„Poprosiłam rodzinę o kasę na Święta, by dzieci miały, co jeść. Upokorzyli mnie tak, że się popłakałam”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, Nastia
„– Nie przyszłam tu po litość. Przyszłam, bo wciąż wierzyłam, że mogę liczyć na rodzinę. Ale może to był mój błąd. Może rzeczywiście powinnam dać sobie spokój z wami – krzyknęłam. Nie czekając na ich odpowiedź, odwróciłam się i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi”.
/ 21.12.2024 14:30
smutna kobieta fot. Adobe Stock, Nastia

Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na rachunki rozłożone przede mną. W głowie już nawet nie próbowałam ich liczyć – wiedziałam, że nie wystarczy. W pokoju obok Oliwia i Franek rysowali coś na kawałkach papieru. Słyszałam ich ciche śmiechy, gdy Franek opowiadał jakąś historię o Mikołaju, który przyjdzie do nas z workiem prezentów. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy. Oni nadal wierzą w magię świąt, a ja nawet nie wiem, jak kupię masło na pierniki.

„Nie dam rady, nie tym razem” – pomyślałam, wpatrując się w pusty słoik po kawie, który od tygodnia czekał na cud. W kieszeni zostało mi pięćdziesiąt złotych, a na liście marzeń moich dzieci były klocki dla Franka i książka dla Oliwii. Drobnostki, prawda? Ale dla mnie to góra nie do zdobycia.

Wiedziałam, co muszę zrobić, choć serce ściskał wstyd. Postanowiłam poprosić rodzinę o pomoc. Dorota, Robert, mama… Może któreś z nich zrozumie. Ale czy to nie będzie jak rzucanie się na litość? Wzrok Oliwii oderwał mnie od tych myśli. 

– Mamo, a Mikołaj na pewno do nas przyjdzie, prawda? – zapytała z nadzieją w oczach. 

Uśmiechnęłam się.

– Oczywiście, kochanie – skłamałam, jak robiłam to już tyle razy.

To mnie zabolało

Kiedy weszłam do domu siostry Doroty, drzwi do kuchni były uchylone. Już w progu usłyszałam ich rozmowę. Mój brat Robert, jak zawsze, przemawiał tonem eksperta. 

– Lucyna zawsze znajdzie sposób, żeby nas obciążyć swoimi problemami – mówił. – Przecież wiedziała, na co się pisze, decydując się na dzieci. A teraz? Zawsze trzeba jej coś dawać, ratować ją, bo biedna nie radzi sobie w życiu. 

– Dokładnie – wtórowała mu Dorota. – Może wreszcie by coś zmieniła, zamiast ciągle szukać wymówek. Franek chce klocki, Oliwia książkę… A może zamiast żebrać, kupiłaby im ciepłe rękawiczki? 

Stałam jak sparaliżowana. Słowa bolały bardziej niż cokolwiek, co usłyszałam wcześniej. Zacisnęłam pięści, próbując nie wybuchnąć, ale coś we mnie pękło. Otworzyłam drzwi szerzej. 

Nie macie pojęcia, przez co przechodzę! – wykrzyknęłam. – Myślicie, że proszę o pomoc, bo mi się nudzi? Codziennie walczę o to, żeby dzieci miały co jeść, żeby miały ciepły dom! 

Dorota i Robert spojrzeli na mnie, jakby zobaczyli ducha. Nikt się nie odezwał, więc mówiłam dalej, głos mi się łamał, ale nie mogłam przestać. 

Nie przyszłam tu po litość. Przyszłam, bo wciąż wierzyłam, że mogę liczyć na rodzinę. Ale może to był mój błąd. Może rzeczywiście powinnam dać sobie spokój z wami. 

Nie czekając na ich odpowiedź, odwróciłam się i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Na ulicy wzięłam głęboki oddech. Czułam gniew i żal, ale także coś nowego – determinację. Skoro oni mi nie pomogą, znajdę inny sposób. Nie pozwolę, by ich słowa złamały moją walkę o święta dla moich dzieci.

Musiałam być silna dla dzieci

Oliwia leżała obok mnie na łóżku, rysując coś w swoim notesie. Na kartce widniał ogromny stół zastawiony potrawami, a pod choinką leżały prezenty. 

– To nasz dom, mamo – powiedziała, z dumą pokazując swój rysunek. – A tutaj są prezenty, które Mikołaj przyniesie. Franek chce klocki, a ja... – zawahała się na moment – ja chciałabym książkę o gwiazdach.

Ale tylko jeśli Mikołaj ma wystarczająco pieniędzy, bo wiem, że czasem dzieci dostają mniej, żeby inni też coś mieli. 

Zacisnęłam usta, próbując ukryć narastający ból w gardle. 

– Mikołaj zawsze pamięta o wszystkich dzieciach – odparłam, głaszcząc ją po włosach. 

– Na pewno do nas przyjdzie? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy. 

– Na pewno, kochanie – odpowiedziałam, choć serce pękało mi na pół. 

Kiedy Oliwia zasnęła, usiadłam przy kuchennym stole. Cisza w domu była jak ciężar, którego nie potrafiłam unieść. Myślałam o rodzinie, o ich osądach. Każde słowo Doroty, Roberta i mamy odbijało się w mojej głowie echem. Zawsze byłam silna. A teraz? Czyżbym faktycznie stała się słaba? 

Spojrzałam na rysunek Oliwii. „Muszę coś zrobić” – pomyślałam. Nawet jeśli miałoby to oznaczać kolejny upokarzający krok. Muszę walczyć dla nich.

Zadzwoniłam do mamy

Trzymałam telefon w dłoni, wpatrując się w numer mamy. „Spróbuj raz jeszcze” – powtarzałam sobie, choć głos w głowie ostrzegał, że znowu będzie bolało. W końcu nacisnęłam „zadzwoń”. 

– Lucyna? – odezwała się po drugiej stronie. W tle słychać było telewizor. 

– Mamo… – zaczęłam ostrożnie. – Chciałam porozmawiać. Naprawdę potrzebuję pomocy

– Przecież rozmawialiśmy o tym – przerwała szybko. – Lucyna, nie mogę cię ciągle ratować. 

– Nie proszę o wiele – w moim głosie słychać było desperację. – Franek marzy o klockach, Oliwia o książce… To tylko drobiazgi. One wierzą w święta, w magię. Czy nie moglibyśmy im tego dać choć raz? 

– Lucyna – jej ton był niecierpliwy – życie to nie bajka. Dzieci muszą zrozumieć, że nie wszystko dostaje się od razu. U mnie też nie jest lekko. Emerytura ledwo starcza, a wszystko drożeje. 

– Ale ja… – zaczęłam, ale poczułam, jak głos mi się łamie. 

Lucyna, muszę kończyć – rzuciła chłodno i rozłączyła się, zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej. 

Siedziałam z telefonem w dłoni, wpatrując się w puste okno połączenia. Byłam wściekła. Na nią, na siebie, na tę całą bezradność. Łzy napłynęły mi do oczu, ale powstrzymałam je. Nie miałam czasu na słabość. Musiałam znaleźć inny sposób. Tylko jaki?

Było skromnie

Wigilijny wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Stół przykryłam czystym obrusem, a na nim ustawiłam wszystko, co udało mi się przygotować. Barszcz z uszkami, kilka pierogów, trochę ryby – skromnie, ale wystarczająco, by dzieci poczuły magię świąt. Obok choinki stały dwa małe prezenty, które udało mi się kupić na wyprzedaży. Książka o gwiazdach dla Oliwii i pudełko niedużych klocków dla Franka. To nie było wiele, ale dla nich miało znaczenie. 

Oliwia wpadła do kuchni w podskokach. 

– Mamo, Franek mówi, że widział renifera za oknem! – zawołała, śmiejąc się głośno. 

– Może to sam Mikołaj sprawdzał, czy wszystko jest gotowe – odpowiedziałam z uśmiechem, próbując ukryć zmęczenie. 

Kiedy zjedliśmy kolację, Oliwia i Franek z ekscytacją rozpakowali swoje prezenty. Oliwia przytuliła książkę, jakby to był największy skarb świata. 

Wiedziałam, że Mikołaj nas nie zapomni! – powiedziała z błyszczącymi oczami. 

Franek z zadowoleniem układał już pierwsze konstrukcje z klocków. 

– Jesteś najlepszym Mikołajem na świecie, mamo – dodała Oliwia, przytulając się do mnie. 

Zacisnęłam usta, by nie pozwolić łzom płynąć. To był trudny rok, pełen rozczarowań i samotności. Ale patrząc na radość dzieci, poczułam, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Nie było bogactwa ani obfitości, ale był uśmiech, ciepło i miłość. 

Gdy dzieci poszły spać, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. W oknie odbijały się światła choinki. W sercu miałam ciężar, ale też nadzieję – że jutro, za tydzień, za rok znajdę sposób, by było lepiej. Nikt z rodziny nie zadzwonił z życzeniami. I dobrze, bo nic od nich już nie chcę.

Lucyna, 38 lat

Czytaj także: „Święta spędziliśmy w łóżku i to była najlepsza decyzja w życiu. To nic, że teściowa mnie przeklęła”
„Chciałam ugościć synową w Święta, ale odmówiła. Myślałam, że robi mi na złość, ale prawda mnie zszokowała”
„Chciałam choć raz przeżyć romantyczne święta z mężem, ale teściowa nie dała nam żyć. Nigdy nie zapomnę jej słów”

Redakcja poleca

REKLAMA