– Kochanie, pośpiesz się, proszę, zaraz jedziemy do kościoła… – żona podała mi płaszcz, a ja spojrzałem na nią z czułością.
Sylwia była już gotowa do wyjścia, w nosidełku trzymała drugą istotę, za którą dałbym się pokroić, naszą córeczkę… To był wyjątkowy dzień, mieliśmy ochrzcić Julkę i spotkać się z całą rodziną. Kiedy przypomnę sobie, jak bardzo moi bliscy byli uprzedzeni do Sylwii, aż chce mi się śmiać. Choć i ja, przyznaję, nie od razu zauważyłem, jaki skarb mi się trafił…
Doskonale pamiętam dzień, w którym dostrzegłem jej istnienie. Właśnie dostałem awans na kierownika działu sprzedaży i po pracy miałem iść do pubu z kolegami, żeby oblać ten sukces. Kilka dziewczyn też zaprosiłem. Dwie z nich, Dagmara i Anka, już dawno zagięły na mnie parol.
– Może w końcu którąś bzykniesz! – zarechotał Arek.
– Wszystko możliwe, przygotowany jestem zawsze – odarłem i na dowód wyciągnąłem z szuflady paczkę prezerwatyw.
W tamtym momencie życia byłem pracoholikiem ze skłonnościami do innych „izmów”. Interesowało mnie tylko to, żeby wyrobić normy, a w ramach odstresowania napić się i dać uwieść jakiejś chętnej koleżance. Ktoś z boku pomyślałby, że kobiety pracujące w korporacjach są sztywne i oficjalne. Owszem, przy klientach i szefostwie takie były, ale po godzinach niektóre z nich zmieniały się w istne demonice. Wszyscy potrzebowaliśmy szybkiego relaksu, a seks bez zobowiązań to oprócz alkoholu najstarszy i najszybszy sposób.
Postanowiłem ustawić ją do pionu
– Stary, daj kilka – Arek wyciągnął rękę.
Zaczęliśmy się zgrywać i przepychać między sobą. Paczka z prezerwatywami wyleciała mi z dłoni i upadła wprost pod nogi nowej sprzątaczki. Dziewczyna stała niezdecydowana. Podnieść czy zignorować, wyrzucić czy oddać? Wybawiłem ją od rozterki, podnosząc to, co zgubiłem.
– Bardzo przepraszamy, pani Krysiu, takie męskie żarty.
– Długo jeszcze te żarty potrwają? – sarknęła. – Chciałabym tu posprzątać. Jest już po siedemnastej – spojrzała wymownie i niecierpliwie na zegarek.
Byłem bliski powiedzenia jej czegoś przykrego. Dziewucha zachowywała się tak, jakby chciała nas wygonić z naszego własnego biura, jakbyśmy jej przeszkadzali. No, przepraszam, ale zachowajmy proporcje. To ona powinna poczekać, aż skończymy, a nie my się spieszyć, by mogła wjechać z mopem. „Niech czeka choćby do północy – myślałem – za to jej płacą”. Jeśli my damy ciała w robocie, ona swoją może stracić. Bo na co sprzątaczka w upadającej firmie? Już prędzej likwidator.
Właściwie byłem bardziej zaskoczony niż zły. Panna, już nie taka młodziutka, bo raczej po trzydziestce niż przed, przyszła do naszej firmy ledwie kilka dniu temu i wykonywała najczarniejszą robotę. Widać na inną nie miała szans. Tym bardziej powinna być grzeczna i niewidzialna, zamiast się stawiać. Przecież jak ktoś z nas, białych kołnierzyków, poskarży się na nią szefostwu, panna niebieski fartuszek może stracić zatrudnienie.
– Już idziemy. W pani ręce i… nie tylko, pani Krysieńko… – Arek uśmiechnął się kpiąco.
Spojrzałem na stanowisko jego pracy. Śmiecie i resztki jedzenia walały się wokół komputera. No cóż, ja zdecydowanie nie chciałbym tego sprzątać.
– To jedzenie może pan zabrać, ja tego nie ruszę – dziewczyna w mig odgadła, o czym myślał Arek. – I nie mam na imię Krysia ani Zosia. A teraz łaskawie proszę o opuszczenie pomieszczenia, żebym mogła w spokoju posprzątać ten syf.
Syf? Co za bezczelna dziewucha! Arek aż postawił oczy w słup. Na moment zabrakło mu języka w gębie. Postanowiłem, że sam ustawię pyskatą sprzątaczkę do pionu.
– Od tego tu jesteś, czyż nie? My się zajmujemy poważnymi sprawami, cyferkami, raportami, a tobie płacą za to, żebyś ogarniała bajzel, jaki po sobie zostawiamy. Prawda?
Spojrzałem jej wyzywająco w oczy. Wytrzymała moje spojrzenia. Bez łez, bez mrugania. A ja pierwszy raz tak na poważnie jej się przyjrzałem. Ciemne włosy splecione w warkocz, ciemnoniebieskie oczy, zgrabny nosek, pełne usta. Przesunąłem wzrok niżej. Biust skrywał luźny fartuch, ale moje fachowe oko pozytywnie oceniło jej kształty. Czarne leginsy, szczupłe, długie nogi. Nasza sprzątaczka była naprawdę niezła. Z takimi walorami mogłaby bez problemu pracować w… innej branży, na przykład tańcząc w nocnym klubie przy rurze, gdzie zarobiłaby dużo więcej niż tu. Może panna nie-pamiętam-imienia nie umiała tańczyć?
Zanim na dobre opuściliśmy pokój, zerknąłem jeszcze na plakietkę przypiętą do jej bluzki. Sylwia. Miała na imię Sylwia.
– Palant – mruknęła pod nosem, kiedy mijaliśmy się w drzwiach.
Czemu była dla niej taka wredna?
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że tak będzie wyglądała moja pierwsza rozmowa z przyszłą żoną, zabiłbym go śmiechem.
– Patrz, jaka krnąbrna! Z miotłą gania po biurze, a harda jak królewna – mruknął Arek.
Przyznałem mu rację, ale następnego dnia, gdy po suto zakrapianej imprezie stanąłem w drzwiach biura, zrobiło mi się wstyd. Wszędzie czyściutko. Ani śladu kurzu, okruchów czy papierów. Sylwia umyła wszystko, nawet kable od urządzeń były wytarte z kurzu. Szczerze mówiąc, nie mógłbym się na nią poskarżyć, bo swoją pracę wykonywała solidnie.
– I jak tam, było coś wczoraj z Dagą? – Arek szturchnął mnie łokciem.
– Było – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Może nawet będzie z tego coś więcej.
– Fiu, fiu… czyżby kroił się nowy romans?
Po ostatniej nocy faktycznie wydawało mi się, że między mną a Dagmarą coś się może wykluć. Pasowała do mnie. Ładna, zadbana, elokwentna. Nie wstydziłbym się jej przedstawić rodzinie. Od dawna pracowała jako asystentka prezesa, ale dopiero teraz zwróciłem na nią uwagę. Spojrzałem na ekran komputera. Daga przymocowała do niego samoprzylepną karteczkę z dwuznacznym napisem. Roześmiałem się. Miała fantazję dziewczyna.
Przez kolejnych kilka dni część uwagi skupiałem na rozwijaniu relacji z Dagmarą. A nuż okaże się kobietą, która zatrzyma mnie na dłużej? Może nie na zawsze, ale na tyle długo, bym pokazał ją rodzicom. Wszystko szło dobrze, aż do pewnego piątkowego popołudnia. Skończyłem już pracę i czekałem, aż Daga upora się ze swoimi obowiązkami, byśmy mogli wyjść razem.
– Ewidentnie robisz mi na złość – z korytarza dobiegł mnie głos Sylwii. – Okno było wczoraj umyte. Bawi cię to? Podobnie jak chowanie środków czystości z toalety?
– Zasrany kopciuszek się znalazł – Daga zaśmiała się drwiąco; nigdy nie słyszałem, żeby mówiła do kogoś takim tonem. – Masz sprzątać, to sprzątaj. Nie szczekaj.
– Jesteś chora. Zresztą wy wszystkie jesteście. Wielkie damy, a w pokojach i… nie tylko… taki burdel, że wstyd – wycedziła spokojnie Sylwia.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Miała dziewczyna charakterek, nie dawała sobą pomiatać, potrafiła dociąć. Wykonywała niewdzięczną pracę, ale dumy jej nie brakowało. Zacząłem się też zastanawiać nad tym, skąd się wzięła, co robiła przedtem, czemu skończyła jako sprzątaczka. Bo wysławiała się zaskakująco elokwentnie.
Wszedłem do pokoju. Wzburzona Daga przekładała papiery na biurku, a Sylwia zabierała się do mycia okna. Spojrzałem na zegarek. Było już dobrze po piątej, Sylwia znów będzie musiała zostać dłużej. Zerknąłem, jak staje na parapecie i otwiera górny lufcik. Mroźne powietrze wpadło do środka i dziewczyna zadrżała. Miała na sobie tylko cienki T-shirt.
– Przeziębisz się…
– Przecież mam ze sobą płaszcz – odparła Daga, z góry uznawszy, że moja uwaga odnosiła się do niej.
Sylwia najwyraźniej pomyślała tak samo, bo bez słowa zaczęła pucować okno. Poluzowałem krawat, zdjąłem marynarkę.
– Pomogę ci. Będzie szybciej. Powiedz mi, co mam robić.
Dagmara patrzyła na mnie w osłupieniu, Sylwia podejrzliwie. Sam nie byłem pewny, co ja właściwie wyprawiam. Co mnie napadło, by bawić w dobrego samarytanina? Z drugiej strony Daga przesadziła. Jeśli specjalnie ubrudziła okno… Głupia, szczeniacka złośliwość. I po co? Czym jej się Sylwia naraziła? Ciętym językiem? Klasą niepasującą do sprzątaczki? Bo nie pracą, którą wykonywała, jak należy. Odkąd zastąpiła swoją poprzedniczkę, w budynku niemal lśniło. Rano aż było miło wejść do biura, wszystko odświeżone, pokój wywietrzony, biurka i wykładziny czyściutkie. Dlaczego zatem Daga tak jej dokuczała?
Sylwia podała mi płyn do czyszczenia i zaczęliśmy pracę. Daga stała obok z założonymi rękami. Dosłownie. Kolejna rysa na jej pozornie idealnym wizerunku. Zyskałaby dużo więcej, gdyby powiedziała „sorry” i pomogła nam myć. Niemniej we dwoje migiem uporaliśmy się z oknem. Sylwia zeszła z wysokiego stołka i zebrała swoje rzeczy. Zapomniała o karcie, w której odznaczała posprzątane pomieszczenia. Zostawiła ją na parapecie.
Gdy się odezwała... wszystkich zatkało
– Poczekaj na mnie – rzuciłem do Dagi.
Złapałem kartę i poszedłem za Sylwią do malutkiego kantorka. Stała tyłem i… przebierała się. Nie wiem, czemu się nie wycofałem, czemu gapiłem się, jak zdejmuje leginsy i wkłada obcisłe jeansy. Rozpuszczone włosy falami spływały na ramiona. Była piękna. Zgrabna, smukła i piekielnie seksowna. Niemal zemdlałem, kiedy zdjęła bluzkę i zobaczyłem czarny, koronkowy stanik. Bezwiednie zrobiłem krok do przodu, a podłoga zaskrzypiała pod moimi butami.
Sylwia odwróciła się błyskawicznie.
– Podglądasz? – warknęła.
– Nie… nie zamierzałem… chciałem ci tylko to oddać – wydukałem – ale ty się przebierałaś, więc…
– Więc sobie popatrzyłeś. I co? Podobało się? – zapytała zaczepnie.
– Ćwiczysz? Masz boską figurę – wyrwało mi się zamiast przeprosin.
– To od tańca z mopem – skwitowała.
Mijając mnie, wyjęła mi z dłoni kartę i odeszła. A ja znowu stałem i gapiłem się na nią. Jak zaczarowany.
Dagmara robiła mi wyrzuty do końca dnia. Ponoć poniżyłem ją przy Sylwii, przy byle sprzątaczce, przy tej chamce i prostaczce. Im więcej mówiła, tym bardziej uświadamiałem sobie, że jednak nie jest kobietą dla mnie. Kiedy wieczorem spytała, czy może zostać na noc, odmówiłem. Nie byłem chętny. Przed oczami ciągle miałem Sylwię…
– Jesteś dziś jakiś dziwny – powiedziała Daga przy pożegnaniu.
– Za to ty zachowałaś się dziś jak gówniara – odgryzłem się.
– Znowu ci chodzi o tę Sylwię? Nie trawię dziewuchy!
– Ale czemu, nie rozumiem? – dociekałem.
– Bo jest pyskata i bezczelna. Taki nikt, a uważa się za Bóg wie kogo. Wiesz, co ona robi w przerwie? Czyta książki! – prychnęła z pogardą.
– A to zabronione dla sprzątaczek?
– Jakieś romansidło, rozumiem, ale ona czyta Twardocha i Tokarczuk. Przecież to absurdalne! Nie uwierzę, że coś z tego kapuje. Ona robi to na pokaz… I jeszcze te jej odzywki. Zachowuje się jak zdetronizowana księżniczka!
Jeszcze wtedy Daga nie wiedziała, jak blisko jest prawdy…
Parę dni później do prezesa przylecieli Szwedzi. Na korytarzach chodziły pogłoski, że chcą zainwestować w naszą firmę. Przydałoby się. Od rana wszyscy byliśmy w nerwach, bo od tego, czy Szwedzi zechcą podjąć współpracę, wiele zależało, również nasze premie, a może nawet dalsze losy spółki. Taki kontrakt to nie byle co. Jako kierownik sprzedaży miałem przedstawić Szwedom nasze wyniki z ostatnich miesięcy.
Wydawało nam się, że jesteśmy superprzygotowani do tej wizyty, ale nikt z nas nie przewidział jednego detalu. Szwedzi, jak większość Skandynawów, świetnie znają angielski, jednak ci konkretnie niechętnie rozmawiali po angielsku. Odnosiłem wręcz wrażenie, iż czują się urażeni tym, że w firmie, która chce z nimi współpracować, nie ma ani jednego pracownika, który znałby ich język. Może to był jakiś test z ich strony? Daga próbowała ratować sytuację, kłamiąc, że osoba odpowiedzialna za tłumaczenia w naszej firmie jest akurat na zwolnieniu lekarskim.
– Byłam, ale już jestem – zza pleców Dagi wyłoniła się Sylwia.
Stała w korytarzu i musiała nas słyszeć. Zdziwiłem się, bo prowadziliśmy rozmowę po angielsku, a ona… zrozumiała. Dzięki Bogu jeszcze nie zdążyła się przebrać w leginsy i bluzę. Miała na sobie czarne, obcisłe rurki i czarny podkoszulek. Odezwała się do naszych gości w ich ojczystym języku, a oni momentalnie się rozpromienili. Całą resztę zatkało. Wykazałem tyle refleksu, że złapałem z wieszaka marynarkę Dagi i podałem ją Sylwii. Jeśli ma rozmawiać ze Szwedami, to niech wygląda nieco bardziej oficjalnie.
– Pani Sylwio… – prezes zaczął i urwał, wyraźnie skonsternowany. Pewnie nie wiedział, czego się może spodziewać po naszej sprzątaczce w roli tłumaczki.
– Spokojnie, panie prezesie. Mam dyplom ze skandynawistyki. Posługuję się biegle szwedzkim, angielskim i norweskim. Damy radę.
Po tych słowach nie tylko Daga musiała zbierać szczękę z podłogi.
Byłam jak chomik w kołowrotku
Po uprzejmościach przeszliśmy do gabinetu prezesa i zaczęliśmy raportować Szwedom wyniki sprzedaży z ostatnich miesięcy.
Sylwia świetnie dawała sobie radę. Tłumaczyła rzeczy, o których nie powinna mieć nawet mglistego pojęcia. Tymczasem ona doskonale orientowała się we wszelkich tabelkach i statystykach. Mówiła spokojnym, opanowanym głosem. Bez wątpienia nie pierwszy raz pomagała w negocjacjach z obcokrajowcami.
Kiedy Szwedzi zdecydowali się na współpracę, prezes z radości wycałował ją po rękach.
– Pracowałaś w korpo – powiedziałem odkrywczo, kiedy było już po wszystkim.
– Tak, choć niechętnie do tego wracam – przyznała.
– To dlaczego teraz wyszłaś przed szereg? – wtrąciła Daga.
Chyba była niereformowalna, jeśli chodzi o niechęć do Sylwii. Powinna być jej wdzięczna, a nie się dąsać.
– Bo szef był pod ścianą, nie poradzilibyście sobie – skwitowała krótko Sylwia.
Wieść o wyczynie naszej sprzątaczki w błyskawicznym tempie rozniosła się po firmie. Byliśmy pewni, że teraz dziewczyna zacznie zadzierać nosa, bo prezes zaproponował jej dużo lepszą posadę. Tymczasem ona znowu wszystkich zaskoczyła. Równo tydzień po spotkaniu ze Szwedami złożyła wypowiedzenie.
– Uciekasz do lepszej firmy, co? – spytałem, kiedy pakowała swoje rzeczy.
– A ty co, śledzisz mnie? – burknęła.
W tej kwestii nic się nie zmieniło, nadal traktowała mnie chłodno.
– Żałuję – puściłem do niej oko. – Bylibyśmy świetnym zespołem.
– To nie dla mnie. Już nie. Ale wam życzę powodzenia.
– Dlaczego ktoś taki jak ty zdecydował się na sprzątanie? – dociekałem. – Skoro odchodzisz, zaspokój moją ciekawość. Oświeć mnie.
Posłała mi przeciągłe spojrzenie.
– Okej. Byłam taka jak ty: pieniądze, służbowe wyjazdy, alkohol i szybkie reakcje na stres, aż pewnego dnia uświadomiłam sobie, że moje życie to totalna pustka. Rodzice odeszli, zostałam sama, nie miałam własnej rodziny, bo przecież ważniejsza była kariera, byłam jak chomik biegający w kołowrotku…
Długo nie chcieli jej zaakceptować
Uniosłem niedowierzająco brwi.
– Rozumiem, wypalenie zawodowe… ale wybacz… sprzątaczka? Żadna praca nie hańbi, jednak marnowanie zdolności to też grzech.
Westchnęła ciężko.
– Kiedy mój tata odchodził, nie było mnie przy nim. Nawet na telefony nie miałam czasu. Umarł, czekając, bo ja… byłam w pracy – szybko otarła oczy. – Taki miałam bajzel w głowie i życiu. Musiałam to poukładać.
– Więc sprzątasz w ramach pokuty?
Wzruszyła ramionami.
– Lubię to. Przynajmniej na razie. Wiem, co mam robić, a jak skończę, wracam do domu i już nie myślę o robocie, o raportach, normach. To świetny reset i doskonałe lekcje z pokory.
– No, co do pokory, to dałbym ci góra dopuszczający.
Po raz pierwszy Sylwia się przy mnie roześmiała. Szczerze, radośnie. Idąc za ciosem, zaproponowałem jej wspólną kawę na zgodę, a ona przyjęła moje zaproszenie.
Zanim Sylwia została moją żoną, musieliśmy przejść długą drogę. Moja snobistyczna rodzina nie od razu zaakceptowała ten wybór. Sylwia była dla nich zbyt dziwna, tym samym zbyt niebezpieczna. Bali się, że pod jej wpływem też rzucę pracę w korpo i zatrudnię się na przykład jako cieć albo ochroniarz w markecie. Nie mogli pojąć tego, że wynajmuje komuś swój całkiem spory apartament, a sama mieszka na stancji. Przecierali oczy ze zdumienia, gdy opowiadała, jak sprzedała swój niemal nowiutki samochód. Nie rozumieli, że chciała się definitywnie odciąć od dawnego życia.
– To nie jest dziewczyna dla ciebie, niczego się z nią nie dorobisz – powtarzali, jakby kasa naprawdę była najważniejsza.
Sporo czasu upłynęło, zanim moja żona podbiła ich serca, ale udało się. Teraz nie wyobrażają sobie innej synowej.
Kiedy zamieszkaliśmy razem, Sylwia zajęła się tłumaczeniami w domu. Aktualnie, gdy zostaliśmy rodzicami, jest to idealne rozwiązanie. Ja też nie pracuję już tyle co kiedyś. Działalność Sylwii przynosi spore dochody, więc mogę sobie na to pozwolić. Czas, który spędzałem w biurze albo na balangach po pracy, wolę poświęcić żonie i córce. Pieniądze oczywiście są istotne, ale nie mogą być celem samym w sobie.
Włożyłem płaszcz i otrząsnąłem się ze wspomnień. Kiedy spojrzałem na żonę i na śpiącą w nosidełku Julkę, dotarło do mnie, jakim jestem szczęściarzem. Udało nam się z Sylwią odnaleźć, a przecież mogliśmy się minąć, świat jest taki wielki, a ludzie tacy ślepi…
Czytaj także:
„Matka ukrywała partnera przed synem. Nie chciała, żeby był zazdrosny o jej miłość. Przez wiele lat zastępował jej męża”
„Mąż wyzywał i obrażał naszą córkę, bo nie mógł znieść, że ma własne zdanie. Uważał, że ojcu nie można się sprzeciwić”
„Rodzina chciała jak najszybciej wydać mnie za mąż. Nikogo nie interesowało, czy sama tego chcę i czy kocham Witka”