Grzesiek i ja byliśmy parą już od ponad sześciu lat, a od dwóch mieszkaliśmy razem w kawalerce po moim dziadku. Planowaliśmy ślub, ale jakoś niemrawo nam szło załatwianie formalności. Przede wszystkim brakowało nam pieniędzy na wesele, a nie potrafiliśmy nic oszczędzić.
Tym bardziej że żadne z nas nie zarabiało kokosów. Grześ pracował w magazynie kosmetyków i choć nie miał najgorszej pensji, to nadal była to jedyna pensja…. Bo ja stałej pracy nie mogłam dostać. Dorabiałam tu i tam, ale otrzymywałam za to śmieszne pieniądze.
Skończyłam technikum ekonomiczne, jestem księgową, ale ciągłe lądowałam na bruku. Z pierwszej firmy się zwolniłam, bo dostałam ciekawszą propozycję, a po roku ta firma padła. Potem z kolejnej zostałam zwolniona, gdyż pracy szukała siostrzenica właściciela. Z kolejnej sama odeszłam, bo podejrzewałam, że robią tam jakieś machlojki. A z ostatniej wylecieli wszyscy pracownicy, ponieważ szef stwierdził, że będzie zlecał księgowość na zewnątrz. Zresztą we wszystkich tych miejscach płacili mi bardzo mało, więc w sumie na jedno wychodziło…
W takiej sytuacji nie dało się nic zaplanować czy odłożyć. Widziałam, że Grzesiek się tym gryzie. Kiedyś, jak wypił za dużo wina do kolacji, to przyznał, że ma wyrzuty sumienia.
– Mieszkanie jest twoje, ja nic nie mam – powiedział. – Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Chciałbym wreszcie odłożyć na to wesele, może nawet na jakąś wycieczkę zagraniczną? No i kiedyś trzeba będzie pomyśleć o zamianie mieszkania na większe.
– Kochanie, nie mów tak, przecież to ja ciągle tracę robotę – pokręciłam głową. – Gdybym znalazła coś na dłużej, za jakieś sensowne pieniądze, już dawno bylibyśmy po ślubie.
To prawda. Szukałam roboty, śledziłam ogłoszenia. Ale albo nie widziałam nic ciekawego, albo ogłoszeniodawcy nie odzywali się do mnie.
Zahaczył mnie zderzakiem, upadłam na jezdnię
Pewnego dnia wracałam po kolejnej rozmowie, zniechęcona i zła na życie. W dodatku strasznie lało i miałam już wszystkiego dość. Nie słyszałam tego samochodu, nie widziałam go. To była moja wina, bo wylazłam jak święta krowa na jezdnię, nawet się nie rozejrzałam. Szczęście w nieszczęściu, że facet miał dobre hamulce i jeszcze lepszy refleks, a na drodze akurat nie było tłoku i było gdzie skręcić. No i wolno jechał. Ale i tak uderzył we mnie zderzakiem i przewróciłam się na asfalt.
– Coś się pani stało? Jak się pani czuje? Proszę się nie podnosić, wezwę karetkę – usłyszałam nad sobą.
– Chyba nic mi nie jest, tylko mnie pan zahaczył – odparłam niepewnie.
Bolała mnie noga. Na łydce miałam skaleczenie, które lekko krwawiło.
– No, nie spojrzała pani, ale ja też powinienem to przewidzieć – pokręcił głową facet, patrząc na mnie z troską.
– Coś panią boli? A ta noga jak?
– Chyba nie jest tak źle… – powiedziałam i spróbowałam wstać.
Nie kręciło mi się w głowie i wyglądało na to, że faktycznie miałam szczęście. Facet podprowadził mnie na chodnik. Dopiero wtedy mu się przyjrzałam. Przystojny, ale dużo starszy ode mnie, na pewno miał dobrze po czterdziestce. Elegancko ubrany, co w zestawieniu z samochodem pozwoliło sądzić, że jest raczej zamożny.
– Może zawiozę panią do lekarza? – zapytał, a gdy pokręciłam głową, dodał: – To chociaż gdzieś panią podrzucę? Nie będzie pani przecież iść…
Zawahałam się. Nie znałam go, ale faktycznie, noga mnie bolała. Zgodziłam się. Wyjął apteczkę z samochodu i mi przemył skaleczenie, opatrzył, po czym zaprosił mnie do auta.
Po drodze rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, że mam fatalny dzień, bo znowu nie dostałam pracy. Zapytał, co robię, pokiwał głową. A kiedy zatrzymaliśmy się pod blokiem, powiedział.
– Wie pani co? Ja mam hurtownię warzyw i owoców. Moja księgowa jest w ciąży, pewnie nie później niż za miesiąc pójdzie na zwolnienie lekarskie. Może chciałaby pani spróbować? Oczywiście, nic nie obiecuję. Zobaczymy, czy pani się sprawdzi. Ale jakby co, to proszę zadzwonić…
I podał mi wizytówkę.
Kiedy wróciłam do domu, opowiedziałam o wszystkim Grześkowi. Jego reakcja mnie zaskoczyła.
– Chyba do niego nie zadzwonisz? – spojrzał na mnie krytycznie.
– Dlaczego nie? Nie mam roboty, może podsuwa mi go los?
– Należało wezwać na miejsce policję! Facet cię potrącił, a teraz mydli ci oczy – wycedził Grześ, wyraźnie zły.
– Jakby chciał uniknąć kary, toby mi nie dawał namiarów na siebie! Wyglądał na przyzwoitego – broniłam go.
Przez kilka dni biłam się z myślami, ale wreszcie zadzwoniłam. Potrzebowałam pracy, co mi szkodziło spróbować?
Facet się ze mną umówił, ale to nie on przeprowadzał rozmowę wstępną. Zostałam przyjęta i dopiero wtedy się pojawił, żeby mi pogratulować i zapytać o zdrowie. Paweł, bo tak miał na imię, przedstawił mnie wszystkim, pokazał, gdzie będę siedziała, i poprosił moją poprzedniczkę, żeby wprowadziła mnie we wszystko, pokazała system.
Roboty było dużo, ale nie narzekałam. A przede wszystkim podobała mi się atmosfera w firmie. Paweł był właścicielem, ale kiedy trzeba było, zakasywał rękawy i jeździł wózkiem widłowym albo siadał za kierownicę tira. Podobno zanim otworzył tę firmę, robił wszystko. No i zawsze traktował pracowników jak ludzi.
Po moim pierwszym tygodniu pracy zaprosił nas do knajpy. Większość nie mogła, ale ja, Robert i Ala z magazynu poszliśmy. Stwierdziłam, że zwyczajnie nie wypada mi odmówić, zresztą, chciałam bliżej poznać ludzi. Byłam rozczarowana, że poszło nas tak mało.
W knajpie było super. Gadaliśmy, śmialiśmy się. Potem Paweł odwiózł mnie taksówką, bo zrobiło się późno. Grzesiek czekał zdenerwowany, choć pisałam mu, że idę po pracy do pubu.
– Martwiłem się o ciebie – rzucił z pretensją, nim jeszcze zdjęłam buty.
– No przecież mówiłam, że idziemy do knajpy, nie przesadzaj, kotku – odparłam, wzruszając ramionami.
Po dwóch piwach byłam w znakomitym nastroju. Niestety, Grzesiek nie.
– Jest późno! – warknął.
– Zanim po pracy dotarliśmy do pubu, była prawie siódma. Ale Paweł mnie odwiózł, nie wracałam sama.
– Paweł? To już jesteście na „ty”?!
Powinnam była zauważyć tę złość w jego głosie, ale piwo mnie nieco otumaniło. A szkoda, bo może byśmy sobie wszystko od razu wyjaśnili.
Ciągle porównywał się z Pawłem. O co mu chodziło?
Odtąd Grzesiek zaczął mnie kontrolować. Dzwonił, gdy byłam w pracy. Kiedyś nawet przyjechał w ciągu dnia, twierdząc, że zapomniał kluczy. Uwierzyłam mu, a przecież powinno było zastanowić mnie to, jak patrzył po kątach, jak lustrował wszystkich wzrokiem i z jaką nienawiścią obserwował Pawła, który akurat był u nas w pokoju.
Kiedy po miesiącu znów wszyscy z pracy mieli iść z szefem do knajpy, i ja też – mój chłopak zaprotestował.
– Ale tu jest taki zwyczaj! Nie będę się wyłamywać. Nie wiem, o co ci chodzi… – zdenerwowałam się.
– Jest piątek i myślałam, że spędzimy wieczór razem – syknął do słuchawki.
– Jak zwykle przed telewizorem? Nie, dziękuję ci bardzo, wolę inne rozrywki – odparowałam może niezbyt delikatnie, ale naprawdę mnie wkurzył.
– A co, nagle lubisz po knajpach się włóczyć?! – prychnął. – Ze mną jakoś nigdy nigdzie nie wychodzisz!
– A zapraszasz mnie?
– Nie, bo mnie nie stać, w przeciwieństwie do twojego nowobogackiego szefa! – niemal krzyknął.
Chyba pierwszy raz się wtedy tak bardzo pokłóciliśmy. Z tego wszystkiego w pubie za dużo wypiłam i Paweł musiał pomóc mi wejść na górę. Było mi wstyd, ale jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam reakcję Grześka. Nie odezwał się, nawet nie podał mu ręki. Niemal zamknął mu drzwi przed nosem.
Od tamtej pory między mną a Grześkiem było coraz gorzej. Kłóciliśmy się za każdym razem, gdy wracałam do domu trochę później, a w księgowości czasem trzeba posiedzieć nad rachunkami. Miał pretensje, gdy szłam do knajpy z Pawłem i innymi pracownikami.
Coraz bardziej mnie to męczyło. Kiedy pewnego dnia Paweł zaproponował, że może byśmy wszyscy wyjechali na weekend do Kazimierza, zgodziłam się bez zastanowienia. On podstawiał busa, ale nocleg i posiłki sami mieliśmy sobie wykupić. To było do przyjęcia, tym bardziej że znalazł naprawdę niedrogi hostel.
Grzesiek oczywiście się wściekał, jednak prawdę mówiąc, mało mnie to obchodziło. Miałam go dość i chciałam odpocząć, a wiedziałam, że z ludźmi z pracy będę mogła się zrelaksować.
Nie zawiodłam się.
Wróciłam w niedzielę w świetnym humorze. Kiedy weszłam do domu, Grzesiek siedział w pokoju przed telewizorem z butelką piwa i nawet na mnie nie spojrzał.
– Jestem – powiedziałam pogodnie, nastawiona pozytywnie do świata i z mocnym postanowiłam, że nie będę szukać zadrażnień. – Było super, musimy kiedyś pojechać razem…
– Nie stać mnie – odburknął, nie odrywając wzroku od telewizora. – Zresztą, nie interesują mnie takie rozrywki.
– Ale może zmienisz zdanie? Odpoczęłam jak nigdy. Wiesz, byłam…
– Oglądam film – przerwał mi.
Myślałam, że go rozszarpię. Przyjechałam z wycieczki w genialnym nastroju, a on w kilka sekund zdmuchnął go jak płomień świeczki! W tamtej chwili go naprawdę nienawidziłam i zaczęłam się zastanawiać, czy nasz związek w ogóle ma sens.
Nie należę do kobiet, które lecą na forsę
Następnego dnia, gdy wróciłam z pracy, czekał przy komputerze.
– Zobacz, znalazłem kilka ofert dla ciebie – powiedział. – Szukają księgowej. Wysłałem już twoje CV.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Przecież ja nie szukam pracy…
– A powinnaś – popatrzył na mnie. – Ta jest przecież tymczasowa.
– Jaka tymczasowa?! – tym razem naprawdę się wkurzyłam. – Ja jestem z niej zadowolona, mam normalny etat, dobrą pensję. A w ogóle kto cię upoważnił do wysyłania mojego CV? Dlaczego mnie nie zapytałeś?
– Byłem pewny, że się ucieszysz, w końcu robię to dla ciebie – wzruszył ramionami. – Chyba nie zamierzasz całe życie pracować u tego bubka?
– U jakiego bubka? – wytrzeszczyłam oczy. – Paweł to porządny facet!
– Nuworysz…
– Do wszystkiego, co ma, doszedł sam ciężką pracą – czułam, że się nakręcam, ale Grzesiek mi nie ułatwiał.
– Zazdrościsz mu, bo masz gorzej, bo nie potrafisz tak harować jak on?
– A ty co go tak bronisz?! – nagle na mnie naskoczył, aż się przestraszyłam. – Aż tak bardzo ci się podoba?!
– Podoba? – zdziwiłam się. – Nie wiem, czy mi się podoba, nie zastanawiałam się nad tym. Ale imponuje mi. Umie pracować i szanuje ludzi.
Obraziliśmy się na siebie. Do tego stopnia, że przez tydzień się nie odzywaliśmy, a ja zaczęłam poważnie zastanawiać się nad rozstaniem.
Kompletnie nie rozumiałam, o co Grześkowi chodzi. Nigdy nie miałam do niego pretensji, że mało zarabia. Nigdy nie kazałam mu zmienić pracy. Wcale nie żądałam, żeby zasuwał na dwie zmiany. Owszem, byłoby miło mieć kasę na wszystko, ale nie należę do kobiet, które lecą na forsę, nie jest to dla mnie aż tak ważne. Nie rozumiałam więc, czemu tak czepiał się Pawła. Niestety, z Grześkiem nie dało się na ten temat rozmawiać. Gdybym wiedziała, do czego to doprowadzi, zmusiłabym go do takiej rozmowy…
To stało się w kolejny piątek, gdy znowu byliśmy na firmowej kolacji. Paweł nagle został powiadomiony, że w firmie wybuchł pożar. Wszyscy, okropnie przejęci, pojechaliśmy razem z nim.
Na miejscu okazało się, że na szczęście nie doszło do poważnych zniszczeń. Ktoś nieudolnie podłożył ogień pod składy. Były tam chłodnie na owoce i warzywa, ale w głębi stały drewniane skrzynie. Gdyby to wszystko się zajęło, pożar byłby gigantyczny. Na szczęście ktoś zauważył ogień i od razu wezwał straż. Najpierw okazało się, że tym kimś był… Grzesiek. A zaraz potem, że to on podłożył ogień.
Nie ma sensu pisać, co się potem działo. Przesłuchania, oskarżenie. Paweł na szczęście nie wniósł sprawy, ale ze względu na przyjazd straży pożarnej Grzesiek i tak stanął przed sądem. Teraz ma kupę kasy do zapłacenia.
Nie jesteśmy razem, przynajmniej na razie. Rozmawiałam z nim. Powiedział, że był o mnie zazdrosny, chciał, żebym zwracała na niego większą uwagę i przestała zachwycać się Pawłem.
Nie mógł pogodzić się z myślą, że mój szef tak bardzo mi imponuje, i był niemal pewny, że coś nas łączy.
Boże, gdyby ze mną porozmawiał wcześniej… Ale nie zrobił tego. Może gdybym ja coś podejrzewała, wymusiłabym na nim te wyznania. Ale ja naprawdę nie sądziłam, że jest o mnie aż tak zazdrosny! Nigdy nie był, a przecież spędziliśmy ze sobą już tyle lat!
Nie wiem, co teraz z nami będzie. Paweł przeprowadził ze mną poważną rozmowę. Powiedział, że nie będzie rozgrzebywał tej sprawy, ale poradził mi, prywatnie jak zaznaczył, żebym zastanowiła się nad swoim związkiem z Grześkiem, bo to nie jest normalne.
Sama o tym wiem i właśnie się zastanawiam. Na razie Grzesiek się wyprowadził. Widujemy się, trochę mu pomagam finansowo, bo z tym podpaleniem nieźle się wkopał. Ale czy będziemy razem? Kocham go, jednak chciałabym ufać swojemu mężowi. A tu okazuje się, że można kogoś znać wiele lat, a mimo to nie znać go wcale!
Więcej prawdziwych historii: Myślałam, że nie ma już czego ratować...
Palant i pozer!
Podpisałam na siebie wyrok...