Wersja audio: Uratował a potem... skradł serce
Sagana jesiennym wiatrem stałam na parkingu pod dziesięciopiętrowym blokiem, bezradnie patrząc na stos kartonów, wersalkę, szafkę i telewizor. Jak wtachać te rzeczy na 7. piętro?! Panów z firmy przewozowej to jednak nie obchodziło. – Zapłaciła pani za transport pod drzwi domu – oświadczyli. – A nie za latanie po schodach.– Ale ja myślałam, że to będą drzwi mojego mieszkania…
Wzruszyli ramionami, pojechali.
Był listopadowy poranek. Z bloku, w którym za kredyt kupiłam wymarzoną kawalerkę, wybiegali idący do pracy ludzie. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
– Pani u nas nowa?
Spojrzałam na pytającego. Mężczyzna miał ponad 40 lat i mówiąc delikatnie, był zaniedbany.
– Nie ma kto wnieść rzeczy? – rzucił domyślnie. – Pomożemy!
Odwrócił się i gwizdnął. Spod sklepu spożywczego oderwały się szare cienie. Po zmęczonych obliczach poznałam, że to bywalcy stoiska monopolowego.
– Nie, nie. Poradzę sobie – przestraszyłam się.
– Spoko – facet pokazał w uśmiechu żółte, szczerbate uzębienie. – My tutejsi. Staszek jestem.
Pół godziny później rzeczy były na górze, a moi wybawcy myszkowali mi po domu. Zaglądali do kuchni, szafy, nawet łazienki.
– Ile jestem winna?
– Od sąsiadki, zwłaszcza takiej ładnej, weźmiemy tylko na trzy wina – Staszek znów obdarzył mnie uśmiechem. – A może wypijemy je razem? W tym przytulnym gniazdku?
– Nie, dziękuję – lekko spanikowałam, bo uświadomiłam sobie, że jestem sama z trzema mężczyznami. – Tyle starczy? – wyciągnęłam 50 złotych.
– No trudno – pochwycił banknot. – W takim razie zaprosi mnie pani kiedyś na kawkę.
Od tamtej pory wystający pod sklepem panowie „po starej znajomości” regularnie „pożyczali” ode mnie 2–3 złote, na wino. Nie miałabym z tym problemu, gdyby nie… Staszek, który naprawdę uznał, że jest do mnie zaproszony. Codziennie pytał, kiedy może wpaść z wizytą, usiłował łapać za rękę. Najprościej byłoby oczywiście powiedzieć, żeby się odczepił. Ale bałam się, że po kategorycznej odmowie facet stanie się agresywny. Uciekałam więc przed nim, kluczyłam, robiłam zakupy dwie ulice dalej.
Tamtego wieczora wyjątkowo długo zasiedziałam się w pracy. Wracałam do domu skonana. Zdawkowo odkłoniłam się w windzie jakiemuś chłopakowi i wysiadłam na swoim piętrze.
– Myślałem, że już się na ciebie nie doczekam, laluniu.
Pod drzwiami mojego mieszkania stał Staszek! Zawróciłam do windy, on jednak doskoczył do mnie i chwycił za rękę.
– Nie bój się – wybełkotał. – Jesteś mi winna randkę.
Zadrżałam. Nie miałam gdzie uciec. I wtedy rozległ się głos:
– Masz pan sprawę do mojej narzeczonej?
To był ten chłopak, z którym jechałam windą! Schodził po schodach.
– Ja, ee – zająknął się Staszek, a potem natychmiast się zmył.
– Jestem Adam, mieszkam piętro wyżej – przedstawił się nieznajomy. – Wysiadłem z windy i usłyszałem, że ma pani kłopot...
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Wysoki, mniej więcej w moim wieku, przystojny. Budził zaufanie. Byłam tak roztrzęsiona, że poprosiłam, by odprowadził mnie do domu i chwilę został. Bałam się powrotu Staszka.
Zrobiłam herbatę, zaczęliśmy rozmawiać. Był dowcipny, inteligentny. Ani się obejrzałam, jak wybiła północ.
Od tamtej pory spotykamy się regularnie. Chodzimy do kina, na spacery lub po prostu robimy w którymś z naszych mieszkań kolację. Adam jest czarujący i… bardzo mną zainteresowany. Nie spieszymy się jednak. Nasza przyjaźń rozwija się powoli ożywiana subtelnymi komplementami, uroczymi bukiecikami kwiatów, chwilami wymownego milczenia. Nowy Rok powitałam na jego balkonie. Wtedy mnie po raz pierwszy pocałował. Gdy jego usta dotknęły moich, na niebie rozkwitły fajerwerki. To chyba dobra wróżba na przyszłość, prawda?