Nie tak miało być! Przecież Robert mi obiecał, że pójdziemy razem do znajomych. Czuję się oszukana jak dziecko, które za dobre sprawowanie nie dostało obiecanej zabawki. A tak bardzo chciałam się wyrwać z codziennego kieratu, włożyć szpilki, które kupiłam sobie przeszło rok temu na wyprzedaży i od tamtej pory ani razu nie miałam ich na sobie. Nawet zaczęłam żałować, że wydałam na nie pieniądze.
A mogłam wybrać wygodne pantofle, z których miałabym pożytek na co dzień. Kiedy znajomi zaprosili mnie na dziesiątą rocznicę ślubu, wymogłam na mężu, że ze mną pójdzie.
– Moja mama zgodziła się popilnować dziewczynek. Zobaczysz, będzie miło. Przecież znasz Ankę i Tomka i zawsze mówiłeś, że ich lubisz – stwierdziłam. – Pójście do nich chyba nie będzie dla ciebie aż takim wielkim poświęceniem…
Wiem, że mój mąż nie znosi nigdzie wychodzić. Najchętniej całe życie spędziłby w domu
Na szczęście nie przed telewizorem, lecz majsterkując. Jest złotą rączką. To dzięki niemu mieszkanie, które kupiliśmy zrujnowane, wygląda teraz jak urządzone przez najdroższego architekta. Uwielbiam do niego wracać po pracy, spędzać w nim wieczory z rodziną. Ale dlaczego wszystkie? On nie chce? Trudno. Pójdę na imprezę sama!
Kiedy Robert nie dotrzymał danego mi słowa i stwierdził, że woli zostać w domu, zamiast iść do Anki i Tomka, przyznaję, że się wściekłam.
– W takim razie pójdę sama! – zagroziłam mu.
Nie zrobiło to na nim wrażenia, więc włożyłam sukienkę, w której czuję się bardzo kobieco, a także moje wystrzałowe szpilki i wyszłam.
– Mamo, ale wrócisz pocałować nas na dobranoc? – pytały córeczki.
– Tatuś was pocałuje – odrzekłam.
Byłam wściekła na męża. Do znajomych dotarłam taksówką, bo na tych niebotycznych szpilkach bałam się iść do autobusu. Normalnie to pojechałabym z Robertem samochodem. Mąż nigdy nie pije, więc zawsze robi za kierowcę. Impreza trwała w najlepsze, już na klatce było słychać głośną muzykę. Nie było sensu dzwonić do drzwi, bo i tak nikt by nie usłyszał dzwonka. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
– O, Kaśka! – przywitały mnie rozradowane głosy.
Tyle znajomych twarzy! Jeśli jadąc tutaj chociaż przez chwilę żałowałam, że zostawiłam męża samego w domu z dziewczynkami, to teraz ten żal błyskawicznie się ulotnił. Zaczęłam się witać. Po chwili ktoś podał mi kieliszek z białym winem. „Skąd wie, że takie najbardziej lubię?” – pomyślałam.
Spojrzałam zaskoczona na tę osobę i zmartwiałam. No tak, Konrad! Mój były mąż
– Mam nadzieję, że nie zmieniłaś przyzwyczajeń – stwierdził.
Uśmiechnęłam się do niego. Kiedy szłam na to przyjęcie, kompletnie zapomniałam o tym, że mogę spotkać na nim Konrada. No tak, przecież Anka i Tomek byli naszymi wspólnymi znajomymi! Teraz w duchu gratulowałam sobie tego, że się tak odstrzeliłam – zachwycone spojrzenie byłego męża sprawiało mi satysfakcję.
– Co tam u ciebie? Słyszałem, że masz dwoje dzieci? – zagadnął.
– Tak – kiwnęłam głową zaskoczona, że coś o mnie wie.
Rozwiedliśmy się dziewięć lat temu i ja o tym, co się u niego dzieje, nie miałam w zasadzie bladego pojęcia. Doszły do mnie tylko słuchy, że się także powtórnie ożenił.
– A ty? Masz dzieci? – zapytałam, upijając łyk wina.
– Ja? Chyba żartujesz! – prychnął.
No tak, przecież właśnie z tego powodu, że nie chciał mieć dzieci, rozpadło się nasze małżeństwo…
Byliśmy parą przez cztery lata, zanim zdecydowaliśmy się pobrać. Boże, ile my razem przeżyliśmy
Wypraw w góry, szalonych imprez do białego rana! Konrad potrafił wyjść rano do pracy, a po południu wrócić z biletami do Zakopanego albo do Sopotu.
– Jedziemy z samego rana, na miejscu znajdziemy jakiś nocleg – mówił.
A ja natychmiast rzucałam się do pakowania. Prowadziliśmy dom otwarty, znajomi wiedzieli, że można do nas wpaść o każdej porze dnia i nocy. Ale lata mijały, a ja chciałam jednak czegoś więcej. Ocknęłam się, kiedy oboje skończyliśmy trzydziestkę.
– Musimy porozmawiać o dzieciach – powiedziałam do męża.
– Nie chcę mieć dzieci, przecież zawsze ci to powtarzałem – usłyszałam.
To prawda, ale do tej pory sądziłam, że to tylko taka poza, że Konrad musi dorosnąć do tej decyzji. Pomyliłam się. On naprawdę nie chciał mieć dzieci. A tymczasem mój biologiczny zegar tykał. Chciałam zostać matką. Zaczęłam suszyć o to mężowi głowę i dowiedziałam się, że jestem niepoważna. Powiedziałam mu, że czuję się oszukana, co go zezłościło.
– To ty się zmieniłaś, a nie ja! Ja nigdy nie chciałem mieć dzieci, pamiętasz? – zapytał.
Nagle straciłam ochotę na imprezy, rozwód stał się tylko kwestią czasu
Roberta poznałam w osiedlowym sklepie. Robił zakupy, z których wynikało, że ma dzieci, bo były tam jakieś jogurciki, czekoladki, więc nie zareagowałam na to, gdy wyraźnie zaczął mnie podrywać. Kilka dni później spotkałam go znowu, tym razem postawił na taśmie piwo.
– Samotny wieczór taty? – zagadnęłam. Spojrzał na mnie zdziwiony. – Pan ma dzieci, tak? – uśmiechnęłam się.
– A, chodzi pani o tamte jogurciki! – domyślił się. – Były dla siostrzeńców. Gościłem ich w zeszły weekend, a w ten mam zamiar odpocząć przy filmie.
Ten film obejrzeliśmy razem. A potem wspólne oglądanie filmów w sobotnie wieczory weszło nam w krew. Po pół roku mieszkaliśmy już razem, a po roku wzięliśmy ślub. Mieliśmy podobne zapatrywania na rodzinę. Chcieliśmy mieć dwoje dzieci.
Aga przyszła na świat rok po weselu, półtora roku później pojawiła się Iwonka
Robert okazał się wspaniałym ojcem! Poświęcał dzieciom każdą wolną chwilę. Nie lubił ich zostawiać, nawet pod opieką mojej mamy. Początkowo wydawało mi się to słodkie, ale potem zaczęło ciążyć.
– Zatańczymy? – głos Konrada wyrwał mnie z rozmyślań. Odstawiłam kieliszek z winem.
– Już zapomniałam, jak świetnie tańczysz – powiedziałam, kołysząc się w jego ramionach.
– Żałujesz czasami, że nam się nie udało? – zapytał. – Świetnie się razem bawiliśmy.
Owszem, czasem żałowałam. Szczególnie ostatnio, kiedy trudno było Roberta namówić na cokolwiek. Ale nigdy bym się do tego nie przyznała. A już na pewno nie Konradowi.
– To prawda, dobrze się bawiliśmy. Ale życie to nie tylko zabawa. Chciałam mieć dzieci i je mam – powiedziałam. – A ty? Dobrze się bawisz z drugą żoną? – zaryzykowałam pytanie.
– Ona także chce mieć dzieci. Zagroziła mi rozwodem – usłyszałam.
– Dlaczego nie chcesz się zgodzić? Masz czterdziestkę! Najwyższy czas, by założyć rodzinę – dziwiłam się.
– Nie znoszę dzieci i nigdy nie chciałem ich mieć – przypomniał mi, a od tonu jego głosu coś mi się wywróciło w żołądku.
Nagle przypomniałam sobie, jak cierpiałam po rozwodzie, ile mnie kosztowało odejście od niego. Kochałam go, ale wiedziałam, że nie jest mi w stanie dać tego, czego pragnę. I dlatego nigdy tak naprawdę nie będziemy rodziną.
– Wiesz, czasami sobie marzę, żeby znowu znaleźć się z tobą w łóżku – szepnął mi Konrad do ucha. – Nie chciałabyś się zabawić?
– Masz żonę – przypomniałam mu.
– Mówiłem, że się rozwodzimy.
– Ale ja się ze swoim mężem nie rozwodzę!
– Nawet by się o nas nie dowiedział – kusił Konrad.
– Nie o to chodzi! – spojrzałam na byłego męża zdumiona.
Naprawdę tego nie rozumiał? Chyba nie. Dla niego życie to była tylko zabawa. A ja musiałam w tym wszystkim myśleć o swoich córkach. O tym, że powinny wychowywać się w kochającej rodzinie. No i zdałam sobie nagle sprawę z tego, jak oddany jest mi mąż. Najukochańszy na świecie! Wyrwałam się z objęć Konrada.
– Przepraszam cię, ale muszę wracać do domu – powiedziałam.
– Co się stało? – zapytał.
– Nic, ale to jest pora, kiedy całuję na dobranoc swoje córeczki.
Kwadrans później byłam już w domu. Z ulgą zrzuciłam z nóg szpilki i weszłam do pokoju dzieci, w którym mąż czytał bajkę.
– Mama! – ucieszyły się córeczki.
–Już wróciłaś? – zdziwił się mąż. – Miałaś się zabawić.
– Bez ciebie to żadna zabawa – uśmiechnęłam się. Po czym poprawiłam się: – Bez was.
Kiedy kwadrans później dzieci spały, a my usiedliśmy na kanapie, Robert powiedział.
– Ślicznie wyglądałaś w tych szpilkach. Miałem wyrzuty sumienia, że z tobą nie poszedłem. Obiecuję, że następnym razem się nie wycofam.
„Wcale nie wiem, czy mi na tym zależy…” – pomyślałam.
– Obejrzymy jakiś film? – oparłam głowę na ramieniu męża. Wieczór zapowiadał się idealnie.
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy