„Poleciałem w tango i jednej nocy miałem 2 kochanki. Zdradziłem żonę, ale to nie romans był w tym wszystkim najgorszy”

mężczyzna zdradził żonę fot. iStock, Westend61
„Czy wtedy poszedłem po rozum do głowy? Ależ skąd. Zacząłem naprawdę mocno imprezować. Wreszcie nikt się nie czepia. Mogę nie wracać na noc, mogę pić przez cały weekend. Wolność!”.
/ 10.07.2023 19:15
mężczyzna zdradził żonę fot. iStock, Westend61

Wychowałem się w tak zwanym dobrym domu. Rodzice prawie nie pili alkoholu. Na przyjęciach najwyżej trochę wina. Nigdy nie widziałem żadnego z nich pijanych. Miałem w bloku kolegę, czasem bawiliśmy się u niego w mieszkaniu. Jarek już po krokach na korytarzu poznawał, że tata znowu świętował z kolegami. Kazał mi się chować za fotel, bo jego ojciec, gdy był pijany, nie lubił gości.

Kiedy byłem już dorosły, tata opowiedział mi, że kiedyś dał się namówić kolegom na śledzika. Wypił dwa kieliszki wódki i uznał, że w takim stanie nie może się pokazać w domu. Przez dwie godziny chodził więc dookoła bloku, żeby alkohol z niego wyparował.

Gdy miałem 15 lat, popłynąłem z rodzicami na weekendowy spływ kajakowy. Był tam też Adam, rok starszy ode mnie. Bardzo mi imponował, łaziłem za nim jak piesek. Wieczorem było ognisko. Nagle Adam gwizdnął i gestem głowy pokazał mi, żebym poszedł za nim. Pobiegłem. Miał prawie pełną butelkę wódki.

– Zwinąłem starym ze stolika, są już nieźle zrobieni, nawet nie zauważą.

Próbowałem się wykręcić, ale Adam naciskał

Nie chciałem wyjść na maminsynka i w końcu pociągnąłem pierwszy łyk. Oczy wyszły mi na wierzch, ale wytrzymałem. Drugi łyk, potem kolejny. Następne, co pamiętam, to pochylający się nade mną tata… Leżałem w krzakach, było mi niedobrze i zimno. Tata zaniósł mnie do domku. Noc spędziłem w łazience, wymiotując. W niedzielę czułem się tak źle, że nie popłynąłem ze wszystkimi. Przez kilka godzin telepało mnie z zimna. Wymiotowałem. Wypiłem morze wody. Od jedzenia odrzucało mnie jeszcze przez kilka dni.

Nie dostałem żadnej kary. Tata powiedział, że jeżeli mam rozum, to wyciągnę z tego zdarzenia właściwą lekcję. Miał rację. Do alkoholu nie ciągnęło mnie przez następnych kilka lat. Nawet gdy byłem już dorosły, ledwie dawałem się namówić na szklankę piwa. Na mojej osiemnastce wypiłem kieliszek szampana i od razu mnie zemdliło. Nic nie wskazywało na to, że zostanę alkoholikiem.

Na studiach zapisałem się do klubu górskiego. Zasady były proste – w czasie wyprawy czy wspinaczki nie pijemy. Ale wieczorem, przy ognisku, nadrabialiśmy z nawiązką. Nie chciałem wyjść na dziwaka, więc brałem puszkę do ręki. Z początku rzeczywiście siedziałem z jedną cały wieczór. Ale piwo zaczęło mi smakować. Dwie puszki w jeden wieczór, cztery, sześć… Ale w porównaniu z kolegami i tak byłem prawie abstynentem.

To były urodziny kolegi ze studiów w jakimś klubie. Siedziałem z kuflem piwa w kącie i zastanawiałem się, jak poderwać blondynkę, która siedziała na drugim końcu stołu. Podobała mi się, ale nie miałem odwagi podejść i zagadać. Po chwili jakiś facet zaciągnął ją na parkiet i straciłem ją z oczu. Wtedy przysiadł się do mnie Franek. Znaliśmy się z widzenia, z uczelni.

– Jędrek, coś ty taki smętny? Napij się ze mną – Franek postawił na stole butelkę gorzkiej żołądkowej i dwa kieliszki. Pierwszy wszedł mi wyjątkowo gładko, więc nie odmówiłem drugiego.

Po czwartym zacząłem opowiadać dowcipy. Po szóstym ruszyłem na parkiet. Znalazłem blondynkę i porwałem ją do tańca. Byłem królem parkietu. W pewnym momencie tańczyłem naraz z trzema dziewczynami. Od czasu od czasu biegłem do baru i wypijałem kolejny kieliszek. Rano obudziłem się z potwornym bólem głowy – ale za to z blondynką w łóżku.

Nagle odkryłem, że dzięki alkoholowi staję się równym gościem, duszą towarzystwa. Ale piłem tylko na imprezach. W domu czasem jedno piwko wieczorem. Na rodzinnych imprezach ciągle odmawiałem nawet kieliszka wina. Z przyzwyczajenia. Film urwał mi się po raz pierwszy na sylwestrze na ostatnim roku.

Nie pamiętam nawet, co i z kim piłem. Ocknąłem się rano na ławce w parku. Bez portfela, bez telefonu, za to z podbitym okiem. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jestem ani jak się tam znalazłem. Na ulicy nie było żywego ducha. Pierwszego skacowanego przechodnia spotkałem po kwadransie. Na szczęście umiał mi powiedzieć, w którą stronę mam iść. Do rodziców dotarłem na piechotę. Do siebie nie mogłem iść, bo nie miałem kluczy. Mama na mój widok o mało nie zemdlała.

Była pewna, że ktoś mnie napadł

Po tamtym sylwestrze trochę przystopowałem. Ale ciągle moim mottem było powiedzonko, że „bez alkoholu można się dobrze bawić, tylko po co się tak męczyć”. Często po imprezie budziłem się na łóżku w ubraniu, czasem nawet w butach. Normalka. Przecież to tylko zabawa.

Iwonę poznałem w klubie na imprezie. Stawiałem jej kolejne drinki, a ona piła je jak zawodowiec. Zaimponowała mi. Miała głowę mocniejszą niż ja. To zabawne, ale to alkohol dał mi żonę, rodzinę. A potem je zabrał. Wiem, wiem. To nie wina alkoholu, tylko moja.
Iwona lubiła się bawić, tak jak ja. Dwa lata przed naszym ślubem były szalone. Żadna porządna impreza w mieście nie mogła się odbyć bez nas. Tańce na stole? Byliśmy pierwsi. Picie tequili na czas? Jasne, wchodzimy w to. Gdy jeszcze alkohol szumiał w głowie, seks był wspaniały. A potem dzień snucia się po domu na kacu… Ale gdy mijał, pamiętaliśmy tylko to, jak świetnie się bawiliśmy.

Nie planowaliśmy zakładać jeszcze wtedy rodziny. Ale stało się. Iwona zaszła w ciążę. Rzuciła alkohol od razu. Nawet trochę się baliśmy, czy dziecko będzie zdrowe, bo jednak przez pierwsze dwa miesiące ciąży Iwona piła co weekend, i to ostro. Na szczęście Marysia urodziła się zupełnie zdrowa. Ze ślubem i weselem poczekaliśmy, aż córka się pojawi na świecie.

– Chciałabym się zabawić na własnym weselu – naciskała Iwona.

Zabawiła się, i to ostro. Do samochodu rano musiałem ją wynieść. A że sam nie bardzo trzymałem pion, zajęło mi to trochę czasu. Ale dla mojej żony nasze wesele to był ostatni akord jej poprzedniego, szalonego życia.

Nie zamierzałem porzucać imprez

– Jędrek, pora dorosnąć. Jesteśmy rodzicami. Musimy być odpowiedzialni – oświadczyła.

Iwona skupiła się na wychowywaniu Marysi i prowadzeniu domu. Alkohol? Czasem kieliszek białego wina z koleżankami. Impreza? Raz w roku, w sylwestra. Zmieniła się i oczekiwała, że ja zrobię tak samo.

Niestety, ja nie miałem najmniejszego zamiaru rezygnować z zabawy. Przecież miałem dopiero 26 lat! Za wcześnie na kapcie i kanapę. Kochałem Iwonę i Marysię, ale nie widziałem powodu, dla którego miałbym rezygnować z życia towarzyskiego. Zawsze w sobotę pytałem żonę, czy chce iść ze mną. Dla formalności. Nie uważałem, że robię coś złego. Piłem, bawiłem się, flirtowałem. Ale nigdy nie zdradziłem Iwony. Do czasu…

To był moment, w którym modne zrobiły się służbowe wyjazdy integracyjne. Byłem królem tych imprez. Wódkę kupioną na pierwszej stacji benzynowej wypijałem, zanim autokar dojechał na miejsce. Balanga do świtu, dwie godziny snu. Potem trzeba było przetrwać zajęcia – raz to był paintball, raz wykłady (na tych chociaż można się było przespać), i zabawa zaczynała się od nowa. Pić przestawałem, kiedy wsiadałem do autokaru.

Do domu docierałem względnie trzeźwy. Tłumaczyłem, że jestem zmęczony, bo zajęcia były bardzo wyczerpujące. Nie wiem, czy Iwona mi wierzyła. Zazwyczaj po prostu nie komentowała. Gdy w pracy poszła fama, że najlepsi pracownicy pojadą w nagrodę na kursokonferencję na Cypr, wiedziałem, że muszę tam być. Nagle zacząłem pracować jak wściekły. No i się udało.

Chyba tylko dzięki elokwencji mojego szefa nie zostałem wysadzony z samolotu, bo zachowywałem się jak troglodyta. Śpiewałem, zaczepiałem stewardesy i pasażerki. Gdy skończyła mi się whisky kupiona na lotnisku i przelana do butelki po coli, zacząłem zamawiać drinki w samolocie. Gdy stewardesa nie chciała mnie obsłużyć, zrobiłem się agresywny.

Naprawdę niewiele brakowało, a samolot zawróciłby na najbliższe lotnisko, ja zaś zostałbym wyprowadzony z niego w kajdankach. Na szczęście mój szef Piotr jakoś załagodził sytuację – obiecał, że osobiście mnie dopilnuje, przeprosił za mnie, coś nazmyślał o trudnej sytuacji rodzinnej i stresie. Pomogło. Do końca lotu siedziałem koło Piotra jak trusia. Gdy tylko próbowałem coś powiedzieć, dostawałem kuksańca w bok. W końcu zasnąłem.

Na Cyprze widziałem tylko bar na plaży. Dalej nie udało mi się dotrzeć. Impreza zaczęła się jeszcze w dniu lądowania wieczorem i zakończyła trzy dni później nad ranem. Na tym wyjeździe po raz pierwszy zdradziłem Iwonę. I to dwa razy. Pierwszej nocy wróciłem do pokoju z kelnerką z baru. Nie rozumiałem, co do mnie mówiła, ale przecież nie o konwersację chodziło. Dwie kolejne noce spędziłem z Danusią z księgowości.

Żona nie dowiedziała się o zdradzie

Po powrocie do domu nawet nie miałem wyrzutów sumienia. Przecież Iwonie żadna krzywda się nie stała. Zabawiłem się i wróciłem. Po sprawie. Pamiętam, że któregoś dnia w pracy zrobiłem sobie znaleziony w internecie test: Czy jesteś alkoholikiem. Czy pijesz alkohol sam w domu? Nie (przecież piwo to nie alkohol). Czy pijesz codziennie? Nie (przecież w czwartek nie piłem). Czy pijesz w pracy? Nigdy. I tak dalej.

Wynik wyszedł zdecydowanie negatywny. Zachwycony sam sobą poszedłem z kolegami na piwo. Wróciłem nad ranem w podartej koszuli i bez telefonu. Iwona wyrzuciła mnie z sypialni. Postanowiłem sam sobie udowodnić, że naprawdę nie mam problemu z alkoholem. Nie piłem przez trzy dni. W niedzielę uznałem, że mogę pozwolić sobie na piwko. Skończyło się na sześciu. Obudziłem się o czwartej nad ranem przed telewizorem.
Niedługo potem Marysia szła do Pierwszej Komunii Świętej.

– Na przyjęciu nie będzie alkoholu – oznajmiła Iwona. Zgodziłem się.

Doszliśmy już do deseru, gdy szwagier skinął na mnie i dał znak, żebyśmy poszli na balkon. Z kieszeni wyciągnął małpkę.

– No trzeba się napić za pomyślność małej – uśmiechnął się i podał mi butelkę. „Jeden łyk nie zaszkodzi” – pomyślałem i pociągnąłem spory haust.

– Kochanie, pies się kręci, wyprowadzę go z Markiem – zawołałem do żony chwilę później.

W sklepie na rogu kupiliśmy pół litra i wypiliśmy w krzakach. Po powrocie uznałem, że pora rozkręcić imprezę. Włączyłem radio i próbowałem porwać teściową do tańca. Iwona zaciągnęła mnie do kuchni.

– Jezus Maria, ty jesteś pijany. Jak mogłeś? Dlaczego to robisz swojej córce? To jest jej dzień, jej święto. Jesteś po prostu podły.

W tym momencie do kuchni głowę wsadził Marek.

– Siostra, nie denerwuj się, przecież my za zdrowie Marysi – wybełkotał.

– Oszalałeś? Jak mogłeś dać mu wódki? Wiedziałeś, jak to się skończy. Przecież wiesz, że on jest pijakiem.

Ocknąłem się.

– Jak mnie nazwałaś? Ty chyba pijaka nie widziałaś, kobieto. Czy ja cię kiedyś uderzyłem? Albo dziecko? Jak chcesz, to ja mogę dopiero zacząć pić!

Następnego dnia Iwona zabrała Marysię i wyprowadziła się do rodziców.

– Wrócę, jak zaczniesz terapię – postawiła ultimatum.

Ugiąłem się. Choć oczywiście wiedziałem, że nie jestem alkoholikiem, postanowiłem się nie spierać z żoną. Nie chciałem jej stracić. Iwona osobiście zawiozła mnie na pierwsze spotkanie AA. Poszedłem, posiedziałem w ostatnim rzędzie i wyszedłem.

Udawałem przez miesiąc, że chodzę na terapię. Nie piłem. Przynajmniej w domu. Ale w co drugi weekend wymyślałem jakieś wyjazdy. A to służbowe, a to z kolegami na ryby, rowery, narty… Pić przestawałem dopiero rano w dniu powrotu. Przez dwa tygodnie udawałem nawróconego, a w kolejny weekend scenariusz się powtarzał. Iwona nie zorientowała się przez rok. Była tak dumna z moich postępów, że nawet pozwalała mi czasem w domu napić się piwa.

W tamten weekend teoretycznie miałem jeździć na nartach. W praktyce w sobotę rano byłem ciągle pijany. Do południa spałem w barze na ławce. Obudziłem się, walnąłem klina na kaca, potem drugiego i doprawiłem piwkiem. Uznałem, że czuję się świetnie i poszedłem pojeździć.

Już w czasie pierwszego zjazdu wjechałem w jakąś kobietę. Z całym impetem. Gdy ją przepraszałem, wyczuła alkohol.

– Pan jest pijany! – zaczęła krzyczeć. – Mógł mnie pan zabić! Po chwili nadjechał jej mąż i zrobiła się afera. Miałem pecha, bo z wyciągu całą scenę obserwował policjant z narciarskiego patrolu. Kazał mi dmuchać w balonik. 0,9 promila. Dostałem mandat i myślałem, że po sprawie. Ale wtedy okazało się, że pani, w którą wjechałem, nie może stanąć na lewej nodze. Byłem pewien, że symuluje. Ale ratownicy orzekli, że zerwała więzadło.

Kobieta pozwała mnie do sądu

Skończyło się na grzywnie, ale nie było sposobu, żeby Iwona się nie dowiedziała, jak spędzam weekendy.

Nie, nie wyprowadzę się. To ty masz się wynieść. Idę z Marysią do kina. Jak wrócimy, ma cię nie być. Oszukałeś mnie. Już ci nie ufam.

Czy wtedy poszedłem po rozum do głowy? Ależ skąd. Zacząłem naprawdę mocno imprezować. Wreszcie nikt się nie czepia. Mogę nie wracać na noc, mogę pić przez cały weekend. Wolność! Miałem tyle rozsądku, że w tygodniu piłem mniej. Byłem w takim stanie, że bardziej od straty rodziny bałem się utraty pracy. Bo wiedziałem, że wtedy nie będę miał za co balować.

Dziś sam się dziwię, jak długo nie zauważałem, że się stoczyłem. Nie robiło na mnie wrażenia budzenie się w parku z wymiocinami na koszuli czy noce spędzane na izbie wytrzeźwień. Ciągle byłem królem balu i zawsze znalazła się chętna, by pójść ze mną do domu. Tylko że coraz częściej nie dawałem rady stanąć na wysokości zadania.
Wtedy zobaczyłem, że przesadzam z piciem

W nagrodę za dobrą pracę pojechałem jesienią na wycieczkę. Winnice Francji. Wymarzone wakacje dla mnie… Kiedy mieliśmy wracać, kupiłem pięciolitrowy baniak z winem. Pełna kultura. Poczęstowałem nawet siedzącą koło mnie panią Jadzię. Po kilku godzinach wino jednak się skończyło. Akurat był postój. Kupiłem sześć butelek piwa. W dzień autokar często się zatrzymywał, bo ciągle ktoś chciał iść do toalety.

Przed nocą zaopatrzyłem się w kolejne butelki. Wszyscy już spali, ale kierowca grzecznie zatrzymywał się na moją prośbę. Ale po trzecim razie zrobiło mi się głupio. Pani Jadzia spała, więc postanowiłem, że spróbuję dyskretnie wysikać się do butelki po piwie. Potem jeszcze raz i jeszcze. Opróżniałem kolejne butelki i napełniałem je na nowo. Gdy autokar zatrzymał się na stacji benzynowej, udało mi się je dyskretnie wynieść. Potem wypiłem jeszcze dwa piwa, wysikałem się do jednej z butelek i… musiałem zasnąć.

Obudził mnie krzyk pani Jadzi

– Czy pan oszalał? Co pan narobił? Boże, jak tu śmierdzi. Proszę go wysadzić! – krzyczała.

Ocknąłem się. Całe siedzenie i podłoga pod nim były zalane mieszaniną piwa i moczu. Spodnie miałem kompletnie przemoczone. Zrobiła się afera. Kierowcy wywlekli mnie na dwór.

– Ten pan dalej z nami nie jedzie. Nie ma mowy – krzyczał jeden z nich. Drugi w tym czasie poszedł pożyczyć od obsługi stacji mopa. Pilot wycieczki próbował negocjować.

– Pan Andrzej już nie będzie pił. Pani Jadwidze odstąpię moje miejsce. To tylko wypadek, każdemu mogło się zdarzyć…

Stałem w mokrym i śmierdzącym ubraniu naprzeciwko całej wycieczki. Kobiety, dzieci… Wszyscy patrzyli na mnie z obrzydzeniem. I po raz pierwszy poczułem wstyd. Wiedziałem, że nie ma mowy, żebym wsiadł do tego autobusu. Nie dam rady znieść pogardy tych ludzi przez kolejnych kilka godzin.

– Panie Jacku, w porządku. Zostanę, poradzę sobie. Proszę tylko wypakować moją walizkę i jechać. Bardzo przepraszam, że wszystkim popsułem podróż. Przepraszam.

Kiedy autokar odjechał, odetchnąłem z ulgą. Przebrałem się w toalecie i taksówką pojechałem do najbliższego motelu. Rano zabrałem się z kierowcą tira do Polski. W niedzielę wieczorem dotarłem do domu. Otworzyłem lodówkę. Wylałem do zlewu piwo, wódkę i whisky. Wygarnąłem z barku wszystkie butelki i wyniosłem na śmietnik.
Następnego dnia poszedłem na spotkanie AA. Tym razem nie jako widz. Długo zbierałem odwagę. Gdy spotkanie już się kończyło, podniosłem rękę.

– Chciałbym coś powiedzieć.

Prowadząca spotkanie zaprosiła mnie na środek. Zacisnąłem pięści i odezwałem się:

– Mam na imię Andrzej i jestem alkoholikiem…

Więcej z siebie nie wydusiłem, bo zacząłem płakać. Nie piję już ponad pięć miesięcy. Dwa miesiące temu odważyłem się zadzwonić do Iwony. Gdy usłyszała, że się leczę, zgodziła się porozmawiać. Ustaliliśmy, że pozwoli mi się spotkać z Marysią, jak będę trzeźwy od przynajmniej pół roku. To już tak niedługo…

Czytaj także:
„Zaczęłam pić ze strachu przed agresywnym ojcem. Nie wiedziałam, że wchodzę w bagno, w którym ugrzęznę na kolejne 30 lat”
„Moja nastoletnia córka pije, pali i zachowuje się nieprzyzwoicie. Kiedy proszę, żeby przestała, gówniara śmieje mi się w twarz”
„Nie wierzyłem sąsiadom, że żona pije, dopóki sam jej nie przyłapałem. Uciekłem, musiałem ratować córeczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA