Nawet najlepsze związki miewają trudniejsze momenty. Po pięciu wspólnych latach ja i Marysia zdecydowaliśmy, że każde z nas pójdzie własną drogą. Wcześniej snuliśmy plany o małżeństwie, a nasi bliscy regularnie dopytywali o datę ceremonii… Mimo to oboje uznaliśmy, że nie mamy pewności co do wspólnej przyszłości. Doszliśmy do tego wniosku niemal w tym samym momencie i rozstaliśmy się polubownie. Uzgodniliśmy również, że przez pewien okres nie będziemy utrzymywać ze sobą kontaktu.
Byłem załamany rozstaniem
Chociaż porządnie rozważyłem moją decyzję, to i tak wpadłem w dołek. Przecież pięć lat to kawał życia, a Marysia była moją pierwszą poważną dziewczyną. Jeszcze nie tak dawno myślałem, że to moja prawdziwa miłość… I nagle bum! Wszystko dobiegło końca. „W życiu nie można być niczego pewnym” – rozmyślałem, nie mając ochoty na żadne randkowanie.
To dosyć interesujące, bo gdy zerwałem ze swoją dziewczyną, początkowo sądziłem, że od teraz będę nieustannie imprezować i cieszyć się wolnością. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna – zamiast tego spędzałem wieczory samotnie, gapiąc się w ekran telewizora. Moi znajomi za nic nie chcieli się z tym pogodzić i robili, co mogli, żeby mnie zmobilizować do wyjścia z domu. W końcu udało im się mnie namówić i właśnie wtedy spotkałem Karinę po raz pierwszy.
– Łączy was sporo tematów, jej świat też legł ostatnio w gruzach – powiedział mi znajomy, który później nas sobie przedstawił. – Aktualnie jest w trakcie rozwodu, więc dobrze by jej zrobiło towarzystwo kogoś, przy kim mogłaby oderwać się od myśli o nieudanym związku i trochę się rozerwać.
Ciężko powiedzieć, czy wtedy nadawałem się do tego, żeby być dla kogoś podporą albo umilać czas, ale zaczęliśmy widywać się z Kariną.
To nie było wielkie uczucie
Niska szatynka o sympatycznym uśmiechu okazała się w porządku. Chodziliśmy razem do kina – raz oglądaliśmy film, który ona chciała zobaczyć, innym razem taki, który mnie interesował. Wspólnie kupowaliśmy ogromne wiadro popcornu o smaku karmelu i fajnie spędzaliśmy czas, zajadając się nim, gapiąc w duży ekran i całując, gdy film robił się nudnawy. No i oczywiście wylądowaliśmy razem w łóżku. Seks z Kariną był nawet fajny, mimo że czasami odnosiłem wrażenie, jakby ona odpływała myślami gdzieś daleko. Co dziwne, mnie też w czasie tych łóżkowych zabaw coraz częściej pojawiała się przed oczami Marysia…
Teraz to już faktycznie nie jestem w stanie stwierdzić, kto z nas jako pierwszy stwierdził wprost:
– Chyba to wszystko nie ma większego sensu.
W każdym razie po czterech miesiącach spotkań zakończyliśmy naszą relację bez większego żalu. Karina postanowiła wrócić do swojego męża, a ja z kolei odnowiłem kontakty z Marysią. Kiedyś przypadkowo spotkałem ją, spacerując po mieście i przypomniałem jej o rzeczach, które zostawiła u mnie w domu, a których do tej pory nie zabrała.
– Chcesz, żebym ci je dostarczył, czy wolisz po nie wpaść? – zaproponowałem uprzejmie.
Zdecydowała się na pierwszą opcję, więc już wieczorem byłem u niej. W chwilę po przekroczeniu progu zaczęliśmy namiętnie się obściskiwać. Rzeczy z kartonu, który jej przyniosłem, rozsypały się na podłogę, gdy w trakcie rozbierania się nawzajem przenieśliśmy się do pokoju...
Wszystko wróciło do normy
Kolejnego ranka ten karton, razem z paroma dodatkowymi torbami i ich posiadaczką, z powrotem zagościły w moim mieszkaniu. A po upływie dwóch miesięcy obwieściliśmy z Marysią naszym rodzinom i przyjaciołom wieść o planowanym ślubie.
Nie mam pojęcia, czy Marysia była świadoma, że w trakcie naszej chwilowej rozłąki umawiałem się z inną. Nawet jeśli tak było, to najwidoczniej nie przykładała do tego wagi, gdyż nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Aktualnie jestem przekonany, że ponowne związanie się z Marysią to była najsłuszniejsza decyzja w moim życiu. Ona jest tą jedyną, wymarzoną partnerką dla mnie.
Jakieś półtora roku od ślubu i wesela urodziła się nasza córeczka, Julka, a po dwóch kolejnych latach dołączył do niej nasz synek, Kuba. Uwielbiam te nasze maluchy absolutnie ponad wszystko i napawa mnie niesamowitą radością fakt, że dane mi było zostać ich ojcem. Nie jestem też żadnym tam „tatusiem od święta”, który z własnymi pociechami widzi się tylko w soboty i niedziele. Kiedy córcia przyszła na świat, pracowałem w swoim sklepie na nocki, żeby móc spędzać z bobasem całe przedpołudnia.
Wczesnym popołudniem Marysia kończyła swój dzień w pracy i praktycznie witaliśmy się i żegnaliśmy w przejściu, ledwo muskając usta w pośpiesznym całusie. Dokładnie tak samo postąpiliśmy, gdy na świat przyszedł nasz synek Kuba, dlatego nasze pociechy nie mają pojęcia, czym jest niania albo przedszkole. Od początku aż do teraz maluchy nieustannie przebywały pod czujnym okiem mamy lub taty. To sprawia, że tryskają pogodą ducha i cieszą się życiem.
Ludzie czasem dopytywali się, czy nasz związek nie ucierpiał przez naszą „pracę na zmiany”, kiedy widzieli, jak funkcjonujemy. Jasne, że chciałbym całą dobę być przy mojej kobiecie, ale cóż, takie życie... W zamian za to zawsze celebrowaliśmy nasze weekendowe obiady czy kolacje i mieliśmy niepisaną umowę, że w każdą niedzielę obowiązkowo gdzieś razem wychodzimy. Czy to do kina, na jakiś spacerek, czy na którąś z licznych imprez rodzinnych, bo tych to w naszym małym miasteczku naprawdę nie brakowało.
No i właśnie na jednym z takich rodzinnych spotkań znowu wpadłem na Karinę.
Widywałem ją już wcześniej na mieście
Niekiedy pozdrawiałem ją z oddali, innym razem przechodziliśmy obok siebie bez żadnego gestu, ponieważ towarzyszył jej pewien mężczyzna – wysoki, atrakcyjny brunet. Chyba jej mąż. Nie chciałem wtedy sprawiać jej kłopotów – a co jeśli facet jest zazdrosny? Żadne z tych przypadkowych spotkań nie zrobiło na mnie wrażenia. W końcu Karina była tylko przelotnym epizodem w moim życiu. Co prawda przyjemnym, ale niezbyt istotnym.
Jednak tamtej niedzieli, kiedy ją ujrzałem... poczułem się, jakby trafił mnie piorun. Wylegiwała się na trawie w pobliżu sceny, a obok niej siedziała mała dziewczynka, urocza blondyneczka, która wyglądała identycznie jak... moja siostra w dzieciństwie. Po prostu wypisz wymaluj!
Dosłownie osłupiałem. Nie potrafię tego lepiej ująć w słowa. Gdy tylko ujrzałem tę dziewczynkę, po prostu znieruchomiałem! Karina chyba zauważyła moją reakcję i zrobiło jej się głupio, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to uderzające podobieństwo nie mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności… Nie wiem, ile czasu spędziłbym w bezruchu na tym placu, gdyby nie mój synek Kuba, którego trzymałem na ramionach.
– Tatusiu, chodźmy tam! – zaczął nalegać, żebym przysunął się bliżej sceny.
No więc poszedłem, mimo że miałem w głowie mętlik. Zastanawiałem się nad jedną rzeczą: czy ta mała to moje dziecko? Wiek by pasował, ale pewny nie byłem. Czy kiedy spotykałem się z Kariną, używałem gumek? Chyba tak. Ale mogło się zdarzyć, że raz albo dwa zrobiłem to bez zabezpieczenia… Jak powinienem się zachować w takiej sytuacji? Udawać, że nic się nie wydarzyło i żyć normalnie dalej – czy może domagać się wyjaśnienia tej sprawy?
Potwierdziła moje domysły
Karina, której sumienie najwyraźniej nie dawało spokoju, zdecydowała za mnie. Zainicjowała kontakt telefoniczny, proponując spotkanie.
– Owszem, to twoje dziecko – oświadczyła wprost, nie podając nawet jej imienia. – Mój małżonek nie ma o tym pojęcia i wolałabym, aby tak pozostało. Uważa ją za własne dziecko i niech się nic w tej kwestii nie zmienia.
Prawdę mówiąc, wcale mi nie pasowało to potencjalne zamieszanie związane z moim dzieckiem z nieprawego łoża. Zastanawiałem się, jaka byłaby reakcja Marysi. I co na to moje dzieci? Kamień spadł mi z serca, gdy Karina zaproponowała, żeby cała ta historia pozostała między nami, jednak...
Teraz, po paru miesiącach od naszego ostatniego spotkania, zaczynam mieć wątpliwości co do słuszności mojej decyzji… Patrząc na moje pociechy, bawiąc się z nimi i obserwując ich dorastanie, czuję pretensje do Kariny o to, że odebrała mi taką możliwość w przypadku mojej drugiej córeczki. Ona z góry uznała, że nie będę odgrywał żadnej roli w życiu dziewczynki! Ukradła mi szansę bycia tatą, zabrała mi moje własne dziecko. Nawet nie mam pojęcia, jakie imię nosi ta mała… A przecież ona ma w sobie cząstkę mnie! Zupełnie obcy gość dostał ją „w prezencie”. To on zajmuje się moim potomstwem…
Zbyszek, 39 lat
Czytaj także:
„Córka zostawiła nam swojego synka i wyjechała za pracą. Dopiero w internecie zobaczyłam, czym tak naprawdę się zajmuje”
„Mój 40-letni syn po rozwodzie wrócił pod mój dach i się rozkleił. Nie będę go teraz przecież niańczyć”
„Wnuczek rozpaczał, że spędzi u nas kilka dni bez tabletu. Zorganizowałem mu taką zabawę, że nie zapomni jej nigdy”