Starość nie zawsze jest piękna. Akurat w mojej rodzinie kojarzy się z chorobą, bezradnością, brakiem samodzielności. A dla mnie dodatkowo ze wstydem, że nie potrafiłam się w tej starości zaopiekować mamą...
Atmosfera świąt
No, to do zobaczenia, wesołych świąt, wszystkiego, co najlepsze – w firmie na korytarzu wszyscy czule się żegnali i składali sobie życzenia. Mnie też udzieliła się świąteczna atmosfera. Nawet tu, w naszym zimnym, szarym biurowcu, pachniało dziś jakoś inaczej. Może to pierniki i ciasta, które każdy przyniósł do pracy? A może choinka, która migotała czerwonymi lampkami?
– Pa, Marysiu, do zobaczenia – Aldona objęła mnie wpół, przytulając swój upudrowany policzek do mojego ucha. – Ja biorę wolne między świętami a sylwestrem, więc zobaczymy się dopiero w nowym roku. Jedziemy do Egiptu – westchnęła z radością.
– Ale dopiero po świętach, bo przecież rodzice by nam nie darowali, gdybyśmy z nimi nie usiedli przy stole. A wiesz – jeden dzień u moich, drugi u staruszków Piotra. Oj, już mnie brzuch boli na samą myśl o tym obżarstwie. Ale pierogi mojej teściowej – mniam. A ty też do mamy jedziesz? Bardzo chciałabym zobaczyć ten lasek, o którym opowiadałaś. Śnieg skrzący na ziemi, białe czapy na sosnach – rozmarzyła się. – Ale tym razem ci nie zazdroszczę, bo ja się wygrzeję przy piramidach! Tylko zdjęcia zrób, koniecznie. No to pa.
– Pa – cmoknęłam ją, czując, jak cała radość i oczekiwanie gdzieś znikają. Nie chodzi o to, że ona jedzie do Egiptu, bo w tamte strony mnie akurat nie ciągnie.
Gdybym miała sobie wymarzyć idealne święta, to właśnie z tym skrzącym śniegiem leżącym na polnych drogach, na świerkach i dębach. A ja patrzyłabym na nie przez okno domku, za moimi plecami trzaskałby ogień w kominku… Tak opowiadałam o swoich świętach Aldonie. I ona wierzy, że takie co roku spędzam. Prawda jest zupełnie inna.
No, może niezupełnie inna, bo rzeczywiście, widok z okna jest przepiękny. Park gęsto wysadzany lipami i dębami, przy parkanie wielkie, wiekowe choiny. W same święta śnieg nie zawsze dopisuje, ale gdy spadnie, to cały krajobraz wygląda właśnie jak z bajkowej scenerii. I gdy patrzę na to wszystko, to aż mi coś w duszy gra. Zwłaszcza, że za moimi plecami rzeczywiście trzeszczy ogień w kominku.
Tyle że cała reszta nie ma nic wspólnego z moimi marzeniami. Ogień pali się bowiem nie w przytulnym salonie, ale w świetlicy domu opieki społecznej. Dom jest pięknie położony – w starym dworku, w wielkim parku. To otoczenie w sumie pasuje do ludzi, którzy tu mieszkają. Do staruszków, żyjących w swoim własnym, nierealnym świecie. Do młodych mężczyzn, którzy na skutek choroby albo wypadku stracili fragment pamięci, a wraz z nią część swojego prawdziwego życia. Z tego, co pozostało, próbują sklecić nową rzeczywistość.
Dom opieki
Czasem dziecinną, czasem przerażającą, ale zawsze zupełnie fantastyczną. To też dobre miejsce dla kobiet, które nie mogły pogodzić się z utratą najbliższych – męża, dzieci – i nie przyjęły do wiadomości, że zostały same, że nikogo z rodziny nie ma. Dla nich synowie, córki żyją nadal. Siedzą z nimi przy stole, a one rozmawiają z duchami, głaszczą po głowie nieistniejące maluchy.
Ten dom i ten park pasuje też do chorych na alzheimera. Oni również są tu na swój sposób szczęśliwi. Bo nie widzą trosk i kłopotów, jakie stwarzają innym. I nie widzą problemów, które niesie ich choroba. Uśmiechają się do swoich myśli, może do wspomnień? Nie wiem, bo nie potrafią powiedzieć, o czym marzą.
Tak właśnie uśmiecha się moja mama, błądząc po mojej twarzy nieprzytomnym spojrzeniem. Czasami mnie poznaje, pyta, co słychać w domu. Czasem powie do mojej córki – Agusia. Ale bywa, że w jej umyśle ta córka staje się mną. A ja… czasem jestem własną babcią, czasem obcą kobietą.
Jeżdżę do mamy raz w miesiącu. Czasami, gdy uda się wyrwać wolny weekend, przyjeżdżam nadprogramowo. No i w święta. Nie zawsze udaje nam się przyjechać na Wigilię. Bo przecież ja też mam własne życie – męża, córkę, teściów. Kiedyś przyjechaliśmy tu wszyscy, całą rodziną. Nie było z tym problemów – dom jest duży, a na takie okazje otwierane jest dodatkowe skrzydło, coś w rodzaju hoteliku.
Dla właścicieli ośrodka to czysty zysk – bo każdy z gości musi przecież zapłacić za siebie. I trzeba przyznać, że potrafią zadbać o atmosferę. Bo chociaż tu, w tym domu, na święta jest mnóstwo obcych ludzi, to jednak jest jakoś tak miło i przytulnie. Ale mnie przytłacza obecność tych wszystkich chorych. Z jednej strony są jak dzieci – nieporadne, szczere, niewinne. Ale z drugiej przecież wiem, że kiedyś mieli normalne rodziny, normalne domy i tylko jakieś fatum, jakiś pech sprawił, że teraz te rodziny ich już nie chcą. Że muszą mieszkać tu, z innymi takimi jak oni, a najbliżsi odwiedzają ich sporadycznie. Czasem raz w miesiącu, czasem na święta. Tak jak ja moją mamę.
Święta inne niż normalnie
Wzdrygnęłam się i powróciłam do rzeczywistości. Firmowe korytarze opustoszały, przy biurkach siedziało jeszcze tylko kilka osób. Wszyscy spieszyli się, by skończyć już tę papierkową robotę i pobiec lepić pierogi. Ja też powinnam się zbierać. Co prawda, wigilia już cała przygotowana. Ciasta popiekłam, pierogi polepiłam i zamroziłam. Wczoraj jeszcze przygotowałam zupę grzybową.
Wiem, że resztą zajmie się moja rodzina. Michał posprząta i nakryje do stołu, Agusia pewnie już ubrała choinkę. Za jakiś czas usiądziemy z teściami do wieczerzy. Wczesnej, bo są proszeni na 16 po południu, żebyśmy potem mogli pojechać do mojej mamy. Wtedy, kiedy wybraliśmy do niej wszyscy, było miło. Ale widziałam przerażenie na twarzy teściowej, lęk w oczach teścia. Oni nie są oswojeni z chorobą, z nieszczęściem. I to jeszcze w takiej ilości! My zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Szłam do domu i wspominałam. Ile to lat moja mama już chorowała? Właściwie to nie wiem. Bo na początku udawałam, że nie widzę problemu. Owszem, gdy zapominała, co chce powiedzieć, albo jak nazywają się przedmioty, których na co dzień używała, to czułam, że coś jest nie w porządku. Sama nawet namawiałam ją na wizytę u lekarza. Ale chociaż widziałam, że to coś poważnego, że to może być ta straszna choroba – odsuwałam od siebie tę myśl jak najdalej.
A kiedy lekarz powiedział mi, co się dzieje, że to alzheimer – zamarłam. Słuchałam go, gdy opowiadał, że u mamy rozwija się wyjątkowo wcześnie, ale niewykluczone, że w związku z tym zaatakuje szybko, że mama z dnia nadzień będzie tracić kontakt z rzeczywistością. Tłumaczył, że nie powinna zostawać sama w domu, że trzeba jej pilnować, sprawdzać, czy wzięła leki… Zrozumiałam, że teraz moje życie zmieni się diametralnie. Musimy wziąć mamę do nas, bo nie może sama mieszkać. Trzeba będzie tak zorganizować dzień, żeby zawsze ktoś był w domu.
Próba opieki
Na początku jakoś sobie radziliśmy. Mój mąż pracuje na zmiany, więc w te dni, kiedy był rano w domu, nie było problemu z opieką nad mamą. A gdy szedł na rano, to prosiłam sąsiadkę, żeby czasem zajrzała do mamy, zwróciła uwagę, czy nie wychodzi z domu. Zresztą, zamykaliśmy drzwi na klucz, sąsiadka miała zapasowy.
Przez trzy lata udało się tak funkcjonować. Co prawda, nie było łatwo. Nigdy nie wiedziałam, co zastanę w mieszkaniu po powrocie z pracy. Bo moja mama przestawiała wszystkie rzeczy, ciągle coś chowała i oczywiście zapominała gdzie.
W pewnym momencie musiałam wyłączać telefon, bo kiedyś zadzwoniła pod jakiś numer, nie rozłączyła się. Rachunek przyszedł astronomiczny. A znów raz sąsiadka zadzwoniła przerażona, że mama odkręciła gaz, a sama usiadła przed telewizorem. Dobrze, że sąsiadka zajrzała do mieszkania. Podobno strasznie już śmierdziało. A gdy mama zaczęła wyrzucać śmieci przez okno zrozumiałam, że tak dalej być nie może.
Rozmawiałam z lekarzem, z mężem. Ja chciałam zatrudnić na stałe pielęgniarkę do domu. Mieliśmy pieniądze, bo wynajęliśmy mieszkanie mamy. Ale lekarz sugerował, że lepiej pomyśleć o domu opieki.
– Pielęgniarka poda leki, dopilnuje – tłumaczył. – A w takim miejscu mama będzie miała nie tylko fachową opiekę, ale też pomoc. No i ludzi wokół siebie, zmieniające się otoczenie. Są domy z parkami, gdzie będzie mogła wychodzić na spacer.
– Ma rację, ale jak mam oddać mamę do jakiegoś domu opieki – płakałam wieczorem, opowiadając mężowi o tej rozmowie. – To moja mama! To tak, jakbym pozbyła się kłopotu.
– Ależ kochanie, są domy, które naprawdę wyglądają jak pensjonaty – Michał mnie przytulał i uspokajał. – Kosztują dużo, ale przecież jest mieszkanie mamy. Całą kwotę z wynajmu możemy przeznaczyć na taki dom. Będzie miała lepiej niż u nas. Znajdziemy coś blisko miasta, będziemy ją odwiedzać.
Trudna decyzja
Długo nie mogłam się zdecydować. Ale kiedy mama pewnego dnia próbowała wyjść przez okno, a pielęgniarka z trudem ściągnęła ją z parapetu, zrozumiałam, że rzeczywiście nie mam wyjścia. To już nie chodziło o moją wygodę, ale o jej bezpieczeństwo! Znaleźliśmy ten dom – w dworku, otoczony pięknym parkiem.
Obsługa jest miła, widzę, że mama jest tam na swój sposób szczęśliwa. Ma własny pokój, znajomych, gra z nimi w karty, chodzi na spacery, ogląda telewizję. Pensjonariusze mają zapewniane różne rozrywki – do domu przyjeżdżają aktorzy, organizowane są koncerty. Ja ją odwiedzam raz, dwa razy w miesiącu, dzwonię kilka razy w tygodniu. Wiem, że mama ma tam naprawdę dobrze. Ale…
Tajemnica
No właśnie. Nikt, poza moją najbliższą rodziną nie wie, że mama jest w domu opieki. Wstydzę się tego, że ją tam oddałam. Może i tego, że jest chora. Dlatego Aldona jest przekonana, że jeżdżę do mamy do jej prywatnego domku położonego pośród drzew. Nie wie, że te drzewa otaczają dom opieki społecznej. To mój sekret, który strasznie mi ciąży. Nie umiem do końca pogodzić się z faktem, że musiałam oddać mamę, że musi mieszkać w takim miejscu, że ja nie jestem w stanie się nią zaopiekować.
Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”