Tamtego dnia wyszłam z pracy wyczerpana przeprowadzaniem prezentacji. Poszło mi dobrze, więc byłam szczęśliwa, ale oprócz satysfakcji czułam też ogromne zmęczenie, a przede wszystkim niemal wilczy głód. Przez cały dzień nic nie jadłam. Rano z nerwów nie byłam w stanie nic przełknąć, a potem w pracy piłam tylko kolejne kawy, więc o siedemnastej mój pusty żołądek rozpaczliwie bulgotał. Stanęłam na chodniku niezdecydowana, czy wejść do marketu i kupić coś na szybki obiad, czy raczej skierować swoje kroki do znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy fast foodu. Rozsądniej byłoby wybrać sklep spożywczy, ale burczenie w brzuchu kazało mi zapomnieć o zdrowym odżywianiu. Uspokoję ssanie w żołądku czymś tłustym, słonym, szkodliwym i pysznym.
Raz na jakiś czas można. A co!
Zamówiłam panierowane skrzydełka, frytki i colę, usiadłam przy stoliku i zaczęłam się delektować żarciem, gdy usłyszałam znajomy głos:
– Mogę się dosiąść? Franek.
Mój były. Rozpoznał mnie dopiero, gdy odwróciłam głowę w jego stronę.
– O, Lidka, to ty! – ucieszył się i przysiadł, nie czekając na pozwolenie.
Dziwne, zważywszy, że rzuciłam go za zdradę i nazwałam na pożegnanie „rozwiązłym gnojkiem”. Powinien raczej mnie unikać, a uśmiechał się serdecznie, jakby naprawdę ucieszyło go nasze spotkanie. Kiedyś dałabym się zabić za ten jego uśmiech. Teraz wydał mi się bardziej bezwstydny niż uroczy. Co znaczy, że naprawdę wyleczyłam się z niego... Dwa lata wcześniej złamał mi serce i choć obecnie byłam w nowym związku, to zdarzało mi się wspominać Franka z mieszaniną żalu i tęsknoty.
– Co u ciebie? Chyba świetnie, bo ślicznie wyglądasz! – skomplementował mnie.
– Dzięki – mruknęłam i zaczęłam jeść szybciej, bo uznałam, że lepiej nie siedzieć zbyt długo w towarzystwie podrywacza, z którym kiedyś wiele mnie łączyło.
To jak kuszenie losu… Zjadłam błyskawicznie, niemal nie czując smaku.
– Naprawdę musisz już lecieć? – zmartwił się. – Może umówimy się kiedyś na kawę? Tylko kawę, bez obaw – uśmiechnął się i wbił we mnie szafirowe, hipnotyzujące spojrzenie. – Dasz mi swój numer? Proszę, bardzo ładnie, pleeease… – zamrugał zabawnie powiekami, co wcale nie osłabiło zniewalającego efektu.
Powinnam odmówić i po prostu odejść, ale zawsze byłam nieasertywna, zwłaszcza wobec Franciszka.
– No dobrze, ale uprzedzam, że jestem bardzo zajęta i mogę nie mieć czasu…
– Poczekam, aż znajdziesz chwilę. Na ciebie mogę czekać całe życie – zażartował.
Wiedziałam, że to tylko takie gadanie, bajer, który nic nie kosztuje, ale i tak poczułam słodko-bolesny ucisk w sercu. Nie, cholera, jednak jeszcze się z niego nie wyleczyłam! Przez moment chciałam podać mu fałszywy numer, ale zrobiłoby się mocno niezręcznie, gdyby od razu puścił mi sygnał. Może wcale nie zadzwoni? A jeśli nawet, to będę go konsekwentnie spławiać, pocieszałam się w myślach, dyktując mu numer mojej komórki. Chciałam pożegnać go uściskiem dłoni, ale Franek nachylił się i pocałował mnie w policzek. Jego zapach i dotyk jego skóry sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Szlag!
Moje ciało było przeciwko mnie!
No ale oprócz ciała miałam też rozum, który ostrzegał, żeby trzymać się od tego psa na baby jak najdalej. Na początku okazało się to wyjątkowo łatwe: minęły trzy tygodnie od naszego przypadkowego spotkania, a Franek się nie odezwał. Z jednej strony mi ulżyło, ale z drugiej byłam też odrobinę rozczarowana, nawet w pewnym sensie upokorzona. Najwyraźniej poprosił o mój numer tylko po to, by się upewnić, że wciąż jestem nim zainteresowana. Od początku nie miał zamiaru zadzwonić czy napisać, a ja głupia czekałam na jego telefon z obawą i nutką nadziei. Ależ ze mnie żałosna frajerka… I kiedy już zaczęłam zapominać o całej sprawie, Franciszek się odezwał. Cały on!
Ani słowem nie zająknął się na temat tego, czemu aż miesiąc zajęło mu wybranie mojego numeru, tylko jak gdyby nigdy nic zaproponował wyjście wieczorem do pubu. Byłam pod wrażeniem jego bezczelności. Naprawdę. Niemniej odmówiłabym bez chwili wahania, gdyby nie to, że godzinę wcześniej pokłóciłam się z Grześkiem, moim chłopakiem. Strasznie się pożarliśmy. Poszło o jego znajomą. Ja uważałam, że laska próbuje go podrywać. On twierdził, że jestem niepoważna, bo Zuzie wcale nie chodzi o „takie rzeczy”. Zarzuciłam mu, że tylko udaje głupiego, a tak naprawdę pochlebia mu zainteresowanie tej całej Zuzy. W rewanżu wytknął mi, że jestem zazdrosna, bo mam kompleksy. Obraziliśmy się na siebie, a ja, nim zdążyłam ochłonąć, umówiłam się z moim byłym.
Chciałam odegrać się na Grześku. Zazdrosna? Zakompleksiona? No nie! Przy okazji chciałam utrzeć nosa Frankowi. Na bank uważał, że polecę do niego, gdy tylko kiwnie palcem. To się zdziwi, jak dostanie kosza, myślałam z mściwą radością.
No i się porobiło…
Kiedy siedziałam naprzeciwko Franka i patrzyłam mu w oczy, wszelkie myśli o daniu mu nauczki wietrzały mi z głowy jak kamfora. Najpierw trochę flirtowaliśmy, popijając drinki, a później, kiedy byłam już lekko wstawiona, zaczęłam mu się zwierzać z problemów z Grześkiem. Słusznie mówią, że alkohol to twój wróg. Wyrzuciłam z siebie wszystko, co mi leżało na sercu i wątrobie, a Franek, ten drań, zachował się dokładnie tak, jak trzeba: słuchał, okazywał współczucie i zrozumienie, pocieszał…
– Ten twój facet to baran. Nie docenia, jaki skarb mu się trafił. Powinien każdego dnia o ciebie zabiegać, traktować cię jak księżniczkę, a nie rozglądać się na boki.
Kiedy to mówił, musiałam być już mocno pijana i otumaniona, bo nie docierało do mnie, jak absurdalnie brzmią te słowa w ustach faceta, który sam mnie zdradzał i nie doceniał. Przyganiał kocioł garnkowi. Kiedy Franek zaczął mnie głaskać po włosach, jeszcze wmawiałam sobie, że to tylko przyjacielska czułość. Ale potem zaczęliśmy się całować, zrobiło się namiętnie i było pozamiatane. Mogłam już myśleć tylko jednym. Kiedy jechaliśmy taksówką do jego mieszkania, miałam krótki moment zawahania.
„Co ty robisz, kretynko?! Nie waż się!” – krzyczałam do siebie daremnie.
Franek nachylił się i zaczął całować moją szyję, a ja zapomniałam o bożym świecie, rozsądku, konsekwencjach. Ledwie zamknęły się za nami drzwi jego kawalerki, dosłownie rzuciliśmy się na siebie. Pospiesznie zdzieraliśmy z siebie ubrania, niecierpliwi i napaleni, jakbyśmy mieli po szesnaście lat. Zawsze tak na mnie działał. Jak dragi na narkomana. Wiesz, że ci szkodzą, że wskazana jest całkowita abstynencja, a jednak nie potrafisz się oprzeć. Straciłam głowę do tego stopnia, że nie zatrzymałam się nawet wtedy, kiedy okazało się, że Franek nie ma prezerwatywy. Obiecał, że będzie uważał, i to mi wystarczyło. Idiotka! Kiedy było już po wszystkim, momentalnie otrzeźwiałam i dotarło do mnie, co zrobiłam. Byłam wściekła na Franka, ale jeszcze bardziej na siebie. Po powrocie do domu wzięłam długi prysznic, ale chociaż zmyłam z siebie zapach kochanka, to nie udało mi się zmyć poczucia winy i wstydu, które oblepiały mnie od środka jak wstrętny brud.
Postanowiłam, że nie przyznam się do zdrady
A potem spróbuję zapomnieć o całej sprawie. Nie przyszło mi do głowy, że może powinnam wziąć tabletkę „po”, ale po pierwsze, nie miałam recepty – bo przecież nie zakładałam, że będę uprawiała seks na boku bez zabezpieczenia! – a po drugie, bardziej skupiałam się na konsekwencjach moralnych niż biologicznych. Nie miałam złudzeń, że Franek jeszcze się do mnie odezwie – w końcu dostał już to, czego chciał – ale na wszelki wypadek zmieniłam numer telefonu. Wyrzuty sumienia powodowały, że byłam bardzo miła dla Grześka, dzięki czemu układało się między nami lepiej. Długo to nie trwało. Gdy zorientowałam się, że spóźnia mi się okres, od razu pognałam po test ciążowy. Boże, tylko nie to, modliłam się w myślach. Nie chcę być w ciąży z tym palantem. Wiem, to moja wina, ale… co to biedne dziecko zawiniło? Nie rób mu tego, Panie Boże, nie obarczaj takim ojcem.
Moje błaganie zostało wysłuchane. Wynik okazał się negatywny. Byłam taka szczęśliwa, że z emocji zapomniałam wyrzucić test do kosza. No i parę godzin później znalazł go na podłodze łazienki Grzesiek. Jasne, mogłam kłamać, dalej udawać, wcisnąć mu tekst o tym, że żadne środki antykoncepcyjne nie dają stu procent pewności, ale… nagle dotarło do mnie, że nie chcę, nie potrafię tak dalej. Od ciągłego bycia miłą, od ciągłego gryzienia się w język niedobrze mi się robiło.
Nie byłam sobą. Nie tak powinien wyglądać związek. Wyznałam więc całą prawdę i… usłyszałam, że to koniec. Nie błagałam o wybaczenie i drugą szansę. Czemu? Zdrada to nic dobrego, ale o czymś świadczy. Szczęśliwi, kochający się ludzie nie zdradzają się nawzajem, nie oszukują się i nie udają przed sobą. Więc choć nie lubię Franka, jestem mu wdzięczna.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”