„Przez chorobę córki, moje małżeństwo zawisło na włosku. Żona postawiła mi ultimatum: albo przeprowadzka, albo do widzenia”

Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Graphicroyalty
„Cieszyłem się, że Julita nie postawiła mnie pod ścianą, że jednak dała mi czas na przemyślenia. W tamtym momencie nie byłem jeszcze gotowy na taką rewolucję w życiu. Prawdę mówiąc, na samą myśl, że mam zamieszkać w głuszy, robiło mi się słabo”.
/ 17.07.2022 07:15
Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Graphicroyalty

Nigdy nie lubiłem wsi. Nie chciałem tam spędzać nawet urlopów. Kiedy żona proponowała wakacje na Podlasiu, w gospodarstwie agroturystycznym swojej kuzynki Klaudii, kategorycznie odmawiałem. Śmiałem się, że tam jest dla mnie za sielsko i anielsko. Byłem mieszczuchem z krwi i kości i zawsze twierdziłem, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do przeprowadzki za miasto. A jednak…

Ta siła miała na imię Natalka

Gdy się urodziła, była silna i zdrowa. Kiedy jednak skończyła rok, zauważyliśmy z Julitą, że coraz więcej rzeczy ją uczula i często się przeziębia. Żona jeździła z nią po różnego rodzaju specjalistach, faszerowała przepisanymi przez nich, coraz silniejszymi lekami, ale jej stan ciągle się pogarszał.

W pewnym momencie dostała tak ostrego ataku duszności, że nie mogła oddychać. Karetka zabrała ją do szpitala. Lekarze opanowali sytuację, ale uprzedzili żonę, że mimo kolejnych dawek jeszcze silniejszych leków ataki będą się powtarzać. I będą coraz groźniejsze. Gdy to od niej usłyszałem, przeraziłem się nie na żarty.

– Czyli co, nic już nie można zrobić? Mamy po prostu stać i patrzeć, jak nasze dziecko się męczy? – dopytywałem się.

– Nie do końca. Jest jeden sposób – odparła Julita.

– Poważnie? Jaki? Mów natychmiast! – wstąpiła we mnie nadzieja.

– Zmiana klimatu. Lekarz powiedział, że Natalka powinna zamieszkać gdzieś na wsi, z dala od miasta. Wtedy dolegliwości być może złagodnieją. Pewności co prawda nie ma, ale szansa jest. I zamierzam ją wykorzystać – uśmiechnęła się.

– Słucham? Chcesz się wyprowadzić z Warszawy? Chyba sobie żartujesz!

– Zaraz dzwonię do Klaudii. Na pewno przyjmie nas z otwartymi ramionami. Będziemy mieli czas, żeby rozejrzeć się za jakimś domem.

– To nie jest takie proste… Zastanawiałaś się, co tam będziemy robić? Z czego żyć? Samym świeżym powietrzem się przecież nie najemy.

– Widzę, że nie masz ochoty na przeprowadzkę – żona spojrzała na mnie spod oka.

– Tego nie powiedziałem, ale uważam, że powinniśmy jeszcze poczekać, wszystko na spokojnie przemyśleć, przegadać. Zwłaszcza że jak sama powiedziałaś, gwarancji na wyzdrowienie nie ma…

– W takim razie siedź tu sobie i myśl. A jak podejmiesz decyzję, to daj znać. Ja zabieram Natalkę i wyjeżdżam. Nie mam zamiaru ryzykować zdrowia naszego dziecka – ucięła.

Nawet nie próbowałem protestować, bo z jej miny wynikało, że już podjęła decyzję. Kilka dni później zapakowała córeczkę do samochodu i odjechała. Z jednej strony było mi przykro, ale z drugiej odetchnąłem z ulgą.

Cieszyłem się, że Julita nie postawiła mnie pod ścianą, że jednak dała mi czas na przemyślenia. W tamtym momencie nie byłem jeszcze gotowy na taką rewolucję w życiu. Prawdę mówiąc, na samą myśl, że mam zamieszkać w głuszy, robiło mi się słabo. Tutaj miałem pracę, mieszkanie, przyjaciół, rozrywki. Tu był miejski szum, zgiełk, pośpiech świata, które uwielbiałem. A tam? Dwie ulice na krzyż, cisza, ciemności nuda… Czyli nic.

Wcale nie jestem egoistą!

Mijały tygodnie, potem miesiące. Natalka nie miała ani jednego ataku duszności. Co więcej, czuła się coraz lepiej. Po pół roku prawie już nie kaszlała. Miejscowy lekarz uprzedził jednak Julitę, że to jeszcze nie czas na fanfary, że gdyby córeczka znowu zamieszkała w mieście, horror zacznie się od nowa.

Mimo to ciągle nie byłem w stanie podjąć decyzji o przeprowadzce. Przyjeżdżałem na wieś w każdy weekend, ale potem wracałem do Warszawy. Julicie coraz bardziej się to nie podobało. Gdy któregoś niedzielnego wieczoru jak zwykle zbierałam się do odjazdu, odciągnęła mnie na bok.

– Słuchaj, długo byłam cierpliwa. Ale mam już dość małżeństwa na odległość – oświadczyła.

– Ja też… Przysięgam. Zwłaszcza że coraz bardziej za wami tęsknię… Ale…

– Ale co? Ciągle nie potrafisz zrezygnować z dotychczasowego życia? Twoja wygoda i komfort są dla ciebie ważniejsze niż dziecko? – atakowała.

– To nie tak… Po prostu… – zacząłem tłumaczyć, ale szybko mi przerwała.

– Koniec z wykrętami. Najdalej za miesiąc chcę usłyszeć, co postanowiłeś. Tak dalej być nie może – burknęła i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, odeszła.

Do domu wróciłem wściekły. Byłem zły na Julitę, że nie chciała mnie wysłuchać. Przecież nie chodziło już wcale o mój komfort i wygodę! Gdy okazało się, że córeczka zdrowieje, pogodziłem się z myślą, że zamieszkam w głuszy.

Wbrew temu, co myślała moja żona, nie byłem zapatrzonym w siebie egoistą. Ale do rozwiązania pozostał jeden poważny problem: praca. Na Podlasiu nie miałem żadnych szans na tak świetnie płatne zajęcie jak w Warszawie. A z czegoś przecież musieliśmy się utrzymać. Bolało mnie, że Julita o tym zapomniała i tak mnie niesprawiedliwie oceniła, mimo że przecież przesyłałem jej co miesiąc na konto bardzo pokaźną sumę.

Że też sam na to nie wpadłem…

Aby poprawić sobie nieco humor, umówiłem się w pubie z najlepszym kumplem, Rafałem. Nie lubię zwierzać się nikomu ze swoich problemów, ale wtedy nie wytrzymałem i opowiedziałem mu o wszystkim.

– Słuchaj, czy ty koniecznie musisz wyprowadzać się aż na Podlasie? – zapytał, gdy skończyłem.

– Że co? Nie rozumiem… – popatrzyłem na niego zdumiony.

– O rany, przecież na Mazowszu też nie brakuje cichych, spokojnych miejsc. Jak znajdziesz dom w takiej okolicy, wszyscy będą zadowoleni. Ty, bo będziesz miał w miarę blisko do pracy, choć stracisz trochę czasu na dojazdy, i twoja żona, bo wasza córeczka będzie oddychać czystym powietrzem. Słowem – i wilk syty, i owca cała – uśmiechnął się.

– Wiesz co? Jesteś genialny! 

Że też sam nie wpadłem na taki prosty pomysł… Przez następne dni szukałem odpowiedniego domu dla naszej rodziny. I znalazłem. Stał pod lasem, z dala od uczęszczanych dróg. Gdy wysiadłem z samochodu i wciągnąłem powietrze w płuca, to aż mi się w głowie zakręciło od nadmiaru tlenu. A do miasta było tylko 50 kilometrów.

„Żeby tylko spodobał się Julicie, żeby tylko spodobał się Julicie. Wtedy wszystko się ułoży” – myślałem, pędząc w piątkowy wieczór na Podlasie z plikiem zdjęć i dwoma filmikami w telefonie. Naprawdę chciałem, żeby nasza rodzina była razem. Jak dawniej.

Żona przywitała mnie chłodno

Kiedy jednak usłyszała, że mam dla niej miłą niespodziankę, na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– Czyżbyś w końcu podjął decyzję? – zapytała.

– Tak! Bardzo chętnie przeprowadzę się na wieś. Choćby jutro. Tyle że inną.

– Jak to inną? Co ty znowu wymyślasz?

– Wiem, że Podlasie jest bardzo piękne. Ale Mazowsze wcale mu nie ustępuje. I urodą, i czystością powietrza. Znalazłem naprawdę cudowne i odpowiednie miejsce. Dla nas wszystkich. Zresztą, co tu sobie będę język strzępił. Sama zobacz – podsunąłem jej pod nos komórkę.

Obejrzała zdjęcia i filmiki.

– Dom wygląda nieźle… Nawet lepiej niż nieźle – przyznała. – I naprawdę jest tam czym oddychać?

– Naprawdę – uderzyłem się w pierś.

– No cóż… Nie tego się spodziewałam, bo zafiksowałam się na Podlasiu. Byłam pewna, że zamieszkamy właśnie tu. Ale wiesz co? To chyba naprawdę dobry pomysł! Szkoda, że wcześniej na niego nie wpadłeś – patrzyła na mnie z uznaniem.

– Lepiej późno niż wcale – machnąłem ręką, uśmiechając się.

Od razu zaczęła pakować walizki

Nie przyznałem się, że to nie był mój pomysł. Cieszyłem się, że w końcu doszliśmy z Julitą do porozumienia. Od tamtej pory minęły trzy lata. Mieszkamy już całą trójką 50 kilometrów od Warszawy.

Bo gdy żona zobaczyła dom na własne oczy, przekonała się, że mimo bliskości stolicy okolica rzeczywiście jest odludna, a powietrze czyste. Od razu zaczęła pakować walizki. Kiedy żegnałem się z naszym mieszkaniem w Warszawie, było mi trochę smutno i żal, ale już dawno zapomniałem o tych uczuciach.

Doceniłem zalety życia z dala od miasta. Bo choć może droga do pracy zajmuje mi więcej czasu niżbym chciał, mam daleko do sklepu i pubu, to wreszcie spokojnie śpię i naprawdę wypoczywam. Pokochałem nawet ciszę i spokój! Polubiłem spacery po lesie. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że Natalka chowa się zdrowo. I że jesteśmy wszyscy razem!

Czytaj także:
„Zmarła mi mama, zachorował pies a auto odmówiło posłuszeństwa. Utknęłam w rozpaczy, ale złą passę przerwał boski mechanik”
„Mąż jak ognia unika prac domowych. Nie przeszkadza mu, że to ja wszystko naprawiam. Ale gdy pomógł mi sąsiad, była afera”
„Mam ponad 50 lat, a zakochałam się na wakacjach jak nastolatka! Czy to w ogóle wypada w tym wieku?”

Redakcja poleca

REKLAMA