Cztery lata temu rozwiodłam się z mężem i zaczęłam nowy etap wraz z naszym synem. Janek miał wtedy pięć lat i widział w swoim krótkim życiu dużo więcej, niż powinien. Widział, jak jego tata szarpie i bije jego mamę, słuchał wyzwisk, złorzeczeń i przekleństw. Długo dawałam ostatnią „drugą” szansę. Długo miałam nadzieję, że zniosę jeszcze trochę, byle dziecko miało pełną rodzinę. Długo łudziłam się, że może coś się zmieni. Za długo. Gdy wylądowałam na ostrym dyżurze ze złamanym żebrem, powiedziałam dość. Zebrałam pieniądze, wyprowadziłam się do niewielkiego pokoiku w studenckim mieszkaniu i wniosłam sprawę o rozwód.
Rozwodziłam się półtora roku, bo najpierw mój mąż płakał, przepraszał, obiecywał poprawę, a potem wyzywał mnie od najgorszych i próbował przedstawiać jako złą żonę i matkę. Na szczęście jego świadków i dowody sąd uznał za niewiarygodne. Wreszcie dostałam wyrok, który uwalniał mnie od męża pijaka i agresora, za to jego obarczał całkowitą winą za rozpad małżeństwa. Sąd zasądził też alimenty, choć nie miałam wątpliwości, że mój były mąż nie będzie ich płacił, co zresztą wielokrotnie mi zapowiadał. Ściągalność alimentów w Polsce to ponury żart, więc mogłam liczyć tylko na siebie. I dobrze, przynajmniej wiedziałam, na czym stoję.
Rozpoczęliśmy z Jaśkiem nowe życie
Zmieniłam pracę, dzięki czemu z pokoju we współdzielonym mieszkaniu wyprowadziliśmy się do kawalerki. Nie było tam luksusów, ale mieszkaliśmy sami, a nie z imprezującymi studentami, którzy z porządkiem byli mocno na bakier. Obiecałam sobie, że teraz jest czas na to, aby dojść do siebie po latach życia w strachu i poniżaniu. I tak było.
Jasio chodził do przedszkola, później do pierwszej klasy, a ja po pracy poświęcałam czas na naukę z nim i wspólną zabawę. Chodziliśmy na spacery, latem jeździliśmy nad jezioro, jesienią na rowerach, a zimą na łyżwach. Wieczorami graliśmy w planszówki i czytaliśmy książki. W naszym życiu zagościł luby spokój i to było piękne.
Oczywiście, że brakowało mi mężczyzny. Kogoś dorosłego. Kogoś, z kim mogłabym dzielić radości i trudy, na kim mogłabym się wesprzeć. Kto zatroszczyłby się o mnie, choćby robiąc mi herbatę z cytryną, gdy dopadnie mnie przeziębienie. Kto czasem powiedziałby mi, że ładnie wyglądam, a może nawet, że mnie kocha. I komu mogłabym się odwdzięczyć tym samym. Za każdym razem, gdy dopadały mnie takie tęsknoty, starałam się wybić je sobie z głowy. Nie pakuj się w kolejny związek. Lepiej nie. Bezpieczniej ci będzie samej. Po co ci kłopoty. Może być pięknie, przez chwilę, a potem znowu będziesz płakać.
Przemawiałam sobie do rozsądku i… udawało mi się pokonać pokusę szukania i znajdowania. Miałam syna, który był dla mnie najważniejszy, a zaraz za nim na liście był święty spokój, który też uwielbiałam.
Słucham? Żona? Jaka żona? To ty masz żonę?!
Aż poznałam Radka. Urabiał mnie długo, bo przez kilka miesięcy. Stanowczo, choć grzecznie, odmawiałam wszelkich kaw i kolacji, wyjścia do kina czy teatru. Rozmawialiśmy czasem chwilę, bo pracowaliśmy w jednym budynku, ale to wszystko. Ucinałam szybko każdą rozmowę, która szła w kierunku flirtu. W końcu przyszedł z wielkim bukietem jasnoróżowych róż i powiedział, że jeśli nie przyjmę zaproszenia na kolację, to złamię mu serce. Zgodziłam się, bardziej zawstydzona tą sceną, rozgrywającą się na biurowym korytarzu, niż wzruszona czy szczęśliwa taką atencją.
No ale koleżanki patrzyły i nie chciałam wyjść na zimną sukę po rozwodzie, która ma uraz do wszystkich mężczyzn, nawet tych, co klęczą, dają kwiaty i błagają o jedną randkę. Radek wybrał dobrą restaurację, w trakcie spotkania był uprzejmy, elokwentny i uroczy. A ja byłam mile zaskoczona. Mieliśmy tematy do rozmowy i nie zapadała między nami krępująca cisza. Nic dziwnego, że potem poszłam z nim do kina i do teatru. I wyskoczyłam raz, drugi na kawę, zanim w świetlicy kończył się czas na odebranie dzieci. Starałam się rozegrać to na chłodno, ale nie potrafiłam. Radek był czuły i nie naciskał na seks, co dla mnie oznaczało, że może być z tego coś więcej…
Dlatego kiedy w końcu zaprosiłam go do siebie, dla mnie to było coś na serio. Wydawało mi się, że dla Radka też. Został do rana, pomógł robić śniadanie, a potem długo nie mogliśmy się pożegnać. Zaczęłam patrzeć na świat przez różowe okulary. Uśmiechałam się częściej, nie tylko z powodu syna, nosiłam krótsze spódnice i wyższe obcasy.
Aż pewnego dnia zauważyłam, że w moim trybie miesięcznym, wypełnionym tym szczęściem i radością, czegoś jednak zabrakło. Trzy tygodnie po czasie… Kiedy to sobie uświadomiłam, zrobiło mi się niedobrze. Po pracy pognałam po test ciążowy. Cholera. Dwie kreski. Co zrobić? Jak powiedzieć o tym Radkowi? Chyba najlepiej wprost. Zaprosiłam go do siebie na kolację i odwlekałam chwilę prawdy do deseru. Wtedy wyciągnęłam test i powiedziałam mu, że jestem w ciąży.
– To żart? – spytał, bez cienia uśmiechu na twarzy. – Jakiś głupi test?
– Nie, to nie żart ani test. Wiem, że to szybko, ale… stało się.
– To teraz trzeba zrobić tak, żeby się odstało – odpowiedział.
Zaniepokoił mnie zimny ton jego głosu.
– Niby jak?
Wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju.
– Szybko. Kasą nie musisz się martwić, tabletki można zamówić przez internet. To parę stów, żaden problem, stać mnie, niech będzie, że ja je zdobędę.
– Radek… Co…?
– No co, co?
Przybrał agresywną postawę, na którą zareagowałam jak pies Pawłowa. Cofnęłam się i wtuliłam głowę w ramiona.
– Nie sądziłaś chyba, że po paru numerkach ucieszę się z ciąży? I ochoczo zostanę tatusiem bękarta? Nic z tego, moja żona czegoś takiego by nie strawiła.
– Żona…? Masz żonę? – nie rozumiałam, o czym mówi.
– Tak, od jedenastu lat. Pracuje w Warszawie, widzimy się głównie w weekendy. Teraz już wiesz, dlaczego dla ciebie mam czas wyłącznie w tygodniu. Tylko błagam, nie rób mi sceny pod tytułem: „Czemu nie powiedziałeś, że jesteś żonaty?”… Bo nie widziałem potrzeby, bo było dobrze, jak było, fajnie się bawiliśmy razem. Po co to komplikować, ty też masz swoje zobowiązania, nie mów mi, że myślałaś o „żyli długo i szczęśliwie”…
– Wyjdź.
– Co?
Nie chciało mi się tłumaczyć, walcząc ze łzami, że dziecko z byłym mężem to co innego niż aktualna żona.
– Wynoś się!
Zabrał marynarkę i wyszedł. Dobrze, że Jasiek został u kolegi na całą noc. Mogłam płakać do woli. Jasna cholera! Że też nie drążyłam dokładniej, lepiej nie sprawdzałam informacji, które mi podawał. Jak mogłam wierzyć mu tak ślepo?! Teraz mam za swoje. Żona! Na litość boską, ma żonę! Może też dzieci?! Ależ ze mnie idiotka…
W dodatku idiotka w ciąży. Tak, mogłam zmusić Radka do uznania dziecka. Być może nawet płaciłby alimenty. Pytanie, czy ja byłam gotowa na to, żeby znowu przechodzić przez ciążę, poród, a potem opiekę nad niemowlęciem i małym dzieckiem, ryzykując utratę pracy i stałych dochodów? Poza tym, gdzie to dziecko miałoby się niby zmieścić, skoro po rozłożeniu łóżek na noc w naszej kawalerce do łazienki trzeba było przechodzić bokiem, bo inaczej się nie dało?
Przeraża mnie przyszłość. Z nim albo bez niego
Może powinnam skorzystać z „hojnej” oferty Radka i zgodzić się na sprowadzenie tabletek poronnych z zagranicy? Pozbyć się problemu i nie myśleć o nim więcej? Problemu…? Potrafiłabym to zrobić tak na zimno i… zapomnieć? Przecież to jest dziecko, moje dziecko, które rośnie w moim brzuchu, nieświadome całego bałaganu, w który się wpakowałam.
Nie mam z kim o tym porozmawiać. Nie mam matki ani bliskich przyjaciółek, a teraz naprawdę przydałby mi się zdrowy rozsądek kogoś z zewnątrz. Odwlekam moment podjęcia decyzji, choć wiem, że czas mi się kończy. Za chwilę rzeczywistość podejmie ją za mnie, bo będzie za późno na jedną z opcji. Radek udaje, że mnie nie zna. Nie odzywa się, nie pyta, co wybrałam. Stara się nawet nie jechać tą samą windą co ja. Wiem, że poprosił o przeniesienie do centrali w Warszawie, rzekomo po to, by być bliżej żony. Nagle się do niej przyznał…
Patrzę na mojego syna, który niedługo skończy dziesięć lat, i zastanawiam się, jak zareagowałby, gdyby w jego życiu pojawiło się rodzeństwo. To też muszę brać pod uwagę. Komfort mojego obecnego dziecka. Nie ma godziny, żebym nie myślała o tym, co powinnam zrobić. Trzy razy na dzień podejmuję niby ostateczną decyzję i zaraz zmieniam zdanie. Patrzę w lustro, prosto w swoje oczy, na swój brzuch i nadal się waham. Nadal nie wiem. Nadal się boję przyszłości. Z tym nieplanowanym dzieckiem i… bez niego.
Czytaj także:
„Koleżanki z pracy uważały, że po ciąży powinnam im odstąpić swoje stanowisko. Przecież mam 500 plus i nadal mi mało?”
„Przez pomyłkę lekarzy myślałam, że umieram. To były najgorsze dni mojego życia, za które nikt nie odpowiedział”
„Na własnym weselu byłem kukłą. Żeniłem się z kobietą, której nie kochałem. Moje serce od dawna należało do innej”