Gdy wychodziłam za mąż za Pawła, nawet nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek zapragnę innego mężczyzny. Przecież przysięgałam mu przed ołtarzem, że będę go kochać do końca życia. Ta formułka brzmi tak bajkowo, prawda? Kochać do końca życia... Każdemu się wydaje, że tak właśnie będzie, kiedy wypowiada te słowa, ale tylu rzeczy nie bierzemy pod uwagę. Ja ewidentnie nie wzięłam pod uwagę, że w moim życiu może się pojawić Mariusz.
Byłam zakochana bez pamięci
Z Pawłem łączyła nas pełna pasji, wręcz bajkowa miłość. Szybko się w sobie zakochaliśmy. Poznaliśmy się na imprezie u przyjaciół: spędziliśmy ze sobą cały wieczór, a już o świecie wyszliśmy jako para.
– Rany, nigdy nie widziałam takiej chemii między ludźmi! – zachwycała się przyjaciółka, która organizowała imprezę.
– A ja nigdy nie poznałam kogoś takiego, jak on... Przystojny, niesamowicie pociągający, a do tego taki szarmancki, inteligentny. Nie czułam takiego przyciągania nawet do facetów, z którymi byłam w stałych związkach – zwierzałam się.
Nasza relacja szybko weszła na wyższy poziom: zamieszkaliśmy razem już po pół roku, a po roku Paweł poprosił mnie o rękę. Wszystko układało się idealnie – chociaż to tempo wzbudzało w niektórych niepokój. Na przykład w mojej matce.
– Kasia, jesteś tego pewna? To bardzo poważna decyzja, na całe życie. Nie wolno jej podejmować na fali emocji... – ostrzegała mnie.
– Mamo, przestań, jestem szczęśliwa. Chyba o to chodzi, prawda? Powinnaś się cieszyć.
– Cieszę się, ale wiem też, że młodzi, zakochani ludzie mogą nie myśleć trzeźwo – powiedziała ostrożnie.
– Patrzysz przez pryzmat swoich doświadczeń. To, że tata cię zostawił, nie znaczy, że Paweł zostawi mnie – odparłam.
Jakbym miała klapki na oczach
Widziałam, że przesadziłam. Zabolało ją to. Mama chyba nigdy całkowicie nie pogodziła się z tym, że ojciec odszedł do innej wkrótce po tym, jak się urodziłam. Nie potrafiła mu wybaczyć, ani zacząć nowego życia.
– My też kiedyś byliśmy bardzo zakochani – szepnęła.
– Ale my... U nas... – zaczęłam.
– U was jest inaczej, tak? – zapytała z pobłażliwym uśmiechem. – Jesteś dorosła, podejmujesz swoje decyzje. Mam nadzieję, że ta jest właściwa. Jeśli jesteś szczęśliwa, to ja też.
Więcej nie wróciłyśmy do tego tematu. Wyszłam za Pawła dziesięć miesięcy później. Przez pierwszy rok nasze małżeństwo układało się doskonale. A potem nadeszły pierwsze kryzysy. Żeby nie było, że jestem zupełnie odklejona od rzeczywistości: wiedziałam, że takie dni nadejdą. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie ma bajkowych, idealnych związków i że wszystkie pary się kłócą. Mimo to u nas wszystkie kryzysy zdawały się wybuchnąć na raz.
Musieliśmy chyba ponieść koszt tego, że przez tyle czasu żyliśmy zupełnie bezkonfliktowo, bo, kiedy już zwaliły nam się na głowę problemy, to wszystkie w tym samym czasie. Frustracja spowodowana codziennymi nieporozumieniami, utrata pracy przez Pawła, moje kłótnie z przyjaciółkami i problemy zdrowotne. To wszystko nakręcało naszą spiralę złości, smutku, żalu i wzajemnego niezrozumienia.
Oddaliliśmy się od siebie
Chociaż przez dłuższy czas udawało nam się jakoś przedzierać przez kłótnie, w końcu nasze konflikty zaczęły przybierać coraz poważniejsze formy. Na początku kłóciliśmy się kilka godzin, ale zawsze chodziliśmy spać pogodzeni. Potem zaczęły się pierwsze osobne noce, a potem ciche dni. I tak wszystko się nawarstwiało.
Zdarzało mi się nawet myśleć, czy aby na pewno podjęłam dobrą decyzję, tak szybko wchodząc w małżeństwo z Pawłem.
– Co jeśli tak naprawdę do siebie nie pasujemy? Może do tej pory po prostu byliśmy sobą zauroczeni, a teraz różowe okulary spadły i jednak nic nas nie łączy? – zapytałam przyjaciółkę, kiedy spotkałyśmy się na żale przy winie.
– Daj spokój, to niemożliwe. Was naprawdę połączyło coś niesamowitego i ja wierzę, że to było prawdziwe. Po prostu przytłoczyły was problemy życia codziennego, to normalne. Wyjdziecie z tego – pocieszyła mnie.
Niby zrobiło mi się lepiej, ale w żaden sposób nie rozwiązało to mojego problemu. Minęło kilka miesięcy, a ja cały czas miałam wrażenie, że zamiast na powrót się do siebie zbliżać, tylko się od siebie oddalamy. I wtedy pojawił się Mariusz.
Po prostu oniemiałam
Mariusz był przyjacielem Pawła ze studiów. Po latach wrócił z zagranicy i postanowił znowu zamieszkać w Polsce. Mój mąż, jako jego dobry kumpel, zaoferował, że przez pierwsze dwa tygodnie będzie mógł zatrzymać się u nas.
– Zanim dojadą ci wszystkie pudła, zanim zwolni się mieszkanie, nie będziesz przecież płacił za hotel. Zostań u nas, stary, serio – przekonywał go przez telefon.
Teoretycznie nie miałam nic przeciwko temu. Byłam nawet ciekawa tego mężczyzny, o którym mój mąż tyle opowiadał i z którym dzielił tyle wspomnień. Przygotowałam mu pokój gościnny i ugotowałam wystawną kolacje na jego powitanie.
Kiedy tylko Mariusz wylądował w Warszawie, Paweł pojechał go odebrać z lotniska. Weszli razem do naszego mieszkania już godzinę później. Zobaczyłam go i... zamarłam. Wyglądał jak żywcem wyjęty z kolorowego magazynu o gwiazdach albo z żurnala o modzie. Idealnie zbudowany, wysoki, z ciemnymi włosami, roześmianymi oczami, perfekcyjnymi, białymi zębami i wypielęgnowanym zarostem.
– Cześć! Paweł tyle mi o tobie opowiadał. Miło cię poznać – uścisnął mnie.
Poczułam, jak robi mi się gorąco.
– Cześć... Ciebie też miło poznać. Ja też słyszałam o tobie dużo – bąknęłam, rumieniąc się.
– Siadaj, stary, opowiadaj, co u ciebie – zachęcił go Paweł, zabierając od niego walizkę i płaszcz.
Szybko mnie zauroczył
Mariusz przez pół wieczoru opowiadał o swojej pracy architekta krajobrazu, o życiu we Frankfurcie i tym, jak bardzo tęsknił za Polską. Ożywiłam się, gdy wspomniał o zakończonym związku...
– Kiedy Karolina odeszła, nic mnie już tam nie trzymało. Dlatego postanowiłem wrócić – zakończył opowieść.
– Czyli jesteś wolny? – usłyszałam nagle jak zadaję na głos to pytanie.
„Głupia! Co ty wyprawiasz?”, skarciłam się w myślach.
– Tak. A co, chcielibyście mnie z kimś zeswatać? – wyszczerzył się.
– Hm, kto wie... – mruknęłam, znowu pokrywając się rumieńcem.
– Jesteście w tym chyba ekspertami, nie? O waszej historii opowiadają wszyscy znajomi. Jak w bajeczce! – zachichotał.
Mąż odwzajemnił jego śmiech. Ja nie umiałam. Zacisnęłam tylko wargi i wbiłam wzrok w podłogę. „Och, gdybyś wiedział, jak bardzo się mylisz”, pomyślałam.
Do końca wieczoru starałam się nad sobą panować i nie dawać po sobie poznać, jak bardzo oczarował mnie Mariusz – chociaż było to prawdziwym wyzwaniem, bo podobało mi się w nim wszystko. Być może jeszcze rok wcześniej tak bardzo by mnie to nie uderzyło. Ale teraz, kiedy nasz związek przechodził taki kryzys, a mnie tak bardzo brakowało bliskości, zrozumienia i pewności siebie... Byłam podatna na zachwyt innym mężczyzną.
Przeżywam prawdziwe katusze
Do końca kolacji myślałam, że to po prostu taki impuls, nic poważnego. „Głupie zauroczenie, przejdzie mi”, pomyślałam. A potem zobaczyłam, jak Mariusz wychodzi spod prysznica i idzie do pokoju gościnnego. Wyglądał jak grecki bóg. Złapałam się na tym, że obserwuję go z rozdziawioną buzią.
– Kurde, wiedziałem, że regularne wizyty na siłowni w końcu przyniosą efekty – zachichotał, puszczając do mnie oko.
Musiał zauważyć mój idiotyczny uśmiech i cielęce spojrzenie. Myślałam, że spalę się ze wstydu.
– Wybacz, zamyśliłam się i na chwilę wyłączył mi się mózg – próbowałam się usprawiedliwić.
– Pewnie – uśmiechnął się pokrzepiająco. – Dobranoc.
Czmychnęłam do sypialni i szybko położyłam się spać.
Całą noc śniłam o Mariuszu. Obudziłam się zawstydzona i z poczuciem winy. Nie potrafiłam nawet spojrzeć w twarz Pawłowi. Umyłam się, ubrałam, po czym szybko zgarnęłam z lodówki jogurt i wyszłam z domu. Usiadłam na ławce ukrytej w zaroślach na osiedlu i spojrzałam przed siebie.
Jak ja wytrzymam kilka tygodni tej pokusy?! Przecież to będą katusze! Poza tym co się w ogóle ze mną dzieje? Przecież mam męża, przysięgałam mu wierność i miłość do końca życia, a fantazjuję o jakimś innym facecie? I to o jego przyjacielu? Co mi strzeliło do głowy?
To wszystko podpowiadał mi rozsądek. Ale serce... Wykrzykiwało, że nie będę w stanie się powstrzymać przed przekroczeniem granicy. I co ja mam teraz zrobić? Gdybym mogła się skusić tylko raz, może nikt by się nie dowiedział...
Katarzyna, lat 28
Czytaj także:
„Na Dzień Kobiet dostałam bukiet tulipanów od byłego męża. Odwdzięczyłam się tak, że szczęka odpadła mu do podłogi”
„Na Dzień Kobiet mąż dał mi tanie badyle z marketu, a kolega z pracy luksusowy bukiet róż. Szybko wyciągnęłam wnioski”
„Rodzice zaplanowali dla mnie randkę w ciemno w polu. Myśleli, że jak przekopiemy ziemniaki to się zakocham”