Mężczyzna wjeżdżał na parking, ja z niego właśnie wyjeżdżałam... Może byłam trochę zamyślona, może jechałam na pamięć, może nie zachowałam należytej ostrożności, jednak żeby od razu tak się awanturować o głupie draśnięcie?! To było stare auto, wprawdzie dobrze utrzymane, ale stare, więc po co i o co te pretensje?
– Kto pani dał prawo jazdy?! – usłyszałam. – Pani ma problem z „w prawo, w lewo”? Może trzeba się zastanowić, czy w ogóle siadać za kierownicą, skoro taki prosty manewr przekracza pani możliwości?!
Wkurzył mnie. Przestraszył i wkurzył, a kiedy jestem zła, też potrafię się odciąć, więc odwarknęłam coś o chamowatych kierowcach i starych gratach, nad którymi nie warto się tak trząść. Pokiwał głową, obejrzał zderzak i leciutką ryskę na nadkolu, machnął ręką i odszedł. Natychmiast zaczęłam żałować, że go nie zatrzymałam...
Pierwszy raz go tutaj widziałam. Musiał mieszkać gdzie indziej albo dopiero co się wprowadzić na nasze osiedle, bo przecież nie przegapiłabym takiego ciacha. Wysoki, zgrabny brunet z szarozielonymi oczami zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Musiałam się dowiedzieć, kim jest i spróbować nawiązać z nim bliższy kontakt. To nie było trudne. Pan parkingowy zeznał, że to znajomy lokatora spod dziewiątki, który na razie parkuje na jego miejscu, bo tamten wyjechał na urlop z całą rodziną.
– Miły facet – uśmiechnął się parkingowy, lustrując mnie wzrokiem. – I powiem pani, że zawsze przyjeżdża sam, i wygląda na singla. Ale mogę się mylić...
Za mały prezent w postaci buteleczki i fajek zdradził mi namiary na tego lokatora, który udostępnił swoją kopertę temu przystojniakowi. Odczekałam, żeby wrócił z wakacji i wtedy do niego poszłam.
– No tak – powiedział. – Kolega wspominał, że była jakaś niemiła sytuacja... To pani sprawka? W czym miałbym pomóc?
– Wystarczy numer telefonu do tamtego pana – uśmiechnęłam się. – Chcę pokryć ewentualne szkody. Wtedy byłam zdenerwowana, chyba zachowałam się głupio, więc powinnam także przeprosić.
Brzmiało to prawdopodobnie i niewinnie, więc po chwili wpisywałam już do swojej komórki namiary na zielonookiego przystojniaka, a po jeszcze jednej chwili mówiłam „halllo” tak seksownym i ciepłym głosem, na jaki tylko było mnie stać!
Nie skojarzył mnie w pierwszej chwili. Widocznie zapamiętał złośliwego babusa o piskliwym głosie... A kiedy wytłumaczyłam mu, kim jestem, był zaskoczony.
– To dopiero niespodzianka! – zawołał. – Zaskoczyła mnie pani... Pozytywnie. Niesprawiedliwie panią oceniłem, cieszę się.
– Chciałabym pokryć wszelkie koszty naprawy auta – zaszczebiotałam. – To była wyłącznie moja wina. Zagapiłam się, chcę przeprosić i uregulować swój dług.
– To drobiazg. Nic się nie stało…
Wymykał mi się z rąk, najwyraźniej nie miał zamiaru mnie oglądać, więc musiałam go docisnąć w nieco inny sposób!
– Proszę pana – zaczęłam – to dla mnie naprawdę bardzo niekomfortowa sytuacja. Dlatego proszę, bardzo proszę, żeby pan pozwolił mi się w jakikolwiek sposób zrehabilitować. Jeśli faktycznie nie chce pan przyjąć pieniędzy, to niech się pan da zaprosić na dobrą kawę... Nie przyjmuję odmowy. Więc jak będzie? Zgoda?
Umówiliśmy się na najbliższą sobotę
Miałam czas, żeby się zrobić na gwiazdę. Było warto, bo facet okazał się jeszcze większym ciachem, niż zapamiętałam. Wszystko mi się w nim podobało: gęste, dobrze ostrzyżone włosy, białe, równe zęby, te niesamowite oczy i rzęsy długie jak u dziewczyny... Kiedy wyszło na jaw, że na dodatek jest miły i dowcipny, zakochałam się na amen.
Postanowiłam, że musi być mój… Co prawda od razu przyznał się do posiadania żony i dwójki dzieci, ale to mnie kompletnie nie zraziło. „Co mi tam jego ślubna” – pomyślałam.
– Nie ma faceta, który by nie poleciał na nową, ładną i młodą laskę, kiedy jest już parę dobrych lat z tą samą starą, poczciwą i na pewno nudną żoną. Ten jest taki sam, trzeba kuć żelazo, póki gorące...”.
Byłam pewna, że mi się nie wymknie. Patrzył na mnie z wyraźną przyjemnością. Może nie bardzo flirtował, ale też nie zerkał nerwowo dookoła w poszukiwaniu ewentualnych znajomych, był wyluzowany i uśmiechnięty. To mnie waliło serce i miałam ściśnięty żołądek, ale nie ma się co dziwić. Miłość to nie jest bułka z masłem, czasami można sobie na niej połamać zęby.
Pożegnaliśmy się po prawie dwóch godzinach. Odprowadził mnie do domu, lecz podziękował za herbatkę na górze.
– Muszę już wracać – powiedział. – Jest pani bardzo miła. Może się jeszcze kiedyś spotkamy. Proszę zadzwonić, jeśli będzie pani miała na to ochotę...
Podśpiewywałam pod nosem, wchodząc na moje czwarte piętro. Byłam szczęśliwa. „Dam mu ze trzy dni, żeby zatęsknił. No, może cztery? Albo pięć? Zobaczę, ile sama wytrzymam. Potem ruszę do ataku. Na razie muszę się odpowiednio przygotować”. Było sprzątanie mieszkania na błysk, był zakup nowej atłasowej pościeli w kolorze amarantowym, były perfumy, świece, kwiaty, wino, owoce i dobre jedzonko w lodówce.
Oczywiście nabyłam także seksowną bieliznę, bo jak zdobywać, to w pełnym umundurowaniu... Stanik i majtki do kompletu kosztowały majątek, ale trudno. W końcu trzeba inwestować, żeby zarobić.
Prawie wcale nie spałam; co przymknęłam powieki, pojawiał mi się obraz Pana Stłuczki. Tak pięknie mrużył oczy, kiedy się uśmiechał… W obramowaniu czarnych rzęs migotały zielonkawe źrenice, kształtny nos się marszczył, błyskały zdrowe, równe zęby... Niemalże czułam jego zapach obok siebie. Potem zaczynało być coraz cieplej i śmielej: wyobrażałam sobie, jak się całujemy, tulimy do siebie, jak zdejmuje ze mnie te drogie koronkowe szmatki i jak wreszcie czuję jego ciało coraz bliżej i bliżej...
Byłam gotowa na wszystko, żeby tylko moje sny na jawie się spełniły. Dlatego zadzwoniłam do niego już następnego dnia. Na początku trochę się wzbraniał, mówił coś o braku czasu, ale ja nie odpuszczałam. Umówiliśmy się w sobotę wieczorem.
Przyjechałam na tę randkę wcześniej i zajęłam miejsce pod parasolem na tarasie, wśród kwiatów i donic z zielenią. Zamówiłam kieliszek wina i czekałam... Był wczesny wieczór, ciepły, miły, obiecujący...
Od razu go zobaczyłam. Szedł między stolikami, trzymając na rękach małą, może trzyletnią dziewczynkę z kręconymi włosami. Była śliczna, podobna do niego, wyraźnie zaciekawiona nowym miejscem i ludźmi. Zamarłam, zdrętwiałam, zrozumiałam... Chciałam uciekać, ale było za późno.
Nie byłam w stanie wykrztusić ani jednego słowa. Musiałam głupio wyglądać wystrojona w bluzkę z dekoltem, króciutką mini i wypacykowana jak laleczka. Pachniałam niczym perfumeria – od razu było widać, że liczyłam na coś więcej. On też to zrozumiał i leciutko się uśmiechnął... Za to kobieta, która pojawiła się za nim, śmiała się szeroko i na pewno złośliwie, bo ona natychmiast pojęła, na co liczyłam. To była jego żona.
Piękna, urocza, zgrabna, młoda, zachwycająca. Wszyscy się na nią gapili. Nie mogło być inaczej. Też niosła w ramionach dziecko, chłopczyka, młodszego od siostry, czarnego, śniadego pączka przytulonego do mamy i wyglądającego jak jej obraz w lustrze.
Przywitali się ze mną miło, serdecznie, przyjaźnie... Wytłumaczyli, że przyszli na spotkanie całą rodziną, bo zaraz potem jadą do swojego domku w plenerze i nie chcieli tracić czasu. Poza tym ona była ciekawa tej pani, która tak niespodziewanie zaczęła się poczuwać do odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę, bo takie zachowania nie są częste i zasługują na uwagę. Oczywiście doskonale wiedziała, po co tu przyszłam i chciała ze mnie zakpić.
To było jasne – postanowiła dać mi lekcję i jej się to udało. Gdybym mogła, zapadłabym się pod ziemię z tym swoim biustem na wierzchu i wyzywającym makijażem. Ale nie mogłam, musiałam robić dobrą minę do złej gry. Więc robiłam, śmiałam się nerwowo, gadałam jak najęta i starałam się nie myśleć o tym, że wyszłam na idiotkę.
Pan Stłuczka patrzył na żonę jak na cudny obraz. Nie mogłam mieć najmniejszych wątpliwości: była jego słońcem i księżycem, żadna inna nie miała przy niej szans. Wystawili mnie! Jestem pewna, że to wcześniej obgadali i zaplanowali. Może nawet nie byłam pierwszą, którą tak zrobili w konia? Świetnie się bawili, patrząc, jak fatalnie się czuję, bo nie pasowałam do tego rodzinnego obrazka. Musiałam wyglądać głupio i śmiesznie przy tej szczęśliwej, uroczej kobiecie, triumfującej, że zwyciężyła.
Posiedzieli pół godziny, pogadali, poopowiadali o tym i owym, a potem się pożegnali. Ja zostałam głównie dlatego, że nie byłam pewna, czy ustoję na nogach, bo pod stolikiem kolana mi latały, jakbym miała jakieś niekontrolowane drgawki.
Kiedy się trochę uspokoiłam, wykasowałam jego numer z komórki. Chciałam również zresetować pamięć, ale na razie mi się nie udało. Kiedy sobie o wszystkim przypomnę, robi mi się na zmianę zimno i gorąco.
Taka mi się przytrafiła stłuczka sercowa... Niewyklepana, niepolakierowana, nienaprawiona do tej pory. Długo będę ją wspominała. Następnym razem lepiej sprawdzę, czy mam w ogóle jakieś szanse.
Bo będzie następny raz, tego jestem pewna. W końcu stłuczka to jeszcze nie wypadek, da się w końcu o niej zapomnieć. Może nawet kupię sobie nowy, lepszy samochód? Wtedy będę ostrożniejsza.
Sylwia, 31 lat
Czytaj także:
„Koleżanka traktowała mnie jak bankomat. Sięgała do mojego portfela, kiedy jej się podobało. Wreszcie przesadziła”
„Myślałam, że przeżywanie ciąży jednocześnie z przyjaciółką będzie cudowne. A ona nagle zrobiła mi takie świństwo”
„Oddałam syna do adopcji, bo nie chciałam, by klepał ze mną biedę. Nie byłam w stanie dać mu nic oprócz miłości”