„Pogoda na miłość szybko zmieniła się w czarne chmury. Związałam się z tyranem, który kazał mi stać na baczność”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„W weekend wybrałam się z wizytą do mojego Tadzia, który po raz kolejny dał mi odczuć swoje niezadowolenie, zupełnie jakby od połowy tygodnia zbierał w sobie złość. Wygłosił mi kazanie o tym, jak ważna jest uczciwość i ład w związku. Nawet nie chciał słuchać moich wyjaśnień”.
/ 14.09.2024 20:00
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Tadeusza, coś od razu mnie w nim ujęło. Stanowił zupełne przeciwieństwo mojego męża. Jednak niedługo po naszym spotkaniu zaczął się wobec mnie zachowywać, jakbyśmy byli na jakimś obozie wojskowym – ciągle mnie pouczał i wydawał polecenia.

Niełatwo dzielić życie z kimś takim

Tadek z pretensją w głosie wypominał mi, że pozmieniałam plany akurat wtedy, gdy mój eks wylądował w szpitalu. Powiedział:

– Przecież to już nie twój facet i naprawdę nie musisz poświęcać mu aż tyle uwagi. Zwłaszcza kosztem naszych wspólnych chwil, na które się umawialiśmy.

Był wzorowym mężem pod wieloma względami – nie nadużywał alkoholu, nie stosował przemocy, stronił od gier losowych, pozostawał mi wierny, ciężko pracował, troszczył się o nasze pociechy. Mimo to, z czasem zaczął mnie doprowadzać do obłędu. Chodziło o drobnostki, które teoretycznie powinnam była ignorować, tak jak robiłam to od wielu lat. Przez całe nasze wspólne życie jego niedoskonałości narastały i stawały się coraz bardziej nie do wytrzymania. Wiele razy próbowałam z nim o tym porozmawiać, ale albo mnie nie słuchał, albo bagatelizował moje słowa.

Jednak nie miałam już na to ochoty. Nasze istnienie nie składa się z samych nadzwyczajnych i przełomowych chwil. Przypomina nawlekanie paciorków na nitkę: każdy z nich to jedna doba. I tylko my decydujemy, czy powstanie z tego zachwycający drobiazg, czy koszmarek, który będzie przerażał kolejne generacje. Nie zamierzałam nikogo straszyć.

Postanowiłam, że nie zamierzam stać się zrzędliwą, niezadowoloną i pełną jadu babą. Życie nie daje nam drugich szans, nie można niczego przeżyć od nowa jak w jakimś filmie. Dlatego cierpliwie zaczekałam do momentu, aż moje pociechy staną na własnych nogach, spojrzałam prosto w oczy swojemu mężowi i oświadczyłam mu, że to koniec. Chwyciłam za walizkę, którą spakowałam już wcześniej, i po prostu opuściłam dom. Trzask drzwi za moimi plecami przyniósł mi poczucie wolności.

Choć decyzja dojrzewała we mnie przez lata i nie podjęłam jej pod wpływem chwili, to i tak dla wielu osób była sporym szokiem. Wydawało się przecież, że tworzymy z mężem udany związek. Mimo to obawiałam się, jak to wszystko się potoczy i czy nie będę żałować swojego wyboru. Byłam jednak przygotowana. Nie zostawia się męża po trzydziestu latach małżeństwa w gniewie i z jedną sukienką w walizce.

W niczym nie przypominał Staszka

Wynajęłam malutkie mieszkanie, dobrze połączone komunikacyjnie z firmą, w której pracuję. Odłożyłam też trochę pieniędzy, akurat tyle, by starczyło na nowy początek. Nasze pociechy nie miały jeszcze pojęcia o moich planach – spodziewałam się, że kiedy się dowiedzą, rozpęta się niezła burza, ale były już dorosłe i prowadziły własne życie, więc nie powinny ingerować w moje.

Dni mijały, a początkowe zawirowania odeszły w niepamięć. Cieszyłam się życiem singielki. W mieszkaniu panował ład i porządek, mogłam poświęcić czas sobie, cieszyć się spokojem i swobodą, z której chętnie, choć bez przesady, korzystałam. Odwiedzałam kina i teatry, jeździłam na wakacje i poznawałam różnych facetów. W te znajomości angażowałam się z rozwagą. Nie miałam ochoty na stały związek, ponieważ sfrustrowanego, zaniedbanego faceta w znoszonych bamboszach wałęsającego się po chacie miałam serdecznie dość. Obrzydło mi to.

Wszystko się zmieniło, gdy spotkałam Tadeusza. Stanowił całkowite przeciwieństwo mojego ślubnego. I to nie tylko pod względem wyglądu zewnętrznego. Tadek przede wszystkim troszczył się o własny wizerunek. Nie wyobrażał sobie, żeby chodzić w wymiętej koszuli, która na dodatek nie byłaby włożona w spodnie. Kiedy nasze relacje stały się bliższe i zaczęłam odwiedzać go w domu, przekonałam się, że również w swoich czterech kątach był niezwykle skrupulatny i dokładny.

Kiedyś postanowiłam odwiedzić go bez uprzedzenia i miałam rację. Właśnie takie z pozoru mało istotne detale odróżniały go od Staszka – faceta, który nigdy nie dorósł, zostawiał wszędzie straszliwy bałagan i wiecznie bujał w obłokach, myśląc tylko o sobie i swoich własnych sprawach.

Tadeusz, do którego wpadłam z niezapowiedzianą wizytą, prezentował się bardzo schludnie – był świeżo ogolony i gustownie ubrany, mimo że przebywał we własnym domu (na szczęście nie miał na nogach tych okropnych bamboszy z czasów PRLu). W jego mieszkaniu wszystko było uporządkowane i panowała nienaganna czystość.

Moje najście wyraźnie wprawiło go w lekkie zakłopotanie, mimo to zaprosił mnie do środka, choć przez ułamek sekundy na jego obliczu pojawił się cień irytacji.

– Wejdź, proszę. Masz ochotę na herbatę?

– Bardzo chętnie, dziękuję.

– A może skusisz się na kawałek szarlotki?

Skosztowałam ciasta. Okazało się wyśmienite, pomimo tego, że brakowało w nim słodyczy. Po tym, moim zdaniem koniecznym, aczkolwiek nie do końca stosownym teście, zaczęliśmy częściej się widywać. Tadeusz miał sporo na głowie, więc wygospodarował dla nas środy wieczorem oraz całe niedziele. Mnie to nie robiło różnicy, dlatego dopasowałam grafik do jego. Mając w terminarzu jasno określone i stałe punkty, zaczęłam działać bardziej systematycznie.

Zachowałam się tak, jak powinnam

Spotkania towarzyskie, wyjazdy za miasto lub czas spędzony z pociechami nigdy nie kolidowały ze środami i niedzielami. Przynajmniej do pewnego czasu. Jednego październikowego dnia – wypadła wtedy środa – dostałam telefon od mojego syna. Przekazał mi, że Staszek trafił do szpitala. Nie zastanawiałam się nawet przez chwilę.

Co prawda nie byliśmy już razem, ale z drugiej strony przecież wspólnie przeżyliśmy sporo czasu. Rozstanie nie musi oznaczać końca wszelkich relacji. Można się rozejść w cywilizowany sposób i utrzymywać wzajemny szacunek. Dzieci na bieżąco zdawały mi relację z tego, co słychać u Staszka, dlatego miałam świadomość, że żadna inna pani nie zadba o niego, gdy będzie miał ciężkie chwile. Przyrządziłam rosołek, spakowałam go do termosu i udałam się do szpitala. Staszek nie prezentował się najlepiej.

Wychudła twarz z siwiejącą brodą sprawiała, że wyglądał, jakby zmagał się z ciężką chorobą. Gdy mnie zobaczył, jego oczy zaświeciły radośnie, a ulubiony rosołek z kury wyraźnie poprawił mu nastrój. Spędziłam z nim trochę czasu, a następnie udałam się na rozmowę z doktorem, aby dowiedzieć się więcej o kondycji zdrowotnej mojego małżonka. Formalnie wciąż pozostawaliśmy w związku małżeńskim, choć od dłuższego czasu żyliśmy w separacji. Słowa lekarza przyniosły mi ulgę.

– Niech się pani nie przejmuje. Sytuacja wygląda lepiej, niż się wydaje.

– A na jak długo mój małżonek będzie musiał zostać w szpitalu? – zapytałam z niepokojem.

– Wyślemy go do domu, kiedy tylko poczuje się lepiej. Nie ma powodów, żebyśmy go tu dłużej trzymali.

Kiedy w końcu opuściłam szpital, ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że mam aż sześć nieodebranych telefonów od Tadzia. Zostawił mi także wiadomość na poczcie głosowej, no to od razu ją przesłuchałam i... poczułam się dosyć kiepsko. Tadek gadał przez jakieś dwie minuty, dając mi do zrozumienia, jak bardzo jest zirytowany tym, że olałam naszą standardową randkę.

Delikatnie, aczkolwiek stanowczo mnie zbeształ. Wzdychając, przyznałam mu w myślach odrobinę słuszności, gdyż nie poinformowałam go wcześniej o zmienionych zamiarach. Mimo to, gdzieś w głębi duszy zakiełkowało we mnie przeczucie, że w jego tonie pobrzmiewała bardziej frustracja z powodu zmarnowanego oczekiwania, a nie autentyczny niepokój. Skoro nie dotarłam na miejsce i nie nawiązałam kontaktu, istniała przecież ewentualność, że mogło mnie spotkać coś złego. Niestety, takowego zapytania z jego ust nie usłyszałam.

Chciał mnie na wyłączność

Udało mi się dodzwonić. Gdy w końcu zdołałam dojść do słowa, wyjaśniłam mu, co się dzieje i że niedawno opuściłam szpital. Dodałam też, że będę tam zaglądać od czasu do czasu.

– Dlaczego mu pomagasz? – zdziwił się. – Wasze dorosłe dzieci nie są w stanie? Przecież on już w zasadzie nie jest twoim małżonkiem i wcale nie musisz się nim aż tak opiekować. A już na pewno nie wtedy, gdy planujemy spędzić razem czas.

Nie odezwałam się ani słowem, bo nie widziałam potrzeby usprawiedliwiania się, a jednocześnie wzbierała we mnie irytacja. O co tu chodzi? Jakieś koszary? Mimo że domyślałam się, iż dzieciaki specjalnie „zrzuciły” na mnie opiekę nad tatą, licząc na nasze pojednanie, regularnie odwiedzałam go w szpitalu, zawsze przywożąc jakieś smakołyki.

Kuchnia serwowana przeze mnie przypadła do gustu Staśkowi, co stanowiło dla mnie miłe zaskoczenie, gdyż wcześniej raczej nie wyrażał się na ten temat. Pochłaniał posiłki z ogromnym smakiem. Podczas naszych spotkań nierzadko oddawaliśmy się wspomnieniom, które wprawiały nas w doskonały nastrój i wywoływały salwy śmiechu, gdy przywoływaliśmy zabawne sytuacje z przeszłości, które razem przeżyliśmy. Przy pożegnaniu Staszek niezmiennie wyrażał swoją wdzięczność, a na koniec składał na mojej dłoni czuły pocałunek.

Choć nie był doskonałym małżonkiem, to mimo wszystko był wdzięczny za to, że nie zostawiłam go samego, kiedy chorował. Perfekcyjnych ludzi przecież nie ma na tym świecie...

W weekend wybrałam się z wizytą do mojego Tadzia, który po raz kolejny dał mi odczuć swoje niezadowolenie, zupełnie jakby od połowy tygodnia zbierał w sobie złość. Wygłosił mi kazanie o tym, jak ważna jest uczciwość i ład w związku. Nawet nie chciał słuchać moich wyjaśnień.

Spotkanie, które nie należało do najprzyjemniejszych, dobiegło końca szybciej niż zazwyczaj i zmusiło mnie do głębszych przemyśleń. Z jednej strony nie przepadałam za nieporządkiem i egocentryzmem mojego współmałżonka, jego podejściem typu „jakoś to się ułoży”, ale z drugiej perspektywy, egzystencja u boku perfekcjonisty, który nie akceptował nawet najmniejszych odchyleń od ustalonego porządku rzeczy, zupełnie nie wchodziła w rachubę. Od takiej osoby po prostu bym zwiała...

Nie dam się tak traktować

Szczerze mówiąc, miałam tego po dziurki w nosie. Zerwaliśmy ze sobą przez SMS-a. Może nie było to zbyt eleganckie, ale za to skuteczne. Nikt nie jest idealny, każdy z nas ma jakieś słabości. Istotne jest, żeby je zauważać i starać się nad nimi pracować, żeby stawać się lepszym. Ja to zrobiłam, ewoluując do wersji Krystyna 2.0 – nie tyle bardziej nowoczesnej, co pewniejszej siebie. Moja wyrozumiałość w relacji była jednocześnie plusem i minusem. Zbyt długo tolerowałam rzeczy, które mnie denerwowały, aż w końcu jedynym wyjściem okazało się odejście.

Prawda jest taka, że po jakimś czasie dopadła mnie nostalgia. Zanim się rozstaliśmy, negatywne cechy mojego faceta przysłaniały jego dobre strony, zacierały przyjemne chwile spędzone razem. Jednak kiedy byłam z dala od niego, te pozytywne aspekty znów wyszły na wierzch... Czyżby to oznaczało, że mieliśmy jeszcze szansę zacząć od nowa? Czy możliwe jest odejście, ulepszenie siebie, a następnie powrót do drugiej osoby?

No cóż, takie ulepszenie musiałoby objąć każdego z nas. Po tym, jak wyszedł ze szpitala, Stach poprosił mnie, żebym wpadła do naszego poprzedniego mieszkania. Chciał się zrewanżować kawą i ciastkiem. To było takie nietypowe znowu przemierzać te znajome stopnie. A jeszcze bardziej osobliwie było ujrzeć mieszkanko – lśniące czystością. Stasiu powitał mnie wygolony i wystrojony. Kiedy sączyliśmy herbatkę, atmosfera zrobiła się dosyć napięta.

– Od momentu, gdy się rozstaliśmy, dużo myślałem. Czasu na to miałem pod dostatkiem. Ty zawsze wspaniale sprawdzałaś się w roli żony, a ja sądziłem, że tak pozostanie i nie muszę zabiegać o twoją przychylność. No i nieźle się przejechałem, kiedy mnie zostawiłaś. Nie, nie, absolutnie cię nie obwiniam. Sam jestem sobie winny. Dałaś mi dobrą lekcję i całkiem słusznie. Ale kiedy odwiedzałaś mnie w szpitalu, tchnęłaś we mnie też nadzieję… Bo widzisz, moje uczucia do ciebie wciąż są bardzo silne. Zaufaj mi i wróć. Zmienię się. Już się zmieniam! Dzieciaki też się ucieszą. I będę cię słuchał, daję słowo. Więc uświadamiaj mnie, gdy znów zejdę na złą drogę.

Słuchałam tego z uśmiechem na twarzy.

– A co z tymi okropnymi pantoflami? Pozbędziesz się ich w końcu?

– Są już w koszu na śmieci. No to jak, jesteśmy umówieni?

– Czas pokaże, dajmy temu szansę…

Krystyna, 56 lat

Czytaj także:
„Mąż miał klatę gęstą jak dywan i drażnił jak zmechacony sweter. Z miłością docierał w każdy zakamarek mego ciała”
„Gdy mąż wyjeżdżał w delegacje, to do domu sprowadzał się kochanek. Taki układ działał doskonale, ale tylko do czasu”
„Moi rodzice sprzedali dom i nie pomyśleli, by mi coś odpalić. A ja miałam już plany co do tej dodatkowej gotówki”

Redakcja poleca

REKLAMA