Znamy się z Beatą jeszcze ze szkoły podstawowej i pamiętam, że już wtedy moja przyjaciółka chodziła własnymi ścieżkami, a słowo „plan” nie istniało w jej słowniku. Ojciec Beaty zginął, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Matka, psycholog rodzinny, znakomicie radziła sobie z problemami innych, ale swoją córkę wychowywała w przedziwny sposób.
– Mogę robić, co chcę – chwaliła się Beata w czasach, kiedy byłyśmy jeszcze dzieciakami. – Ona niczego mi nie zakazuje.
Tak więc Beata robiła, co chciała, czyli wszystko to, co dla przeciętnego dziecka stanowi zawsze owoc zakazany. Bardzo wcześnie zaczęła opuszczać lekcje. Twierdziła, że szkoła to nudne miejsce, że nauczyciele są niesprawiedliwi, a koledzy jej nie lubią. I włóczyła się całymi godzinami po mieście…
Cały czas balansowała na krawędzi
Najgorsze zaczęło się jednak w okresie dojrzewania. Pojawił się alkohol, narkotyki i szemrane towarzystwo. Poznałam tych ludzi. Nie mieli marzeń, planów na przyszłość ani ambicji. Treścią ich życia była zabawa. Ale Beacie się to podobało.
– Dzięki nim czuję, że żyję! Są podobni do mnie – twierdziła.
– Co ty wygadujesz?! – złościłam się. – To ludzie z marginesu, nadają się wyłącznie do picia piwa i rozkradania części samochodowych! Jak możesz uważać, że masz z nimi coś wspólnego?
– Nic nie rozumiesz. Ja potrzebuję wolności. Niczego więcej mi nie trzeba – upierała się Beata.
– A cel w życiu? – atakowałam ją, a ona nieodmiennie mówiła:
– Nie mam celu.
Bardzo szybko doszłam do wniosku, że nadmiar tak ukochanej przez Beatę wolności jest czymś szkodliwym. Nie znosiła, kiedy jej to wypominałam.
– Denerwuje mnie, że ciągle zaczynasz te ciężkie tematy. O przyszłości i te de.
– Próbuję ci tylko uświadomić, że nie możesz tak żyć, bo to się źle dla ciebie skończy. Imprezowanie jest naturalne w naszym wieku. Jednak nie powinno być jedynym zajęciem w życiu. Nie widzisz, że to nie jest normalne?
– Widzę – odpowiadała, patrząc mi prosto w oczy. – Wiem, że masz rację. Ale nie chcę o tym rozmawiać ani myśleć, bo mnie to przygnębia.
Z imprezami zawsze wiązał się jeden temat – mężczyźni. A raczej niedojrzali chłopcy, którzy przychodzili i zaraz odchodzili… Tak czy owak, Beacie byli potrzebni. Ich obecność, nawet przelotna, dodawała jej pewności siebie. Ileż takich chłopaków przewinęło się przez jej panieński pokoik!
– Faceci są po to, żeby spełniać moje zachcianki i dawać mi poczucie, że jestem dla kogoś ważna – powtarzała.
Był taki sam, jak ona…
Aż pewnego dnia na jednej z imprez poznała Grześka. To był taki sam koleżka jak dziesiątki poprzednich. I nawet poznała go w podobny sposób. Spotkali się w jakimś klubie w centrum Warszawy, potem poszli razem do mieszkania Beaty (miała już własne) po to, by skończyć imprezę dwa dni później. Typowe. Nie zdziwiłam się nawet za bardzo, kiedy po dwóch tygodniach Grzesiek się do niej wprowadził.
Tego rodzaju szaleńcze i nieodpowiedzialne decyzje były specjalnością mojej przyjaciółki. Przyznam jednak, że doznałam lekkiego szoku, kiedy pewnego dnia oświadczyła mi, że się zakochała. To było takie do niej niepodobne.
– Ale jak to? Przecież zupełnie nie znasz tego gościa. Co można powiedzieć o człowieku po dwóch miesiącach znajomości? Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek była zakochana, więc skąd wiesz, że to miłość?
– Czasem tak jest, że spotykasz kogoś i od razu wiesz, że to jest ten! – oznajmiła tonem kobiety doświadczonej. – Chcę być z nim zawsze. Pobierzemy się.
Nie podobało mi się to. Grzesiek był męską wersją Beaty. Tak samo nieodpowiedzialny, niepoukładany, nastawiony w życiu na zabawę. Ktoś taki nie mógł jej pomóc się ogarnąć, mógł jedynie pogorszyć sprawę… No i niedługo po tej rozmowie Beata zadzwoniła do mnie i drżącym głosem oznajmiła, że jest w ciąży.
– Ja nie chcę tego dziecka! Nie nadaję się na matkę! – niemalże płakała w słuchawkę.
To była prawda, wszystko pasowało do Beaty bardziej niż macierzyństwo.
– A co na to twój Grzesio? – nie kryłam ciekawości.
Wzruszyła ramionami.
– Nic nie wie. I nie dowie się. Zamierzam usunąć ciążę.
– Ale… – usiłowałam powiedzieć coś mądrego.
– Wiem, co o tym sądzisz, ale nie próbuj mnie przekonywać!
Byłam przeciwna aborcji i po raz pierwszy zetknęłam się z sytuacją, gdy dziecko jest niechciane, a jego rodzice sami są dziećmi… Tak czy inaczej, wiedziałam, że przekonywanie Beaty nic nie da. Zdecydowałam się więc porozmawiać z Grzegorzem. Chociaż, jeśli mam być szczera, nie spodziewałam się po tym lekkoduchu niczego dobrego.
On jest ojcem. Ma prawo wiedzieć!
Nie chciałam nachodzić go w pracy, a musiałam się śpieszyć, bo Beata już umawiała się z lekarzem, który miał przeprowadzić zabieg. W końcu zadzwoniłam do Grześka, prosząc go o spotkanie i wymuszając obietnicę, że nic nie powie Beacie.
– No i co to za tajemnica? – rzucił nonszalancko na początek.
Usiadł na kanapie, założył nogę na nogę w luzackiej pozycji „na czwórkę” i zapalił papierosa.
„Nie ma co, piękny obraz tatuśka!” – pomyślałam, postanawiając nie patyczkować się z nim.
– Beata jest w ciąży i chce ją usunąć – wypaliłam. – Za tydzień ma zabieg. W środę.
Odetchnęłam z ulgą. Powiedziałam to, teraz niech się dzieje, co chce… Obserwowałam reakcję Grześka, ale trudno było cokolwiek odczytać z jego oblicza. Pobladł, lecz nic nie powiedział. Milczał tak dłuższą chwilę, jego papieros wypalił się do połowy.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś – wychrypiał w końcu.
Potem nastały tygodnie ciszy. Nie wiedziałam, co się dzieje, jednak bałam się odezwać do Beaty. Ten brak jakiejkolwiek wiadomości od przyjaciółki doprowadzał mnie do szału. „Może Grzesiek zostawił ją i ona teraz nie chce mnie znać?” – myślałam z lękiem.
Ale za dobrze znałam Beatę, żeby naprawdę w to uwierzyć. Gdyby tak było, zadzwoniłaby do mnie od razu, wrzeszcząc w słuchawkę, że zniszczyłam jej życie i tym podobne głupoty. Więc może stało się coś złego? Postanowiłam ją odwiedzić.
Otworzyła mi drzwi w kuchennym fartuszku. W mieszkaniu pachniało obiadem. Był to bardzo niecodzienny zapach. Zazwyczaj po wejściu dało się wyczuć co najwyżej papierosy, alkohol i kocie odchody niesprzątane od wielu dni.
Spojrzałam na nią niepewnie.
– Jak tam? – zagadnęłam. – Czemu się nie odzywasz?
– Przepraszam – odpowiedziała z uśmiechem, a na jej twarzy malowało się szczęście. – Jesteśmy ostatnio z Grześkiem tacy zabiegani. Za miesiąc ślub. Te przygotowania, sama wiesz…
Ślub! No proszę, wszystkiego się spodziewałam, ale na pewno nie tego! Spojrzałam pytająco na jej brzuch. Na usta cisnęły mi się tysiące pytań, lecz jedno z nich było najważniejsze. Co z dzieckiem? Beata dostrzegła moją konsternację.
– Grzegorz przekonał mnie, że nie mogę usunąć ciąży – powiedziała. – Obiecał, że mi pomoże, że o wszystko zadba. Teraz moje życie się zmieni.
Przyznam, że wmurowało mnie w podłogę. Grzesiek, ten luzak typu „hulaj dusza, piekła nie ma” zrobił coś takiego?! Spojrzałam na garnki stojące na kuchence i włączony piekarnik.
– I do gotowania też cię przekonał… – wyrwało mi się.
Beata rzuciła palenie, picie i wielodniowe imprezy. Przesadą byłoby stwierdzenie, że zamieniła się z dnia na dzień w kurę domową, jednak dokonał się w niej przełom. Nikt, kto nie znał jej tak dobrze jak ja, nie mógł wiedzieć, jak głęboka była to zmiana i jak zaskakująca. A najdziwniejsze, że przyczynił się do tego Grzegorz, o którym myślałam, że jest skrajnie nieodpowiedzialny!
Dużo później, już po narodzinach Jasia, pierwszy i ostatni raz podjęłyśmy temat niedoszłej aborcji. Beata podziękowała mi wtedy za to, że powiedziałam o wszystkim Grześkowi.
– Wiesz, gdybyś tego nie zrobiła, prędzej czy później wszystko by się posypało. A tak… Mam wreszcie w życiu cel. I teraz będzie już zupełnie inaczej.
Te słowa słyszałam od niej wielokrotnie w przeszłości, ale pierwszy raz w nie uwierzyłam.
Czytaj także:
„Córka jedzie na wakacje ze swoim ojcem i jego nową lalą. Pękam z zazdrości na myśl, że obca baba będzie się nią zajmować”
„Córki mają mi za złe, że źle traktuję ich babcię. A jak ona mnie traktowała, gdy jako dziecko jej potrzebowałam?”
„Synowa za kawałek czekoladki odebrała mi wnuczkę. Zatrudniła do opieki obcą babę, a ja poszłam w odstawkę”