„Przed laty zdradziłem żonę, bo miałem dość tej jędzy. Pragnąłem czegoś nowego, a nie nudnej rutyny”

Mąż zdradził żonę fot. Syda Productions
„Pewnego dnia podniosłem wzrok znad książki i spojrzałem na kobietę, która ustawiała coś w szafce, i nic nie poczułem. Była mi całkowicie obca. Z pewnością było tak już od dłuższego czasu, ale w tamtym momencie to do mnie dotarło. I byłem pewien, że dotyczy to nas obojga”.
/ 09.01.2023 10:30
Mąż zdradził żonę fot. Syda Productions

Swoje sześćdziesiąte urodziny świętowałem sam. To znaczy przyjaciele zaśpiewali mi sto lat, siostra i siostrzeńcy złożyli się na prezent, ale kiedy wszyscy wyszli z mojego mieszkania, otoczyła mnie pustka. Nie, nie byłem nieszczęśliwy, ale i nie całkiem zadowolony z mojej samotności. Tyle że, no cóż, tak mi się ułożyło. Żyłem więc sobie sam, w oceanie emocjonalnej obojętności, i jakoś to było.

Tymczasem następnego dnia po urodzinach, a była to akurat niedziela, ktoś zadzwonił do drzwi. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem młodego mężczyznę. Na oko miał jakieś dwadzieścia lat. Patrzył na mnie dziwnie intensywnie. Zauważyłem, że był zdenerwowany – miał lekko zaróżowione policzki, grdyka poruszała mu się w nerwowym przełykaniu śliny. Odniosłem też niepokojące wrażenie, że kogoś mi przypomina.

– Pan w jakiej sprawie? – spytałem.

– Czy mam przyjemność z panem Janem… – tu padło moje nazwisko.

– Owszem, czym mogę służyć?

Chłopak odetchnął głęboko, zacisnął dłonie w pięści i wypalił:

– Jestem pańskim synem.

– Że co, proszę?

Słyszałem o naciąganiu na wnuczka, więc tylko kwestią czasu było, aż ktoś wpadnie na pomysł, by zacząć naciągać na nieślubnego syna. Ale, po pierwsze, jeszcze chyba nie byłem aż tak stary, by ktoś pomyślał, że uda się mu mnie oszukać, a po drugie, to dziwne podobieństwo… Te refleksje gdzieś tam przeleciały w tyle głowy, jednak na pierwszym miejscu było totalne zaskoczenie. Chłopak jakby czytał w moich myślach, gdyż zaczął mówić pośpiesznie, gwałtownie, a jego twarz po chwili wyglądała jak burak. Zaniepokoiłem się, że mi tu zejdzie na apopleksję.

– Nie chcę od pana żadnych pieniędzy, nie potrzebuję na lekarza, moja mama jest zdrowa. Nie miałem też wypadku samochodowego i nie są mi potrzebne pieniądze na kaucję. Ja nie chcę od pana żadnych pieniędzy… Ja… Ja przyszedłem tylko zobaczyć, jak pan wygląda na żywo.

Odetchnął głęboko, skinął głową i zaczął się odwracać. Moje osłupienie odpuściło i odzyskałem mowę:

– Moment! A jak twoja mama ma na imię? – krzyknąłem.

To mogła być tylko jedna kobieta. Ale przecież powiedziałaby mi.

– Agnieszka, a pan nazywał ją Agunią – odparł chłopak.

A jednak. Przyjrzałem się twarzy chłopca. No tak, był podobny do mnie. Te same brwi, usta. Oczy miał po matce – wielkie, jasnozłote. No i włosy kręcone, blond. Dawny żal i smutek ścisnęły moje serce.

– Dobrze się pan czuje? – spytał chłopak. – Zbladł pan.

– Wejdź – otworzyłem szerzej drzwi. – Myślę, że kawa obu nam dobrze zrobi. Albo nawet coś mocniejszego.

Dwadzieścia jeden lat temu byłem na życiowych rozstajach. Dobiegałem czterdziestki i byłem w związku od ponad dwudziestu czterech lat. Swoją żonę, Matyldę, poznałem, jak mieliśmy po szesnaście lat. Podobała mi się, mieliśmy podobne charaktery i cele, więc chodziliśmy ze sobą. Pobraliśmy się po studiach. Wszystko przebiegało spokojnie, po kolei, rozsądnie. Praca, małżeństwo, dzieci, dorabianie się. Kiedy poczułem, że jestem na rozstajach, mieliśmy już mieszkanie w dobrej warszawskiej dzielnicy, dom na działce pod miastem, samochód, i dwie prawie dorosłe córki.

Wszedłem na jedno forum, potem drugie

Nie pamiętam, w którym momencie zorientowałem się, że już się z Matyldą nie sprzeczamy, że nam się już nie chce. Pewnego dnia podniosłem wzrok znad książki i spojrzałem na kobietę, która ustawiała coś w szafce, i nic nie poczułem. Była mi całkowicie obca. Z pewnością było tak już od dłuższego czasu, ale w tamtym momencie to do mnie dotarło. I byłem pewien, że dotyczy to nas obojga. Zamknąłem książkę i siedziałem tak zmartwiały przez długie minuty, nie wiedząc, co z tym fantem począć. Cóż, nie miałem ani dokąd, ani do kogo pójść, więc zostałem. No i miałem nastoletnie córki, które niczemu nie były winne.

Chociaż dom wciąż był pełen ruchu, śmiechu oraz większych lub mniejszych problemów, ja czułem się w nim coraz bardziej samotny. Córki w naturalny sposób były bardziej związane z matką, i wtedy po raz pierwszy żałowałem, że nie mam syna. Ale, jak twierdzą genetycy, tylko do siebie mogłem mieć o to pretensje. Po pracy spędzałem czas w swoim gabinecie, gdzie próbowałem napisać pierwszą powieść. Pisanie szło mi z oporami, zwłaszcza że przyjaciel zapoznał mnie z internetowym czatem, który wówczas robił w internecie furorę.

– Dla samotnych to zbawienie – opowiadał z przejęciem. – Ludzie szybko łapią ze sobą kontakt, gadają godzinami, a słyszałem też o kilku małżeństwach, które poznało się na czacie.

Przyjaciel mówił, ja kiwałem głową, ale, prawdę mówiąc, nie traktowałem jego słów zbyt poważnie. Ot, taka ciekawostka. Aż pewnego wieczoru, gdy pisanie szło mi wyjątkowo opornie, dla rozrywki i rozruszania szarych komórek wystukałem na klawiaturze podany mi przez kumpla adres.

Nie spodobało mi się. Ludzie gadali jakieś głupoty, niektórzy ordynarnie podrywali innych, ten się puszył, tamta się obrażała, okropność. Wyszedłem po kwadransie i sięgnąłem po książkę. Jednak tydzień później, znów męcząc się nad rozdziałem powieści, zajrzałem na forum. Dlaczego? Może poczułem się samotny i chciałem pogadać z jakimś człowiekiem, a żona znów oglądała z dziewczynami jakiś babski serial.

Przeglądałem wypowiedzi ludzi z jakąś dziwną desperacją. Wreszcie napisałem: „Robinson40: Życie jest do bani. Ludzie poznają się, kochają, a potem wszystko znika. I budzimy się sami”. Nie było to może zbyt oryginalne, ale dość dokładnie przedstawiało stan mojego ducha w tamtym momencie. Większość osób nie zareagowała na moje żale, ale nagle odezwała się kobieta o nicku Cytrynka25.

„Jak nie dać się zapędzić w kozi róg, Robinson40? Jak tego uniknąć? Czuję, że jestem o krok od przepaści”.

Kochamy sercem, nie ciałem

To wyglądało na dobry wstęp do normalnej rozmowy. Wyszliśmy z ogólnego czatu do tzw. prywatnego pokoju. Poszliśmy na całość. Nie znaliśmy się, nie wiedzieliśmy, gdzie mieszkamy i kim jesteśmy. Mogliśmy bezpiecznie wylać wszystkie swoje żale. Cytrynka25 opowiedziała mi swoją historię: „Od pięciu lat jestem w związku z Markiem. Jest w moim wieku. Nie wiem, czy go kocham. Poznały nas nasze mamy. Spotkały się w sanatorium i zapałały do siebie przyjaźnią. Kiedy okazało się, że obie przyjechały z Gdańska, przyjacielskie więzy tylko się zacieśniły. Po powrocie do domów obie zaczęły u siebie bywać. A że pani Kasia ma syna, a moja mama mnie, to obie postanowiły nas ze sobą połączyć. Wiesz, nadawała do mnie mama, będziemy jak siostry. Rodzina. No i Jaś jest doskonale wychowany, posłuszny, prawdziwy skarb, nie to co te inne chłopaki…”.

„Naprawdę? – napisałem. – Wygląda mi to na dwie kretynki, które kosztem dzieci chciały spełnić swoją potrzebę znalezienia kogoś więcej niż zwykłej przyjaciółki od serca. Siostry”.

„Możliwe – odpisała. – Ale wtedy tego nie widziałam. Wszystko wydawało się rozsądne. M. jest miły, całkiem przystojny, wykształcony…”.

On i ona, popychani umiejętnie ku sobie, pewnego dnia znaleźli się w łóżku. On powiedział, że „kocha”, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ona też chciała być z kimś blisko i też powiedziała „kocham”. Obie uszczęśliwione rodziny zaczęły planować dzieciom przyszłość. I żeby było im dobrze, wszyscy złożyli się na niewielkie dwupokojowe mieszkanie.

„Przyklepane – napisała Cytrynka25. – M. się cieszy, ale ja… nie jestem pewna. Wszystko to stało się tak szybko, jakby poza mną. Nawet nie wiem, czy go kocham. Nie miałam okazji się przekonać. Poza tym nie wiem, czy M. jest naprawdę takim cudem, jak mama mnie przekonuje. Mam wrażenie, że to maminsynek, który oczekuje, że cały świat będzie się wokół niego kręcił, a on ma go na swoje wyłączne usługi. Chociaż skończył studia rok temu, nie pracuje, a jego rodzice wciąż łożą na jego utrzymanie”.

„To nie brzmi dobrze”.

„Tak. I tak sobie myślę, że z łóżka można wyjść w każdej chwili, z małżeństwa jest to o wiele trudniejsze”.

„Jesteś bardzo mądra, jak na swój wiek – odpisałem. – Myślę, że musisz posłuchać swojej intuicji. Nie pchaj się w coś, do czego nie jesteś przekonana. To jest twoje życie, nie gra komputerowa, którą można przejść od początku, tylko inaczej”.

I poszło. Przez miesiąc co wieczór spędzaliśmy ze sobą godzinę lub dwie. Jeśli w ciągu dnia mogliśmy dopaść do komputera, przesyłaliśmy sobie uśmiech i życzenia dobrego dnia. Potem, gdy bardziej sobie zaufaliśmy, wymieniliśmy się zdjęciami.

Czy można zakochać się na odległość?

Nie słysząc głosu, nie czując zapachu drugiej osoby, nie dotykając jej skóry? Ci, którzy tego nie przeżyli, uważają, że nie. Ale ja wiem, że miłość (jak i inne uczucia) powstaje w naszym mózgu. Ciało może pożądać, ale tylko mózg jest w stanie kochać.

Nie wiem, kiedy się zorientowałem, że jestem zakochany w Cytrynce25, która tak naprawdę miała na imię Agnieszka. Agunia. Ale byłem czterdziestoletnim żonatym facetem z dwiema córkami. Stary satyr, warczałem na siebie, kiedy patrząc na zdjęcie młodej, ślicznej dziewczyny, chciałem pisać do niej, że chcę się spotkać, chcę ogrzać swoje serce i ciało, które marzły w atmosferze obojętności i chłodu mojego domu. Pisałem: „Spotkajmy się” – i kasowałem te słowa, zamieniając je na kolejną opowieść, kolejne pytanie.

To ona pierwsza napisała:

„Janku, chcę cię zobaczyć w realu. Chcę dotknąć twojej ręki. Chcę usłyszeć twój głos. Potrzebuję tego. Proszę”.

Wiedziałem, że robię źle. Gdyby Aga miała lat trzydzieści parę, nie zastawiałbym się ani chwili… ale, prawdę mówiąc, miała dwadzieścia pięć lat, i też się nie zastanawiałem.

„Kiedy i gdzie tylko chcesz” – odpisałem.

W domu powiedziałem, że wyjeżdżam w delegację, a że stale podróżowałem, nikogo to nie zdziwiło. Agunia również czasami podróżowała po kraju w sprawach swojej firmy. Postanowiliśmy, że spotkamy się w Bydgoszczy, która znajdowała się w połowie drogi między Warszawą a Gdańskiem. Nie, wtedy nie poszliśmy do łóżka. Mówiliśmy, słuchaliśmy, patrzyliśmy na siebie. Dotykaliśmy swoich dłoni. Smakowaliśmy nasze pierwsze razy. A potem miesiąc czekaliśmy na kolejne spotkanie, wiedząc, że teraz przekroczymy tę granicę. Przez ten miesiąc żyłem w gorączkowej malignie oczekiwania, i uwierzcie mi, choć cierpiałem – to za żadne skarby nie chciałbym tego zmienić.

Spotkaliśmy się w sumie cztery razy i spędziliśmy ze sobą dziesięć dni. Dziesięć dni, które całkowicie odmieniły moje życie. Podczas trzeciego spotkania powiedziałem wprost, że jeśli Agunia zgodzi się wyjść za mnie za mąż, to odejdę od rodziny. Aga wstała z łóżka, narzuciła na siebie moją koszulę, w której tonęła (była drobną dziewczyną, a ja postawnym facetem), i podeszła do okna, za którym wstawał świt.

– Tak sobie marzyłam – powiedziała cicho. – Ja, ty, nasz dom. Powiedziałam o tym pani Jadzi. To sąsiadka, ma siedemdziesiąt lat i jest trochę schorowana. Czasem jej pomagam. Emerytowana nauczycielka, bardzo mądra. No więc opowiedziałam jej o nas. A wtedy ona powiedziała, że ten związek może być bardziej niszczący niż ten, w którym jestem…

– Dlaczego? – oburzyłem się. – Przecież ta baba nic o nas nie wie!

– Powiedziała, że z jej doświadczenia wynika, że związki starszego o prawie dwadzieścia lat mężczyzny i młodej kobiety rzadko się udają. Zwłaszcza kiedy czekają nas poważne problemy – twój rozwód, alimenty, podział majątku, problemy z moją rodziną. I może się zdarzyć, że nasza miłość już na starcie będzie skażona złymi emocjami…

Wstałem i podszedłem do niej. Objąłem ją.

– Tak wcale nie musi być.

– Nie musi – zgodziła się. – Ale na razie… proszę, spotykajmy się, kochajmy i cieszmy się chwilą. Proszę.

Choć strasznie chciałem tworzyć naszą przyszłość, poddałem się. Nie odmawia się kobiecie, którą się kocha, prawda? Nie wiedziałem wtedy, że w jej drugim życiu trwała batalia o to, by Aga nie wycofała się z układu z synem przyjaciółki jej matki.

– Była pod wielką presją – opowiadał Tomasz, mój syn. – Babcia Iwona, jej mama, wyczuła, że Aga nie jest pewna, czy chce wyjść za Marka. Zaczęła motać, pleść jeszcze silniejszą sieć. Uciekła się nawet do pewnego rodzaju szantażu emocjonalnego. Mama bardzo kochała babcię, i w końcu nie była w stanie jej zawieść. Kiedy spotkaliście się czwarty raz, mama wiedziała, że to po raz ostatni. Miesiąc później miała wyjść za mąż.

Przypomniałem sobie ten dzień, kiedy ją odprowadzałem na dworzec. Spytałem, kiedy się znów zobaczymy, a ona odparła, że dogadamy się na czacie. Pocałowała mnie, powiedziała „Kocham cię i zawsze będę kochać”, i odjechała. Dopiero później, kiedy nie mogłem jej znaleźć na czacie, a komórka mówiła, że ten numer jest nieaktywny, zrozumiałem, że to było pożegnanie. Wszystko wtedy we mnie umarło. Wróciłem do domu i pod nieobecność żony i dzieci, które były na zimowisku, spakowałem się i wyniosłem do siostry.

Matylda wpadła we wściekłość

Chociaż zostawiłem jej wszystko, nie wziąłem nawet jednej książki z biblioteki, którą przez lata zbierałem, rozpowiedziała przyjaciołom i znajomym, że okradłem rodzinę. Nastawiła przeciwko mnie córki. Obsmarowała mnie w firmie, kłamała, że ją biłem i maltretowałem, więc musiałem zmienić pracę na gorszą, bo: „Panie Janku, ja w to nie wierzę, ale proszę mnie zrozumieć, reputacja naszych pracowników jest naszym kapitałem”.

Nie rozumiałem postępowania żony. Przecież nie byliśmy wrogami. Nie zrobiłem jej nic złego. Ja tylko od niej odszedłem, bo nasza miłość się wypaliła.

– Wiem, że ona od dawna cię już nie kochała… – powiedziała mi moja siostra, gdy spytałem ją, czy cokolwiek z tego rozumie.

– O ile w ogóle kochała – wtrąciłem gorzko, a siostra tylko kiwnęła głową.

– …ale byłeś jej. Nikt nie lubi tracić swojej własności. No i uraziłeś ją odejściem, a urażona kobieta jest gorsza od trądu, pamiętaj. Cierpliwości, to minie.

Miała rację. Przez następne dwadzieścia lat układałem swoje życie na nowo, próbując zapomnieć o dawnym życiu, a także o tym, które mogłem mieć z Agnieszką. To akurat mi się nie udało. Gdybym wiedział, że mam syna, szukałbym jej aż do skutku.

Nie od razu mnie poznała. A potem podeszła i… 

– Co u twojej mamy? – spytałem Tomka. Nie mogłem się na niego napatrzeć. Mój syn. Mam syna!

– Pięć lat po ślubie mama rozwiodła się ze swoim mężem. Przez ostatnie piętnaście lat żyliśmy tylko we dwoje. On nadal żyje na koszt swojej starej matki i ma pretensje do całego świata, że życie mu się nie udało. To on pierwszy rzucił mamie w twarz, że nie jestem jego synem. Z początku mu nie wierzyłem, uważałem, że po prostu jest zbyt wygodny, by wziąć odpowiedzialność za syna. Pół roku temu mama opowiedziała mi o tobie. Zrobiłem badania DNA i wyszło, że Marek miał rację. Mama dała mi twoją książkę. Postanowiłem cię odnaleźć, napisałem do wydawnictwa. Początkowo nie chcieli dać mi twego adresu, ale jakoś udało mi się przekonać pewną ładną dziewczynę.

– Chciałbym się spotkać z Agunią – powiedziałem.

Tomek tylko pokiwał głową. Tydzień później pojechałem do Gdańska. Czekałem na ulicy kilka godzin, aż zobaczyłem moją Agunię, szła z zakupami ze sklepu. Minione lata tylko się jej przysłużyły. Ze ślicznej młodej dziewczyny zmieniła się w piękną, dojrzałą kobietę. Że też nikomu nie udało się jej zdobyć… Zapewne i ona zrozumiała tę prawdę, że nie należy brać byle czego… Trzeba czekać na właściwą okazję. Choćby miało to trwać dwadzieścia lat.

Podniosłem się z ławki. W dłoni trzymałem czerwoną różę, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Bydgoszczy. W pierwszej chwili nie zorientowała się, kim jestem, a może była zamyślona. Wreszcie mnie poznała. Zakupy wypadły jej z rąk. Potem podeszła do mnie powoli i wtuliła się we mnie. Objąłem ją mocno. Poczułem, jak drży. Wtedy szepnąłem jej na ucho: „Już nigdy nie pozwolę ci odejść”. 

Czytaj także:
„Mąż miał kochankę, a ja zamiast zrobić mu awanturę, zaszłam z nim w ciążę. To był mój plan na zatrzymanie go”
„Usłyszałam, że seks za pieniądze to nie zdrada. Zdrada to jest z kochanką, a faceci to rozdzielają”
„Mój syn chodził w dziurawych butach, bo jego tatuś migał się od alimentów. Wszystkie swoje pieniądze lokował w kochance”

Redakcja poleca

REKLAMA