Pamiętam, że tamtego dnia, kiedy wyszłam z pracy, lało. To nie był jakiś tam zwyczajny letni deszcz, ale prawdziwa ulewa, od której w kilka minut ubranie przemaka do suchej nitki, a zamszowe buty diabli biorą… Z westchnieniem zerknęłam na beżowe czółenka, na których już teraz widniały paskudne zacieki, i zaklęłam pod nosem. Przebiegłam przez jezdnię, odskakując przed pryskającą spod kół aut wodą i schowałam się pod dachem cukierni. Obok mnie przystanął przemoknięty facet w garniturze. Z włosami przyklejonymi do czaszki wyglądał tak komicznie, że parsknęłam śmiechem.
– Cóż, nie każdy prezentuje się w deszczu tak dobrze jak pani – powiedział.
Uśmiechnęłam się, ale nic nie powiedziałam. Myślałam o kolacji z Wojtkiem i naszej planowanej wyprawie na Mazury. Za pół roku mieliśmy wziąć ślub i moje myśli krążyły już tylko wokół tej jedynej w swoim rodzaju uroczystości.
No, ale po 9 latach znajomości, czas był najwyższy, jak mawiała moja mama…
– Może da się pani zaprosić na szarlotkę? Znam pewną fajną kawiarenkę…
– Jestem zaręczona – mruknęłam, w duchu przyznając, że właściwie to trafił mi się całkiem przystojny adorator.
– Przecież nie proszę pani o rękę, tylko o wspólną kawę i ciastko – zauważył.
– Skoro tak, to chyba dam się skusić – odparłam, bo nagle zdałam sobie sprawę, że od rana nie miałam nic w ustach.
Przebiegliśmy kilka metrów i usiedliśmy w małej kafejce na rogu ulicy. Rozmowa wciągnęła mnie do tego stopnia, że zupełnie zapomniałam, która godzina. Rozmawialiśmy ze Sławkiem jak starzy znajomi. Opowiadał mi o swojej pracy grafika komputerowego, siostrze fotograficzce, z którą mieszka, i wakacjach na Bali. Zwierzyłam mu się z planowanego ślubu, kłopotów z szefową i kłótni z matką. Sama nie wiem, ile gadaliśmy, ale chyba ze dwie godziny. W końcu dotarło do mnie, że za oknem zapada już zmierzch.
– Muszę lecieć! – zerwałam się, zerkając na zegarek. – Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, nie zdążę zajrzeć do banku – powiedziałam, a on podniósł się razem ze mną.
– Tego za rogiem? Też się wybiorę. Miałem iść jutro, ale w tak miłym towarzystwie kolejka do kasy zleci szybciej – powiedział.
Bank, jak zawsze, był zatłoczony. Eleganccy biznesmeni w eleganckich garniturach przepychali się przy okienkach z ubranymi na sportowo młodymi ludźmi i paniusiami w średnim wieku. Ustawiliśmy się ze Sławkiem do tego samego okienka i wymienialiśmy właśnie złośliwe uwagi na temat stroju pewnej dość frywolnie ubranej panienki przed nami, kiedy za naszymi plecami rozpętało się piekło.
– Na ziemię! Wszyscy twarzami do podłogi i ani słowa! Już!
Jeszcze nigdy nie bałam się tak, jak tamtego dnia
Krzyk ubranego w ciemnozieloną kurtkę i zamaskowanego mężczyzny zmieszał się z przerażonymi okrzykami spanikowanych klientów. Kiedy postrzelił w ramię strażnika, a w drugiego wycelował, zanim jeszcze tamten zdążył wyjąć broń, ludzie zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej.
– Tylko bez paniki. Chodź, usiądziemy pod tamtym filarem. Zasłoń głowę i nie patrz na niego – szepnął Sławek, po czym pociągnął mnie pod jedną ze ścian.
Potem powietrze przeszyła krótka seria z półautomatycznej broni i kilka osób, wyraźnie przerażonych, znowu krzyknęło. Siedziałam na zimnej, marmurowej podłodze z głową wtuloną w ramiona Sławka. Trzęsłam się jak galareta, a moją jedyną myślą było: „Boże, proszę, pozwól nam stąd wyjść w jednym kawałku”. W pewnym momencie jakaś młoda kobieta zerwała się z podłogi i z panicznym okrzykiem „ratunku!” rzuciła się w stronę ciężkich, szklanych drzwi. Seria z broni półautomatycznej przeszyła powietrze, pociski zryły ścianę tuż nad jej głową. Osunęła się na podłogę z histerycznym szlochem, a napastnik zapowiedział jej, że następnym razem wyceluje lepiej.
Krzyczałam, dopóki Sławek nie zasłonił mi ust ręką. Potem za oknem błysnęły pierwsze policyjne koguty. Bandyta trzymał na muszce młodą kasjerkę, krzycząc, że chce wyjść. Kobiecie w ciąży odeszły wody i otoczona grupką innych, nieco starszych kobiet, szlochała w kącie sali.
– Zamknij się! – krzyknął w jej stronę bandzior, a potem szarpnął kasjerkę za włosy. – Idziemy! Wyjdziesz stąd ze mną!
Chwycił wypełnioną banknotami torbę i pociągnął dziewczynę do wyjścia
Bałam się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Złodziej wyszedł przed bank ze swoją zakładniczką, a ludzie zaczęli głośno płakać, niektórzy krzyczeli, biegając bez sensu od ściany do ściany. Kilkoro, jak my, siedziało wciąż sparaliżowanych strachem i szokiem, czekając na pojawienie się policji. Kiedy w końcu, po kilkunastu minutach wstępnych przesłuchań i rozmów z policją znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam. Wreszcie koniec. A przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej…
– Nic ci nie jest? – spytał Sławek. – Bo ja muszę się napić czegoś mocniejszego.
– Mam lepszy pomysł – powiedziałam, a potem machnęłam na taksówkę. – Proszę do tego nowego hotelu na Zawiłej – rzuciłam do kierowcy, a potem zamknęłam oczy, opadając na siedzenie.
Wciąż cała się trzęsłam. Miałam sucho w ustach, serce tłukło mi się w piersiach, jakby zaraz miało wyskoczyć. Sławek nic nie mówił, tylko objął mnie ramieniem. W hotelu poszliśmy do baru, a potem dosłownie duszkiem wypiliśmy swoje drinki. Po trzech ginach z tonikiem przyjemnie kręciło mi się w głowie, odprężyłam się. Pokój wykupiliśmy bez zbędnego słowa, jakby było oczywiste, że po tym, co przeżyliśmy tego popołudnia, pójdziemy do łóżka. Nie chcieliśmy rozmawiać o tym, że mogli nas stamtąd wynieść w workach, ani o tym, że gdzieś tam zostało nasze prawdziwe życie. Chcieliśmy tylko czuć, że… żyjemy.
Zdarliśmy z siebie ubrania z takim zapamiętaniem, jakby od tego zależały losy całego świata, a potem padliśmy na szerokie, miękkie łóżko. Po wszystkim już nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. On zapalił, ja znalazłam barek i otworzyłam butelkę bacardi. Kiedy piłam, zapytał czy odwieźć mnie do domu, ale odmówiłam.
– Zostanę tu do rana. Jak chcesz, wracaj.
Wyszedł. Zanim zniknął, dał mi swój numer telefonu
Schowałam go do torebki i zrobiłam sobie kolejnego drinka. Obudziłam się o dziewiątej. Wzięłam prysznic i pospiesznie się ubrałam, a potem pojechałam do domu, żeby się przebrać przed wyjściem do pracy.
– Gdzieś ty była?! – wrzasnął Wojtek.
Stał w progu naszego mieszkania. Rozczochrany, z worami pod oczami.
– Całą noc nie spałem, myślałem, że coś ci się stało! – zwołał z wyrzutem.
– Jestem dorosła, mam prawo czasem zaszaleć. Byłam z Moniką w klubie. Trochę wypiłyśmy, a potem pojechałyśmy do niej – skłamałam bez problemu.
Powinno chyba być mi go żal, ale nie czułam nic. Chyba wciąż byłam zaszokowana tym, co się stało w banku… Wojtek patrzył na mnie, jakby mnie widział po raz pierwszy w życiu. Ja na niego… bardzo podobnie. Po nocy spędzonej z atrakcyjnym, wygadanym i pewnym siebie Sławkiem, mój narzeczony wydał mi się bezbarwny. Nudny, nieciekawy i bezbarwny.
Powiedziałam, że nie mam czasu rozmawiać, a potem zamknęłam się w łazience. Do pracy nie poszłam. Moja klasa miała zapowiedziany ważny sprawdzian z gramatyki, ale mało mnie to obchodziło. Siedziałam i piłam wino, a potem zaczęłam płakać i do samego wieczoru nie mogłam przestać.
Muszę wykorzystać swój czas najlepiej, jak umiem
Kiedy Wojtek wrócił z roboty, nadal nie chciałam z nim rozmawiać. Weekend spędziłam u siostry, a w poniedziałek zadzwoniłam do Sławka. Tym razem poszłam z nim do łóżka w pełni świadoma tego, co robię. Zostałam u niego na noc. Rano zerwałam z narzeczonym. Z wilgotnymi oczami zapytał „dlaczego?”.
– Po prostu nie chcę tak dalej żyć – powiedziałam.
– Co ty opowiadasz? Przecież jesteśmy szczęśliwi! Razem mieszkamy, mamy pracę, za pół roku bierzemy ślub… Kochanie, to chyba tylko przedślubna panika – starał się mnie przekonać, ale nie, to nie było to.
Już wiedziałam. Miałam dwadzieścia siedem lat. Wojtek był moim pierwszym facetem. Nie licząc tych dwóch nocy ze Sławkiem, nie byłam nigdy z nikim innym. Nigdzie nie wyjeżdżałam, pracowałam w nudnej szkole, czekały mnie tylko gary, dziecko i mało atrakcyjny mąż. Dusiłam się. „Parę dni temu mogłam zginąć. I co? Miałam umrzeć, choć tak naprawdę nigdy nie żyłam?” – pytałam siebie, patrząc, jak mój zraniony narzeczony pakuje swoje walizki.
Rzuciłam pracę. Ile razy można omawiać „Chłopów” albo „Dziady”, patrząc w kilkadziesiąt par obojętnych oczu? Mój romans ze Sławkiem rozkwitał, ale kiedy spotkałam dawnego kolegę ze studiów, też nie powiedziałam „nie”, kiedy dał mi do zrozumienia, że chciałby czegoś więcej. Znalazłam sobie pracę w biurze podróży, bo wydawała mi się fascynująca, ale szybko pojęłam, że samo oglądanie reklamowych folderów z najpiękniejszymi zakątkami świata tylko mnie dołuje. Chciałam czegoś więcej. Żyłam, jakbym była na ciągłym haju. Poznawałam przypadkowych facetów, wdawałam się w dziwne historie, tańczyłam do rana i czerpałam z życia garściami. „Więcej, szybciej, mocniej!” – krzyczało coś we mnie. Jakbym codziennie oczekiwała, że kolejny dzień może być tym ostatnim i trzeba go wykorzystać na maksa.
Wyjechałam z kraju. Znalazłam sobie pracę w jednym z hoteli na Costa del Sol. Opiekuję się polskimi turystami, piję, tańczę, wpadam w objęcia coraz to nowych przystojniaków. Jest mi z tym bardzo dobrze i nie zamierzam już nigdy siedzieć w kącie i udawać grzecznej dziewczynki, podczas gdy moje życie może urwać się ot tak, w parę sekund.
Czytaj także:
Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę
O mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzyn
Beata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub