„Przez swoją pracę czuję się jak odrzutek. Mężczyźni ode mnie uciekają, bo wiedzą, co ich może spotkać”

smutna kobieta fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova
„Dumałam nad tym, czy w ogóle kiedykolwiek byłam tak naprawdę zakochana. Chyba nie. Czy to, że zajmowałam się głównie rozwodami, miało wpływ na to, jak widziałam miłość? A może przyszłam na świat z jakąś wadą i po prostu nie potrafiłam kochać?”.
/ 14.08.2024 13:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova

Wstyd się przyznać, ale jeszcze nigdy nie zaznałam uczucia miłości. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie mam jakiejś wady albo czy to nie przez moją pracę? Znowu zostałam sama po dwóch latach szalonego romansu.

Dlaczego to spotyka mnie?

Od kiedy zaczęłam randkować, każda relacja kończyła się porażką. Pasmo niepowodzeń ciągnące się latami. Chyba to moja wina.

– Strasznie mi przykro, Natalio – rzekł Arek z przesadzonym żalem.

Popatrzyłam na niego bez emocji. Mógłby sobie darować to udawane współczucie. Ta sytuacja może nie sprawiała mu radości, ale czuł ulgę, że się mnie pozbywa. Cóż, wzajemnie się wykorzystywaliśmy, mimo że obydwoje udawaliśmy, że to coś poważniejszego.

Dumałam nad tym, czy w ogóle kiedykolwiek byłam tak naprawdę zakochana. Chyba nie. Czy to, że zajmowałam się głównie rozwodami, miało wpływ na to, jak widziałam miłość? A może przyszłam na świat z jakąś wadą i po prostu nie potrafiłam kochać? Dawałam z siebie wszystko, szczególnie na początku związku. Chciałam uwierzyć w miłość i dać jej się ponieść, ale moje serce pozostawało chłodne. Nie drżało, nie biło tęsknie; było jakby uśpione, zamrożone.

– Rozstańmy się w zgodzie i pozostańmy przyjaciółmi – powiedział Arek, gdy przekręcał klucz w drzwiach wejściowych.

– No jasne, jak mogłoby być inaczej – skomentowałam sarkastycznym tonem.

Z ganku obserwowałam, jak ładuje bagaże do samochodu i rusza w drogę. Zastanawiałam się, czy nie wspomnieć mu, że to ja ofiarowałam mu te torby podróżne. Był mi winien praktycznie wszystko. Łącznie z tym że zapoznałam go z wpływowymi ludźmi z branży aktorskiej. Ciekawe, czy kiedy już osiągnie sukces w świecie filmu, w ogóle o mnie pomyśli? Złoży podziękowania? Wątpię… Przenosząc wzrok na podwórko, uświadomiłam sobie, że teraz czeka mnie wynajęcie lub sprzedaż domu, w którym do tej pory wspólnie mieszkaliśmy.

Zawsze reagowałam tak samo

Miałam nieodpartą potrzebę, żeby zacząć od nowa. Wyrzucałam to, co kupiliśmy razem, usuwałam zdjęcia, pozbywałam się sentymentalnych drobiazgów. Obecnie myślałam nad tym, jaką kasę uda mi się zgarnąć ze sprzedaży domu. Jedynie budowla naprzeciw mogła sprawić, że cena pójdzie w dół. Ten architektoniczny koszmar z zielonymi szybami, cały pomalowany na mdły, morelowy odcień.

Kojarzyłam właściciela z widzenia. Przezwałam go sobie w myślach Psiarzem, bo kto o zdrowych zmysłach trzyma pod dachem taką zgraję psów? Prawie w każdym tygodniu mijałam go spacerującego z innym pupilem. Akurat gdy o nim rozmyślałam, wyłonił się ze swojej morelowej chaty. Oczywiście z psem. Niewielkim i zawzięcie szamoczącym się na smyczy. Raptem się z niej zerwał i popędził jak szalony w kierunku mojego ogródka. Z niesmakiem patrzyłam, jak przeciska się pod bramką.

– Wracaj tu, ty mały wariacie! – zawołał do niego rozbawiony sąsiad.

Pies znajdujący się pod jego opieką przemknął tuż koło mnie i wpadł przez uchylone drzwi prosto do środka domu. Poczułam narastającą irytację, ale powstrzymałam się od okazania jej, gdyż staram się nie robić scen przy ludziach. Mężczyzna zbliżył się do mnie krokiem spacerowym.

– Najmocniej panią przepraszam. Chyba niezbyt dobrze dopiąłem mu smycz – powiedział zupełnie bez skrępowania, zupełnie jakby sądził, że to drobiazg.

Trudno powiedzieć dlaczego, ale nagle poczułam się wyluzowana i spokojna. Moja wściekłość jakby wyparowała. Przekroczyliśmy próg domu. Facet od psa wyciągnął z kieszeni fragment kurczaka i zaczął głośno cmokać. Czworonóg wypadł z kuchni i popędził do jadalni. Liczyłam na to, że nie zniszczy mi mebli. Stanęliśmy w drzwiach pokoju, patrząc, jak ten psi pocisk kolejny raz biegnie dookoła. Kto wie, może ten mały brzydal ma jakąś odmianę psiego ADHD.

– Muszę przyznać, że jest trochę nieokrzesany – mój „morelowy” sąsiad podsumował szalone harce psa. – Pochodzi z azylu, a moim zadaniem jest sprawić, by był gotowy do adopcji.

– A więc pracuje pan w przytułku dla psów?

– Nie w pełnym wymiarze. Z zawodu jestem behawiorystą.

– Czyli kim dokładnie?

– Można powiedzieć, że psychologiem dla psów.

Jego oczy były jak dwa błękitne oceany, a na sobie miał bluzę w kolorze mysiej szarości, z kapturem osłaniającym głowę. Emanował autentycznością i swobodą, zupełnie inaczej niż ja. Bez tapety na twarzy nigdzie się nie ruszałam – makijaż stanowił dla mnie pancerz, tak samo jak ubranie.

 To musi być fascynujące  powiedziałam z przekąsem.

Choć chciałam, by zabrzmiało to ironicznie, wbrew sobie poczułam, że ten gość mnie zaciekawił. On sam, jego czworonożny przyjaciel, pasja i ta jego ogólna inność, której zupełnie się nie wstydził.

Bez wątpienia był autentyczny

Po prostu taki miał styl.

– Niezwykle. A jaki zawód pani wykonuje?

– Zajmuję się tym, co następuje, gdy miłość wygasa – odparłam, sama nie wiedząc dlaczego.

– To znaczy? – drążył temat.

– Jestem prawnikiem specjalizującym się w sprawach rozwodowych.

– Przypadek to sprawił czy świadomie zdecydowała się pani na taką, hmm, dziedzinę?

Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. Byłam przekonana, że to ja jestem panią własnego losu, jednak w jednej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo się myliłam. Kiedy przychodzi się na świat jako potomkini znanych adwokatów, zajmujących się sprawami rozwodowymi wpływowych osobistości ze sceny politycznej i artystycznej, a później z córki przeistacza w partnerkę biznesową w firmie taty i mamy – tak naprawdę nie ma się żadnej alternatywy. Moja przyszłość została już zaplanowana w momencie, gdy przyszłam na świat. Od konieczności udzielenia odpowiedzi wybawił mnie zbiegły pies, którego właściciel nadal kusił kawałkiem mięsa.

– Złapałem cię, ty mały nicponiu! – wykrzyknął radośnie, chwytając kudłatego czworonoga w ramiona.

Piesek zajęczał żałośnie, chyba zdając sobie sprawę, że jego chwile swobody dobiegły końca.

– Przepraszam za to zamieszanie. Powinienem uważniej doglądać tego urwisa – rzekł przepraszająco, tuląc zwierzaka do policzka.

Poprowadziłam go w stronę bramki. Psiak ujadał piskliwym głosem i wiercił się okropnie. Gdy tylko jego łapki dotknęły chodnika, zaczął skakać w górę i w dół niczym nakręcana zabawka.

– A może skusiłaby się pani na wspólny spacer? Tak przy okazji, mam na imię Marcin – zagadnął, wyciągając dłoń na powitanie, którą nieśmiało uścisnęłam.

Jego ręka dotykająca mojej dłoni oraz to, co zaproponował, sprawiło, że poczułam się dość niezręcznie. Spoglądał prosto w moje oczy, na co nie pozwalali sobie nawet moi bliscy znajomi. Zupełnie jakby obawiali się tego, co mogłabym w nich ujrzeć.

Jego policzki miały odcień różu. Był sporo młodszy ode mnie i skojarzył mi się z wiosną. Przyszło mi też do głowy, że jest naprawdę atrakcyjny. Czyżbym do reszty oszalała?! A może to nie miało nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Kiedy moje serce zadrżało w piersi, ogarnął mnie strach. Czyżby się przebudziło? Dlaczego akurat teraz? Dlaczego przy panu o brzoskwiniowej cerze?

– Mam już inne plany – odpowiedziałam niezgodnie z prawdą.

Każde z nas ruszyło w swoim kierunku

Patrzyłam za nim, dopóki nie zniknął za rogiem ulicy. W mojej głowie panował totalny chaos myśli i emocji. Kiedy nastał kolejny poranek, co chwilę zerkałam przez firankę, wypatrując momentu, gdy wyjdzie na swój codzienny spacer. Gdy tylko przekroczył próg swojego mieszkania, poczułam falę ekscytacji i zdenerwowania. Zastanawiałam się gorączkowo, jak sprawić, żeby nasze spotkanie wyglądało na zupełnie przypadkowe.

Wpadłam na pomysł – wrzuciłam do worka parę jabłek i małą butelkę z wodą. Ruszyłam w stronę kosza na śmieci, zadając sobie w duchu pytanie, co ja wyprawiam. Chyba kompletnie oszalałam?!

– Hej! – zawołał, patrząc w moim kierunku.

Pomachałam mu, ale nie doczekałam się ponownej propozycji przechadzki. Kiedy jego sylwetka zaczęła się oddalać, ogarnęła mnie panika.

– Mogę dziś dołączyć? – rzuciłam, wychodząc na chodnik.

Liczyłam na to, że mój wygląd i postępowanie nie przypominają zachowania nadgorliwej, ekscentrycznej starszej pani, która narzuca się przystojnym, młodziutkim osobom z sąsiedztwa. Na twarzy Marcina pojawił się promienny uśmiech, a policzki przybrały radosne rumieńce. Żadnego skrępowania. Moje serce zaczęło skakać. No cóż, to już pewne – oszalałam.

– Bardzo proszę... – odpowiedział, drapiąc za uchem rozhasanego czworonoga.

Spacerowaliśmy ramię w ramię, gawędząc o moich grządkach i jego pupilach. Pragnęłam, by ten moment był wieczny. Wtem poczułam subtelny dotyk dłoni Marcina na mojej ręce. W brzuchu zatrzepotało stado motyli. Większość zakochanych zna to uczucie, ale dla mnie to było coś zupełnie nowego. A przecież nie byłam niewinna jak lilia! Psiak rwał naprzód niczym nakręcana zabawka, przebierając króciutkimi łapkami. Teraz wydawał mi się taki słodki, a nie odrażający.

– Masz ochotę wpaść do mnie na herbatę? – zagadnął, gdy zbliżaliśmy się do jego domu.

Dygotał na całym ciele

Nie udawał, że to nic takiego, nie starał się zachować luzu ani nie bagatelizował tego, że to zaproszenie może prowadzić do czegoś poważniejszego. Nie miał pojęcia, co odpowiem, ale zdecydował się mnie do siebie zaprosić. Podjął ryzyko, że odmówię. Zaskoczona tym, że mu wpadłam w oko, zerknęłam w kierunku swojego domu.

W każdej sekundzie mogłam tam pójść. Wrócić do życia w izolacji i rutynie. Przeczuwałam gdzieś pod skórą, że jeśli się zgodzę, ta relacja będzie inna – trudna, ale autentyczna. Nie ukryję się za fasadą makijażu i dystansu. Będę musiała pozostać szczera, aby zaznać prawdziwej radości, choć ewentualny ból dotrze do mnie mocniej, a zdrada zaboli bardziej. Skłamałabym twierdząc, że nie odczuwałam lęku.

– Z przyjemnością skorzystam z propozycji wspólnego wypicia herbaty – odpowiedziałam, ponownie spoglądając w błyszczące oczy Marcina.

Nie przejmując się spojrzeniami innych, ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko. Nasze palce się ze sobą splotły, po czym przekroczyliśmy próg jego przytulnego, morelowego gniazdka.

Monika, 32 lata

Czytaj także:
„Córka całkiem przestała ufać mężczyznom, gdy jej tata od nas odszedł. Mój nowy facet wpadł jednak na genialny pomysł”
„Zgarnęłam niezłą kasę, lecz zamiast radości przyszedł niepokój. Wszyscy dookoła czaili się na moją wygraną”
„Przyciągam facetów urodą, a zatrzymuję grubym portfelem. Nie mogą uwierzyć, że to ja płacę rachunek za kolację”
 

Redakcja poleca

REKLAMA