Obniżanie pensji przez pracodawców już jest rzeczywistością. Ja dostałam taką propozycję (a tak naprawdę informację) kilka tygodni temu. Od czerwca do lutego następnego roku mam obniżoną pensję o 20%. Niby w ramach tego mam też zmniejszony o 20% wymiar czasu pracy, ale wiemy, że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, bo pracy nie mam teraz przecież mniej. Szef oczywiście nie przyjmuje tego do wiadomości.
Dlaczego mówię, że wszystko tak naprawdę odbyło się bez mojej zgody, bo niepodpisanie aneksu skutkowało rozwiązaniem umowy ze skutkiem natychmiastowym. Więc przepraszam, ale jak inaczej można to nazwać? Robi się to pod pretekstem ratowania miejsc pracy, ale tak naprawdę to ratunek dla przedsiębiorców. Wszyscy żerują na naszym braku innych możliwości, bo gdzie teraz pójdziemy, jak wszędzie słyszy się tylko o zwolnieniach. Nieźle to sobie wymyślili, trzeba im przyznać. Tylko czemu do jasnej chole.. znów my musimy za to płacić?
Nikt mnie nie zapytał, jak wygląda moja sytuacja finansowa i jak to wpłynie na moje życie, a wpłynie bardzo. Jestem pracownikiem umysłowym, a dokładniej kadrowym - teraz mówi się na to modnie HR, więc nie zarabiam kokosów. Mój mąż jeździ tirem i teraz ma znacznie mniej pracy, nie zarabia jak zwykle. Mamy kredyt na mieszkanie i samochód. Nic specjalnego 53 metry, ale bardzo długo nie było nas stać na własny kąt, więc dla nas to spełnienie marzeń. Auto to 12-letnia skoda, ale nie mogliśmy kupić jej za gotówkę. Do tego dwoje dzieci - Lenka ma 3 lata, a Franek 6 lat. Więc same rozumiecie. Nigdy się u nas nie przelewało, ale też nie klepaliśmy biedy. Teraz niestety sytuacja jest ciężka. Bo nasze koszty utrzymania nadal są takie same. Tylko my mamy coraz mniej pieniędzy. Bo elektrownia nie zmniejszy mi rachunku za prąd dlatego, że mam niższą pensję, a pan w warzywniaku nie zmniejszy mi ceny o 1/5, bo o tyle mniej płaci mi mój szef. Czy ktoś bierze to pod uwagę? Nie, bo po co. Tak jest wszystkim wygodnie. Ratujmy gospodarkę, ale czemu to się odbywa moimi rękoma?
Jak ja mam teraz żyć?
Dla mnie każde 50 zł to ogromna suma i zastanawiam się 2 razy, zanim na coś ją wydam. Zawsze starałam się dobrze gospodarować domowym budżetem, ale teraz na wszystko mi brakuje. Syn ma za małe sandały, ale nie mam za co kupić mu nowych. I tak jemy najtańsze rzeczy, ale to cały czas za mało. W zeszłym tygodniu byłam w sklepie z dziećmi, chciały zjeść czereśnie, ale kosztują 15 zł i nie stać mnie na taki wydatek.
Ja rozumiem, gdyby ta obniżka być może pomoże uratować firmę, w której pracuję, ale czy ktoś chociaż przez sekundę pomyślał, jak wygląda nasza sytuacja. Przysięgam, że szczerze w to wątpię. Państwo cały czas rozdaje jakieś dodatkowe świadczenia, ale co z tego, skoro wszystko jest coraz droższe. Kiedyś, jak szłam do sklepu i wydałam 100 zł to miałam pełen koszyk jedzenia, a teraz to raptem kilka rzeczy.
Niby nie powinnam narzekać, bo mam pracę, a wiele osób ją przecież straciło, ale to i tak jest nieludzkie. Mój szef doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zrezygnuję, bo teraz szukanie nowego miejsca zatrudnienia byłoby głupotą, więc to wykorzystuje. I koło się zamyka. Oni doskonale wiedzą, że mogą tak robić, bo ludzie najzwyczajniej nie mają innego wyjścia. Więc muszę się pogodzić ze swoją sytuacją, zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać, ale nie będzie to łatwe. Jestem wściekła i nie mogą tego zrozumieć. Traktują nas jak wyrobników, którzy nie mają nic do powiedzenia.
Więcej historii czytelniczek:
„Mąż mnie zostawił, bo nie mogłam zajść w ciążę przez chorobę. Odszedł do ciężarnej kochanki” - historia Hanny
„500+, 300+, bony turystyczne, 13. emerytura i co jeszcze??? Jak można twierdzić, że takie rozdawnictwo jest ok?”
„Zostałam sama z dwójką dzieci. Mój były mąż korzysta z życia, a ja nie mam, kiedy się w tyłek podrapać”