Wiem, że nie da się tego ciągnąć wiecznie. Kiedyś prawda wyjdzie na jaw. Lecz na razie żyję w lęku, że się wyda. I w poczuciu winy.
– Jutro u mnie, dobrze? – chyłkiem odbieram wiadomość i szybko chowam telefon pod stołem konferencyjnym. Nie chcę, żeby ktoś mnie na tym przyłapał.
Nie, to nie to, co myślicie. Żadne z nas nie jest w stałym związku, żadne nikogo – teoretycznie – nie rani tym, że się spotykamy. On nie jest żonaty, ja nie jestem mężatką. A jednak musimy swoją znajomość ukrywać. Zwłaszcza ja na to nalegam. Mimo że Sebastian i ja widujemy się regularnie od kilku miesięcy, wiem, że nie mogę tak po prostu przyjść do firmy i ogłosić:
– Od dzisiaj nie musicie mi już współczuć ani z nikim mnie swatać. Znalazłam kogoś i to nie jest znajomość na jedną noc. To coś o wiele poważniejszego.
Oczywiście miałoby to pewne zalety. W końcu skończyłyby się upokarzające dla mnie randki w ciemno, a zaczęły rodzinne obiadki, na który zapraszają się wzajemnie koleżanki z pracy (mnie oczywiście skwapliwie unikając – w końcu stanowię dla zamężnych pań zagrożenie, a dla niezamężnych konkurencję!). Gdybym tylko mogła im powiedzieć… Ale czuję, że to nie byłoby na miejscu. Jeszcze nie teraz. A szczególnie, co może niektórych dziwić, nie mogę się zwierzyć swojej serdecznej przyjaciółce.
Znamy się z Zosią ponad dziesięć lat. To ona ściągnęła mnie do tej firmy. Kiedyś pracowałyśmy razem w dużej korporacji, tam się właśnie poznałyśmy, lecz kiedy presja na wyniki stała się nieznośna, obie solidarnie zdecydowałyśmy się przenieść. To Zośka znalazła tę firmę i teraz, po kilku przepracowanych latach, mogę stwierdzić, że dokonałyśmy całkiem dobrego wyboru.
Zawsze to inni dostawali to, co najlepsze
Zosia była tą bardziej ambitną, przebojową, kreatywną – nic więc dziwnego, że to ona pierwsza awansowała. Na szczęście jednak sukcesy zawodowe jej nie zmieniły. Mimo że kilka lat temu stała się moją bezpośrednią przełożoną, nigdy nie miałam wrażenia, że traktuje mnie inaczej niż pozostałe pracownice. Zawsze sprawiedliwa, uprzejma, kulturalna – z przyjemnością patrzyłam, jak Zosia się rozwija.
Tym bardziej, że i życie rodzinne, zawsze tak dla niej ważne, układało jej się jak z płatka, przynajmniej przez większość tych lat, kiedy się znałyśmy. Niedługo po tym, jak zostałyśmy zatrudnione w nowej firmie, Zośka zwierzyła mi się, że bardzo podoba jej się jeden z kierowników.
– Wiesz, wydaje się taki ciepły, rodzinny, odpowiedzialny – opowiadała, śmiechem przykrywając zawstydzenie. – Ja wiem, co zaraz powiesz! – tu zamachała rękami. – Że prawie go nie znam i nie mogę tak szybko ocenić człowieka… Ale dla mnie on kryje jakąś tajemnicę. Chciałabym go bliżej poznać. Szkoda, że nie zwraca na mnie większej uwagi… – westchnęła. – Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że ma żonę i dwójkę dzieci.
Oczywiście, znając nasze szczęście, coś podobnego mogłoby przytrafić się mnie (ciągle trafiałam na zajętych w ten czy inny sposób! Jeden z moich facetów okazał się nawet zajęty podwójnie: miał żonę i… przyjaciela) – ale nie Zosi. Nie było też mowy o tym, żeby mężczyzna, który wpadł jej w oko, nie zwrócił na nią uwagi. Nie musiała nawet robić nic szczególnego – po prostu Zosia jest takim typem kobiety, obok której mężczyźni z zasady nie przechodzą obojętnie.
Tak jak się spodziewałam, Sebastian też nie pozostał nieczuły na jej wdzięki. Po kilku dniach zaczepił mnie na korytarzu i zapytał, wyraźnie onieśmielony, czy moja koleżanka Zosia kogoś ma. Z pewnym westchnieniem ulgi odpowiedziałam, że nie. Niestety nigdy nie miałam lekkości Zośki w rozmowach z mężczyznami i zawsze, gdy ktoś, szczególnie stojący wyżej ode mnie w hierarchii zawodowej, zaczepiał mnie na korytarzu, czułam się zagrożona.
Kiedy okazało się, że chodzi tylko o stan cywilny mojej przyjaciółki, z ulgą wypuściłam powietrze. Sebastianowi moja odpowiedź wyraźnie przypadła do gustu. Aż pokraśniał na twarzy! Pogawędziliśmy wtedy jeszcze chwilę. Ja opowiedziałam mu co nieco o Zosi – a reszta to już była inicjatywa samego Sebastiana.
Nigdy nie mówiłam Zosi o tym pierwszym spotkaniu z jej późniejszym mężem. Uważałam, że lepiej będzie, jeśli moja przyjaciółka pozostanie w przekonaniu, że ukochany tak wiele o niej wiedział, bo po prostu wykazał się wyjątkową intuicją. I że są dla siebie stworzeni. Wszystko zresztą na to wskazywało. Już po kilku randkach Zosia wyznała, że zakochała się do szaleństwa. Oczywiście z wzajemnością. Kilka miesięcy później wyznaczyli z Sebastianem datę ślubu. Oczywiście, to ja byłam na nim druhną.
Może mi nie uwierzycie, ale nie czułam zazdrości. Jestem najmłodsza z pięciorga rodzeństwa. Od małego byłam przyzwyczajona do tego, że to inni dostają od życia wszystko, co najlepsze. A ja cieszyłam się z tego, co miałam. Reszta, jak wierzyłam, miała przyjść w swoim czasie. I przyszła, tylko niezupełnie w sposób, w jaki się tego spodziewałam…
Po ślubie Zosi i Sebastianowi wydawało się dobrze układać. Uważałam za oczywiste, że przyjaciółka miała dla mnie w tamtym okresie mniej czasu, i z tym większą radością przyjmowałam chwile, kiedy udawało nam się jednak spotkać. Jako że od początku wyjątkową sympatią darzyliśmy się też z mężem Zosi, niejednokrotnie spotykaliśmy się w trójkę, a później w czwórkę, gdy Zosia i Sebastian doczekali się ślicznej córeczki, Neli.
Nigdy nie sądziłam, że takie małżeństwo jak ich może się rozpaść. Inne związki tak, oczywiście. Wciąż słyszało się dokoła o ludziach, którzy decydowali się iść dalej przez życie osobno. Wszyscy tylko nie oni! A jednak dopadł ich kryzys.
To ja jako pierwsza zauważyłam, że z moją przyjaciółką dzieje się coś złego. Jakoś poszarzała, przestała o siebie dbać, częściej niż zwykle wybuchała gniewem na współpracowników, a później zamykała się w łazience, żeby się wypłakać. Początkowo podejrzewałam, że Zosia może być ciężko chora. To zachowanie było do niej tak niepodobne! Pod jakimś pretekstem zaciągnęłam ją nawet na badania, ale zanim odebrałyśmy wyniki…
Nigdy nie zapomnę tamtej firmowej imprezy. Zosia upiła się prawie do nieprzytomności i zaczęła podrywać jednego z chłopaków. W ostatniej chwili powstrzymałam ją przed spędzeniem z nim nocy! Wtedy do mnie dotarło, że sytuacja jest naprawdę bardzo zła, a ja muszę ratować moją przyjaciółkę. Nie miałam tylko pojęcia przed czym.
– Moje małżeństwo wisi na włosku – wyznała mi w końcu, kiedy zagroziłam, że nie wypuszczę jej od siebie, dopóki mi nie powie, co się dzieje. – Widzę, jak Sebastian na mnie patrzy: jak na stary, zużyty mebel. Nie chcę i nie potrafię przeżyć tak kolejnych kilkudziesięciu lat. Lilka, to nie dla mnie. Któreś z nas musi być tym odważnym, kto pierwszy wymówi słowo na R. Postanowiłam, że to będę ja – dodała smutno.
Oczywiście usiłowałam ją przekonywać, że Sebastian nadal ją kocha, że może to kryzys wieku średniego, że przecież mają dziecko – lecz po minie Zosi widziałam, że wszystko zostało już przesądzone. Doszłam do wniosku, że tylko ja mogę im pomóc posklejać to, co się zepsuło. Przecież znałam Sebastiana nie od dziś; to ja ich tak naprawdę ze sobą poznałam.
Nie planowałam tego, naprawdę...
Postanowiłam umówić się z mężem przyjaciółki i przemówić mu jakoś do rozsądku. Uzmysłowić, co traci. Naprawdę, kiedy pierwszy raz umawiałam się z Sebastianem, chciałam im tylko pomóc… Nie sądziłam, że wyjdzie inaczej. Następnego dnia, nic nie mówiąc Zosi, podeszłam do Sebastiana podczas przerwy na lunch i zapytałam, czy mógłby wpaść do mnie wieczorem.
– Mam, niestety, spore kłopoty z tymi nowymi plikami, które dostałam od szefa, a wiesz, jaka ja jestem! – roześmiałam się nerwowo. – W życiu mu się nie przyznam, że czegoś nie rozumiem, a później muszę z tym sama walczyć…
– I ta bezradność zawsze mi się w tobie podobała – usłyszałam w odpowiedzi.
Wtedy nie zwróciłam uwagi na te słowa, chociaż powinny być dla mnie sygnałem ostrzegawczym. Ucieszyłam się tylko, że Sebastian zgodził się ze mną spotkać.
Otworzyłam mu w leginsach i bluzie od dresu. Nie chciałam, żeby mąż mojej przyjaciółki pomyślał, że nasze spotkanie ma jakikolwiek inny charakter niż przyjacielski. Tym bardziej zdziwiłam się, gdy zobaczyłam jego nienaganny strój – zupełnie jakby przyszedł na wykwintną kolację.
W ręce trzymał butelkę wina.
– Od dawna mam ochotę napić się wina z kimś życzliwym – wyjaśnił.
– Zapraszam – wpuściłam go do środka i posadziłam na kanapie.
– Ostatnio nie układa się najlepiej w moim życiu… W naszym życiu… Zosia ci pewnie mówiła – zrobił smutną minę.
– Wspominała. Pliki mogą zaczekać – odparłam, rzucając okiem na laptop, który na wszelki wypadek ustawiłam w salonie.
Byłam zachwycona, że od razu nawiązał do interesującego mnie tematu ich małżeństwa. Przez pół dnia zastanawiałam się, jak go na to naprowadzić – a tu proszę!
– Posłuchaj, Sebastian – zaczęłam. – Tak naprawdę chciałam z tobą porozmawiać, żebyś może jeszcze to przemyślał. Może Zośka potrzebuje zmiany. Może oboje potrzebujecie zmiany…
Wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana do tej rozmowy, jednak teraz, gdy miałam Sebastiana przed sobą, nagle zaczęłam się jąkać jak pensjonarka. Owszem, pracowałam z mężem przyjaciółki, ale chyba nigdy nie stałam tak blisko niego – i nie czułam się z tym tak… cudownie! „Jakie on ma piękne, miodowe oczy – pomyślałam i szybko się za tę myśl skarciłam: – To przecież mąż Zosi! Nie wolno ci w ten sposób o nim myśleć!”.
– Dlaczego Zośka nie próbuje wziąć z ciebie przykładu? Dlaczego w domu ciągle zachowuje się, jakby była w firmie, a nie jest taka kobieca jak ty? – usłyszałam.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Dopiero otworzyliśmy butelkę wina, a ja już czułam, jak alkohol pulsuje mi w skroniach, jakbym wypiła go o wiele za dużo.
Sebastian przesiadł się do mnie na kanapę i położył mi rękę na dłoni.
– Wiem, że bardzo się starasz, Lilka. Wyjątkowo dobra z ciebie przyjaciółka, Zosia ma szczęście. Ale faktów nie zmienisz. Nie zmienisz tego, że między mną a Zosią zwyczajnie się wszystko wypaliło – szepnął. – Jednak ja od dawna wiedziałem, że to nie ona jest kobietą dla mnie. Nie ona, tylko ty. Dasz nam szansę? Nie bój się, naprawdę nic mnie już z Zosią nie łączy…
Przysunął się i musnął mnie ustami po policzku. Tak ładnie pachniał… Wiem, że powinnam była powiedzieć:
– Nie. To moja przyjaciółka!
Ale Sebastian był taki męski, a ja tak dawno nie spędziłam nocy z mężczyzną. I wino tak miło szumiało mi w głowie… Tej nocy Sebastian u mnie został. I była to chyba najpiękniejsza noc w moim życiu. Jak wielka obietnica…
Kilka dni później Zosia z podkrążonymi oczami szepnęła mi w toalecie w pracy:
– To już koniec. Kazałam Sebastianowi się spakować i wyprowadzić. Nie było po co dłużej tego ciągnąć.
Tak właśnie powiedziała: „Kazałam mu się wyprowadzić”. Specjalnie sobie te słowa powtórzyłam kilka razy, żeby upewnić się w przekonaniu, że to moja przyjaciółka zakończyła ich związek – więc na pewno nie stało się to przeze mnie! A jednak wyrzuty sumienia nie dawały mi spać. Choć na pozór nie miałam sobie nic do zarzucenia, gdzieś wewnątrz mnie intuicja podpowiadała, że tak nie zachowuje się lojalna przyjaciółka. Nie powinnam była pójść do łóżka z mężem przyjaciółki, choćby nie wiadomo co – przecież wtedy ich małżeństwo jeszcze trwało!
A nawet gdy się skończyło – to też nie powinnam była z tego korzystać. Bo tak się właśnie teraz czuję – jakbym zbudowała swoje szczęście na nieszczęściu Zosi. Tylko że ona jeszcze o tym nie wie…
Tak, jestem szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. Sebastian pojawia się u mnie codziennie. Nareszcie ktoś przywozi mi zakupy, wreszcie słyszę, że dla kogoś jestem całym światem, w końcu czuję się kochana i wyjątkowa. Ale muszę to wszystko ukrywać.
Oczywiście Zosia już dawno zauważyła, że dzieje się ze mną coś niezwykłego, i usiłowała podpytać, co to jest. Na szczęście dla mnie była tak otumaniona swoim bólem i traumą niedawnego rozwodu, że zadowoliła się wymijającym:
– Kiedyś ci powiem.
Ale co będzie, gdy zacznie drążyć? Albo sama się domyśli? Albo ktoś zobaczy nas razem i jej o tym powie?! Sebastian powtarza, że to nie ma żadnego znaczenia, że jego związek z Zosią po prostu się skończył i ona musi to zrozumieć. Lecz ja wiem, że czegoś takiego kobieta kobiecie po prostu nie robi, i że Zosia nigdy tego nie zrozumie. Może jednak nie mam racji? Może nie robię nic złego? A może ona mi wybaczy?
Czytaj także:
„Kamila związała się z szemranym typem, który wciskał jej kit o życiu księżniczki. Odkryłam, że to gołodupiec i krętacz”
„Chuchałam i dmuchałam na męża, byle mu dogodzić, a on kpił ze mnie z tą swoją kochanicą. Kłamał mi w żywe oczy”
„Życie z babcią doprowadzało mnie do pasji, więc dla świętego spokoju oddałam ją do domu opieki. Szybko tego pożałowałam”