„Połączył nas deszcz i parasolka. Niewinne przypadkowe spotkanie przerodziło się w nowy początek z wielką miłością”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Ольга
„Z upływem miesięcy przylgnęliśmy jednak do siebie coraz mocniej. Znajomość przerodziła się w przyjaźń, a ta – w miłość. Pokochaliśmy się, ale żadne z nas nie mówiło słowa o wspólnej przyszłości. Może się trochę baliśmy wspólnego życia, może dobrze nam było, jak było”.
/ 22.04.2022 07:53
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Ольга

Tamtego dnia lało jak z cebra. Otworzyłem parasol i ruszyłem w stronę przystanku. W pewnej chwili spostrzegłem, że przede mną idzie jakaś kobieta, nic sobie nie robiąc z deszczu i nawet nie mając zamiaru wyjąć z torebki parasolki. Przyspieszyłem kroku i zrównałem się z nią.

– Pozwoli pani, że panią osłonię – nie mogłem patrzeć, jak moknie.

Rozpostarłem nad nią swój parasol, a ona uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat, ale krótka fryzurka, filuterny uśmiech i dziarskie ruchy dodawały jej młodzieńczego uroku. Chciałem usłyszeć jej głos.

– Dokąd mogę panią odprowadzić? – spytałem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.

– Idę tylko do tego sklepu na rogu! – odparła niskim, ciepłym głosem, w którym wibrował śmiech. A może mi się tylko zdawało…

– To wystarczy, żeby przemoknąć do suchej nitki na takiej ulewie! Zapomniała pani parasolki?

– Nigdy nie noszę parasolki! Nie lubię!

– Dlaczego? Przecież w taką niepewną pogodę jest niezbędna!

– Nie lubię, bo gubię! – roześmiała się wesoło. – A oto i sklep! Dziękuję panu za opiekę!

– Chętnie poczekam, aż pani zrobi zakupy i odprowadzę panią do domu! – zaofiarowałem się.

Ta kobieta bardzo mnie intrygowała

– Nie chciałabym pana fatygować, zabierać czasu… – odparła chłodno.

– Żadna fatyga! – nie zamierzałem odpuszczać. – Mam czas, a pani może się przeziębić!

Wzruszyła ramionami i weszła do sklepu. Nie było jej dłuższą chwilę. Kiedy wyszła, podszedłem od razu z parasolką i sięgnąłem po wypchaną zakupami torbę.

– Jednak pan czekał? – była najwyraźniej trochę zdziwiona.

– Przecież powiedziałem, że panią odprowadzę, a ja zawsze dotrzymuję słowa! – stwierdziłem.

Skinęła głową i ruszyliśmy ulicą ramię w ramię, osłonięci przed deszczem moim parasolem. To spotkanie stało się początkiem naszej znajomości.

Zuzanna, bo tak miała na imię niechętna parasolkom kobieta, mieszkała sama po śmierci matki, którą przez ostatnie lata się opiekowała. Ja też byłem samotny. Z początku oboje traktowaliśmy tę znajomość niezobowiązująco, ot, takie dotrzymywanie sobie towarzystwa, żeby miło spędzić czas.

Z upływem miesięcy przylgnęliśmy jednak do siebie coraz mocniej. Znajomość przerodziła się w przyjaźń, a ta – w miłość.

– Spotkały się dwie samotności – mawiała Zuzanna.

Pokochaliśmy się, ale żadne z nas nie mówiło słowa o wspólnej przyszłości. Może się trochę baliśmy wspólnego życia, może dobrze nam było, jak było… I tak nadeszła jesień, wyjątkowo słotna.

Dbałem o to, żeby wychodzić z Zuzanną i osłaniać ją przed deszczem, ale nie zawsze było to możliwe. A ona nadal nie uznawała parasolek. Martwiłem się, że się przeziębi, ona zaś ze śmiechem zbywała moje obawy:

– Nie przesadzaj, skarbie! Tyle razy już zmokłam i jeszcze się nie rozchorowałam! Dlaczego miałoby się to stać teraz?!

Moje przeczucia jednak się spełniły…

Któregoś dnia Zuzanna nie przyszła na umówione spotkanie. Zadzwoniła do mnie, że leży w łóżku z gorączką i okropnym kaszlem. W te pędy pognałem do niej. Faktycznie, rozchorowała się na poważnie. Wezwany lekarz stwierdził grypę. Pielęgnowałem Zuzannę trzy tygodnie, bo przyplątało się jeszcze zapalenie tchawicy. Wreszcie choroba minęła.

Siedzieliśmy u Zuzanny, pijąc kawkę i zajadając ciasto, które upiekła, aby, jak to stwierdziła, uczcić swój powrót do zdrowia. Za oknem znowu padał deszcz… Spojrzałem na nią – uśmiechniętą, choć trochę zmizerowaną po chorobie, i powiedziałem stanowczo:

– Kochanie, teraz już nie ma wyjścia, musimy się pobrać!

– A to dlaczego? – spytała przekornie, sadowiąc się wygodnie na kanapie.

– Po pierwsze: kocham cię! – odparłem. – Po drugie: ty też mnie kochasz! A po trzecie i najważniejsze: sama się przekonałaś, moja królewno, że musisz mieć pazia, który będzie nosił za tobą parasolkę, żebyś się znów nie rozchorowała!

To powiedziawszy, usiadłem obok niej i ucałowałem ją namiętnie. Zuzanna chwilę milczała, aż wreszcie roześmiała się radośnie i odparła:

– No, cóż! Jeśliby nawet nie przekonały mnie dwa pierwsze argumenty, to ten ostatni jest rzeczywiście najmocniejszy, po prostu nie do odparcia! – po czym objęła mnie i przytuliła się mocno.

Jesteśmy już małżeństwem, a Zuzanna, cóż, nadal nie nosi parasolki. Ale w końcu od czego ma mnie?

Czytaj także:
„Mam syna, na którego czekałem sześć lat. To ukoronowanie mojego idealnego życia. Tylko jak powiedzieć o tym żonie?”
„Wstydziłam się utraty pracy, nikomu się nie przyznałam. Żyłam, jak dotychczas, a sterta niezapłaconych rachunków rosła”
„Pazerni krewni przestali dzwonić, kiedy wuj zapisał mi dom. To była ruina, ale plotkowali, że odziedziczyłem fortunę”

Redakcja poleca

REKLAMA