Tego dnia wróciłem do domu i przebrałem się w swój ulubiony powycierany t-shirt pochodzący jeszcze z czasów studenckich. Nie, chyba jednak kupiłem go jeszcze, gdy chodziłem do liceum, trochę brzdąkałem na gitarze i namiętnie chodziłem z paczką na koncerty.
Teraz jestem zupełnie innym gościem. Całkiem poważnym i poukładanym. Do pracy wskakuję w koszulę i elegancki garnitur. W końcu stanowisko menadżerskie w dużej firmie finansowej zobowiązuje. Przynajmniej u nas w biurze, gdzie jest wewnętrzny dress code, jak to zawsze mawia nasza dyrektorka podczas oficjalnych zebrań.
Nalałem sobie szklankę zimnego soku prosto z lodówki i wstawiłem pizzę w mikrofalówce. Tak, przyszedłem z randki w restauracji i muszę ratować się odgrzewanym fast foodem. Ale co zrobię, że moja towarzyszka całkiem odebrała mi apetyt i oddałem niemal nieruszony talerz?
Nie miałem szczęścia do kobiet
O co chodzi z tymi moimi randkami w ciemno? Od dłuższego czasu umawiam się na nie z dziewczynami z neta. Byłem już na 50. Wiem, wiem, to takie oklepane. Ale gdzie niby gość po trzydziestce, taki jak ja, ma znaleźć tę swoją drugą połówkę? W robocie? Nie, dziękuję. Gdy patrzę na te nasze dziewczyny, od razu przychodzi mi do głowy jakiś amerykański serial o bogatej młodzieży.
Jasne, jest kilka fajnych, naprawdę wartościowych kobiet. No ale, one są już od dawna zajęte. A mężatki z dziećmi na pokładzie nie wchodzą w grę. Ja się nie piszę na rozbijanie rodzin. W końcu nie chodzi mi o szybki romans, ale prawdziwy związek oparty na miłości, przyjaźni i zaufaniu. Mówię nieco podniośle, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że już się wyszalałem i chciałbym się ustatkować.
Kumple już się ustatkowali
Kumple jeden po drugim zaczęli zakładać rodziny. Teraz wszyscy są sparowani, mają dzieci i niewiele czasu na sobotnie spotkania przy piwie, wyjście na miasto czy chociażby obejrzenie meczu w wolnej chwili.
– Sorry Kamil, ale sobota nie wchodzi w grę. Malwina właśnie ząbkuje i mam w domu urwanie głowy. A w niedzielę jesteśmy zaproszeni na obiad do teściów. Karolina nie da mi żyć, gdy nawalę – powiedział jakiś czas temu mój najlepszy kumpel, z którym dotychczas spędzałem wiele wolnego czasu.
– Pewnie, pewnie, doskonale cię rozumiem. Teraz masz swoje sprawy na głowie, a rodzina najważniejsza – mówiłem niby neutralnie, ale chyba tak jakoś bez przekonania, bo Bartek kontynuował:
– Wiesz, teraz może powiem jak twoja matka, ale musisz znaleźć sobie jakąś fajną dziewczynę. Najlepiej na stałe – puścił do mnie oko. – Z Karolą czasami się nie zgadzamy, ale fajnie, gdy ktoś po robocie czeka na człowieka w domu z ciepłym obiadkiem – dokończył i się pożegnał, spoglądając na wyświetlacz swojego telefonu.
„No tak, żona wzywa do domu” – pomyślałem.
Szukałem miłości w necie
I właśnie ta nasza rozmowa skłoniła mnie do poszukiwań. Ściągnąłem aplikację randkową i zacząłem korespondować z kobietami. Szalone dwudziestolatki odpadały. Niby tylko nieco ponad dekada różnicy, ale to pokolenie jest zupełnie inne i naprawdę ciężko mi się z nimi dogadać.
Doskonale znam to z pracy. Gdy słyszę rozmowę stażystek w biurowej kuchni czy na balkonie, gdzie zwykle wychodzimy w przerwie na fajkę lub po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza, czuję się jakby to były jakieś kosmitki.
Nie wiem, czy to kwestia różnicy wieku, czy ja tak trafiłem, ale mam wrażenie, że otaczają mnie wyłącznie puste lale. Tym dziewczynom w głowie jedynie zakupy, ciuchy, kosmetyki, nowe paznokcie, wyjazdy. Ja zupełnie nie mam do tego głowy.
Szybko przekonałem się, że ta aplikacja niewiele się różni. Tutaj także trafiłem na mnóstwo małolat, które same nie wiedzą, czego szukają. Oraz studentek. Te to już doskonale wiedzą, czego chcą, ale ja się na to nie piszę. Czy to ja jestem jakiś wymagający, czy naprawdę sensownych kobiet jest jak na lekarstwo?
W końcu, po przebrnięciu przez niemal setki nic nieznaczących rozmów, wysyłanych uśmieszków i sztampowych gadek, wybrałem trzy w miarę ogarnięte kandydatki, które wiedzą, czego chcą. A przynajmniej tak sądziłem. A potem kolejne i kolejne.
Każda randka była niewypałem
Pierwsza była Katarzyna. Całkiem fajnie mi się z nią pisało, a gdy zadzwoniłem zaskoczył mnie bardzo ciepły tembr głosu. No wiecie, taki niski, lekko schrypnięty i naprawdę seksowny. Na żywo jednak okazało się, że pozory często mylą. Owszem, Kaśka była bardzo ładna, inteligenta i potrafiła prowadzić rozmowę. Ale i szczera do bólu.
– Wiesz, ja w tym roku kończę trzydzieści sześć lat i mam już niewiele czasu, żeby ułożyć sobie życie – wypaliła, tuż po tym, gdy kelnerka przyjęła od nas zamówienie.
„Boże, mówi zupełnie jak moja matka” – od razu w mojej głowie pojawiła się ta myśl i zapaliła lampkę ostrzegawczą.
Tymczasem moja towarzyszka kontynuowała:
– Faceci mają inaczej, tak to natura urządziła. Wasz zegar biologiczny nie tyka, dlatego możecie pozwolić sobie na więcej luzu. Ja chcę zostać matką. Nawet ostatnio sprawdzałam badania, według których kobiety rodzące po trzydziestym piątym roku życia, mają mniej siły. Przez to cierpią dzieci. W końcu, kto chciałby mieć matkę, która nie będzie mieć energii, żeby biegać za maluchem po parku – gadała jak najęta i do tego zaczęła mi przytaczać jeszcze jakieś statystyki o prawdopodobieństwie chorób genetycznych u potomstwa matek rodzących w późnym wieku.
No nie, to jakaś desperatka. Wymęczyła mnie tymi swoimi opowieściami, a na koniec stwierdziła, że tylko zmarnowałem jej czas, skoro sam nie myślę o planowaniu przyszłości.
Pewnie, że myślę. A niby dlaczego założyłem ten profil w necie? Ale trudno, żebym na pierwszej randce z nieznajomą planował już imiona dla naszej córeczki i synka. Jakaś kolejność w końcu musi być zachowana, czyż nie?
Było coraz gorzej
Kolejna była Agata, moja równolatka. Ta słowem nie zająknęła się o natychmiastowym zakładaniu ze z mną rodziny. Ale widać, że to wymagająca kobieta. Szybko dowiedziałem się, że ona pochodzi z szanowanej rodziny. Jej ojciec jej prawnikiem, matka również.
– Za jakiś czas, to ja przejmę rodzinną kancelarię. Na razie zrobiłam aplikację i zdobywam doświadczenie – zakończyła swoja opowieść.
Przyznaję szczerze, że te jej rodzinne wywody porządnie mnie nastraszyły. Sam pochodzę z całkiem przeciętnego domu. Ojciec pracuje w drukarni, a matka jest pielęgniarką w małej przychodni na prowincji. Nie znam przodków do dziesiątego pokolenia wstecz i nie mam zamiaru wysłuchiwać utyskiwań przyszłych teściów, że ich córka popełnia mezalians.
Czułem złość
Beata była całkiem fajna. Nauczycielka przedszkola, zabawna, z kręconymi blond włosami i uroczymi dołeczkami w policzkach. Szybko jednak zauważyłem, że marzy się jej bogaty mąż. Umówiła się ze mną w drogiej restauracji i nawet nie zaproponowała, że zapłaci swoją połowę rachunku.
Ale nie to było najgorsze. W końcu jestem dżentelmenem i nie pozwoliłbym kobiecie płacić. Ale ona cały czas taksowała wzrokiem moje ubranie, buty, zegarek, smartfona. Wyraźnie nawiązywała do pracy i zarobków, chcąc się przekonać, do jakiej klasy należę.
I wszystkie randki w ciemno wyglądały podobnie. Nawet, gdy w sieci z kimś mi się super gadało, na miejscu okazywało się, że coś jest nie tak. W końcu odechciało mi się tych całych poszukiwań. Postanowiłem iść ostatni raz. A może zdarzy się jakiś cud?
Ostatnia kobieta była mężatką
Okazało się, że cudu jednak nie będzie. Magda wcale nie była po rozwodzie, jak wspominała.
– Na razie jeszcze mieszkam z mężem. Wiesz, to jest duży dom, ładnie go urządziłam i nie mogę odpuścić. A Tomek dostał go w darowiźnie przed naszym ślubem, więc nie należy do majątku wspólnego – tłumaczyła, ale nie chciało mi się słuchać.
Nie dość, że wcześniej mnie okłamała na temat tego, że jest wolna, to jeszcze nie widziała w tym niczego złego. Nie miałem najmniejszej ochoty na perturbacje z jej mężem, podziałem majątku i pomaganiem Madzi w oskubaniu tego gościa.
Nic więc dziwnego, że do domu wróciłem zniechęcony i do tego głodny, bo przez te opowieści Magdy o jej małżeństwie, kłótniach i sposobach na wydębienie wysokich alimentów w restauracji, zupełnie odechciało mi się jeść.
Poznałem sąsiadkę
I właśnie wtedy ktoś nieśmiało zapukał do moich drzwi. Niechętnie poczłapałem otworzyć i ujrzałem drobną dziewczynę z burzą rudych loków.
– Cześć. Jestem Marta, ale ty pewnie mnie nie kojarzysz. Sąsiadka z dołu – wskazała na schody. – W przyszły weekend organizuję na osiedlu zbiórkę na schronisko i chciałam spytać, czy masz ochotę dołączyć? – wyrecytowała jednym tchem.
Rzeczywiście, w tym bloku mieszkałem już od ponad roku, ale kojarzyłem tylko sąsiadów mieszkających obok mnie. Czasami spotykałem kogoś w windzie, ale nie zapamiętywałem twarzy. Zresztą, tutaj mieszkają młodzi ludzie, zaganiani. Studenci wynajmujący mieszkania, single. Każdy jest zajęty swoimi sprawami i nie wędruje do nikogo z domowym ciastem na przywitanie.
Marta jednak od razu zrobiła na mnie niesamowite wrażenie i postanowiłem wziąć udział w tym jej festynie. Chyba zaraziła mnie swoim optymizmem, bo tej dziewczynie uśmiech nie schodził z ust. Minęło jednak trochę czasu zanim zaprosiłem ją na prawdziwą randkę. Początkowo spotykaliśmy się w tym schronisku, gdzie była wolontariuszką.
Teraz już od roku jesteśmy razem i planujemy wspólną przyszłość. Marta jest po prostu cudowna. Ciepła, wesoła, pełna pozytywnej energii. Z nią mógłbym nawet konie kraść. I kto by się spodziewał, że tak długo szukałem miłości w sieci, a tak naprawdę miałem ją tuż obok siebie. A raczej piętro niżej.
Kamil, 32 lata
Czytaj także: „Wczasy na wsi miały mi osłodzić życie, ale poznałam skwaszonego gospodarza. Razem odkryliśmy nowe smaki lata”
„Facet zdradzał żonę ze swoją sekretarką, a ona mu współczuła. Musiałam nią wstrząsnąć, zanim odda mu dom i majątek”
„Uwierzyłem ciotce, że podzieli się ze mną spadkiem po babci. Nie mogę uwierzyć, że ta zołza nabiła mnie w butelkę”