„Przeżywaliśmy gorące chwile, a potem on pakował manatki i uciekał. Bałam się, że jestem kochanką, a w domku czeka żonka”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk
„Byłam zakochana po uszy i bałam się, że jak zacznę urządzać jakieś sceny, naciskać, wypytywać o te ważne sprawy, to Marek się przestraszy i ucieknie. Choć więc się we mnie gotowało, uśmiechałam się promiennie i udawałam, że wszystko jest w najlepszym porządku”.
/ 05.04.2023 11:15
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk

Marka poznałam przez przypadek. Któregoś dnia po prostu wpadłam na niego na ulicy. Po zderzeniu wyłożyłam się na chodniku jak długa. Marek pomógł mi się pozbierać, przeprosił, a potem w ramach zadośćuczynienia zaprosił mnie na kawę. Zgodziłam się i spotkaliśmy się po południu.

Byłam pewna, że porozmawiamy chwilę i każde z nas pójdzie w swoją stronę. Tymczasem przegadaliśmy trzy godziny. Pod koniec spotkania czułam się tak, jakbyśmy znali się od lat. Gdy więc zapytał, czy może do mnie jeszcze kiedyś zadzwonić, bez wahania się zgodziłam. Miałam nadzieję, że to będzie początek cudownej znajomości.

Zaczęliśmy się spotykać. Raz, dwa razy w tygodniu. Chodziliśmy na kawę lub na spacer do parku. Im lepiej go poznawałam, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że to mężczyzna dla mnie. Był zupełnie inny od facetów, których znałam dotychczas. Spokojny, zrównoważony, poukładany.

Gdzie on wiecznie się spieszy?

Niestety, on najwyraźniej nie odwzajemniał mojego uczucia. Przynajmniej nic na to nie wskazywało. Owszem – był miły, serdeczny, ale gdy próbowałam się do niego przytulić, sprowokować pocałunek, odsuwał się delikatnie. Tak jakby nie chciał, żebyśmy przekroczyli pewną granicę.

Na dodatek wiecznie się spieszył. Spędzał ze mną dwie, trzy godziny, a potem zerkał na zegarek i szybciutko się żegnał. Nieraz pytałam, gdzie tak pędzi, ale mnie zbywał jakimiś ogólnikami. Mówił, że ma ważne sprawy do załatwienia albo że musi wrócić do pracy. I że następnym razem poświęci mi więcej czasu. Niestety, nie dotrzymywał słowa.

Na początku znosiłam to ze spokojem. Byłam zakochana po uszy i bałam się, że jak zacznę urządzać jakieś sceny, naciskać, wypytywać o te ważne sprawy, to Marek się przestraszy i ucieknie. Choć więc się we mnie gotowało, uśmiechałam się promiennie i udawałam, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ciągle łudziłam się, że jak będę cierpliwa, to w końcu zdobędę jego serce. Przecież nie spotykał się ze mną bez powodu! Ale mijały tygodnie, a on ciągle trzymał mnie na dystans.

Po pół roku takiej huśtawki emocjonalnej miałam dość. Postanowiłam ostatecznie rozmówić się z Markiem. Chciałam wiedzieć, na czym stoję, czy mam u niego jakieś szanse. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale machnęłam na to ręką. Doszłam do wniosku, że lepiej już ryczeć w poduszkę i leczyć złamane serce, niż nadal trwać w zawieszeniu. Ta ciągła niepewność mnie dobijała.
Okazja trafiła się kilka dni później. Poszliśmy na spacer do parku. W pewnym momencie Marek jak zwykle zaczął spoglądać nerwowo na zegarek.

– Tylko mi nie mów, że się znowu spieszysz – zdenerwowałam się.

– Niestety… Naprawdę bardzo mi przykro – spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach.

– Akurat! Mów mi natychmiast, co tu jest grane! Mam już dość tego zwodzenia!

– Zwodzenia? Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Taki jesteś niedomyślny? W takim razie ci wytłumaczę. Uśmiecham się do ciebie, czaruję, wysyłam miłosne sygnały. A ty co? Wiecznie uciekasz. Nie podobam ci się czy co?

– Podobasz, i to bardzo. Cieszę się z każdego naszego spotkania – zaczerwienił się.

– To dlaczego mi tego nie okazujesz?

– Bo…. Bo nie chcę się znowu przeżyć rozczarowania. To boli. Bardzo boli.

– Teraz to ja niczego nie rozumiem. Boisz się, że odrzucę twoje zaloty? Nic licz na to, mój drogi. Rozkochałeś mnie w sobie na amen. I nie ma takiej siły, która by mogła to zmienić.

–  Nie wiesz o mnie wszystkiego…

– To mi wreszcie powiedz! Jesteś żonaty? Siedziałeś w więzieniu? Jesteś śmiertelnie chory? Masz pięcioro dzieci na boku? – zaczęłam wyliczać.

– Nie, nic z tego!

– No więc o co chodzi? – naciskałam.

Zastanawiał się przez chwilę.

– W porządku, powiem ci. Chciałem jeszcze poczekać, ale dopięłaś swego. Może nawet i lepiej. Przynajmniej wszystko między nami będzie jasne – odparł.

Marek mówił przez pół godziny

Jego opowieść kompletnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się jakiejś mrożącej krew w żyłach historii, mrocznej tajemnicy. A tymczasem… Okazało się, że Marek ma starszego, niepełnosprawnego brata. Jacek jeździ na wózku inwalidzkim, słabo mówi i z trudem radzi sobie z najprostszymi czynnościami. Na razie opiekują się nim rodzice, ale przychodzi im to z coraz większym trudem. Mają już swoje lata i sami zaczynają narzekać na zdrowie. Mamę czeka operacja biodra, ojciec jest po zawale. Dlatego coraz więcej obowiązków spada na Marka. Ostatnio sprzedał nawet mieszkanie i wrócił do rodzinnego domu, by nie tracić cennych godzin na dojazdy i wszystkiemu podołać. A i tak ciągle brakuje mu czasu tylko dla siebie, więc żyje z zegarkiem w ręku.

– No i jak podoba ci się moja historia? – zapytał na koniec.

– Naprawdę nie wiem, co mam odpowiedzieć – wykrztusiłam.

– Lepiej nic nie mów. Znam odpowiedź. Słyszałem ją nieraz. „Starzy rodzice, brat kaleka? Jak przyjdzie czas, to oddamy ich do domu opieki. Nie zamierzasz tego zrobić, bo ich kochasz i nie chcesz, żeby poczuli się niechciani i odrzuceni? To żegnaj, mój drogi”. Żadna normalna kobieta nie weźmie sobie faceta z takim balastem.

– Niczego takiego nie powiedziałam! – oburzyłam się.

– Ale pomyślałaś. Nie zaprzeczaj. Wyczytałem to z twoich oczu. Najlepiej więc będzie, jak zniknę z twojego życia. Nie chcę, żebyś traciła dla mnie swój cenny czas – wyrecytował jednym tchem i zanim zdążyłam coś powiedzieć, odszedł szybkim krokiem. Byłam tak zszokowana, że nawet nie próbowałam go zatrzymać.

Tego się nie spodziewałam

Po wyznaniu Marka nie mogłam dojść do siebie. Siedziałam na ławce i próbowałam zebrać myśli. Z jednej strony byłam wściekła, że sam zdecydował o zakończeniu naszej znajomości, ale z drugiej go rozumiałam. Gdy opowiadał swoją historię, rzeczywiście się przeraziłam. Nigdy nie miałam do czynienia z niepełnosprawnymi, schorowanymi ludźmi.

Nie miałam więc pojęcia, czy uda mi się odnaleźć w tej zupełnie dla mnie nowej sytuacji. Czy zdecyduję się na związek z Markiem i pogodzę się z tym, że obok nas zawsze będzie ktoś, kto wymaga opieki i uwagi? Ale teraz, gdy Marek odszedł, uświadomiłam sobie, że to wszystko jest nieważne. Że tak naprawdę zamiast się bać, powinnam skakać z radości. Bo spotkałam na swojej drodze naprawdę porządnego człowieka, dla którego dobro rodziny jest najważniejsze. Pomyślałam, że będę kompletną idiotką, jeśli pozwolę mu odejść. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłam komórkę i zadzwoniłam do Marka. W końcu odebrał.

– Jestem wściekła, że tak odszedłeś bez słowa i nie raczyłeś mnie nawet wysłuchać – rzuciłam do słuchawki.

– Wybacz, ale nie mam czasu na wymówki – przerwał mi.

– Ależ ja wcale nie zamierzam robić ci żadnych wymówek. Mam tylko jedną maleńką prośbę.

– Jaką?

– Chcę poznać twoich rodziców i oczywiście brata. Możesz zorganizować spotkanie? Wybacz, że się tak bezczelnie narzucam, ale jak będę czekać na zaproszenie, to pewnie wcześniej posiwieję – ciągnęłam.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na dłuższą chwilę cisza.

– Czy ty wiesz, dziewczyno, na co się decydujesz? – odezwał się w końcu Marek.

– Nie mam zielonego pojęcia. Ale jak nie spróbuję, to się nie dowiem. A więc jak? Dostanę szansę czy nie?

– Pogadam z rodzinką i się odezwę – odparł.

Miałam wrażenie, że w jego głosie wyczułam ulgę i radość. Spotkałam się z bliskimi Marka kilka dni później. Zaprosili mnie do siebie na obiad. Przed wizytą byłam bardzo zestresowana, bo nie wiedziałam, co zastanę, ale szybko się przekonałam, że bałam się niepotrzebnie. Rodzice Marka okazali się ciepłymi, serdecznymi ludźmi. Gdy na nich patrzyłam, zastanawiałam się skąd w nich tyle optymizmu i radości życia. Przecież tak wiele przeszli. A Jacek? No cóż… Najpierw przyglądał mi się podejrzliwie, ale pod koniec spotkania się rozpromienił. Gdy wychodziłam, dostrzegłam, że mrugnął do Marka porozumiewawczo i podniósł do góry kciuk.

Od tego pierwszego wspólnego obiadu minął prawie rok. Jesteśmy z Markiem parą. Kochamy się, myślimy o ślubie i chcemy razem zamieszkać. Oczywiście w domu jego rodziców. Obiecali, że będziemy mieć dla siebie całe piętro. Czy boję się naszej wspólnej przyszłości? Czasem tak. Ale szybko odpędzam złe myśli.

Czytaj także:
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”
„Na wakacjach zakochałam się w cudownym facecie. Myślałam, że czeka nas świetlana przyszłość, ale los zdecydował inaczej”

Redakcja poleca

REKLAMA