Uważam, że absurdalne pomysły należy piętnować. Nawet jeśli głoszone są z kościelnej ambony. Nawet się ucieszyłam, kiedy ksiądz proboszcz ogłosił, że w tym roku Pierwszej Komunii Świętej w naszym kościele nie będzie. Przez te wszystkie zmiany w szkolnictwie do jednej klasy chodzą dzieci z dwóch roczników, urodzone na końcu jednego i na początku następnego roku. I tak się zdarzyło, że w klasie mojego synka przeważały te młodsze dzieci, zresztą, Krzyś też do nich należał.
Ksiądz proboszcz uznał, moim zdaniem słusznie, że takie maluchy niewiele z sakramentu zrozumieją, i zdecydował, że przyjmą go w trzeciej klasie, kiedy już trochę podrosną.
– Pewnie nawet nie szyją takich małych strojów komunijnych – śmiał się mój mąż.
Rzeczywiście, nasz synek, jak i większość kolegów z jego klasy, był jeszcze drobniutki i sama miałam problem z kupieniem mu jakichś eleganckich ubrań. Był jeszcze jeden powód, dla którego cieszyłam się, że komunia odbędzie się dopiero za rok.
Dopiero co przeprowadziliśmy się na wieś
Do rodzinnego domu mojego męża. Filip dostał dobrą posadę w urzędzie gminy. Ja jestem grafikiem, więc właściwie mogę pracować wszędzie. Zamieszkaliśmy u mamy Filipa, ale dom, chociaż obszerny i wygodny, wymagał dosyć poważnego remontu. Wiedzieliśmy, że to pochłonie znaczną część naszych oszczędności. A przecież zorganizowanie komunii także kosztuje.
Zaczynając od stroju, przez pamiątki, prezent dla księdza, przyjęcie, aż po prezent dla dziecka. Nawet gdybyśmy się zdecydowali na obiad w domu, a nie w lokalu, to i tak potrzebne byłoby sporo pieniędzy. Wiedząc jednak, że komunia odbędzie się za rok, spokojnie zabraliśmy się za remont. Wiosną jednak ksiądz proboszcz ogłosił, że w następną środę odbędzie się specjalne spotkanie dla rodziców dzieci z klasy drugiej.
Przypuszczałam, że będzie to coś w rodzaju spotkania organizacyjnego, na którym ksiądz powie coś o przygotowaniach do przyszłorocznej uroczystości. Chciałam nawet, żeby to Filip poszedł, bo miałam kilka pilnych zleceń, ale on się wykręcił jakimś spotkaniem służbowym. Zostawiłam więc moją trójkę dzieciaków u teściowej, a sama poszłam do salki katechetycznej na plebani. Tak jak się spodziewałam, były tam same matki. Widać ojcowie uznali, że wychowanie religijne dzieci do nich nie należy. Ledwie zdążyłam usiąść, do sali wszedł ksiądz proboszcz. W ręce niósł jakąś książkę. Myślałam, że to katechizm. Jednak grubo się myliłam...
– Naszą parafię spotka w tym roku wielki zaszczyt – ogłosił ksiądz proboszcz. – Otóż w lipcu zawita do nas z wizytą duszpasterską… sam biskup!
Popatrzyłyśmy z innymi kobietami po sobie.
„Przyjedzie, to przyjedzie. Co, mam zacząć klaskać?” – pomyślałam.
– Oczywiście, wiąże się z tym wiele przygotowań – zapowiedział duchowny. – Spodziewamy się wizyty podczas największego święta w parafii, czyli odpustu.
O, tak, nieraz widziałam już to święto
Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy wtedy do teściów, więc często bywałam tu na mszy świętej odpustowej. Procesja prezentowała się bardzo okazale – moim zdaniem nawet niepotrzebnie była taka nadmuchana i pompatyczna… Baldachim i sztandary nieśli strażacy z OSP, inni dorośli – feretrony, małe dziewczynki sypały kwiaty, chłopcy dzwonili dzwonkami…
A dzieci pierwszokomunijne miały swój malutki feretronik z Matką Boską z dzieciątkiem, do którego przyczepione były kolorowe wstążki. Chłopcy nieśli figurę, dziewczynki wstążki, oczywiście wszyscy w swoich strojach komunijnych… Dobrze, że odpust był krótko po komunii, bo przecież dzieci w tym wieku rosną jak na drożdżach, i to, co jeszcze miesiąc temu było dobre, nagle zaczyna mieć za krótkie rękawy!
– W związku z tym – przerwał moje rozmyślania ksiądz proboszcz – mam tutaj dla pań taki folder ze strojami…
– A po co nam ten folder? – zapytałam, bo nie zrozumiałam, o co chodzi.
– No, żeby wybrać stroje na przyjazd księdza biskupa – wyjaśnił ksiądz proboszcz, podając mi broszurkę.
Otworzyłam ją… a w środku były sukienki komunijne, garniturki, alby, nawet rękawiczki i wianki!
– Nie rozumiem – powiedziałam, podając folder mojej sąsiadce. – Po co mamy wybierać stroje komunijne już teraz, skoro dzieci na pewno z nich wyrosną do przyszłego roku?
– Stroje będą potrzebne na przyjazd biskupa! – powiedział ze niecierpliwieniem ksiądz.
Widać było, że ma mnie i moich pytań już dosyć. Ja jednak drążyłam temat, bo po prostu nie miałam pojęcia, o co mu chodzi!
– A po co dzieciom stroje komunijne, skoro nie przyjęły jeszcze pierwszej komunii? – dopytywałam.
I wtedy ksiądz proboszcz wyjawił nam swój „wspaniały” plan: dzieci musiały być ubrane identycznie, żeby pokazać się przed biskupem! Nie, ksiądz proboszcz nie ujął tego dokładnie takimi słowami, ale sens był wiadomy.
– Przecież wszystkie dziewczynki na pewno mają w domu białe sukienki – rozejrzałam się wokoło, żeby zobaczyć, czy inne matki się ze mną zgadzają. Kilka pokiwało głowami, więc ciągnęłam dalej.
– A chłopcy przecież mogą iść po prostu w białych koszulach.
Nie, taki plan nie odpowiadał księdzu proboszczowi. Jak świat światem feretron z Matką Boską nosiły dzieci w strojach komunijnych! Widać nieważne, czy były już u komunii, czy nie. Wyszłyśmy z tego spotkania i długo jeszcze gadałyśmy jedna przez drugą.
– Tak nie może być – gorączkowała się Marzena, której mąż nie pracował i na pewno im się nie przelewało. – Przecież nie będę kupowała co roku nowego stroju komunijnego! To bez sensu!
Jednak kilka matek gotowych było iść na ugodę i wybrać jakiś najtańszy model. Nawet je rozumiałam, wiele z nich ksiądz proboszcz sam przygotowywał do komunii i bierzmowania, a nawet chrzcił. Kiedy wróciłam do domu, mąż siedział na kanapie i wcinał chipsy. Jakoś szybko mu się to spotkanie skończyło…
Tylko roześmiał się, kiedy pokazałam mu folder.
Nie wierzył, że mówię serio
Kiedy go w końcu przekonałam, powiedział, że on na takie bzdury ani grosza nie da… Moja teściowa też nie miała za bardzo zadowolonej miny, ale należy do tego pokolenia, któremu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby krytykować duchowieństwo.
– Trochę racji ma – powiedziała tylko. – To bardzo ładnie wygląda, kiedy dzieci są jednakowo ubrane. Pamiętasz, tak jak u Franusia na pasowaniu na pierwszaka!
No tak, we wrześniu mój młodszy syn został pasowany na ucznia, a wszystkie dzieci na ślubowaniu miały jednakowe niebieskie pelerynki. Nieświadomie teściowa podsunęła mi niezły pomysł. Nazajutrz odprowadziłam Franka do szkoły i zagadnęłam jego wychowawczynię, czy tych pelerynek nie dałoby się pożyczyć.
Wydawało mi się, że byłyby odpowiednio eleganckie, żeby iść w nich w procesji, do tego były w niebieskim, czyli maryjnym, kolorze. Na szczęście wychowawczyni Franka zgodziła się bez problemu. Matki, które spotkałam w szkole, też przychyliły się do tego pomysłu. Niestety, ksiądz proboszcz już taki ugodowy nie był.
– Wykluczone – powiedział. – Ma być po bożemu, a nie jakieś wymysły!
Co bezbożnego jest w niebieskich pelerynkach, nigdy się nie dowiedziałam. Proboszcz zrezygnował jednak z zamawiania strojów dla naszych dzieci. Postanowił, że to trzecioklasiści, czyli ubiegłoroczne dzieci komunijne jeszcze raz dostąpią zaszczytu niesienia feretronu. Oczywiście w strojach komunijnych. A ja tylko czekam na to, żeby zobaczyć jak „elegancko” będą się prezentować w za krótkich albach i przyciasnych sukienkach.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”