„Proza życia zabiła moje małżeństwo i przekreśliła wiele wspólnych wspomnień. Mimo wszystko nadal kochałam męża”

zasmucona kobieta fot. Getty Images, Tatsiana Volkava
„Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, które z nas pierwsze powiedziało o rozstaniu. Chyba Maks rzucił coś w stylu, że jak mi z nim tak okropnie, to może się wyprowadzi. Ja wtedy odparowałam w nerwach, że to faktycznie byłoby najrozsądniejsze wyjście. No i stało się. Zaczął się pakować”.
/ 21.06.2024 20:00
zasmucona kobieta fot. Getty Images, Tatsiana Volkava

Zbliżające się święta nie napawały mnie taką radością jak w poprzednich latach. Zmuszona byłam odgrywać przed pociechami rolę zadowolonej i pełnej radości mamy. W rzeczywistości jednak... miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Zaledwie parę tygodni temu moje małżeństwo legło w gruzach. Po jedenastu wspólnie spędzonych latach zdecydowaliśmy, że każde z nas pójdzie własną drogą. Wybór ten był trudny dla obojga, ale od pewnego czasu nasze relacje nie układały się najlepiej.

Nie miałam ochoty na szopkę

Awantury wybuchały pomiędzy nami coraz częściej, Maks praktycznie zamieszkał w biurze, a ja zostałam sama z całą górą domowych obowiązków i dzieciakami na głowie. Przecież ja też harowałam na etacie! Żale i pretensje zaczęły się piętrzyć. Nie potrafiliśmy już ze sobą szczerze porozmawiać, tylko karmiliśmy się nawzajem wyrzutami, aż w końcu sytuacja osiągnęła punkt krytyczny.

Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, które z nas pierwsze powiedziało o rozstaniu. Chyba Maks rzucił coś w stylu, że jak mi z nim tak okropnie, to może się wyprowadzi. Ja wtedy odparowałam w nerwach, że to faktycznie byłoby najrozsądniejsze wyjście. No i stało się. Zaczął się pakować...

Na początku nie miałam żadnych wątpliwości, że postępuje słusznie. Z czasem zaczęły się one pojawiać, ale honor nie dawał mi odwagi, by zrobić pierwszy krok. Za każdym razem, gdy Maks odwiedzał dzieciaki, ograniczałam się do przywitania i chowałam się w pokoju, który kiedyś dzieliliśmy. Starałam się go unikać, grać obojętną i sprowadzać nasze relacje do absolutnego minimum. W przeciwnym razie chyba bym się załamała. Wciąż go kochałam…

– Mamo, a choinkę też będziemy ubierać sami? Przecież tata co roku nam pomagał... – Kuba zapytał z powagą.

Jak na ośmiolatka był nad wyraz dojrzały i mądry, w przeciwieństwie do jego młodszej, pięcioletniej siostry Tosi.

– No jasne, że damy radę! W końcu jesteśmy zgraną paczką, prawda? – odpowiedziałam dziarsko.

Niestety, jakby tego było mało, akurat wtedy zadzwoniła moja teściowa.

– Kochana, liczę na to, że nie odstawisz żadnej hecy i pojawisz się u nas podczas wigilijnej kolacji. Już zaprosiłam Maksa, może w końcu uda wam się zakopać topór wojenny? Ile można się tak bez powodu na siebie obrażać! Poza tym przydałoby się zastanowić nad wynajęciem jakiegoś Świętego Mikołaja dla dzieciaków. Znam nawet kogoś odpowiedniego, już z nim gadałam…

– Mamo! – przerwałam jej wpół zdania, bo wiedziałam, że w przeciwnym razie nie da mi dojść do słowa.

Zdaję sobie sprawę z tego, że miała dobre intencje, ale bywała okropnie uciążliwa. Ciągle wszystkim się interesowała i układała rzeczy po swojej myśli, nie pytając nikogo o opinię. Tym razem nie było inaczej. Bez dłuższego namysłu, byle tylko dała mi spokój, powiedziałam:

– Dałam słowo rodzicom, że ich odwiedzimy. Nie wypada tego teraz odwoływać. Ale pierwszego dnia świąt Maks przywiezie maluchy do was.

Jasne, zmyśliłam to wszystko. Nigdzie nie planowaliśmy jechać. Dzień wcześniej skłamałam mamie, że ze względu na dzieci Boże Narodzenie zorganizujemy wspólnie u rodziców mojego męża. Tak naprawdę w ogóle nie chciało mi się do kogokolwiek zapuszczać.

Nie miałam ochoty na szopkę

Moja teściowa, jak łatwo można się domyślić, chciała się sprzeciwić, ale po pewnym czasie, z fochem rzuciła słuchawką. Całe szczęście, że od zawsze miała na pieńku z moją mamą i nie widywały się ze sobą, dzięki czemu mogłam spać spokojnie – nikt nie pozna prawdy o moim małym kłamstewku.

Jeszcze tego samego dnia usiadłam z dziećmi przy stole i zagadnęłam, czy mają ochotę na wyjątkowe, magiczne święta tylko w moim towarzystwie. Oczy Tosi momentalnie rozbłysły z ekscytacji. Kuba natomiast zaczął narzekać, że wolałby, żeby tata też z nami był.

– Tatuś nie da rady. Pamiętasz, że już z nami nie mieszka. Ale mam genialny plan! Jak tylko się obudzimy, wspólnie przystroimy drzewko, nucąc przy tym kolędy. Później pomożecie mi z barszczem i nakryciem stołu. A po smakowitym posiłku i sprzątaniu, sprawdzimy czy pod choinką czekają na nas jakieś niespodzianki...

Miałam pewność, że ten fragment planu przypadnie im do gustu najbardziej, dlatego dorzuciłam, że później wspólnie pogramy, pośpiewamy, pooglądamy świąteczne bajki i filmy...

– A skoro świt, tata po was wpadnie i wszyscy pojedziecie do baci Basieńki. To jak, wchodzicie w to?

Córka radośnie zaklaskała rączkami. W tym wieku cieszyły ją nawet drobne rzeczy, pod warunkiem, że zostały odpowiednio przedstawione. Z synkiem sprawa wyglądała nieco inaczej – podejście do niego nie było wcale proste. Przez dłuższy czas jeszcze zrzędził pod nosem, ale ostatecznie i na jego buzi zagościł uśmiech.

Zawsze było inaczej

Nadeszły Święta. Maluchy były tak przejęte, że wyciągnęły mnie z łóżka jeszcze przed 6 rano! Tak jak się umawiałam, poleciałam do piwnicy po pudła pełne ozdób choinkowych. Od wczoraj w salonie stała choinka, która tylko czekała na przystrojenie. Dzieciaki nawet nie chciały nic przekąsić przed zabawą… No to odpaliłam świąteczne piosenki i zaczęło się prawdziwe ozdabianie.

Strasznie tęskniłam za Maksem, zazwyczaj on brał na siebie rolę lidera. Niespodziewanie powróciły wspomnienia z czasów, kiedy spędzaliśmy razem Boże Narodzenie. Na początku w domu moich rodziców, a później w naszym maleńkim mieszkanku – tylko we dwoje, bez żadnych gości. Nie mieliśmy tradycyjnych dwunastu dań ani siana pod białym obrusem, ale przepełniało nas niesamowite szczęście! Potem nadeszły pierwsze święta z naszym synkiem Kubą, a kilka lat później wreszcie upragniona Wigilia we własnym domu, z córeczką Tosią...

– Mamo, coś nie tak? – zapytała Tośka, gdy zauważyła, że odpłynęłam myślami.

– Wszystko w porządku, skarbie. Zdarza mi się czasem zatonąć we własnych myślach – odpowiedziałam, tuląc moją małą księżniczkę.

Po ustrojeniu drzewka bożonarodzeniowego, zasiedliśmy do porannego posiłku. Reszta dnia jakoś nam zleciała. Obejrzeliśmy razem film animowany, a następnie zajęliśmy się dopełnieniem brakujących dań. Wybraliśmy się także na przechadzkę, w trakcie której udało się nam nawet ulepić bałwana. O szesnastej zasiedliśmy do wigilijnego stołu, podzieliliśmy się opłatkiem, przekazaliśmy sobie życzenia i rozpoczęliśmy pałaszowanie. Dziwna była taka Wigilia tylko z dzieciakami. Nietypowa, ale tak cudownie inna, wręcz czarodziejska!

Kiedy już wszystkie paczki zostały otwarte, a maluchy nabawiły się ze sobą do woli, opadły z sił niczym ścięte z nóg. Ja natomiast rozłożyłam się wygodnie na sofie, okryłam kocykiem i zaczęłam skakać po programach telewizyjnych. Tak naprawdę to i tak nie miało większego sensu, bo moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej i nie byłam w stanie skoncentrować się na lecących w tle programach. Głowę zaprzątały mi rozmyślania o naszym wspólnym życiu oraz rozpamiętywanie czasu, jaki dane mi było spędzić u boku Maksymiliana.

Zaskoczył mnie tą wizytą

Z zamyślenia wyrwały mnie dziwne odgłosy dochodzące z balkonu. Zaczęłam odczuwać niepokój, a kiedy hałas nie ustawał, ogarnął mnie prawdziwy strach. Z mocno bijącym sercem poszłam do kuchni, chwyciłam w dłoń tłuczek i ruszyłam w kierunku drzwi tarasowych, zapalając po drodze wszystkie lampy.

– Maks?! Co ty tu robisz? – zapytałam totalnie zszokowana, kiedy rozpoznałam dobrze mi znaną postać.

– A ty? Miałaś być u swoich rodziców! Sądziłem, że wrócicie później – odpowiedział mój małżonek, równie zdumiony co ja.

Bezmyślnie było tak sterczeć przy wejściu i gadać, a w dodatku z zewnątrz zawiało przeraźliwym ziąbem, dlatego wciągnęłam go do mieszkania.

– Mam dla dzieciaków prezenty. Zależało mi, żeby miały frajdę i jak przyjadą od babci z dziadkiem, zobaczyły na werandzie kolorowe paczki. Sądziłem, że zjawicie się późno. Jak zawsze dałem ciała…

– Nie, to nie przez ciebie. Po prostu nigdzie nie jechaliśmy, a maluchy już śpią. Ale będą miały poranną niespodziankę, jak wstaną i zobaczą te prezenty – odrzekłam.

Maks wyglądał, jakby nieźle przemarznął, jego ręce i buzia były całe czerwone od chłodu, więc zaproponowałam mu rozgrzewającą herbatę.
Trzymając w dłoniach parujący napój, podeszłam do sofy i otuliłam się pledem. Maks zajął miejsce naprzeciwko. Początkowo siedzieliśmy w ciszy, ale po chwili zaczęliśmy gawędzić o naszych pociechach i pogodzie za oknem. Nagle Maks przysunął się bliżej i sięgnął do kieszeni, wyciągając niewielkie pudełko.

– Ja również przygotowałem dla ciebie niespodziankę… Mam nadzieję, że wciąż ci się podoba – oznajmił.

Kiedy spojrzałam do podarowanego mi pudełka, odkryłam w nim srebrną bransoletkę ozdobioną symbolem nieskończoności. Cóż za niespodziewany prezent! Parę lat wcześniej dostałam podobną od Maksa z okazji moich urodzin, ale podczas wakacyjnego pobytu nad morzem gdzieś ją zapodziałam. Nie potrafiłam się z tym pogodzić.

Maks początkowo złościł się, że ciągle coś gubię, potem naśmiewał się z mojego przygnębienia, aż w końcu obiecał, że zdobędzie dla mnie identyczną. Zanim jednak zdołał dotrzymać słowa, nasze drogi się rozeszły. A teraz oto siedział przy mnie i mi ją wręczał.

Prezent był cudowny

– Nati… – wprost kochałam, gdy tak się do mnie zwracał, nikt inny tego nie robił – Słoneczko, zdaję sobie sprawę, że schrzaniłem sprawę. Dostrzegam, że mnie omijasz szerokim łukiem i nie zamierzam cię do niczego przymuszać, ale pragnę, żebyś wiedziała, jak bardzo tego żałuję. Każdego kolejnego dnia, każdego samotnie spędzonego wieczoru odczuwam tęsknotę za tobą, bliskością z tobą, dotykiem twojego ciała… – wyszeptał ledwie słyszalnie, głaszcząc delikatnie mój policzek.

Kiedy mnie objął, nie odsunęłam się. Najwidoczniej mój brak sprzeciwu go zachęcił. Skrócił dystans między naszymi twarzami i z czułością złączył nasze usta w pocałunku. W tamtej chwili świat zawirował mi przed oczami. Zupełnie jakbym obserwowała tańczące na wietrze płatki śniegu za oknem!

Tamta noc również była niezwykła. Wypełniona czułymi gestami, uczuciem, dyskusjami, tłumaczeniami i słowami, które zobowiązywały. Trudno powiedzieć, kto cieszył się najbardziej następnego poranka: ja, Maks czy nasze dzieciaki, które wprost oszalały z radości, gdy wpadając do sypialni, zobaczyły tam swojego tatę.

Wróciłeś do nas na stałe, tato? To najwspanialszy świąteczny prezent, jaki mogliśmy dostać! – wykrzyknął Kuba, rzucając się Maksowi w ramiona.

Cóż, podzielam jego opinię. Wygląda na to, że w czasie Bożego Narodzenia naprawdę zdarzają się cuda. Teraz nawet ja jestem o tym przekonana!

Natalia, 39 lat

Czytaj także:
„Syn opiekował się mieszkaniem, gdy byliśmy na wczasach. Zrobił takie pobojowisko, że nie poznałam własnych 4 ścian”
„Kłamałam na temat chłopaków córki, by z żadnym się nie związała. Skoro mnie rzucił mąż, ją na pewno też to spotka”
„Wyszłam za mąż z rozsądku i przez lata żyłam z ludźmi, którzy mną pomiatali. W końcu powiedziałam dość”

Redakcja poleca

REKLAMA