania gra, że coś przed nami udaje.

– Nie przyjadę, durna krowo, bo jestem w ciąży! – oznajmiłam jej wtedy.

– Co? Co ty gadasz? – odparła zdziwiona.

– Właśnie to. Już trzeci miesiąc. Marek remontuje mieszkanie po babci i się przeprowadzamy. – powiedziałam.

– O ty lafiryndo. Nie przypuszczałam, że wytrwasz przy tym swoim chłopaczku… – w jej głosie znowu usłyszałam stary ton.

– A jednak…

– No to ja sobie poszukam innej szarej myszy z Polski. Ty tam puchnij i wysyłaj zdjęcia, OK?

– Jasne, jasne – rzuciłam od niechcenia.

– Oj, głupia ty, głupia ty… – zaśmiała się na koniec.

Wtedy tego nie spostrzegłam, ale dziś wydaje mi się, że w jej głosie oprócz złośliwości i ironii pobrzmiewała też zazdrość. Chyba o to, że jestem w ciąży, bo kilka miesięcy wcześniej Kaśka też urodziła syna.

Obie żyłyśmy w kraju i odkąd wyjechała Hanka, świetnie się ze sobą dogadywałyśmy. Z Hanką nie widywałyśmy się wcale. Nie odwiedzała nawet swojej rodziny. Ograniczała się jedynie do kontaktów telefonicznych i wpisów na Facebooku, gdzie dokumentowała swoje niesamowite życie.

Podróże, samochody, domy, mieszkania, zdjęcia z pracy – takie fotki wrzucała każdego dnia. Jakby bardzo chciała nas przekonać, że naprawdę odniosła sukces i jest szczęśliwa. Jej mąż występował na tych fotografiach rzadko. W ogóle nie było widać na zdjęciach zwykłych, codziennych, rodzinnych chwil. Tylko ten wielki świat...

Próbowałyśmy wypytywać ją o relacje z mężem – jaki jest, jak się dogadują, jak im tam w intymnych sprawach, ale ona zawsze obracała kota ogonem i wracała do tematów biznesowych. Zupełnie ignorowała też temat dzieci. Na początku pisałyśmy jej jeszcze wiadomości o naszych pociechach, ale kiedy któryś już raz nie zareagowała na te informacje, dałyśmy sobie spokój. 

Chciałyśmy ją wspierać w macierzyństwie

Aż któregoś dnia nasza londyńska przyjaciółka ogłosiła, że jest w ciąży. Wtedy chyba po raz pierwszy to ja zadzwoniłam do niej. Spodziewałam się, że naprawdę sobie pogadamy, ale spotkało mnie rozczarowanie. Hanka nie była rozmowna. Wyjaśniła mi tylko, że to absolutny początek, że jest dopiero po pierwszym USG. Mówiła, że się cieszy, ale nie czułam w jej głosie ani specjalnej radości ani ochoty do rozmowy. Zresztą już od jakiegoś czasu zbywała mnie i Kaśkę ogólnikami.

– A robiłaś już połówkowe? – zapytałam ją kiedyś.

– Nie, jeszcze nie. Dopiero pod koniec zaproszę jakieś koleżanki. – odpowiedziała.

– Po co koleżanki? – dziwiłam się.

– No, jak to na co. Przecież pytasz o pępkowe… – odparła zniecierpliwiona

– Połówkowe, nie pępkowe! Co za baba! Badanie połówkowe. – wyjaśniłam jej.

– Aaa. To nie wiem w sumie. Lekarz mnie bada, to on chyba wie. Może u nas to inaczej się nazywa… 

– To takie badanie ze zdjęciem dziecka. Bardzo dokładnym. Masz takie? – dopytywałam dalej.

– Nie. Nie mam… – ucięła temat.

W ogóle nie doczekałyśmy się od niej żadnych zdjęć z dziewięciu miesięcy ciąży. Kiedy domagałyśmy się, żeby wysłała nam swoje fotografie, odmawiała. Marudziła, że źle wygląda, że źle czuje się z brzuchem, dlatego nie chce, żeby ją ludzie oglądali. Obie nie mogłyśmy uwierzyć, że pani śliczna w końcu postanowiła ukryć się przed światem. Pierwszych zdjęć doczekałyśmy się dopiero po porodzie. Hanka urodziła ładną dziewczynkę, Jessikę.

Wypytywałyśmy ją o szczegóły porodu, o to jak idzie karmienie, czy mała jest spokojna, ile waży, jak śpi i czy daje jej trochę spokoju. Hanka odpowiadała nam zdawkowo. Nie rozwijała wątków, nie cieszyła się tą rozmową, jak każda szczęśliwa mama. Żadnych szczegółów, opowiastek. Czasem tylko jakiś drobiazg.

– Ciężki dzień dzisiaj miałam…  – westchnęła mi kiedyś do słuchawki.

– Ale co? Mała dała ci popalić? – dopytywałam z zainteresowaniem.

– Tak, tak. Marudna coś jest. Nie wiem, o co chodzi. Nie chce spać. – odpowiedziała.

– Może kolki? 

– Może. Rzeczywiście tak się za brzuszek łapie i krzywi… – powiedziała.

– Poważnie? Dwumiesięczne dziecko łapie się za brzuch? – zdziwiłam się bardzo.

– No tak. Tak mi się wydaje… – tłumaczyła.

Jej zachowanie powodowało, że przychodziły nam do głowy najróżniejsze podejrzenia. Kaśka uknuła nawet teorię, że Hanka swojego dziecka nie kocha. Że wróciła do pracy i wynajęła kogoś, kto opiekuje się córką przez cały dzień.

– No co ty! – powątpiewałam.

– A co? Zdziwiłabyś się. Jak ją zapytasz o małą, to albo plecie głupoty albo w ogóle nie chce gadać. Nic o niej nie wie, bo się nią nie zajmuje! – przekonywała mnie Kaśka.

– Ale zdjęć tyle jej robi, wysyła – starałam się tłumaczyć Hankę.

– Może ta niańka robi – nie ustępowała w swoich teoriach.

– Ej, Kaśka, ty masz nierówno… – nie chciałam w to wierzyć.

– To ona ma nierówno pod sufitem. Mówię ci – śmiała się moja koleżanka.

No i koniec końców okazało się, że ma rację. Że naszej Hani rzeczywiście odbiło. Aż trudno mi w to uwierzyć.

Wszystko to wymyśliła

To było pół roku po narodzinach córki Hani. Przez sześć miesięcy nasza przyjaciółka słała nam zdjęcia swojej Jessiki w przeróżnych strojach, sceneriach i kontekstach – fotografie prześlicznej blondyneczki z uśmiechem rosnącej gwiazdy amerykańskiego kina.

Obie z Kaśką nie mogłyśmy uwierzyć, że ta jej mała zawsze jest taka zadbana. Fotografie naszych dzieci były chaotyczne i amatorskie, a zdjęcia Hanki wyglądały, jakby przygotowywał je sztab zawodowców. No i któregoś dnia wydało się dlaczego.

– Patrz! – Kaśka otworzyła przed mną swój laptop i włączyła stronę internetową jakiejś blogerki.

– Na co? – nie wiedziałam, o co jej chodzi.

– Na zdjęcia patrz, durna! Powiedz, czy coś ci się kojarzy.

Spojrzałam na fotki i natychmiast skojarzyłam. Podobieństwo było uderzające.

– To jest Jessika Hanki… Dobrze mówię? – spojrzałam na Kaśkę, a ta kiwnęła głową. – Co ona tu robi? Z tą babą i tym facetem?

Pytałam, bo dziecko, które znaliśmy ze zdjęć wysyłanych przez Hankę, oglądałam właśnie w towarzystwie obcych ludzi.

– Są też zdjęcia, na których ta mała jest sama. Zobacz tutaj. Poznajesz? – pokazała inna podstronę bloga.

– Nie rozumiem... To te same fotki, które dostałyśmy od Hanki… – patrzyłam na Kaśkę zszokowana.

– Czego nie rozumiesz?! Nasza psiapsiółka robi z nas idiotki od pół roku. Nie ma żadnej Jessiki. To jest Kate, a nie Jessika. Córka mało znanej blogerki z Anglii. – wykrzyczała Kaśka.

– Co ty mówisz? – nie wierzyłam w to, co słyszę i widzę.

– Właśnie to! Hanka kradnie zdjęcia tej małej ze strony i udaje, że to jej dziecko. Patrz… Tutaj na rękach u mamy… A tutaj z ojcem… Widzisz? No, a powiedz, czy widziałaś kiedyś Jessikę na jednym zdjęciu z Hanką? Albo z jej mężem? Nie! No właśnie! Mówiłam ci, że coś jest nie tak. Że ta wariatka całkiem oszalała.

– Jak na to wpadłaś? – w kompletnym szoku dopytywałam.

– Hanka zawsze lajkuje na fejsie wpisy innej blogerki, którą lubi. Takiej bardzo popularnej. Ale ta z kolei poleca u siebie na blogu tą, od której Hania kradła zdjęcia. Tak ją znalazłam. Niezła gapa z naszej prymuski, co?

– Ale po co? Dlaczego to robi? – nic nie rozumiałam.

– Nie wiem, ale coś tam jest zdrowo popieprzone, a Hanka to ukrywa. – powiedziała na koniec.

Miałyśmy więc pewność, że Hania nas oszukuje, ale ja nie za bardzo wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Kaśka się nie wahała i zadzwoniła do niej z pytaniem, co się dzieje, dlaczego nas oszukuje. Hanka nie odpowiedziała. Rzuciła słuchawką i już więcej się do nas nie odezwała. Ani telefonicznie ani na Facebooku. Cisza absolutna, jakby umarła.

Nie wiedziałybyśmy o niej nic, gdyby nie jej mama. Zdobyłam się na telefon do niej, bo naprawdę martwiłam się o Hanię. Biedna kobieta przez jakiś czas czarowała mnie bajkami, ale w końcu odpuściła. W pewnej chwili załamał jej się głos i całkiem się posypała. Wyznała mi wtedy całą prawdę.

– Gosiu, ja nie wiem dokładnie, co się u niej dzieje… Ona co rusz nam co innego opowiada. Raz mówi, że się rozwodzi, przejmuje firmę i cały majątek. Innym razem zapewnia, że do siebie wracają i będą się znowu starać o dziecko. Myślę, że jej związek rozpadł się z powodu dziecka, bo Hania była w ciąży, ale poroniła... Lekarze powiedzieli, że może nie zajść w ciążę po raz drugi, a ten jej mąż nie potrafi tego zaakceptować. Chce się jej pozbyć, wyrzucić z domu… Hania przez to wszystko chyba trochę wariuje. Jeśli mam być szczera, to myślałam, że może wy wiecie więcej. Że wam coś opowiada...

– A nie możecie zadzwonić do tego faceta, pojechać do niej? – dopytywałam.

– My z nim nigdy nie rozmawialiśmy, nigdy u niej nie byliśmy. Ja nawet nie wiem, czy ona nam dobry adres podała. Zresztą my już jesteśmy za starzy na takie podróże… – mama Hanki mówiła cichym głosem.

– To gdzie ona teraz jest, co robi?

– Sama nie wiem, moje dziecko. Nie odzywa się do nas, zniknęła. Nie wiem, dlaczego nie wraca, nie szuka u nas pomocy. Naprawdę nic już nie wiem…

Starałam się poznać prawdę

Po tej rozmowie skontaktowałam się z kilkoma jej znajomymi z Facebooka. Nikt nie wiedział dokładnie, co dzieje się z Hanką, ale ze strzępków informacji udało się ułożyć jako taką całość.

Wygląda więc na to, że Hania rzeczywiście poznała bogatego faceta w klubie, w którym pracowała, i wzięła z nim cichy ślub, na który nikogo ze swoich bliskich nie zaprosiła. Podobno on się nie zgodził, żeby na uroczystości zjawili się ludzie z jej przeszłości, bo był bardzo zazdrosny. Ten dziwny typ kazał jej też pozrywać wszystkie stare znajomości i zapomnieć o tym, co było. Hanka go posłuchała…

Czy faktycznie zrobił z niej bizneswoman? Pewnie tak, bo zdjęcia z pracy wyglądały na autentyczne. Chciał pewnie, żeby zamieniła się w kobietę z klasą. Z kelnerki w bizneswoman. Kiedy jednak okazało się, że nie może dać mu dziecka, przeszła mu miłość do Hanki. A raczej stracił do niej cierpliwość... Wtedy zaczęła się walka o majątek.

Niestety, Hania ją przegrała, bo spisali przed ślubem intercyzę. Została z niczym – jedyne, co mogła zrobić, żeby uratować swoją godność, to zacząć kłamać. No i oszukiwała wszystkich dookoła. A gdy sieć kłamstw zrobiła się zbyt gęsta, po prostu zniknęła.

Myślę, że Hankę pogrążyła wieczna presja bycia najlepszą. Myślę, że wykończyły ją też ambicje wpojone przez rodziców za młodu i podsycane przez zachwyty ludzi, których w swoim życiu spotykała. Pewnie żyje teraz gdzieś, gdzie nikt z nas jej nie znajdzie, i znowu układa piramidę kłamstw – mami swoim urokiem innych ludzi.

A skąd wiem, że jednak żyje? Bo odpisała mi ostatnio na tak właśnie zadane pytanie: „Hania, napisz tylko, czy żyjesz. Czy jesteś zdrowa…”. Dostałam od niej odpowiedź na Facebooku: „Tak, szara myszko. Żyję”. Odpisała, ale nie dodała ani słowa o zdrowiu…

Czytaj także:
„Okłamywałem wszystkich, że jestem wielką szychą w banku. Było mi wstyd, że tyle obiecywałem i niczego nie osiągnąłem”
„Mąż okłamywał mnie, że jest chory, żeby zrobić ze mnie służącą. Mdlałam ze zmęczenia, a ten szczur żył jak król”
„Koleżanka z pracy perfidnie mnie okradła i okłamywała. Udawała wielką przyjaciółkę, a siedzimy biurko w biurko”

 

Redakcja poleca

REKLAMA