Justynę znałam od podstawówki i wszystko robiłyśmy razem. Uczyłyśmy się, grałyśmy w gumę, nocowałyśmy u siebie, biegałyśmy po podwórku. A potem jeździłyśmy na zakupy i chodziłyśmy na dyskoteki. Wybrałyśmy ten sam ogólniak i w tych samych dniach przynosiłyśmy zwolnienia z lekcji WF-u, żeby siedzieć na ławce i obgadywać chłopaków. Lubiłyśmy o nich rozmawiać.
I tak się złożyło, że w tym samym czasie znalazłyśmy sobie szkolne sympatie. Ja Marka, a ona Tomka. Też kolegów z podwórka. Byłyśmy przekonane, że to już miłość na całe życie, i że do ołtarza też pójdziemy wszyscy razem. Na początku to nasze chodzenie z chłopakami ograniczało się do weekendowych spacerów, wyjść na kawę, nieśmiałych całusów i nerwowego trzymania się za ręce. Te pierwsze doświadczenia były dosyć stresujące. Sprawę ułatwiał fakt, że na randki także chodziłyśmy razem. Łatwiej było rozmawiać, nie zdarzały się krępujące momenty ciszy.
Potem zaczęło się robić coraz poważniej. Pierwszy seks, wspólne plany, wyjazdy na wakacje we dwoje. A właściwie we czworo, bo dalej mnóstwo czasu spędzałyśmy razem.
Gdy skończyłyśmy 20 lat, zaczęły się problemy. Justyna poszła na prawo, ja do pracy i zaocznie na marketing i zarządzanie. Tomek Justyny nie bez pomocy rodziców dostał się na medycynę, a mój Marek założył własny biznes – mały sklepik z telefonami komórkowymi.
Robił, co chciał. Nie liczył się ze mną
Mój związek od tej chwili zaczął robić się coraz trudniejszy. Od samego początku Marek nie należał do szczególnie troskliwych chłopaków, ale im byłam starsza, tym bardziej to zauważałam. Zaniedbywał mnie na różne sposoby. Zapominał o moich urodzinach, nie odzywał się po kilka dni z rzędu, nie odpowiadał na esemesy, często pożyczał pieniądze i nie oddawał, a ja się nie upominałam.
Czasem umawialiśmy się, że przyjedzie po mnie do szkoły wieczorem, a on się nie zjawiał. Zawsze miał jakąś wymówkę – mniej lub bardziej prawdopodobną. Chociaż ja podejrzewałam, że po prostu wymyślił sobie na ten czas ciekawsze zajęcie. Czasem siedzieliśmy u mnie, oglądaliśmy jakiś film w sobotę wieczorem, a on w połowie wychodził, bo zadzwonili koledzy, proponując wspólne wyjście.
– Teraz? – pytałam rozgoryczona.
– No co poradzę, że teraz?
– Możesz zostać. Nie musisz przecież iść – mówiłam z wyrzutem.
– Magduś, przecież i tak spędzamy dużo czasu razem. Nie przesadzaj. Możesz sobie zawołać Justynę.
Nie znosiłam tego tonu. Miałam wrażenie, że traktuje mnie jak marudną kwokę, którą przecież nie byłam. Czułam się trochę jak w starym małżeństwie. Marek był zdecydowanie zbyt pewny siebie. Hołdował zasadzie: „Czego bym nie zrobił, to ona i tak będzie ze mną”. Denerwowało mnie to, i wiele razy miałam ochotę pokazać mu, że się myli.
Pozwalałam Markowi na wyjścia z kolegami, na odpoczynek od siebie, na to, żeby każde z nas miało miejsca i ludzi, które byłyby tylko nasze, a nie wspólne. Ale nie mogłam znieść tego, że czasem zachowywał się, jakbym zupełnie nie istniała.
Często zostawałam sama i zdarzało się, że płakałam w poduszkę, bo nawet esemesa nie potrafił mi napisać z tego wyjścia z kolegami. W dodatku rano miał wyłączony telefon i odzywał się dopiero wieczorem, tłumacząc, że mu się rozładowała komórka. Chociaż rzadko się tłumaczył, bo jak miałam pretensje, to się krzywił, że marudzę, i… wychodził.
Tym razem znowu zostałam sama. Zadzwoniłam do Justyny zapłakana, ale bez większej nadziei, że przyjdzie, bo u niej z kolei zawsze był Tomek. Przeciwieństwo Marka. Praktycznie nie odstępował jej na krok. Czasem nawet miałam wrażenie, że przesadza. Musiałam mieć jednak tego dnia szczególnie smutny głos, bo mimo wszystko Justyna przyszła.
– Pogoniłam go do domu – wytłumaczyła mi w drzwiach i usiadłyśmy w moim pokoju. – Co się dzieje? To co zwykle? – zapytała.
– No. Znowu. Jeden telefon i po nim. Teraz nawet nie odpisuje… – pokazałam na milczący telefon.
– Znowu pisałaś? – zapytała, a ja skinęłam głową, że tak.
– Oj, głupia…
Rozpłakałam się i bąknęłam, że ona to ma fajnie z Markiem. Ciężko westchnęła. Zdziwiłam się i spojrzałam jej w oczy.
– A co, nie masz?
Moja przyjaciółka myślała tak samo!
No i wtedy się otworzyła. Wygadała się, że też wcale nie jest szczęśliwa. Tomek z każdym kolejny rokiem robił się coraz bardziej zaborczy. Zwłaszcza po tym, jak Justyna poszła na studia. Zaczęło się od małych zazdrości, krótkich spięć, które potem przerodziły się w głośne awantury.
– Wiesz, że zdarza mu się mnie śledzić? – wyznała mi nieco zawstydzona.
– Może ja też taka jestem – wyrwało mi się całkiem spontanicznie. – No wiesz, wobec Marka.
– Nawet tak nie myśl, przecież widzę, jak cię traktuje! – zawołała. – On nie jest dla ciebie. I coraz częściej mam wrażenie, że Tomek nie jest dla mnie. Że obie za długo się ich trzymamy. My się już tylko kłócimy. A on w czasie tych awantur potrafi nawet rzucać różnymi rzeczami… – uśmiechnęła się gorzko.
Dotarło wtedy do mnie, że wcale nie muszę męczyć się z Markiem. Do tej pory wydawało mi się, że moje życie zostanie już takie na zawsze. Bo przecież Marek jest moim pierwszym chłopakiem, moją pierwszą miłością. Tak jak mój tata dla mojej mamy. Tyle że on ją kocha naprawdę i potrafi jej to okazać…
– No co ty. Tak na poważnie? Myślisz, że powinnyśmy ich zostawić? – podekscytowała mnie ta myśl.
– Poważnie, poważnie. I wiesz co jeszcze? Ja nie mogę z Tomkiem… No wiesz… W łóżku.
– Ale że co? – nie zrozumiałam.
– On mnie wcale nie pociąga – wyznała Justyna. – Nawet czasem brzydzi. Jest taki jakiś… bezpłciowy!
– Aż tak? – byłam zdziwiona, choć coś już wcześniej przebąkiwała na ten temat. – To chyba zawsze tak jest. Na początku fajnie, a potem… Tak idealnie to jest tylko w filmach.
Popatrzyła na mnie jak na głupią.
– No, a nie? – dopytywałam.
– Może być idealnie – uśmiechnęła się i czekała, aż skojarzę, o co chodzi.
– O matko. Ty i ten… Jak mu tam?
– Jarek – teraz zarumieniła się ona.
– Jarek. No tak. I co teraz będzie? Zostawisz dla niego Tomka?
Tego wieczoru długo ze sobą gadałyśmy, sącząc winko. O nas, o chłopakach i o Jarku, przystojnym, miłym instruktorze z siłowni. Przekonywałyśmy się nawzajem, że trzeba zacząć nowe życie. Może brzmi to nieco melodramatycznie, ale wtedy byłyśmy młode i wydawało nam się, że zerwanie z chłopakami to jak przeprowadzenie się na inną planetę. Rozstawałyśmy się w nocy w przekonaniu, że jednak warto, że trzeba. Ale rano… Jak to rano. Alkohol wywietrzał z głowy, sen rozmył nasze postanowienia, a świat nabrał zupełnie innych barw, bardziej realnych.
Po południu z przeprosinami zadzwonił Marek. Przyjęłam je i wszystko było po staremu. Przez dwa albo trzy miesiące ten sam schemat. Drobne zaniedbania, małe pretensje z mojej strony i regularne rozmowy przez telefon z Justyną o jej skrywanym romansie.
To koniec. Musiałam się z tym pogodzić…
Powoli jednak moje myśli o rozstaniu dojrzewały. Z każdym jego niewłaściwym zachowaniem, narastała we mnie złość, i coraz silniej wierzyłam w to, że może być inaczej, że mogę się od tych problemów uwolnić. A problemów, jak stwierdziłam, było więcej niż przyjemności.
Czarę goryczy przelała wpadka z wakacjami. Umówiliśmy się na tygodniowy urlop nad jeziorem we dwoje. Wzięłam wolne w pracy, zarezerwowałam domki – bo jak zwykle wszystko musiałam załatwiać sama – i w dzień wyjazdu czekałam na Marka z walizkami w domu.
Godzinę przed umówionym spotkaniem zadzwoniłam do niego, bo chciałam zapytać, czy w aucie znajdzie się miejsce na dodatkową torbę, ale on już nie odbierał. Próbowałam jeszcze kilkanaście razy, ale nic to nie dało. Zadzwoniłam więc do niego do domu, ale jego mama powiedziała, że nie wie, gdzie jest. Podobno mówił jej o wyjeździe, jednak dziś poszedł normalnie do pracy i jeszcze nie wrócił. Też zaczęła się martwić. Obie czekałyśmy do późnego wieczoru. W końcu zadzwoniła do mnie, że Marek wrócił, ale nie jest trzeźwy i zadzwoni do mnie rano. Było jej naprawdę głupio.
Nie zadzwonił rano. Odezwał się dopiero po południu, ale ja byłam już przygotowana. Przez całą noc i pół dnia próbowałam pogodzić się z myślą, że to koniec. Nie było łatwo, w końcu znaliśmy się tyle lat… Ale wiedziałam, że nie mogę nic innego zrobić w tej sytuacji. I kiedy się odezwał, powiedziałam mu o tym.
– O matko! – westchnął.
– Co, „o matko”!? – byłam wściekła jak osa. – Pewnie jeszcze uważasz, że znów przesadzam?
– No trochę, chyba. A nie?
– Nie. Na pewno nie tym razem. Już nie musisz do mnie dzwonić, nie musisz przychodzić. Nic nie musisz. Powinno ci to pasować, skoro tak ciągle przesadzam – odłożyłam słuchawkę i poczułam wielką ulgę.
Nareszcie byłam wolna!
Jeszcze bardziej zdziwiłam samą siebie tym, że pojechałam na ten wyjazd. Wzięłam ze sobą Justynę, która też potrzebowała odpocząć od swojego życiowego bałaganu.
To był bardzo udany urlop. Zrelaksowałam się, zrozumiałam, że dobrze jest mi samej i wcale nie potrzebuję do szczęścia Marka. Jakim cudem znalazłam czas na samotność, skoro była ze mną Justyna? Ano takim, że do niej przyjechał ten instruktor fitness, Jarek. Byli jak dwa gołąbki. Na mnie nawet nie zwracali uwagi. W ogóle mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się jej szczęściem.
Kiedy wróciłam, Marek przyszedł do mnie z kwiatami i przeprosinami. Ale odprawiłam go z kwitkiem. Nie dlatego, że jak zwykle był mało przekonujący, po prostu naprawdę nie zamierzałam do niego wracać. U Justyny natomiast rozpętała się awantura. Tomek dowiedział się o wszystkim i wpadł w szał. Chciał się rzucać z balkonu! Ratowali go jej rodzice. Sprawa zrobiła się poważna i w jej rozwiązywanie włączyły się obie rodziny. A że były ze sobą dogadane i podobały się sobie nawzajem, to dążyły do pogodzenia się młodych. Wszyscy zaczęli naciskać na Justynę. Jej ojciec i matka grozili, że jeśli odejdzie od Tomka do „tego wuefisty”, przestaną ją utrzymywać.
– I co zrobisz? – spytałam ją.
– Nie wiem… – zamyśliła się.
– Może oni mają rację, może to tylko młodzieńczy wygłup. Przecież z Tomkiem jestem już pięć lat. On mnie tak bardzo kocha…
– Ale ty go nie kochasz.
– Tego też nie jestem pewna. Jezus, przecież rodzice już się na ślub szykowali. Już sala jest zamówiona.
– Co? – nic o tym nie wiedziałam. – Jak to? Kiedy? Jakim cudem?
– On chyba czuł, że coś się szykuje i oświadczył mi się miesiąc temu.
– I ty go przyjęłaś? – zdziwiłam się.
– No tak… – bąknęła.
– Dlaczego? – nie rozumiałam.
– Bo ja nie jestem taka odważna jak ty! – wykrzyczała. – Romans to jedno, ale przecież to jest moje życie. Tak to wszystko planowałam. Rodzice Tomka oddadzą nam swoje mieszkanie po ślubie i wyprowadzą się z miasta. A z Jarkiem co? Przecież on niczego nie ma…
Mówiła tylko o kasie i swojej wygodzie
To był szok. Nie chciałam potępiać przyjaciółki, ale gadała straszne rzeczy. Ona się bała o pieniądze, o swoją przyszłość. O wygodę, którą jej zapewniali rodzice. Co mogłam powiedzieć? Założyłam, że jest w dołku i plecie głupoty, ale w końcu otrzeźwieje. Codziennie do niej dzwoniłam i przekonywałam ją, że powinna iść za głosem serca. Myślałam, że tak zrobi, ale ona po prostu rzuciła Jarka i wróciła do Tomka.
– Justa, oszalałaś? – dziwiłam się.
– Nie chcę o tym więcej rozmawiać. Rozumiesz? Ta sprawa jest zamknięta – odłożyła słuchawkę.
Skoro tak, to nie wspominałam o tym już więcej. Justyna wyszła za Tomka. Było wielkie wystawne wesele. Mnóstwo gości, podmiejski zamek, wspaniała suknia i… jakiś taki przedziwny smutek. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
Na wesele poszłam z kuzynem, bo wciąż nie miałam nikogo. Marek próbował wrócić, ale ja go dzielnie odpychałam od siebie. Jednocześnie moje relacje z Justyną robiły się coraz chłodniejsze. Chyba po prostu zazdrościła mi tego, na co sama się nie zdobyła. Odwagi. Jej rodzice też byli mi niechętni, bo dowiedzieli się, że to właśnie ja przekonywałam ją do porzucenia Tomka.
Przestałyśmy się widywać zupełnie, gdy rok po jej ślubie poznałam mojego obecnego męża. Cudownego faceta, z którym dziś, dziesięć lat później, mam dwójkę wspaniałych dzieci, i każdego dnia czuję się kochana, doceniana i ważna.
Dlaczego to wszystko opowiadam? Bo kilka dni temu spotkałam Justynę przypadkiem w jednym ze sklepów. Poznała mnie. Ja ją też, chociaż z trudem. Krzykliwy makijaż, mini w panterkę, wysokie szpilki, złoto na każdym palcu. Trajkotała jak najęta, że muszę ją odwiedzić, bo mieszka w dużym domu pod miastem, ma basen, saunę i własną garderobę. Było południe, a ja miałam wrażenie, że jest lekko podpita. W końcu zza wieszaków wyłonił się ten jej Tomek, uśmiechnął się do mnie krzywo i warknął do niej:
– Koniec pogaduszek. Idziemy!
W jej oczach błysnęła na moment rozpacz. Jakby chciała, żebym spróbowała ją jeszcze raz ratować. Ale szybko obróciła się na pięcie i odeszła.
– Boże, a kto to był? – mąż stojący obok mnie zrobił wielkie oczy.
– To byłam ja, kochanie. Ja sprzed lat... – uśmiechnęłam się smutno.
Cóż, czasem trzeba mieć odwagę, by odmienić swoje życie. Czasem trzeba postawić na nieznane, odrzucić plany, zobowiązania, zapomnieć o pieniądzach i zacząć nowe życie.
Czytaj także:
„Były odgrażał się, że pożałuję zerwania z nim. Okazało się, że próbował odprawiać przeciwko mnie jakieś czary”
„Teść bił żonę, a Olek patrzył na krzywdę własnej matki. Zrozumiałam, że jeśli z nim nie zerwę, podzielę jej los”
„Chcę zerwać z chłopakiem o północy w sylwestra. Nowy Rok to przecież idealny czas na zmiany”