„Porzuciłem żonę, a ona adoptowała córkę mojej kochanki. Przez lata nie obchodziło mnie, czy to moje dziecko”

zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Zdradzałem żonę na lewo i prawo. Nie szanowałem jej i nie rozumiałem jej dobra. Dopiero po latach zrozumiałem swój błąd, kiedy dowiedziałem się, że adoptowała dziecko mojej kochanki. Chciałem, żeby mi wybaczyła, ale nie wiedziałem, czy jest na to szansa”.
/ 20.07.2023 07:14
zmartwiony mężczyzna fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Skłamałbym mówiąc, że umierałem z tęsknoty, gdy odeszła ode mnie żona. W końcu świat pełen jest pięknych kobiet, które chętnie pocieszą słomianego wdowca. A ja zawsze bardzo lubiłem kobiety. To przez nie napytałem sobie biedy.

Mówili o mnie „król życia”. Miałem dobrą pracę, pieniądze, stać mnie było na urlopy w ciepłych krajach i wszystko, co sprawia przyjemność każdemu facetowi. Mieszkałem w pięknym domu urządzonym przez stylistę. Kosztowało mnie to kupę kasy, ale było warto. Znajomi się nim zachwycali…

Moja żona była zbyt nudna

Pół kroku za mną szła przez życie moja żona; skromna, cicha, prawie niewidoczna w tłumie. Mówiłem na nią Mrówka, bo była pracowita, zręczna i zapobiegliwa. Zawsze ją zdradzałem, od dnia ślubu. Znały mnie agencje towarzyskie, luksusowe call girls, ale również żony kolegów, którym przyprawiałem rogi.

Zdarzały mi się zwyczajne przygody – zabierałem autostopowiczki i prawie każda dawała mi dowody zachwytu moją wypasioną furą. Na tylnym siedzeniu auta poznawałem nowe, jędrne ciała… Z niektórymi utrzymywałem kontakt przez jakiś czas. Tak było również z Jowitą, cudowną, młodziutką blondynką próbującą swoich sił w modelingu.

Dałem jej namiary na fotografów i ludzi z agencji reklamowych. Szybko ją wciągnęli w ten kolorowy, zwariowany świat. Kiedy ją spotkałem po jakimś czasie, była strasznie chuda, nerwowa i dziwnie pobudzona. Cały czas narzekała, że marznie, nawet w upał. Podejrzewałem, że zaczęła brać narkotyki, ale szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodziło.

Robiła karierę. Jej roznegliżowane zdjęcia zaczęły się pojawiać na billboardach i w kolorowej prasie. Docierały do mnie wieści o zamkniętych biznesowych imprezach, podczas których gołe dziewczyny podawały drinki i robiły wszystko, czego chcieli goście. Jowita na tych przyjęciach była gwiazdą!

Ledwo ją poznałem

Nagle wszystko się skończyło. Czy się znudziła, czy komuś naraziła, czy przestała podobać? Nie mam pojęcia. Było po niej… Zadzwoniła do mnie po paru miesiącach, błagając o spotkanie. Zgodziłem się. Jowita była śliczną dziewczyną. U siebie w firmie miałem wygodny apartament. Jeśli mi jakoś specjalnie nie zależało na dziewczynie, tam ją przyjmowałem, żeby nie tracić czasu. Dla Jowity zarezerwowałem całą godzinkę. Byłem pewien, że to wystarczy.

Nie poznałem jej, kiedy weszła! Była przeraźliwie szczupła, blada, z oczami podbitymi szarobrązowymi cieniami. Wyglądała jak ciężko chora, nie było w niej śladu dawnej urody i seksapilu. A jednak się z nią przespałem i to był fajny seks.

Zanim wyszła, poprosiła o pieniądze. Powiedziała, że ma długi, nie płaci za mieszkanie i gospodarz chce ją wyrzucić. Zaproponowała, że będzie do mnie przychodziła regularnie, w zamian za okrągłą sumkę na jej koncie. Zgodziłem się. „Czemu nie?– pomyślałem. – Będę miał laskę na każde gwizdnięcie!”.

Dosyć szybko zrozumiałem, że Jowita jest narkomanką. Ciągle brakowało jej kasy, działała zrywami, była emocjonalnie niestabilna, miewała okresy załamań i dołów. Ale kiedy przychodziły lepsze chwile, dawała mi naprawdę dużo. Dopóki nie posypała się całkowicie, mogłem udawać, że nic nie widzę i niczego nie rozumiem.

Jednak po roku sytuacja się zmieniła. Jowita zachowywała się coraz dziwaczniej, zaczynała być kompromitująca i mogła mnie sporo kosztować. Pokazanie się z nią w jakimś towarzystwie stawało się niemożliwe, nigdy nie było wiadomo, co jej strzeli do łba, i co wymyśli, a mnie plotki i skandale były potrzebne, jak świni siodło!

Zerwałem tę znajomość. Na otarcie łez Jowita dostała kawalerkę, z czynszem opłaconym na dwa lata. Uznałem, że taki prezent wystarczy. Nie przewidziałem, że ona to mieszkanie sprzeda i znowu zostanie na lodzie. Była już wtedy wrakiem człowieka i chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co robi.

O wszystkim powiedziała mojej żonie

Nie przewidziałem także tego, że zacznie mnie nachodzić z awanturami i pretensjami. Ciągle chciała pieniędzy. W końcu zagroziłem, że zrobię z nią porządek przy pomocy moich ochroniarzy

– Oni się nie cackają – powiedziałem. – Tak ci skują buźkę, że żadna operacja nie pomoże. Tego chcesz?

Myślałem, że się przestraszy i da mi spokój, ale nie miałem racji…

Na parę dni wyjechałem w interesach i wtedy moja żona dowiedziała się o Jowicie. Więcej, ona ją poznała! Właśnie przycinała róże, kiedy pojawiła się przemoczona Jowita. Musiała się długo tułać po ulicach, bo wyglądała, jak ofiara tsunami. Najpierw długo stała oparta o bramę, aż osunęła się na kolana, a później klapnęła na chodnik.

Moja żona ma miękkie serce, przestraszyła się, że dziewczynie coś się stało, więc wybiegła za ogrodzenie. Pomogła się Jowicie podnieść, a potem wprowadziła ją na podjazd przed naszym domem. Najpierw chciała dzwonić po pogotowie, ale po chwili zorientowała się, że ta blada, długowłosa chudzina jest moją przyjaciółką, bo ciągle pyta, kiedy wrócę. Mamrotała, że ma do mnie ważną sprawę.

– Może ja się do czegoś przydam? – zapytała Mrówka. – Mąż nie wróci tak prędko, więc, jeśli pani zależy na czasie, jestem gotowa pomóc.

Jestem pewien, że tak było, bo znam Mrówkę. Nie zdarzyło się, żeby na pastwę losu zostawiła kogoś, komu dzieje się coś złego. Moja żona ma złote serce, wszystkim współczuje, a najgorszego łobuza potrafi rozgrzeszyć. Więc na pewno zaciągnęła Jowitę do domu, zaproponowała jedzenie, a potem wyciągnęła na zwierzenia.

Wyobrażam sobie, co myślała, kiedy wyszło szydło z worka. Musiała być wstrząśnięta, bo po powrocie nie zastałem jej w domu. Wyprowadziła się najpierw do swojej matki, a potem do naszego mieszkania w bloku, które normalnie wynajmowaliśmy, ale teraz stało wolne, bo właśnie opuścił je ostatni najemca.

Wściekłem się! Zniósłbym awanturę, dąsy, płacze, ale robienie takiego cyrku mocno mnie wkurzyło. Do tej pory miałem metodę na Mrówkę: jeśli coś nawywijałem, szukałem sposobu i pretekstu, żebym to ja mógł czuć się obrażony! Nie wróciłem na noc? Wchodziłem do domu i zaczynałem krzyczeć, że mam gówniany telefon, bo bateria pada, chociaż niby naładowana.

– Prosiłem, żebyś to sprawdziła? Prosiłem? Ile razy? Ja nie mam czasu na duperele! Mówiłem, idź do serwisu i załatw to… Potem chcę zadzwonić do domu i uprzedzić, że się spóźnię, bo mi coś ważnego wypadło, a tu wielkie zero. – wykrzykiwałem. 

Moja komórka działa bez zarzutu, zresztą szmelcu bym przecież nie nosił, ale raz, specjalnie wspomniałem, że coś z nią nie tak… Kto ma opracowany dobry bajer, ten wygrywa!

Mrówka wierzyła we wszystko, co jej powiedziałem, więc i tym razem zastosowałem starą metodę. Zadzwoniłem z awanturą, czemu wpuszcza do domu narkomanki, które mogą nas okraść, zamordować.

– Jesteś łatwowierna, dajesz się wykorzystywać! – krzyczałem. – To się kiedyś źle skończy!

– Już się skończyło – odpowiedziała spokojnie. – Dla ciebie to koniec. Ta dziewczyna jest chora, poza tym spodziewa się dziecka, może twojego? Jest w piątym miesiącu…

– Nie bądź kretynką! – zawołałem, chociaż ta wiadomość mnie powaliła. – Gada głupoty.

– Może – usłyszałem. – Kiedy dziecko się urodzi, zrobisz test na ojcostwo. Dopilnuję tego. Jeśli okaże się, że jest twoje, będziesz płacił…

– A co z nami? – spuściłem z tonu, czując, że tym razem przegiąłem.

– Nic. Na razie nie chcę cię widzieć. Zastanowię się, co dalej… – odpowiedziała całkiem spokojnie.

Chciałem zawołać, że jeszcze przyjdzie do mnie na kolanach, ale się rozłączyła. Następnych telefonów nie odbierała, więc postanowiłem się śmiertelnie obrazić i dać jej czas na spotkanie z rozumem.

Musiałem wymyślić plan działania

Musiałem się pozbierać i obmyślić strategię. Dzieciak faktycznie mógł być mój, chociaż Jowita na bank sypiała również z innymi. Miałem czterdzieści lat, ale nie czułem najmniejszej potrzeby zostania tatusiem. Tym bardziej bachora Jowity!

Wyjechałem z kraju rozkręcać biznes. Szło mi świetnie, kasa płynęła, byłem wolny jak ptak. Gdyby nie to, że tęskniłem za Mrówką, byłby to najlepszy okres w moim życiu!

Jednak brakowało mi jej spokoju, czułości, dobroci i optymizmu. Od znajomych wiedziałem, że wróciła do pracy, że sobie bardzo dobrze radzi i że nadal opiekuje się Jowitą.

Potem dotarło do mnie, że Jowita urodziła, że dzieciak jest zdrowy, ale z nią kiepsko. W piorunującym tempie wykańczał ją chłoniak, który rozwijał się podobno od dawna, tylko ona kompletnie lekceważyła swoje chudnięcie i stany podgorączkowe. Alkohol, narkotyki, a później także ciąża, tylko zaostrzyły chorobę. Kiedy dziewczynka skończyła siedem miesięcy, Jowita umarła.

Małą zajęła się Mrówka. Wcześniej za zgodą i przy pełnej aprobacie Jowity przeprowadziła adopcję. Pomimo zapowiedzi nigdy mnie o nic nie poprosiła. Nie dążyła do ustalenia ojcostwa, nie chciała ani grosza.

Nie widzieliśmy się prawie trzy lata, ale nadal byliśmy małżeństwem. W interesach mi to nie przeszkadzało, bo mieliśmy rozdzielność majątkową. Moje kolejne kochanki wiedziały, że jestem żonaty, więc nie naciskały na stałe związki, a ja nie naciskałem na rozwód. Wiedziałem, że Mrówka jest religijna, sakrament to dla niej świętość, mogłaby do starości żyć w pojedynkę, żeby tylko nie popełnić śmiertelnego grzechu.

Mogłem się założyć o wszystkie pieniądze, że codziennie się za mnie modli i prosi Stwórcę o zbawienie mojej duszy. Strasznie mnie to śmieszyło, ale byłbym zły, gdyby się okazało, że nie odmawia tych różańców i pacierzy w mojej intencji. Co innego samemu tego nie robić, ale wiedzieć, że ktoś inny za ciebie bombarduje niebo, a co innego przekonać się, że nagle jesteś pozbawiony takiego wsparcia. Niby nie wierzysz, ale to jest jak awaryjna lina podczas wspinaczki w Himalajach!

Mrówka adoptowała córkę mojej kochanki

Zobaczyłem Mrówkę przypadkiem. Stała na przystanku, a obok podskakiwała dziewczynka z warkoczykami. Mam przyciemnione szyby w aucie. Mogłem się im przyglądać niezauważony, dopóki nie zmieniły się światła. W lusterku widziałem, że podjechał tramwaj, one wsiadły i odtąd mogłem tylko jechać wzdłuż torów, zatrzymując się na każdym przystanku i czekając, aż wysiądą.

Trąbili na mnie, musiałem szukać miejsca, gdzie mógłbym zaparkować. Kiedy wreszcie mi się to udało i biegiem wróciłem tam, gdzie mi zniknęły, mogłem szukać wiatru w polu. Nigdzie ich nie znalazłem.

To było osiem dni temu. Od tamtej chwili nie mam spokoju. Nie śpię. Nie mogę logicznie myśleć. Bez przerwy stoi mi w oczach taki obraz: szczuplutka, drobna Mrówka w jasnej kurtce i wesoła dziewczynka z warkoczami spiętymi kolorowymi spinkami. Nie przyjrzałem się jej zbyt dokładnie, wiem tylko, że idąc, podskakuje, jakby zamiast kostek i kolan miała sprężyny. Ja w jej wieku zachowywałem się dokładnie tak samo…

Czyżby to naprawdę była moja córka? Powinienem pójść do żony, porozmawiać, dowiedzieć się, ale cholernie się boję, że mnie pogoni. Ja bym tak zrobił. Po latach pojawia się jakiś palant i twierdzi, że zmądrzał, że nagle poczuł się samotny i nieszczęśliwy, że brakuje mu rodziny.

– Gdzie byłeś do tej pory? – zapytałbym takiego gościa. – W obcych łóżkach? To do nich wracaj.

Zrozumiałem jaki byłem głupi

Co mam powiedzieć Mrówce? Że ten kawałek ulicy, którym szły, był cały w słońcu, a ten bez nich, szary? Że mi wlazła pod lewą łopatkę taka szpila i kłuje na wylot, ilekroć o nich myślę? Że to ja do nich dzwonię codziennie i nie mam odwagi się odezwać? Że byłem królem życia wtedy, kiedy ona była moja koroną?!

Nie chce mi się odebrać komórki, ale ktoś nie odpuszcza, więc, chociaż widzę nieznany numer mówię „słucham”, wiedząc, że tak naprawdę niczego ani nikogo nie chcę słyszeć.

– Dlaczego nic nie mówisz? – głos Mrówki się nie zmienił. – Przecież wiem, że to ty. Masz jakąś sprawę?

Po raz pierwszy w moim życiu nie kalkuluję, nie udaję, nie kombinuję, co mi się opłaci. Mówię wprost:

– Tęsknię za tobą. I chcę zapytać, czy to moje dziecko? – powiedziałem.

Czuję, że Mrówka się uśmiecha.

– Mała jest moja. Czy będzie nasza, nie wiem. Przyjedź, pogadamy. – odparła spokojnie 

– Myślisz, że da się cofnąć czas?

– Ja nie chcę cofać czasu, ja chcę zacząć od nowa. A to jest możliwe…

Czytaj także:
„Ojciec na łożu śmierci poprosił mnie o opiekę nad dzieckiem kochanki. Trzeba było o tym myśleć, zanim zdradził mamę”
„Mąż zostawił mnie dla kochanki, bo zatraciłam się w macierzyństwie. Zapomniałam, że on też potrzebuje miłości i czułości”
„Adoptowałam syna sąsiadów, bo oddali go domu dziecka. To pomogło mi pozbierać się po śmierci dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA