Nie miałam zamiaru traktować poważnie wróżb andrzejkowych. To dobre dla licealistek! Ale gdy to, co odlałam z wosku, chwilę później stanęło pod moim drzwiami, zmieniłam zdanie...
Ona naprawdę w to wierzyła
Ledwo zdążyłam wejść do domu, a już zaczął natrętnie dzwonić telefon. Kaśka, dziwnie podekscytowana, zapytała mnie, kogo wylosowałam, nie tracąc czasu nawet na prozaiczne „cześć”.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – odparłam, wyjmując z torebki robocze materiały, które zamierzałam przeglądać w kolejny samotny wieczór. – Niczego nie losowałam…
– O imię faceta! Jakie imię wyciągnęłaś rano spod poduszki?!
Usiadłam na kanapie całkowicie skołowana. Albo ona miała coś nie tak z głową, albo ja coś ze słuchem.
– Kaśka, daj spokój… – potarłam obolałą skroń. Znamienne, że zawsze bolała mnie jedna, prawa. – Nie mam dziś nastroju na twoje dziwaczne zagadki.
– Ryżyk, dzisiaj andrzejki! – odkąd się znamy, Kaśka mówi na mnie „Ryżyk”, pijąc do moich rudych włosów. – Każda szanująca się panna wkłada pod poduszkę kartki z imionami i losuje swojego przyszłego księcia.
Zajęta ważniejszymi sprawami, zupełnie zapomniałam, że tego dnia wypadało święto dziewczęcych wygłupów i sentymentalnych zabobonów.
– Jeśli dzwonisz, by mi przypomnieć o braku faceta – rzuciłam – robisz to niepotrzebnie. Każda samotna noc mi o tym przypomina.
– Przestań jęczeć, Ryżyk, i słuchaj – odparła niezrażona Kaśka. – Fakt, że jako jedyna z nas jesteś singielką, to akurat twój atut. Masz dwie godziny, żeby wysprzątać chatę. Robimy nalot: ja, Monia i Babs. Zapewniamy jedzenie, alkohol, wróżby i jeszcze więcej alkoholu. Chociaż gdybyś zrobiła swoją popisową sałatkę z kozim serem i gruszką, ludzkość byłaby ci niewypowiedzianie wdzięczna.
Czułam, że Kaśka się uśmiecha i już przegląda szafę. Oczywiście, mogłam się obrazić. Jakim prawem żartuje z mojej samotności, z mojego… hm, staropanieństwa? Z drugiej strony Kaśka była świetną przyjaciółką. Zawsze mogłam na nią liczyć. A w połączeniu z Monią i Babs tworzyły istną beczkę śmiechu. Idealne towarzystwo na andrzejkowy wieczór.
– Ostatecznie mam do sklepu niedaleko… – zaczęłam się łamać. – Ale z wróżbami dajmy sobie spokój. Czasy liceum minęły bezpowrotnie.
– Ryżyk, nie bądź nudziarą – zganiła mnie przyjaciółka. – Dziś przepowiednia wskaże ci faceta. Pana właściwego. Tego jedynego!
Nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem. Pożegnałam się z Kaśką i zrobiłam lustrację lodówki. Ogarnęłam mieszkanie, uprasowałam ulubioną bluzkę, wzięłam torbę i ruszyłam na zakupy. Wprawdzie miałam ser i gruszkę, ale skoro dziewczyny zamierzały dręczyć mnie dziecinnymi wróżbami, potrzebowałam czegoś więcej. Na przykład wódki.
Dałam się namówić
Na klatce o mało nie utknęłam w labiryncie pudeł. Ktoś wprowadzał się do mieszkania naprzeciwko. Drzwi były uchylone, ale nowy lokator schował się gdzieś w głębi. Słyszałam tylko wesołe pogwizdywanie i podśpiewywanie. Głos należał do mężczyzny. Ciekawe, czy towarzyszyła mu jakaś druga połowa. Jeśli nie, mogłabym zaprosić go na wieczór. Uznałby to za miłe sąsiedzkie powitanie czy może raczej za akt desperacji?
W tym samym momencie zahaczyłam butem o pudło. Rumor rozniósł się po całej klatce. Wystraszona, zbiegłam schodami w dół, ganiąc się za idiotyczną myśl o zaproszeniu sąsiada do siebie. Idiotyczną, bo prędzej bym się ze wstydu spaliła. Miałabym zaprosić do siebie nieznajomego faceta, a wstydzę się powiedzieć sprzedawcy w zieleniaku, żeby zamiast czterech kilo ziemniaków, zważył mi cztery sztuki? Cała ja. Ruda i nieśmiała.
Kiedy wracałam z wódką i dwiema zapasowymi butelkami wina, po pudłach nie było już ani śladu. Mój nowy sąsiad szybko się uwinął. Ciekawe, skąd ten pośpiech? Odpowiedź znajdowała się na kartce przyczepionej do moich drzwi:
Szanowna sąsiadko! Dziś wieczorem może być u mnie ciut głośno. Z góry przepraszam. Co złego, to nie ja.
Czemu obcy facet postanowił mnie ostrzec przed planowaną imprezą? Z góry uznał mnie za nudziarę? Przecież nie zamieniłam z nim słowa! Wkurzyłam się. Nikt nie będzie mnie przepraszał za głośną imprezę. Dzisiaj to ja zaszaleję!
Parę minut po dziewiętnastej rozległ się dzwonek. W drzwiach stanęły Kaśka i Babs. Po paru minutach pojawiła się Monia. Wszystkie zachowywały się tak, jakby już wcześniej wprawiły się w zabawowy nastrój. Musiałam im szybko dorównać. Nalałam sobie wódki.
– Dawaj buta! – powiedziała Kaśka, ściągając z lewej stopy pantofel na wysokiej szpilce.
Nie czekając na reakcję, zdjęła mi z nogi kapeć. Potem zaśmiewałyśmy się do rozpuku, ustawiając na przemian buty w ogonku prowadzącym do drzwi. Wygrała Babs.
– Cóż… – zaczęła skonsternowana Kaśka. – Potraktujmy to jak potwierdzenie siły i trwałości twojego związku z Radkiem.
Dobrze wiedziałyśmy, że pomimo pięciu lat razem, Radek nie kwapił się do oświadczyn. Musiałyśmy zmienić temat. Z odsieczą przyszła Monia.
– Polejmy wosk!
– I coś mocniejszego! – dorzuciłam.
– Ryżyk, normalnie cię nie poznaję – powiedziała Kaśka z uznaniem i przybiła mi soczystą piątkę.
Bez zbędnej zwłoki uzupełniłam puste kieliszki.
Wymyśliły sobie atrakcje
Tymczasem Monia wyciągnęła z torebki świece i ruszyła do kuchni. Usłyszałyśmy hałas otwieranych szafek i przekładanych garnków.
– Sama sobie znajdę rondel! – zawołała. – Kontynuujcie beze mnie.
Podczas gdy Monia rozpuszczała wosk, my wspominałyśmy przygody ze studiów. Z mieszkania naprzeciwko docierały dźwięki rocka. Stwierdziłam, że sąsiad ma niezły gust muzyczny. Czym prędzej włączyłam płytę Led Zeppelin. Na tyle głośno, żeby można było i tańczyć, i rozmawiać.
– Z Ryżyka zrobiła się imprezowiczka – zauważyła Monia, wkraczając do pokoju z rozpuszczonym woskiem i miską zimnej wody. – Ty pierwsza – powiedziała do Kaśki, wręczając jej klucz z dużą dziurką, który sama skądś przyniosła.
Kaśka zabrała się do rzeczy.
– Włącz lampkę – zaordynowała Monia, kiedy figura Kaśki ostygła.
Wbiłyśmy spojrzenie w kształt rzucanego na ścianę cienia.
– Grzebień…? – powiedziałam z wahaniem. – Co to może znaczyć?
– Już wam mówię – Monia wyjęła z torebki wydruk z interpretacją figur z topionego wosku. – Nie jestem pewna – mruknęła.
– Dlaczego? – w głosie Kaśki zabrzmiała nerwowość.
– Bo grzebień oznacza fałszywego przyjaciela – wyjaśniła.
Zamarłyśmy. W pokoju było słychać wyłącznie muzykę. Olśniło mnie nagle i znalazłam sposób na to, jak uratować sytuację:
– Może to jednak drabina… – zasugerowałam, a Monia to podchwyciła.
– Jasne, że drabina! – wykrzyknęła Monia, zapoznawszy się z opisem.
– Drabina oznacza awans! Co powiesz, Kaśka, na taką wiadomość?
– Właściwie to jeszcze się wam nie chwaliłam… Rozmawiałam dziś z szefem – uśmiechnęła się szeroko.
– A więc mamy okazję do toastu – stwierdziłam i napełniłam kieliszki.
– Ryżyk, dzisiaj przechodzisz samą siebie. Nasze zdrowie!
– Teraz ja – poprosiła Babs, która od czasu wróżby z butami nieco posmutniała.
Za to kształt wosku, który wylała, nie budził wątpliwości.
– Pierścień. Bez dwóch zdań to pierścień – oświadczyła Kaśka.
– Zaręczyny – przeczytała Monia.
Klasnęła w dłonie i przejęła klucz.
– Ciebie, imprezowy Ryżyku, zostawimy sobie na koniec.
Zabawa mnie wciągnęła
Uświadomiłam sobie, że się niecierpliwię, chociaż dwie godziny temu uważałam wróżby andrzejkowe za dziecinne igraszki. Teraz jednak zapragnęłam poznać swój los. Figura Moni przypominała dom, który oznacza bezpieczeństwo. Niezbyt zaskakujące proroctwo, biorąc pod uwagę zaradność i rozwagę przyjaciółki.
Wreszcie nadeszła moja kolej. Płyta Led Zeppelin się skończyła, więc lałam wosk w absolutnej ciszy. Z trudem panowałam nad drżeniem rąk. Nie przypuszczałam, że ta plama wosku będzie dla mnie tak ważna.
– Hmm… – Kaśka pocierała palcami brodę. – Co my tu mamy? Trzy połączone ze sobą kleksy.
– Nie figurują na mojej liście – zauważyła Monia.
– Trochę jak kurpiowska wycinanka – zauważyła Babs.
– Czegoś takiego też nie wyjaśniają – burknęła zaniepokojona Monia, jakby niemożność odczytania wróżby, sama w sobie była złą wróżbą.
– Poczekajcie. – Kaśka wciąż pocierała brodę. – Obróć to o kilka stopni. Widzicie?
– Wciąż to samo – westchnęła Babs.
– Nieprawda. To trzy postacie trzymające się za ręce – oceniła Kaśka, klepiąc się w udo.
Wyraz ulgi na jej twarzy był wyraźny jak plama po winie na bluzce Babs.
– Problem w tym, że żaden opis nie dotyczy trzech postaci – stwierdziła Monia, znów zerkając na kartkę.
– Poza tym mają jakieś szpikulce na głowach – dodałam.
– Wyrzuć to – Kaśka wyrwała Moni kartkę i zmięła ją w dłoniach. – Ryżyk, to nie szpikulce, tylko korony.
– Korony? – wymamrotałam.
– Tak, moja droga. Korony. Jestem tego pewna jak kataru na jesieni. A korony noszą trzej królowie. Nie jeden, tylko trzech facetów jest ci pisanych jednocześnie.
Jak na komendę wybuchłyśmy śmiechem.
Może zacznę wierzyć we wróżby?
W tej samej chwili rozległo się walenie do drzwi. O matko, pomyślałam, zachowywałyśmy się głośniej niż sąsiad. Pewnie nasłał na nas policję. Przystawiłam palec do ust, żeby uciszyć dziewczyny, i podreptałam do drzwi. Walenie się powtórzyło. Obiecałam sobie w myślach, że znów będę grzecznym, nieśmiałym Ryżykiem, byleby nie dostać mandatu za zakłócanie ciszy nocnej. Pełna obaw nacisnęłam klamkę. Uchyliłam drzwi i szczęka opadła mi do ziemi.
Wróżba szybko się spełniła: na korytarzu stało trzech facetów mniej więcej w moim wieku. Z trudem powstrzymywali śmiech. Najprzystojniejszy przytykał palec do ust, nakazując ciszę. Wszyscy jednak podejrzanie się wykrzywiali i trzęśli ramionami. W końcu nie wytrzymali. Jak na komendę, identycznie jak my chwilę wcześniej, parsknęli zbiorowym śmiechem.
– Dobry wieczór – zagaił ten przystojny. – Jestem nowym sąsiadem i chciałbym się wkupić w pani łaski.
W tej samej chwili do drzwi dotarła Kaśka. Aż gwizdnęła z podziwu.
– A cóż to za… – zawahała się, wskazując mi wzrokiem siatkę w ręku przystojniaka, po czym dokończyła – trzej królowie?
– Jestem Bartek, nowy sąsiad – powiedział przystojniak, który zrobił krok do przodu i wystąpił przed szereg kolegów. – Żaden z nas nie nazywa się Kacper, Melchior ani Baltazar. Nie przybywamy z mirrą, złotem ani kadzidłem, ale mamy to – wyciągnął w naszą stronę prześwitującą siatkę z piwem.
– No nieźle – wymamrotała Kaśka i uchyliła przed gośćmi drzwi, zanim miałam okazję podjąć jakąś decyzję.
Mężczyźni weszli do środka i od razu poczuli się swobodnie. Dziewczyny powitały ich jak starych znajomych. Ja wciąż stałam oniemiała w przedpokoju. Czy to się działo naprawdę? Bartek odwrócił się i puścił do mnie oko. Uśmiechnęłam się. Nadal trzymałam w ręku swoją figurę z wosku. Pokręciłam głową i dołączyłam do towarzystwa. Bartek zrobił mi miejsce obok siebie.
– Wróżby andrzejkowe? – spytał, wskazując na miskę i klucz.
– Tak – potwierdziłam. – I chyba zaczynam w nie wierzyć.
– Ja uznaję tylko fakty – powiedział. Nalał wódki do dwóch kieliszków. Jeden dał mnie, drugi wziął dla siebie. – Bruderszaft?
– Jasne!
W ten sposób przypieczętowaliśmy znajomość. Przegadałam z Bartkiem cały wieczór i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie skończy się na tym jednym wspólnym wieczorze. I jak tu nie wierzyć w znaki…
Czytaj także:
„Przez 15 lat nie wiedziałam, że jestem córką księdza. Do momentu, gdy zobaczyłam go na rekolekcjach w mojej parafii”
„Lubiliśmy z żoną dobrze zabawić się w łóżku, ale mieliśmy jedną zasadę. Złamałem ją i musiałem to ukryć”
„Kuzyni nie mogą sprzedać domu po ciotce, a tylko ja wiem, dlaczego. Przysięgłam, że zabiorę jej tajemnicę do grobu”