Prawdziwa historia o kłótni o rocznicę związku i niespodziewanych zaręczynach

Z życia wzięte - zakochana para fot. Fotolia
Dla każdej kobiety takie gesty jak romantyczna rocznicowa kolacja są ważne. Czemu faceci tego nie rozumieją?
/ 01.08.2016 06:40
Z życia wzięte - zakochana para fot. Fotolia

Bałwan! Idiota! – miotałam się po pokoju. – Jak mógł mi to zrobić? – ze złością rzuciłam poduszką, trafiając tuż obok leżącego na kanapie kota.
Ignacy podniósł się leniwie i spojrzał na mnie nieco urażony. Jego zielone, zmrużone oczy zdawały się mówić: „Zamiast świrować, lepiej daj mi coś do jedzenia”.
– Spotykamy się prawie od roku, a on jak gdyby nigdy nic oznajmia mi, że musi wyjechać. Rozumiesz? Wyjechać! – rzuciłam do kota, on zeskoczył z kanapy i wymaszerował z pokoju.
– No i dokąd idziesz, paskudo, gdy do ciebie mówię?! – krzyknęłam.
Nie wrócił. Za to z kuchni dotarło do mnie ciche miauknięcie. No tak. Dawno już minęła pora karmienia, a Ignacy potrafił upominać się o swoje. W przeciwieństwie do mnie.
Za tydzień nasza rocznica, a on sobie wyjeżdża! – mrucząc pod nosem, poszłam za kotem.

Otworzyłam szarpnięciem lodówkę. Przebiegłam wzrokiem półki. Ze zdenerwowania zapomniałam zrobić zakupy. Oprócz puszek z kocią karmą w lodówce było tylko światło.
Westchnęłam ciężko.
– Wszystko przez niego! – warknęłam do pustej lodówki.
Kot otarł się o moją łydkę. Spojrzałam w dół. Mina Ignacego mówiła wyraźnie: „Mam gdzieś Wiktora i jego wyjazd. Interesuje mnie wyłącznie puszka. Ta, która stoi na drugiej półce od góry. O tak… Ta z wątróbką”.
Dlaczego dopiero teraz odkryłam, że koty to takie egoistyczne istoty? Gdybym miała psa, na pewno nie interesowałoby go teraz wyłącznie żarcie! Psy są ponoć wierniejszymi przyjaciółmi… Sięgnęłam po puszkę.

Ignacy zamruczał, widząc, jak nakładam karmę do miseczki.
– To miała być nasza pierwsza rocznica, a on sobie jedzie… – mamrotałam nad łepkiem jedzącego kota. – Rozumiesz to? Gdybyś ty miał kocicę i mógł z nią spędzić ważny dla was dzień, to też byś zniknął?
Ignacy, pochłonięty wylizywaniem miski, nie zadał sobie nawet trudu, by unieść głowę i na mnie spojrzeć.
„Naprawdę trzeba było sobie psa przygarnąć, a nie kota” – westchnęłam ciężko. Pustą puszkę wyrzuciłam do kosza. Gdyby tak samo łatwo dało się pozbyć rozdrażnienia, które męczyło mnie od kilku dni…

Jakoś mnie nie przekonał tą gadką o pieniądzach

Wiktor. Tradycjonalista. Utalentowany grafik komputerowy, z którym spotykałam się od ponad jedenastu miesięcy… Wydawało mi się, że trafiłam na swoją drugą połówkę. On zdawał się myśleć podobnie. A teraz…
Wyjazd był służbowy: Wiktor oddawał jeden ze swoich projektów klientowi z Niemiec. Dobrze płatny projekt – jak podkreślił w naszej rozmowie.
– To pieniądze są ważniejsze ode mnie? – spytałam, bawiąc się łyżeczką.
Musiałam coś zrobić z rękami.
– Nie to miałem na myśli – odparł spokojnie mój ukochany.
– A co miałeś? – spojrzałam na niego wyczekująco, choć nie liczyłam na to, że cokolwiek mi wytłumaczy.
Sama nie wiem, na co liczyłam. Że się opamięta? Przestraszy? „Uważaj – mówiło moje ciało. – Jedno niewłaściwe słowo… i poleci lawina, która przygniecie nas swoim ciężarem i chłodem”.

Tymczasem on popatrzył na mnie spokojnie. Jakby nie wiedział, że balansuje na cienkiej linie.
– Owszem, Marzenko – uśmiechnął się łagodnie. – Pieniądze są ważne. Dzięki nim możemy wyjechać gdzieś razem, pójść na koncert, zatankować auto i tak dalej. Przecież wiesz, że ty jesteś dla mnie ważniejsza.
Prychnęłam. Jakoś mnie nie przekonał. Czułam, że przesadzam, ale byłam zbyt rozżalona, zbyt rozczarowana, by myśleć chłodno i rozsądnie. Zresztą w pewnych sprawach nie da się działać na zimno, bez emocji. No bo ja tu obmyślam, jak moglibyśmy spędzić ten szczególny dzień, a on chce sobie wyjechać!
– To wartościowy klient, ale wymagający. Współpraca z nim dobrze rokuje na przyszłość. Naszą przyszłość – przypomniał mi Wiktor.
– Jasne… – mruknęłam, odsuwając talerzyk z szarlotką, którą zamówiłam. – Po prostu to… nasza rocznica!

Wiktor westchnął ciężko. Potarł dłonią podbródek.
– Marzenko, to przecież taki sam dzień jak każdy inny. Rozmawialiśmy już o tym. Uczuć nie okazuje się tylko z powodu jakiejś okazji, ale codziennie. Chyba że bardziej zależy ci na gestach niż na rzeczywistym…
– Wiem, wiem – przerwałam mu.
– Nie powtarzaj się, dobra?
– Skoro wiesz, to o co chodzi? – był autentycznie zdziwiony.
– Bo nic dla ciebie nie znaczę – powiedziałam ze smutkiem. – Nie chodzi o sam dzień, ale o to, że olewasz coś, co jest dla mnie ważne. To jakbyś olewał mnie – wstałam od stolika.
Wiktor złapał mnie za rękę.
– Usiądź, proszę.
– Po co? – warknęłam.
Złość i rozżalenie wygrały. Czasem gesty się liczą. Przynajmniej dla mnie. Skoro tego nie rozumiał… Poczułam, że jeszcze chwila, a się rozpłaczę. Prędko złapałam torebkę.
– To sobie jedź – zamrugałam, powstrzymując łzy. – Jedź sobie do tego klienta! A może to nie klient, tylko klientka, co? – zadrwiłam i nagle sama się przestraszyłam własnego oskarżenia podyktowanego gniewem.
Bo może faktycznie to jakaś klientka? Taka, która zrobi wszystko, aby Wiktor… Nie, to bez sensu. Taka podejrzliwość jest chora. A może nie jest? Wiktor był przystojnym facetem. Do tego inteligentnym, zdolnym, z perspektywami. Może kręci się koło niego jakaś? A on daje jej nadzieję…
Bzdura, Wiktor nigdy by tak nie postąpił. Miał swoje zasady.
A jeśli je złamał?
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę szatni. Narzuciłam w pośpiechu kurtkę i wybiegłam z kawiarni. Wiktor nie próbował mnie zatrzymać. Może nie chciał robić scen. A może mu nie zależało? Jak na rocznicy…

Tak właśnie wyglądało nasze ostatnie spotkanie. A teraz siedziałam w kuchni i gadałam do kota, który miał w nosie moje wywody.
Opróżniłam już pół butelki wina, które kupiłam z myślą o naszej rocznicy. Miało być dodatkiem do kolacji. Skoro jednak nie będzie kolacji, to mogę je wypić wcześniej.
– I sam widzisz… – spojrzałam na Ignacego. – Nie ma miłości, nie ma rocznicy, a Wiktor pewnie znalazł sobie inną. A jak nie, to znajdzie, bo po co mu taka obrażalska jędza?

No i upiłam się na smutno do lustra. Co za koszmar!

Co jakiś czas sprawdzałam komórkę, ale ta uparcie milczała. Od chwili kiedy wykrzyczałam Wiktorowi, że ma sobie jechać, nie odezwał się do mnie ani słowem. A przecież powinien był od razu ratować sytuację…
– Mógłby przynajmniej SMS-a wysłać – czknęłam głośno – ale oczywiście nie wyśle. Bo po co? – marudziłam, gładząc Ignacego.
Kot zamruczał, przeciągając się.
– Nigdy nie dzwonicie, myślicie tylko o sobie – poskarżyłam się.
Ignacy prychnął.
A ja, jak ostatnia idiotka, myślałam, że go znam. Że się kochamy… – otarłam łzę spływającą po policzku.
Popatrzyłam ponuro na butelkę.
– Tylko tobie można wierzyć. Tylko ty nie kłamiesz – zagadałam do flaszki, nalewając sobie kolejny kieliszek.
Wypiłam go duszkiem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Obudził mnie potworny ból głowy i depczący mi po brzuchu kot. Zmusiłam się do otworzenia zapuchniętych oczu. No tak… zapomniałam wczoraj wieczorem zmyć makijaż.
Ignacy dalej udeptywał mój brzuch i patrzył na mnie z wyrzutem. Wiadomo, czego chciał: żarcia. Miauknął rozdzierająco. Od tego miauknięcia w głowie mi zapiszczało.
– Zamknij się – syknęłam.
Z trudem zwlokłam się z łóżka i spojrzałam na opróżnioną butelkę. Nic dziwnego, że tak się czułam, skoro wytrąbiłam całe wino!
Nałożyłam kotu jedzenie i czym prędzej pognałam do łazienki. Rybi zapach karmy sprawił, że żołądek niemal podszedł mi do gardła. Ochlapałam twarz zimną wodą, biorąc kilka głębokich oddechów.
– No to śniadanie mam z głowy – mruknęłam niedługo potem, kiedy już udało mi się zapanować nad mdłościami. – Spojrzałam na zawieszony w kuchni kalendarz. – Uff, dziś wolne.
Zaparzyłam kawę, doprowadziłam się do porządku i… znów poszłam spać.
Dokuczała mi boląca głowa, cała byłam rozbita. Nie dość, że upiłam się do lustra na smutno, to jeszcze zafundowałam sobie kaca giganta!

Następny tydzień był koszmarny. Wiktor się nie odzywał. Nie dzwonił, nie pisał SMS-ów, zupełnie jakby nagle zniknął z powierzchni ziemi. Ja też nie zamierzałam zrobić pierwszego kroku. Uznałam, że to on powinien. Jako facet i jako ten, który zepsuł mi całą radość z rocznicy.
Swoje obowiązki w pracy wykonywałam automatycznie. Drażniły mnie rozmawiające koleżanki, petenci, przełożona. No, dosłownie wszystko.
– Wybieracie się z Wiktorem gdzieś w ten weekend? – spytała Jolka.
Też miała o co spytać!
Podobno na rynku został otwarty nowy klub. Jolka i jej facet wybierali się
posłuchać zespołów bluesowych.
– To jak, idziecie z nami? – dopytywała niecierpliwie koleżanka.
– Nie – burknęłam mało uprzejmie.
– Pokłóciłaś się z nim czy co, że taka dziwna jesteś? – skrzywiła się.
– Moja sprawa – odwróciłam się plecami, ale zrobiło mi się głupio.
Próbowała być miła. Jeszcze tego brakowało, żebym przez Wiktora pokłóciła się z koleżanką z pracy!
– Głowa mnie boli, zmęczona jestem. Przepraszam – wymamrotałam.
Jolka pokiwała ze zrozumieniem głową i o nic już nie pytała. Zrozumiała, że poruszyła drażliwy temat.

W piątek nie wytrzymałam. Wiktor wciąż nie dawał znaku życia. Jakby zupełnie o mnie zapomniał. W głębi duszy miałam nadzieję, że jest inaczej. W końcu znałam go na tyle, aby wiedzieć, że najpierw załatwi swoje sprawy zawodowe, a potem dopiero zajmie się życiem prywatnym. Tylko dlaczego sprawy prywatne były zawsze na drugim miejscu? Niemniej złamałam się i zadzwoniłam pierwsza.
– Tak? – usłyszałam w słuchawce jego ciepły, niski głos.
Ani śladu smutku czy żalu!
Szybko się rozłączyłam. Więc to tak! Ja tu się zadręczam, a po nim spłynęło wszystko jak po kaczce… Najpierw zaklęłam, potem się rozpłakałam. Wtuliłam się w kołdrę i tak zasnęłam, zmęczona łzami, pretensjami i żalem.

Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy złościć

Kiedy wstałam, spojrzałam z przerażeniem w lustro. Znów zapomniałam o zmyciu makijażu. Każdy włos sterczał w inną stronę, tusz pod oczami się rozmazał, upodobnił mnie do pandy.
Na dokładkę ktoś natarczywie dzwonił do drzwi.
– Co za sadysta budzi ludzi o dwunastej w sobotę… – warknęłam, narzucając na siebie szlafrok.
Odgarniając włosy z oczu, szarpnęłam za drzwi z zamiarem solidnego ochrzanienia kogoś, kto tak uparcie naciskał dzwonek, nie dając mi spać.
– Co jest, do… – zaczęłam i natychmiast urwałam, bo przede mną stał Wiktor z bukietem róż w ręce.
– Chyba jednak nie masz szczególnej ochoty na obchodzenie naszej rocznicy? – spytał z lekką ironią.
– Nie odzywałeś się przez tydzień – burknęłam, próbując zebrać myśli.

Nie wiedziałam, czy się ucieszyć, że przyszedł, rozpłakać, czy zezłościć, że widzi mnie w takim stanie. W wersji „panda” jeszcze nie miał okazji mnie oglądać. Zawsze o siebie dbałam.
– Mówiłem ci, że muszę wyjechać – odparł spokojnie, patrząc na mnie z rozbawieniem. – A tak swoją drogą, wracasz z sabatu czy się dopiero na niego wybierasz? – zażartował.
– Wejdź – mruknęłam, wpuszczając go do środka.
– To dla ciebie, kochanie – podał mi trzymane w rękach róże.
Wtuliłam w nie twarz, żeby się choć trochę zasłonić. Ale w końcu wyjął mi bukiet z rąk i odłożył na półkę.
– Moja mała wiedźmo… – zamruczał, przytulając mnie do siebie.
Boże, jak bardzo brakowało mi tego silnego uścisku ramion! Wtuliłam się w Wiktora całym swoim ciałem.
– Mam pewną propozycję – szepnął – ale najpierw muszę wiedzieć, czy wciąż mnie kochasz – musnął ustami płatek mojego ucha.
Nie powinien robić teraz takich rzeczy. Myślenie mi się wyłączało.
– A jak ci się wydaję? – szepnęłam.
Puścił mnie i… znienacka ukląkł przede mną.
– Sądzę, że tak – uśmiechnął się szeroko. – Mam nadzieję, że się nie mylę, i… – sięgnął do kieszeni – zgodzisz się zostać moją żoną? – spytał niepewnie.

Zatkało mnie. Tego się nie spodziewałam! Otworzyłam usta, a potem zamknęłam je, patrząc na mojego ukochanego z niedowierzaniem. Zerknęłam na pudełko z pierścionkiem. Przez ostatni tydzień myślałam, że to koniec naszego związku, a tymczasem… Życie bywa nieprzewidywalne.
– Obiecuję, że możesz za rok lecieć na ten swój sabat, ale teraz…
– Nie umrzesz śmiercią naturalną – przerwałam mu, kręcąc głową.
– Groźby karalne w trakcie oświadczyn? Tego jeszcze nie było.
– Będę cię dręczyła do końca twoich dni – obiecałam, ocierając oczy, w których nagle zebrały się łzy.
Wstał i znowu mnie przytulił.
– Jak rozumiem, zgadzasz się?
– Zgadnij! – zachichotałam.

Więcej prawdziwych historii:

Moja zaborczość zniszczyła nasz związek
Spotkanie z przeszłością
Bo miłość zaczyna się... po rozwodzie!

Redakcja poleca

REKLAMA