„Przyjaciółka celowo wrobiła mnie w romans ze swoim mężem. Miała dość życia z kaleką i chciała go komuś oddać”

Rozterki miłosne fot. Adobe Stock
„Jej uśmiech powiedział mi wszystko. Poznała mnie przecież przez te lata na tyle, aby móc ocenić, czy Przemek mi się spodoba, czy nie. I być może już podczas pierwszego wieczoru, na koncercie, zrodził się w jej głowie przewrotny plan, aby nas do siebie zbliżyć i wyzwolić się z przysięgi małżeńskiej”.
/ 04.01.2022 15:58
Rozterki miłosne fot. Adobe Stock

Z Julką byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Przyszłyśmy do firmy w tym samym momencie, nic więc dziwnego, że zbliżyłyśmy się do siebie, wspierając wzajemnie od pierwszych dni pracy. Niektórzy sądzili, że znamy się od lat. Byliby zdziwieni, słysząc, że poza biurem właściwie się nie spotykamy.

Sama nie wiem, dlaczego tak było. Julka, owszem, opowiadała mi sporo o swoim chłopaku, Przemku, podobnie jak ja jej o mojej nieszczęśliwej miłości do Mateusza i związku, który nie miał przyszłości. Ale żadna z nas nie widziała nigdy partnera tej drugiej. Aż do dnia, gdy spotkałam ją na koncercie.

Przyjaciółka ukrywała męża 

Na mój widok w pierwszym momencie zrobiła taki ruch, jakby chciała uciec. Takie odniosłam wrażenie. To uczucie minęło, gdy chwilę później ruszyła do mnie z radosnym okrzykiem, a za nią podążył towarzyszący jej młody mężczyzna. Nietrudno było dostrzec, że kuleje.

Przemek okazał się przemiłym facetem. Był dowcipny i zabawny, od razu dał mi do zrozumienia, że zna mnie z opowieści Julki i słyszał o mnie same dobre rzeczy. Potem z wdziękiem zaproponował jakiemuś panu, który siedział samotnie obok nich w rzędzie, czy by się przypadkiem nie zamienił ze mną miejscami, bo jestem niespodziewanie spotkaną „przyjaciółką”. Miejsce miałam niezłe, może nawet lepsze, więc zagadnięty bez namysłu odstąpił mi swoje.

Po koncercie Przemek zaproponował, abyśmy poszli gdzieś na lampkę wina. Nie byłam pewna, czy Julka tego chce – przez trzy lata pracy nauczyłam się odgadywać jej nastroje i teraz wyczuwałam, że najchętniej by się pożegnała – ale… Przemek był taki wesoły i pełen energii, że dała mu się w końcu przekonać.

Spędziłam z nimi uroczy wieczór. Zaskoczyło mnie tylko jedno: że oni są małżeństwem! A mnie się wydawało, że tylko zwyczajną parą żyjącą bez ślubu… Skąd mogłam wiedzieć?! Julka nigdy nie mówiła o nim „mój mąż”. Po lampce wina Przemek uznał, że odprowadzą mnie na przystanek, abym sama w nocy nie czekała na autobus. Kiedy tak sobie szliśmy, zauważyłam, że Julia trzyma się na uboczu. Ktoś niezorientowany mógłby nawet pomyśleć, że nie należy do naszego towarzystwa.

Przemek szybko mnie zauroczył

Następnego dnia w pracy moja przyjaciółka była wyraźnie nieswoja, nawet posępna, więc postanowiłam nie zaczynać rozmowy na temat jej męża. Widząc to, Julia wyraźnie odtajała. Przez następne dni obydwie zachowywałyśmy się tak, jakby Przemek w ogóle nie istniał. Im dłużej to trwało, tym bardziej byłam zaintrygowana całą tą sytuacją. Oczywiście absolutnie o nic nie pytałam. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy pewnego dnia Julia stwierdziła, że ma dodatkowy trzeci bilet na występ znanego kabaretu, i zadała mi pytanie, czy się z nimi wybiorę.
– Z przyjemnością! – ucieszyłam się.
Sama nie wiem, czy bardziej na myśl o miłym wieczorze, czy na ponowne spotkanie z Przemkiem.

Chłopak był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam. Inteligentny żartowniś, wulkan energii. Wydawało się, że mógłby góry przenosić, a przynajmniej biegać w maratonie, gdyby nie jego noga… Ciekawiło mnie, co mu się stało, bo nie wyglądał na kogoś, kto jest ułomny od urodzenia. Odniosłam wrażenie, że czasami patrzy na nią z takim zdumieniem, jakby sam się zastanawiał, co robi przyczepiona do jego zgrabnego ciała.

Kabaret był wspaniały, Przemek był wspaniały, Julka… znudzona. Moja przyjaciółka była chyba jedyną osobą w sali, która nie reagowała salwami śmiechu na kabaretowe żarty i piosenki z podtekstem. Takiej jej nie znałam. „No cóż… Każdy może mieć gorszy dzień” – pomyślałam. Jednak znowu wydało mi się, że to my z Przemkiem stanowimy drużynę.

 

Kiedy wróciłam do domu, długo brzmiał mi w uszach melodyjny śmiech Przemka. Następnego dnia w pracy czułam się trochę dziwnie wobec mojej przyjaciółki, bo w końcu przez pół nocy myślałam o jej mężu. Starałam się zachowywać naturalnie, lecz przez cały czas rozmyślałam: czy oni do siebie pasują? Gdyby nie to dziwne zachowanie Julki, kiedy widziałam ją z Przemkiem, odpowiedziałabym, że tak. Bardzo! Byli piękną parą: oboje wysocy, o ciemnych włosach, mieli też podobny kolor oczu. Musieli rewelacyjnie wyglądać, idąc do ołtarza. Wyobrażałam sobie ich idących przez środek kościoła…

Za nic jednak nie umiałam przywołać obrazu kulejącego Przemka. W mojej wizji szedł prosto, wybijając takt obcasami, aż echo jego kroków niosło się po kościele.
Bo ja wtedy nie kulałem – usłyszałam od niego kilka tygodni później, kiedy zaprzyjaźniliśmy się już na tyle, że potrafił opowiedzieć mi o swoim ślubie.
– To co się stało? – zapytałam.
I umilkłam speszona, bo może weźmie mnie za wścibską babę.
– To długa historia – zaczął, po czym zmienił zdanie. – A właściwie krótka, bo wszystko rozegrało się błyskawicznie.

Siedzieliśmy akurat w jakiejś knajpce, przy lampce wina, która przez ostatnie miesiące stała się już naszym rytuałem po każdym koncercie. Naszym we dwoje, bo jakimś dziwnym trafem Julka przestała z nami spędzać wieczory.
– Z nieba mi spadłaś, że możesz towarzyszyć Przemkowi! Ja jestem głucha jak pień i zawsze nudziły mnie te jego koncerty. A już najgorzej było, kiedy chciał później dyskutować na temat tej muzyki, porównywać rozmaite wykonania. A ja przecież nie miałam nigdy najmniejszego pojęcia, kto i gdzie jeszcze to grał – zwierzała mi się w pracy.

Tak więc na placu boju zostaliśmy my – dwoje melomanów. Chodziliśmy na koncerty przynajmniej raz w miesiącu, a nawet częściej. Bardzo mnie cieszyło, że wreszcie mam kompana, który potrafi nie tylko słuchać, ale i z zaangażowaniem dyskutować o muzyce. Teraz bardziej od wrażeń muzycznych interesowała mnie historia jego nogi. Nie śmiałam nalegać na zwierzenia, lecz w środku zżerała mnie ciekawość.
– Jestem sam sobie winien, że doprowadziłem do tego wypadku. Do nikogo, niestety, nie mogę mieć pretensji, a szkoda, bo być może tak byłoby mi łatwiej – wyznał, upijając łyk wina. – Nie dziwię się Julii, że ma do mnie żal o wszystko, co się wtedy wydarzyło.

Tragiczna grecka noc

Uświadomiłam sobie, a nie było to miłe, że faktycznie Julka zachowuje się przez cały czas w taki sposób, jakby miała o coś do męża pretensję.
– Byliśmy w podróży poślubnej w Grecji. Cudowny kraj, wtedy jeszcze nietknięty kryzysem. A my tylko we dwoje… Przemierzaliśmy go wynajętym samochodem, podziwialiśmy starożytne zabytki, wynajdowaliśmy przepiękne plaże z wodą czystą jak kryształ – westchnął.

– Pewnego dnia zatrzymaliśmy się u miłych starszych państwa i u nich właśnie, w starej szopie, zobaczyłem ten motocykl. Stary, chyba jeszcze pamiętał czasy drugiej wojny światowej. Napaliłem się na niego jak idiota! Gospodarz na migi dał mi do zrozumienia, że motocykl jest niesprawny, ale ja postanowiłem się jednak nim przejechać. Przez całe popołudnie go naprawiałem. Zapomniałem o całym świecie, o mojej ukochanej Julii, i udało mi się – Przemek skrzywił się kwaśno. – Staruszek w końcu odpalił. Poszedłem spać szczęśliwy i dumny z siebie jak paw, że udało mi się go ożywić.

Następnego dnia zaprosił Julię na przejażdżkę, ale mu odmówiła, pukając się znacząco w głowę.
– Zostaw to żelastwo – stwierdziła.
– Ja się jednak uparłem – wspominał. – Pamiętam jak dzisiaj, na dworze panował straszliwy upał, powietrze aż falowało. Z rykiem wyjechałem na ubitą wiejską drogę i pognałem przed siebie. Jechałem jak szalony. Leciutki powiew wiatru rozwiewał mi włosy. Czułem się wspaniale!

Tak było do chwili, gdy na drogę tuż pod koła motocykla znienacka wyskoczyła mu koza. Przestraszona zamarła, a Przemek skręcił gwałtownie w bok. Pewnie uratowałby i siebie, i nieszczęsną kozę, gdyby motocykl nie wymknął mu się spod kontroli i nie ruszył prosto na nadbiegającą za nią dziewczynkę.
– Miała nie więcej niż pięć lat, najwyraźniej pasła tę kozę gdzieś w oliwnym gaiku. A teraz ja przez sekundę miałem przed sobą tylko jej wielkie oczy, rozszerzone z przerażenia – opowiadał Przemek. – Zrobiłem jeszcze jeden ostry ruch kierownicą i… wpadłem na coś. To były ułożone w stertę polne kamienie. Władowałem się prosto na nie. Stara blacha wygięła się pod wpływem uderzenia, a pęknięty błotnik wszedł w jego łydkę niczym nóż w masło.

Słuchałam ze zgrozą, Przemkowi aż pot wystąpił na twarz, tak traumatyczne były to dla niego wspomnienia. Tak bardzo chciałam wziąć chusteczkę i zetrzeć mu je z czoła, ale się nie odważyłam. Siedziałam bez ruchu.
– Spadłem z motocykla i straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, było już ciemno – ciągnął cichym głosem.
– Leżałeś tam kilka godzin? Ale dlaczego? – spytałam wstrząśnięta.

Przemek wzruszył ramionami. – Dziewczynka uciekła ze swoją kozą. Może do domu? Nie wiem, czy powiedziała rodzicom o wypadku, a oni uznali, że przesadza, czy przemilczała całą sprawę, bo się bała ich reakcji. Tak czy owak, nikt nie przyszedł mi z pomocą. 
– A twoja żona?
Nie mogłam uwierzyć, że nie poruszyła nieba i ziemi, by odnaleźć męża, kiedy ten nie wrócił na noc.

– Julka? – Przemek uśmiechnął się smutno. – Obraziła się, że pojechałem sobie sam na tę cholerną przejażdżkę, więc wsiadła do naszego samochodu, tego, co go wynajęliśmy, i pojechała gdzieś daleko na plażę. Na cały dzień. Gospodarze po powrocie z targu nie zauważyli braku motocykla. Pomyśleli, że pewnie pojechaliśmy razem. Samochodem, oczywiście. Dopiero kiedy Julka wróciła pod wieczór, podniosła alarm. Jak mnie znaleźli, był już środek nocy.

Potem dość szybko trafił do szpitala, a tam okazało się, że ma bardzo poważnie poharataną nogę.
– No i chociaż lekarze robili, co mogli, w ranę wdała się gangrena – ciągnął Przemek. – W końcu kilka godzin przeleżałem w piachu z zardzewiałym żelastwem w łydce. No i po pewnym czasie wyszło na to, że konieczna będzie amputacja.
– Amputacja?! – wykrzyknęłam przestraszona.
– Tak. Nie wiedziałaś? – zapytał i spojrzał na mnie uważnie. – Mam protezę.
Nie wiem, co chciał wyczytać w moich oczach, lecz oprócz zaskoczenia nie znalazł w nich ani odrazy, ani niechęci.
– Nie miałam pojęcia… – wyjąkałam.

Jego słowa zwaliły mnie z nóg. Ale jeszcze bardziej wstrząsnęły mną te:
– Julia nigdy mi nie wybaczyła tej wyprawy– dodał. – Ani mojego kalectwa.
– Co ty mówisz?! – wykrzyknęłam. – To nieprawda! Wmawiasz sobie! Ona cię kocha, tylko…
– No właśnie, tylko. Sama zauważyłaś, jak się zachowuje, więc to prawda – spochmurniał. – Tysiące razy mi powtarza, że gdyby nie moja beztroska, to moglibyśmy żyć jak „normalni ludzie”. Przed tą podróżą poślubną uwielbialiśmy przecież jeździć na nartach, na rowerze, tańczyć, a teraz? Jej zdaniem wszystko się skończyło.
– Ależ teraz są takie protezy, że można z nimi biegać, skakać, nawet wspinać się po górach – zauważyłam.
– Wiem. Sęk w tym, że Julia wcale nie chce ze mną robić tego wszystkiego, ona się mnie wstydzi… – odparł Przemek.

Chciałam znowu krzyknąć, że to nieprawda, jednak milczałam. Bo dotarło do mnie z całą mocą, że Przemek ma rację. Jego żona się go wstydzi. I wtedy nagle zrozumiałam, dlaczego przez trzy lata naszej wspólnej pracy Julia nie wspomniała ani słowem, że Przemek jest jej mężem. Przypomniałam sobie też, że to ona narzuciła naszej przyjaźni taki oficjalny, biurowy charakter, tyle razy odmawiając mi, kiedy chciałam zaprosić ją do siebie, choćby na kawę.
– Nie bardzo mam czas, ale możemy wpaść tutaj, do najbliższej kawiarenki i chwilę pogadać – wymawiała się, a potem siedziałyśmy w kawiarence godzinami, nie mogąc się nagadać.

Z czasem przestałam ją zapraszać do mnie, szłyśmy po pracy gdzieś na małe co nieco. Nie pytałam dlaczego, przestałam się dziwić, tak mnie wytresowała. Teraz zrozumiałam: bała się, że w rewanżu będzie musiała zaprosić mnie do siebie. I pokazać mi męża kalekę…
– Ona na ciebie nie zasługuje! – wyrwało mi się i zaraz tego pożałowałam. „Mówię jak bohaterka kiepskiego romansu – przebiegło mi przez głowę. – Co on sobie o mnie pomyśli?!”.

Romans wybuchł między nami z ogromną siłą

Niepotrzebnie się bałam. Chwilę później poczułam usta Przemka na moich. Boże, co to był za pocałunek! Topniałam pod jego wpływem jak śnieg w marcu!
– I co teraz? – Przemek pierwszy zadał nam obojgu to pytanie.

Spojrzałam na niego roziskrzonym wzrokiem i… zabrałam go do siebie. Zaczęliśmy się całować jak szaleni jeszcze w windzie, a potem, w mieszkaniu, nie doszliśmy dalej niż do przedpokoju. Stojąc w wąskim przejściu, gorączkowo zrywaliśmy z siebie ubrania. Oparłam się plecami o miękkie sztuczne futro, które wisiało na wieszaku, niesprzątnięte po zimie, a Przemek wszedł we mnie gwałtownie i łapczywie, jakby się od dawna nie kochał z kobietą…
– Bo się nie kochałem – przyznał mi się jakiś czas później, z czułością tuląc mnie w ramionach.
– Naprawdę?

Udałam zdziwienie, myśląc przy tym, że oto właśnie wpadliśmy w schematyczny układ kochanka – niewierny mąż. Ale ton głosu Przemka, kiedy odpowiedział na moje pytanie, nie zostawiał żadnej wątpliwości, że jest wobec mnie szczery.
– Nie kochaliśmy się z Julią od naszej podróży poślubnej, bo ona brzydzi się mojego kikuta.
– Nie wie, co traci… - I przyciągnęłam Przemka do siebie.
– Co teraz? – odważyłam się powtórzyć jego pytanie, gdy już wychodził.
Bałam się, że zbędzie mnie jakąś wymówką, lecz on stwierdził z prostotą:
– Rozwiodę się. Julia będzie tym zachwycona – i mnie pocałował.
Nie byłam tego taka pewna…

Niezwykły obrót spraw

Tymczasem nazajutrz moja przyjaciółka przyszła do pracy w szampańskim humorze. Od razu zaciągnęła mnie na kawę do naszej kuchenki.
– Nie uwierzysz! – stwierdziła z roziskrzonym wzrokiem. – Przemek chce rozwodu. I to jak najszybciej!
– Tak? – nerwowo przełknęłam ślinę.
– Tak! Podobno poznał jakąś babkę i się w niej zakochał. Cudownie! Krzyżyk na drogę! – parsknęła, po czym spojrzała na mnie bacznym wzrokiem.

Mrużąc oczy niczym kocica na polowaniu, przysunęła się do mnie.
– To ty jesteś tą babką, w której zakochał się mój mąż – oznajmiła triumfalnie.
I zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, uściskała mnie mocno.
– Nie jesteś zła? – zapytałam, nie wierząc jeszcze do końca, co się dzieje.
– Może mi nie uwierzysz, ale nie – odparła, odsuwając się ode mnie.

Siedziałam oszołomiona. – Wiem, to brzmi dziwnie – podjęła, przewiercając mnie wzrokiem. – Pewnie uznasz mnie za małostkową, ale nigdy nie umiałam mu wybaczyć tego wypadku. Do dziś uważam, że przez swoją brawurę i głupotę zniszczył nam życie. Zostałam z nim z obowiązku, bez przyjemności. Przez te lata czułam, że żyję na niby. Cieszę się, że już nie muszę udawać. Milczałam, próbując pozbierać myśli.
– No, no… Mój mąż i moja przyjaciółka… Jak to brzmi! – roześmiała się. – Powinnam to przewidzieć, kiedy pozwalałam wam razem chodzić na te koncerty!
– A nie przewidziałaś? – odważnie zaryzykowałam pytanie.

Jej uśmiech powiedział mi wszystko. Poznała mnie przecież przez te trzy lata na tyle, aby móc ocenić, czy Przemek mi się spodoba, czy nie. I być może już podczas pierwszego wieczoru, na koncercie, zrodził się w jej głowie przewrotny plan, aby nas do siebie zbliżyć, i wyzwolić się z przysięgi małżeńskiej. Teraz jednak guzik mnie obchodziło, czy Julia wszystko ukartowała, czy nie. Najważniejsze, że nie robiła przeszkód z rozwodem i oddała mi Przemka bez walki i prania brudów przed sądem.

Trzy miesiące później wzięliśmy ślub, na który zaprosiliśmy także ludzi z mojej pracy. Julia życzyła mi wszystkiego najlepszego i nikt nie uznał tego za dziwne. Przecież w naszym biurze o tym, że Przemek był przedtem mężem Julii, wciąż wiedziałam tylko ja…

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA