„Przez 13 lat tolerowałam grzeszki męża, ale teraz przesadził. Postanowiłam zaserwować mu ostatnią rodzinną Wielkanoc”

uśmiechnięta kobieta fot. Przez 13 lat tolerowałam grzeszki męża, ale teraz przesadził / Adobe Stock, wavebreak3
„Kilka dni później zadzwoniła do mnie matka. Widziała jakąś kobietę z Andrzejem w okolicy ich mieszkania. Obwiniała mnie. Oczywiście dla wielu katolików to kobieta była winna zdrad męża! Wiedziałam, że tak będzie”.
/ 26.03.2025 20:30
uśmiechnięta kobieta fot. Przez 13 lat tolerowałam grzeszki męża, ale teraz przesadził / Adobe Stock, wavebreak3

Nie jestem wierząca. Wychowywałam się co prawda w katolickiej rodzinie, a męża poznałam na kółku różańcowym, ale była to dla mnie kwestia środowiska, a nie wiary. Po prostu nie wierzyłam, że taka szara myszka może nagle wyjść na ulicę i poderwać normalnego faceta.

Na mszy zaglądał pod spódniczki

– Bóg mi ciebie zesłał! – mawiał od początku Andrzej.

Nazywał mnie swoim aniołkiem, porównywał do kobiet z Biblii, był na tym punkcie absolutnie walnięty. Może dlatego uznałam, że jest świętoszkiem i nada się na męża. Przez pierwszy rok małżeństwa faktycznie byłam nim zachwycona. Szarmancki facet do tańca i różańca, pokorny, ale i wesoły. Myślałam, że chodzi tak chętnie na niedzielne msze za sprawą wiary, bo sama wpatrywałam się tylko w ołtarz. Nie zapomnę momentu, gdy na chwilę odwróciłam wzrok...

Ten baran wpatrywał się w tyłki klękających kobiet. Tyle było z jego wiary! Zawsze też przy okazji przekazywania znaku pokoju chwytał panie szarmancko za dłonie: od tej pamiętnej mszy dostrzegałam już takie małe znaki. Jego grzeszki. No tak, nie zdradzał mnie wtedy fizycznie, ale nie opierał się też pokusom. Wielce wierzący człowiek.

– Powiedz mi, Andrzej, lubisz chyba popatrzeć na inne kobiety?

– A kto nie lubi. Jesteśmy tylko ludźmi. Sęk w tym, żeby nie przekładać tego na nieczyste myśli i działania.

Byłam przekonana, że przynajmniej na myśli to przekłada. Był jednak względnie dobrym mężem, opiekował się dziećmi, przynosił sporą górniczą wypłatę i naprawiał usterki w domu i aucie. Gdyby tylko to zignorować, nie miałabym na co narzekać. A więc ignorowałam, przez lata...

– Źle patrzy mu z oczu – mawiała moja matka. – To małżeństwo źle się skończy. Jeśli cię zdradzi, to będzie ujma dla rodziny.

Powinnam odesłać go z kwitkiem

– Ja już dawno wykopałabym takiego faceta za drzwi – mówiła koleżanka, Beata. Sama była świadkiem, jak flirtuje z kobietami na ulicy.

– Wyjdziesz za mąż, to zmienisz zdanie. Mogłabym mieć na punkcie tych jego wybryków fioła. Ale wolę to ignorować i zachować spokój umysłu.

– Spokój umysłu?! Ja chyba bym zwariowała! – wtrąciła inna znajoma.

– Dokładnie. Chwila moment i człowiek ma depresję – wtórowała pierwsza.

– Widzicie, dziewczynki. To jest tak. Wiem, czego mogę się po nim spodziewać i jakich granic nie przekroczy. Wolę to, niż faceta, który kryje się idealnie ze swoimi zdradami. Przynajmniej mam podane wszystko na tacy, żadnych niedopowiedzeń i nadmiernych zmartwień.

Koleżanki pokręciły tylko głowami. Jedna z nich, czując się widocznie niekomfortowo, szybciej opuściła kawiarnię. Trudno. Jeśli woli udawać, że nie widzi pewnych rzeczy, że po prostu nie istnieją, jedynie trudniej będzie jej w życiu.

Nie mogłam zresztą zmienić swojej sytuacji. Od kilku miesięcy byłam w bliźniaczej ciąży. Lubiłam swoje życie, wolałam zajmować głowę domowymi sprawami, plotkami, kulturą. Nie zamierzałam miotać się gdzieś z dziećmi.
Teraz wiem już, że popełniłam błąd. Tolerowałam grzeszki Andrzeja, więc się rozzuchwalił. Pozwalał sobie na coraz cięższy kaliber. Nawet nie krył się już z tym, że spogląda na inne kobiety, nie szukał najpierw mojego wzroku. Ordynarnie lustrował od stóp do głów babki opalające się na plaży. Komplementował sąsiadki, zagadywał się z nimi coraz częściej...

Coraz częściej pomagał sąsiadce

Swego czasu, jeszcze w starym bloku, mieszkała obok nas ładna studentka. Blondyna z niebieskimi oczami, trochę rozkojarzona, w sumie trudno się dziwić – nie znała prawdziwego życia. Rodzice wiecznie podstawiali jej wszystko pod nos, nawet nie wysłali dziewczyny do akademika, tylko od razu wynajęli jej ładną kawalerkę.

– Nazywa się Ania. Coś jej się zepsuło, pójdę potem tam zajrzeć – powiedział mąż niedługo po jej wprowadzeniu się.

– Może też tam zajdę? – odpowiedziałam. – Trzeba sobie pomagać.

– Aj tam, ty masz dużo roboty przy dzieciach, sam sobie poradzę.

Zniknął więc za jej drzwiami. Okazało się, że to jakaś głupota: trzeba było wsadzić we właściwe miejsce uszczelkę do pralki, trochę przeczyścić zatkany filtr. Sama byłam robotna i ogarnęłabym temat w niecałe pół godziny. Andrzej jednak siedział tam rozradowany aż do wieczora. Opowiadał potem o naprawie w taki sposób, jakby był rycerzem, który musiał przebyć siedem gór i mórz, by ostatecznie wygrać w wielkiej bitwie. Pokręciłam jedynie głową i westchnęłam.

Odwiedzał ją przez kolejne kilka miesięcy. Biednej dziewczynie zepsuła się lodówka, kuchenka nie grzała prawidłowo, karnisze pospadały ze ścian. Raz, przy próbie przybicia obrazu do ściany, przebiła ściankę działową na wylot. Do dziś nie wiem, czy naprawdę była tak nieporadna, czy może psuła sprzęty celowo, żeby tylko pomagał jej Andrzej.

W końcu z niewiadomych przyczyn zmieniła mieszkanie. Na odchodne powiedziała mi tylko, żebym uważała na męża, bo zachowuje się dość dziwnie. Próbował ją podrywać, ona rzekomo na to nie pozwalała, bo miała już chłopaka. No cóż. Ze wszystkich kobiet, z którymi Andrzej miał przez lata do czynienia, ta przynajmniej wyznała mi prawdę.

– Takie już mam życie. Nie pozwól sobie na to – odpowiedziałam studentce.

Po latach zaczęło mnie to męczyć

Liczyłam na nawrócenie, tymczasem on przeszedł do rękoczynów. Nie w ujęciu dosłownym. Nikogo nie pobił, za to zaczął ładować ręce tam, gdzie nie powinno ich być. Dzieci podrosły, a Andrzej zaczął coraz częściej opuszczać wieczorami dom. Dochodziły mnie słuchy, że chodzi na podryw.

– Widziałem go raz w barze. Stawiał drinki jakimś dziewczynom, chyba zza granicy. Nie umiał nawet powiedzieć słowa po angielsku, ale obejmował je w talii – opowiedział znajomy rodziny.

Aż poczerwieniałam ze złości. Dotąd po prostu zalecał się do kobiet, ale nie widziałam, żeby je tak ordynarnie dotykał. Wcisnęłam facetowi banknot i nakazałam, by zainteresował się bliżej działaniom mojego męża. W tamtej rodzinie nie śmierdziało groszem, mężczyzna zgodził się od razu.

– Całował się z jakąś podpitą kobietą. Wydaje mi się, że na trzeźwo nawet by na niego nie spojrzała – recytował posłusznie.

Skonfrontowałam męża z tymi informacjami. On powiedział jedynie, że facet głupieje i wymyśla brednie dla paru złotych.

– Znasz mnie, zdarzają mi się różne akcje. Taki już jestem. Ale cię szanuję, kwiatuszku. Nigdy bym żadnej nie pocałował, nie poszedłbym z nią do łóżka...

Nakazałam więc interesantowi porobić kilka zdjęć. Wyszło na to, że nie kłamał – niedługo później przyglądałam się fotografiom, na których mąż obmacuje krągłą kobietę w moim wieku. Zdjęcia nie pozostawiały złudzeń. Najgorsze jest to, że poznałam na zdjęciach okolicę: blok sąsiadujący z moimi rodzicami! Ludzie mogli o nas gadać, ale moja rodzina po latach przekonała się, że Andrzej to krętacz i nieudacznik. Gdyby tylko ich nakryli...

– Mówiłam ci tyle razy! – wrzeszczałam na niego tego wieczoru. – Rób, co chcesz, ale moi rodzice nie mogą o tym wiedzieć... Uznają, że jestem głupia, że mogłam wybrać lepiej, że przyniosłam im wstyd...

Przecież to nawet nie ja! – wykręcał się. Na zdjęciu widziałam jednak ewidentnie Andrzeja.

Dłużej na to nie pozwolę

Niestety. Kilka dni później zadzwoniła do mnie matka. Widziała jakąś kobietę z Andrzejem w okolicy ich mieszkania. Obwiniała mnie. Oczywiście dla wielu katolików to kobieta była winna zdrad męża! Wiedziałam, że tak będzie.

Jego komentarz o Wielkanocy zainspirował mój plan.

– Wielkanoc to piękne święto – trajkotał mąż. – Symbolizuje odnowienie, nowe życie, nowy początek. Dlatego jemy jajka. Są symbolem życia.

Miałam tego serdecznie dosyć. Przy okazji każdego święta zamieniał się w jakiegoś gorliwca. Po latach małżeństwa wydaje mi się, że to jego strategia obronna. Doskonale wie, że robi źle, ale uważa, że to wszystko jakoś się wyzeruje, jeśli będzie wystarczająco bogobojny.

– Nowy początek? Dlaczego? – zainteresowałam się.

Opowiedział mi o zmartwychwstaniu, o tym, że nie było odtąd śmierci. Jezus zmienił cały świat i nadał mu nowy bieg. Słyszałam to tyle razy, ale teraz, wyjątkowo, nabrało dla mnie znaczenia symbolicznego.

Też chciałbyś takiego nowego początku? – spytałam szarmancko.
– No pewnie. Właśnie o to mi chodzi.

Kilka dni pokuty, zabiegania o mnie, potem znowu zdrady. Dokładnie to miał na myśli każdego roku... Rodzice nawet się do mnie nie odzywali, to cud, że dali zaprosić się na wspólne śniadanie po święceniu jajek. Wstyd im było za mnie i mojego męża.

– Niech zatem tak będzie. Będziemy go mieli. – odpowiedziałam z uśmieszkiem.

Sęk w tym, że swój „nowy początek” odbieram inaczej. Chcę z okazji Wielkanocy pojednać się z Andrzejem, przebaczyć mu, w znaczeniu: „na moje życie nie będzie miało odtąd wpływu to, co robiłeś”. A potem odejść, wziąć rozwód, odrodzić się. Jako lepszy, wolny człowiek.

Zamierzam więc upokorzyć tego świętoszka przy wielkanocnym stole i wręczyć mu ugodę rozwodową. Sam zaproponował mi świeży start: z tym że nie wie jeszcze, co on dla mnie oznacza. Po 13 latach małżeństwa wreszcie poczuję się wolna, a rodzice zobaczą, że nie zamierzam trzymać w domu zdrajcy i darmozjada!

Alicja, 35 lat

Czytaj także:
„Zdziwiło mnie, że teściowej uśmiech nie schodzi z twarzy. Zaniemówiłam, gdy dowiedziałam się, co nawywijała”
„Narzeczona marzyła o dużym weselu, więc wziąłem kredyt na 150 tysięcy. Złamane serce kosztowało mnie więcej niż ślub”
„Na 1. rocznicę ślubu nie dostaliśmy od teściowej prezentu. Zamiast kwiatów przyniosła propozycję nie do odrzucenia”

Redakcja poleca

REKLAMA