„Przy rozwodzie chciał puścić żonę z torbami i rzucić jej marny ochłap na pocieszenie. Jego plan się nie powiódł”

poważny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Było widać, że klient zawsze starał się osiągnąć to, co sobie założył. Był pewny siebie, władczy i wyraźnie nie znosił sprzeciwu. Miałem mu załatwić rozwód i sprawić, żeby żona dostała figę z makiem”.
/ 15.10.2023 08:30
poważny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Adwokatem od rozwodów jestem ponad dwadzieścia lat. W tym czasie byłem świadkiem najprzeróżniejszych, niekiedy zaskakujących, tragicznych lub śmiesznych rozpraw. Nigdy jednak nie przyszło mi uczestniczyć w rozwodzie, który miał tak dziwny przebieg.

Żonę chciał odprawić z kwitkiem

Moim klientem był wówczas pan Romuald, bogaty biznesmen. Kiedy po raz pierwszy przyszedł do mojej kancelarii, stwierdził wprost:

– Poznałem młodszą o ponad dwadzieścia lat kobietę. Oboje się kochamy nad życie i chciałbym, żeby uzyskał pan dla mnie rozwód. Oczywiście zależy mi na rozstaniu z Reginą, ale nie za wszelką cenę – położył nacisk na słowie „wszelką”. – Co to, to nie.

Było widać, że klient zawsze starał się osiągnąć to, co sobie założył. Był pewny siebie, władczy i wyraźnie nie znosił sprzeciwu. Miałem mu załatwić rozwód i sprawić, żeby żona dostała figę z makiem. Od pana Romualda dowiedziałem się, że jego żona, Regina, ma obecnie pięćdziesiąt sześć lat, cierpi na chroniczną nadwagę, jest osobą małomówną, średnio rozgarniętą umysłowo, nieciekawą towarzysko, potulną i dającą sobą manipulować. Aż chciało się zapytać: „Co takiego widziałeś w niej, człowieku, trzydzieści lat wcześniej, że zaproponowałeś jej małżeństwo?”.

Rozmawialiśmy w moim gabinecie. W pewnym momencie pan Romuald nieoczekiwanie poderwał się z krzesła i cofnął w stronę drzwi. Potem zaś wskazał na okno za moimi plecami.

– Tam był kot! – stwierdził.

Zdziwiła mnie tak gwałtowna reakcja.

– To parter, więc czasami zaglądają do mnie dachowce. W słoneczne dni, takie jak dzisiaj na przykład, lubią wygrzewać się na parapecie – wyjaśniłem.

Nienawidzę kotów. Tak jest od czasów dziecięcych – klient próbował wytłumaczyć swoje zachowanie.

Wróciliśmy do rozmowy, chociaż od czasu do czasu facet rzucał niespokojne spojrzenie w stronę okna.

Nie chciał dać zbyt dużo

Nadszedł czas rozprawy. W czasie trwania przewodu sądowego, pani Regina pytana przez sędzię o szczegóły jej wieloletniego małżeństwa, plątała się i gubiła myśli. Z drwiącego uśmiechu pana Romualda rozumiałem, że jest pewien osiągnięcia założonego celu, jakim były minimalne alimenty dla niepracującej od lat małżonki.

Wreszcie doszło do ustalania ich wysokości. Na pytanie sądu, jaką sumę zamierza wysyłać żonie co miesiąc, pan Romuald udał, że rozważa wszystkie za i przeciw. Ot, taka gra dla zmylenia własnego sumienia, nie wspominając o wysokim sądzie.

– Sześćset złotych – powiedział pan Romuald takim tonem, jakby w myślach dodał: „niech stracę”.

W tej chwili przez uchylone okno na parapet wskoczył wielki szary kocur. Wygiął się w łuk i jakoś tak cichutko zasyczał, wbijając spojrzenie zielonoszafirowych ślepi wprost w mojego klienta. Na nikim poza nim nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Budynek sądu znajduje się na posesji opanowanej przez dachowce.

– Przepraszam, chciałem powiedzieć tysiąc… to znaczy dwa tysiące sześćset – poprawił się pośpiesznie pan Romuald, gdy kot znów otworzył pysk.

Sekundę później zwierzę wyskoczyło na zewnątrz, spłoszone zgrzytem odsuwanego przez sędzię krzesła.

– Usłyszałam dwa tysiące sześćset. Czy tak? – spytała surowym tonem kobieta.

Wyraźnie wystraszony kocią obecnością pan Romuald potwierdził, że „tak” i sąd w wyroku rozwodowym uwzględnił zadeklarowaną dobrowolnie sumę.

Miał do mnie pretensje

– Mógł pan coś zrobić! – na korytarzu zaczął pieklić się pan Romuald.

– Niby co takiego?– spytałem.

– Przecież ten kot wywarł na mnie presję. Tych dwoje było ze sobą w zmowie.

– Kot i pańska żona?!

– A mówimy tu jeszcze o kimś innym?

Wytłumaczyłem klientowi, że żaden sąd nie weźmie pod uwagę jego skargi, zwłaszcza że potwierdził, gdy sędzia powiedziała „dwa tysiące sześćset”. Poza tym wtedy na sali sądowej nie było już kota, który mógłby wywierać na nim presję.

– A zmowa? – nie ustępował klient.

– No cóż – westchnąłem jak nauczyciel, który ma do czynienia z tępym uczniem. – Najpierw należałoby ująć winnego, czyli tego kota. Potem dobrze byłoby uzyskać od niego przyznanie się do winy, że celowo wszedł przez okno sali rozpraw w celu sterroryzowania pańskiej osoby i wymuszenia odpowiedniej wysokości alimentów.

– Niech was szlag!

Pan Romuald odwrócił się na pięcie, i mamrocząc pod nosem kolejne przekleństwa, ruszył korytarzem w stronę schodów.

Miałem jeszcze coś do załatwienia w sekretariacie wydziału rodzinnego. W efekcie z sądu wyszedłem pół godziny później. Przechodząc koło znajdującej się w pobliżu kawiarenki, zobaczyłem panią Reginę. Siedziała przy stoliku, a obok niej, na wolnym krześle, bury kocur, którego kobieta karmiła napoleonką podawaną na łyżeczce. Czyżbym był świadkiem wręczania kotu słodkiej łapówki?

Czytaj także:
„Prosto z sali kinowej trafiłam na materac swojego ucznia. W szkole nie uczą takich rzeczy, które mi pokazał”
„Myślałam, że szef darzy mojego narzeczonego tylko sympatią, ale prawda okazała się brutalna. Musiał mi słono zapłacić

„Dość mam prania gaci mojego jedynaka. Wychowaliśmy go na rozpuszczonego, kolorowego ptaka, który ma nas za nic”

Redakcja poleca

REKLAMA