Po dwóch godzinach spędzonych na stoku poczułem, że pora przestać robić z siebie idiotę. Całe ciało miałem obolałe i wiedziałem, że moja kość ogonowa nie zniesie już ani jednego upadku. I tak pewnie nie będę mógł normalnie usiąść przez tydzień. Albo i dłużej.
– Chyba jestem antytalentem narciarskim – powiedziałem do swojego trenera z wymuszonym uśmiechem.
– Czy ja wiem…? – stary wyga pokręcił głową. – Moim zdaniem ma pan nieodpowiednie narty. Tak jak mówiłem na początku, lepsze byłyby carvingi dla początkujących… – znowu zaczął swoją śpiewkę, którą puściłem mimo uszu.
Ja miałbym jeździć na jakimś sprzęcie dla początkujących? To dopiero byłby obciach! Kiedy przekonałem się w pracy, że wszyscy, którzy się liczą w moim dziale, są zapalonymi narciarzami, było to dla mnie bolesnym zaskoczeniem. Bo ja do tej pory nigdy nie miałem nart na nogach.
W ubiegłym sezonie udało mi się jakoś wykręcić od wspólnych weekendowych wyjazdów, chociaż szlag mnie trafiał, bo przecież na takich wyprawach załatwia się przy grzanym piwie wiele służbowych spraw. Taki na przykład Karol – miał wyniki gorsze od moich, a jednak to on wyjechał na zagraniczny staż, bo ponoć szef zachwycił się jego slalomem. Dlatego tej zimy postanowiłem sobie, że ja także nauczę się jeździć.
„Przecież to nie może być trudne” – pomyślałem. „A nawet może okazać się całkiem zabawne” – byłem pełen optymizmu.
Jak się nie umie, zawsze można się polansować…
Oczami wyobraźni widziałem już siebie szusującego w dół stoku, koniecznie w modnym stroju narciarskim i w dizajnerskim kasku. Narty także nie mogły być byle jakie, więc kiedy sprzedawca w specjalistycznym sklepie zapytał mnie, czy jeżdżę, odpowiedziałem, że oczywiście! Polecił mi więc profesjonalne narty, które wyglądały niesamowicie!
Kupiłem je i całą resztę potrzebnych rzeczy, obciążając swoją kartę kredytową i wmawiając sobie, że to jest inwestycja, która naprawdę mi się opłaci. „Niech tylko szef, fanatyk białego szaleństwa, zobaczy, jak ja szusuję! Premię będę miał w kieszeni, a może nawet i awans”.
Niestety moje sny o potędze rozwiały się już pierwszego dnia na stoku, gdy okazało się, że to wcale nie jest takie proste.
– To co? Jedziemy na górę? – rzuciłem do instruktora i wskazałem wyciąg.
A on spojrzał na mnie, potem na moje narty, potem znowu na mnie i zadał mi pytanie:
– Jeździł pan już kiedyś?
– Kiedyś. W dzieciństwie – skłamałem gładko.
– To zapraszam najpierw na ten mniejszy stok, zobaczymy, co pan potrafi – nie dał się zwieść mojej pewnej minie.
No i zobaczył, jak pięknie się tarzam w śniegu niczym jakiś dwulatek. Pierwsze upadki nawet mnie jeszcze nie zraziły, ale potem było ich znacznie więcej. Właściwie cała lekcja była jednym wielkim pasmem upadków, jakbym był pijany. Co wstałem, to narty same uciekały mi spod nóg i moja kość ogonowa zaliczała kolejne bolesne zetknięcie z ziemią.
No cóż, w sumie tego dnia nie wyszedłem poza oślą łączkę. I mogłem sobie tylko gratulować pomysłu, że jednak wynająłem faceta jako instruktora, a nie jakąś fajną babkę, bo wtedy tobym się chyba już kompletnie spalił ze wstydu.
– Na dzisiaj koniec, tak? – zapytał mnie w końcu trener i widziałem, że po prostu się lituje.
Prawdę mówiąc, miałem dość nie tylko na dziś, ale i na zawsze! Kiedy inkasując ode mnie pieniądze, instruktor powiedział już zdecydowanie prześmiewczo, że z takim sprzętem mogę się przynajmniej polansować na deptaku, pomyślałem sobie: „A żebyś wiedział, dupku!”.
Uznałem, że drink, a nawet kilka drinków w jakimś fajnym miejscu, należą mi się niczym psu buda. Zamiast do pensjonatu, w którym miałem wynajęty pokój, poszedłem więc na deptak. Z nartami na ramieniu, a jakże!
W pubie, który wybrałem, na szczęście były hokery przy barze, więc jakoś się na jednym z nich usadowiłem z moimi obolałymi czterema literami. Jestem wysoki, więc w zasadzie prawie stałem, a moja kość ogonowa wisiała bezpiecznie poza siedzeniem. Kolejne drinki skutecznie uśmierzyły ból i świat znowu nabrał blasku. Byłem już w całkiem niezłym humorze, kiedy do baru weszła ona. Zjawiskowa blondynka!
Na jej widok oniemiałem i przetarłem oczy ze zdumienia. No, anioł nie kobieta! To chyba było zrządzenie niebios, że ostatnie wolne miejsce w całym barze było akurat obok mnie. Usiadła na hokerze lekko niczym motyl.
– Ananasowe martini poproszę – rzuciła do barmana, który uśmiechnął się szeroko.
– Doskonały wybór – powiedział.
Wyczułem w jego głosie coś więcej niż tylko czystą profesjonalną uprzejmość. „On ją podrywa, dupek!” – pomyślałem i odezwała się we mnie męska żyłka rywalizacji. Zebrałem wszystkie siły i w ciągu kolejnej godziny byłem najsympatyczniejszym i najbardziej błyskotliwym facetem na świecie.
Ola, bo tak miał na imię ten ideał kobiety, śmiała się z moich dowcipów odsłaniając idealnie białe zęby. Kiedy zrobiło się późno, zacząłem kombinować, jak jej zaproponować następne spotkanie. Okazja trafiła się sama. Piękność wyznała, że przyjechała z koleżanką, aby nauczyć się jeździć. Nie pomyślały wcześniej, aby zamówić instruktora i teraz okazało się, że wszyscy są zajęci.
– Może jednak nie wszyscy… – rzuciłem lekko.
Miałem na myśli mojego instruktora, którego przecież miałem zamówionego na następny dzień, ale zamierzałem odwołać tę lekcję. Zostałem jednak opacznie zrozumiany, bo Ola nabrała przekonania, że… to ja jestem instruktorem!
– Tak myślałam, patrząc na twoje świetne narty! – powiedziała.
Nie wiem, dlaczego nie wyprowadziłem jej wtedy od razu z błędu. To znaczy wiem: zaważyła męska ambicja i chęć zdobycia tej pięknej dziewczyny. Rozstaliśmy się umówieni na następny dzień i po powrocie do swojego pensjonatu zasnąłem z poczuciem triumfu.
Oprzytomniałem dopiero na następnego dnia rano. „Co ja najlepszego zrobiłem?!” – poczułem atak paniki. „I co teraz zrobić?! Chyba tylko wyjechać cichaczem i zapomnieć o tym aniele w ludzkiej skórze” – pomyślałem. I kiedy byłem już pewny, że zwijam się do domu, zadzwoniła moja komórka, a na wyświetlaczu pojawiło się imię: Ola.
No tak, przecież wymieniliśmy się wczoraj numerami! – zdałem sobie sprawę. Odebrałem.
– Za godzinę na stoku. Pamiętasz? – zapytała mnie tak słodkim głosem, że poczułem, iż nie dam rady zwiać.
Musiałem ją zobaczyć za wszelką cenę!
Wiedziałem, że to oszustwo może się udać tylko raz! Zadzwoniłem do mojego trenera i odwołałem lekcję pod pretekstem tego, że wszystko mnie boli. Nawet się nie zdziwił. A potem poszedłem na ten stok.
Ola rano wydawała mi się jeszcze piękniejsza, gdy tak stała zaróżowiona od mrozu, w kolorowej puszystej czapce. Przedstawiła mnie koleżance, a potem ja, starając się przybrać jak najbardziej profesjonalną minę, poprosiłem je, żebyśmy przeszli na oślą łączkę.
A tam… zrobiłem im powtórkę ze swojej wczorajszej lekcji z instruktorem, starając się jak najlepiej odwzorować to, co od niego usłyszałem. Szło nam całkiem nieźle. Musiałem przyznać, że obie dziewczyny okazały się o wiele pojętniejszymi uczennicami niż ja!
Już po godzinie całkiem dobrze zjeżdżały z tych kilkudziesięciu metrów, na które potrafiły się wdrapać na własnych nogach, a nie na kolanach. Rozochocone początkowymi sukcesami, zapytały mnie, kiedy wjedziemy na stok.
– Może jutro. Na dzisiaj dosyć, nie powinno się tak przeciążać nóg – spietrałem, ale starałem się nadać swojemu głosowi stanowcze profesjonalne brzmienie.
Uwierzyły. Podziękowały, a kiedy usłyszały, że pierwsza lekcja była gratis – na zachętę dostałem jeszcze od każdej z nich po buziaku. Omal nie umarłem, kiedy poczułem miękkie usta Oli na swoim policzku. O rany, jak ona pachniała!
Umówiliśmy się na kolejny dzień, ale…
Zamiast z poczuciem triumfu wróciłem do swojego pensjonatu z poczuciem klęski. Za kilkanaście godzin miało się przecież wydać, że ja tak naprawdę nie potrafię jeździć! Znowu odezwała się we mnie chęć ucieczki i przeklinałem w duchu ten moment, gdy wybrałem taką śliską drogę podrywu. No, co mi odbiło!?
Siedziałem w pokoju, rozpamiętując swoją głupotę, gdy odezwała się moja komórka. To była Ola. Zapytała, czy bym się z nią nie wybrał na drinka. Zgodziłem się. „Ostatni raz muszę ją zobaczyć”
– pomyślałem, mając na względzie, że jutro rano, przed naszym kolejnym treningiem, wsiądę w pociąg i zniknę na zawsze.
Ola siedziała przy barze i wyglądała zjawiskowo, jak zwykle. Na wstępie podziękowała mi za świetną lekcję. A ja.. znowu zacząłem w to brnąć jak idiota, że niby jestem trenerem. „Co ze mną robią te jej błękitne oczy!” – myślałem z rozpaczą, klepiąc te wszystkie bzdury. Sam nie wiem, jak by się to dla mnie skończyło, gdyby nie… mój trener. Pojawił się nagle w pubie nie wiadomo skąd i klepnąwszy mnie w ramię, powiedział.
– No jak tam pana kość ogonowa? Lepiej? Jutro mamy naszą lekcję?
– Ja.. tego… eee… – zaplątałem się. Po czym powiedziałem: – Zadzwonię.
Instruktor pokiwał głową i poszedł sobie. Ale… czułem na sobie zdziwiony wzrok Oli i wiedziałem, że jestem jej winien wyjaśnienie. „Teraz albo nigdy!” – pomyślałem. „W zasadzie, co mi zależy?”.
Po czym przyznałem się do wszystkiego. W miarę jak mówiłem, oczy Oli robiły się coraz większe.
– Chcesz mi powiedzieć, że uczyłeś nas jazdy na nartach, mając za sobą tylko dwugodzinną lekcję? – zapytała na koniec z niedowierzaniem.
Przytaknąłem, a wtedy… zaczęła się tak śmiać, że musiałem ją przytrzymać, żeby nie spadła ze stołka.
– Jesteś niesamowity! – przyznała na koniec, ocierając łzy z oczu.
„Wybaczyła mi?” – patrzyłem na nią z niedowierzaniem.
– Jeszcze nikt mnie nie podrywał w tym stylu – dopowiedziała.
A do mnie powoli zaczęło docierać, że... jej się to spodobało! Nie mogłem w to uwierzyć, a jednak to była prawda. Ola ani trochę się na mnie nie gniewała!
Następnego dnia na lekcji z moim instruktorem pojawiły się trzy osoby: Ola, ja i jej koleżanka. Tym razem miałem na sobie wypożyczone narty, odpowiednie dla początkujących i musiałem przyznać, że jazda na nich okazała się o wiele łatwiejsza niż na moich.
W każdym razie zaliczyłem spotkanie ze stokiem tylko kilka razy, za co moja kość ogonowa była mi bardzo wdzięczna. W dodatku poczułem, że jazda na nartach ma szansę zostać moim ulubionym sportem. Tym bardziej że od tej pory mieliśmy jeździć razem z moim kobiecym ideałem, z Olą!
Czytaj także:
„Zdradziłem żonę i nie żałuję. Chciałem połechtać swoją męskość i pokazać jej, że nie jestem niedołężnym staruszkiem”
„Maciek traktował mojego syna jak przybłędę i wyśmiewał przy kolegach. Chciałam tylko, żeby zobaczył w nim swoje dziecko”
„Rodzice stale wbijali mi szpile i porównywali mnie do siostry. Przez nich czuję się jak życiowa porażka”