Od kiedy Roman zatrudnił się w naszej firmie, z miejsca stał się obiektem westchnień żeńskiej części personelu. Wysoki brunet o błękitnych oczach, zawsze dobrze ubrany, kulturalny, pachnący markowymi perfumami… Ktoś taki musiał robić wrażenie. Od początku dał się poznać jako miły człowiek i sumienny pracownik. Mógł się poszczycić wieloletnim doświadczeniem w branży, którym chętnie dzielił się z kolegami o mniejszym stażu oraz wiedzy.
Dla firmy okazał się cennym nabytkiem. A dla nas cudownym tematem do plotek i rozważań
Każda z nas marzyła o randce z Romanem, najlepiej o romantycznej kolacji ze śniadaniem podanym prosto do łóżka. Choć ja bym nie pogardziła nawet kawą z firmowego bufetu, byle ofiarowaną przez niego. Wodziłam za Romkiem wzrokiem niczym zadurzona w nauczycielu nastolatka. Ten mężczyzna miał w sobie coś takiego, że zwróciłby moją uwagę, nawet gdyby stał w tłumie tysiąca innych facetów. Wystarczyło, by powiedział mi na korytarzu „dzień dobry” tym swoim niskim, seksownym głosem, a serce waliło mi w piersi i dłonie się pociły.
Czasami jechaliśmy razem w windzie. Musiałam się wtedy powstrzymywać, by go nie dotknąć. Zadowalałam się wciąganiem w nozdrza i płuca jego zapachu, oddychaniem łapczywie powietrzem, którym on też oddychał. No, obijało mi. Klara, najbardziej wścibska dziewczyna w naszym biurze, poprosiła swojego kumpla policjanta, by dowiedział się paru rzeczy o Romanie. Nie pochwalam inwigilacji, ale odetchnęłam z ulgą na wieść, że jest niekarany, nieżonaty, bezdzietny, w nic nieuwikłany i prawdopodobnie z nikim niezwiązany. Czyli istniała szansa, że którejś uda się go poderwać. Co prawda mała.
Bo Roman, przy całej swojej uprzejmości i uczynności, z kolegami się nie bratał, a w stosunku do koleżanek zachowywał nieskracalny dystans. Był miły, szarmancki, przepuszczał nas w drzwiach, w jadalni odsuwał krzesło, kiedy któraś z koleżanek postanowiła się dosiąść do jego stolika, był też ponoć mistrzem small talk, ale te jego maniery tworzyły barierę między nim a nami, jakby wyraźnie stawiał granicę. Tak przynajmniej opisywały to dziewczyny, bo ja wstydziłam się podejść i zagadać. Nie chciałam sobie robić nadziei.
Dlaczego ktoś taki jak Roman miałby się zainteresować kimś takim jak ja?
Nie byłam brzydulą ani szarą myszką, ale w biurze pracowało wiele ładniejszych i bystrzejszych ode mnie dziewczyn. Jeżeli coś mnie wyróżniało to pewien ekscentryzm, że tak to ujmę, choć złośliwcy nazywali to dziwactwem. Wszystko przez to, że interesowałam się szeroko pojętą ezoteryką. I nie kryłam tego. W moim urządzonym zgodnie z zasadami feng shui pokoiku nie brakowało gadżetów związanych z tego typu tematyką. Na szyi nosiłam drewniany wisior z moim imieniem wyrytym pismem runicznym, a na palcach pierścienie ze starożytnymi symbolami ochronnymi.
W wolnych chwilach uczęszczałam na zajęcia jogi oraz tai-chi, czytałam czasopisma traktujące o magii, zielarstwie i postrzeganiu pozazmysłowym. Raz do roku jeździłam na ogólnopolskie targi ezoteryczne, gdzie uczestniczyłam w prelekcjach i zaopatrywałam się w książki. No właśnie, książki… To podczas studiowania jednej z takich ksiąg wpadłam na ten brzemienny w skutki pomysł. Natrafiłam mianowicie na rozdział mówiący o magii miłosnej. Sporo w nim było rozmaitych sposobów na zdobycie serca wybranej osoby. Natychmiast pomyślałam o Romanie. A dlaczego by nie spróbować? Do tej pory jedynie teoretyzowałam, jeśli chodzi o, hm, czarowanie. Może pora na praktykę?
Zarwałam noc, żeby przeczytać to wszystko. Z mnóstwa różnorakich rytuałów wybrałam taki, który wydał mi się najmniej infantylny, a przy tym na tyle prosty, żeby spokojnie dało się go wykonać w domu. Większość komponentów powinnam znaleźć w czeluściach moich szafek.
Zdobycie zdjęcia również nie nastręczało większych trudności. Wydrukowałam je z jego profilu na FB
Gorzej sprawa miała się ze zdobyciem jakiejś należącej do niego rzeczy, ale tutaj los mi dopomógł. Szczęśliwym trafem znalazłam w windzie jego ulubione pióro, którym zawsze podpisywał dokumenty. Pożyczyłam je na trochę. Oczywiście z zamiarem zwrócenia, kiedy będzie już po wszystkim… Cały biurowiec urządził poszukiwania pióra; zwłaszcza dziewczyny wkładały w nie serce i duszę. Uśmiechałam się pod nosem, patrząc, jak gorliwie przerzucają nawet odpadki w koszach na śmieci.
Teraz należało tylko poczekać na pełnię księżyca… To były długie trzy dni, podczas których myślałam tylko o jednym. Czy rytuał odniesie skutek? Wielki dzień przypadł w sobotę. Od rana byłam podekscytowana. Kilka razy sprawdzałam, czy przyszykowałam wszystkie komponenty, czy niczego nie brakuje. W kółko czytałam i powtarzałam pod nosem, co powinnam po kolei zrobić, żeby broń Boże się nie pomylić, i snułam romantyczne wizje o zakochanym we mnie Romku, o słońcu i czułych pocałunkach budzących mnie po nocy spędzonej w objęciach ukochanego…
Kiedy nastał wieczór, przystąpiłam do dzieła. Najpierw zapaliłam kadzidełka
Potem ustawiłam czerwone świece w rogach wykreślonego kredą na podłodze pentagramu. W jego centrum umieściłam zdjęcie swoje oraz Romana. Obwiązałam je szkarłatną wstążeczką. Gdy knoty zapłonęły, uklęknęłam, zamknęłam oczy i wypowiadając specjalne formułki w języku enochiańskim, w mowie aniołów, wizualizowałam siebie oraz mojego wybranka jako szczęśliwą parę. Trwałam tak jakiś czas. Gdy nogi mi zdrętwiały, uznałam, że wystarczy tego klęczenia i zaklinania.
Posprzątałam wszystko i położyłam się spać. To znaczy do łóżka, bo przez resztę nocy nie zmrużyłam oka. Biłam się z myślami, czy na pewno dobrze zrobiłam, bawiąc się w coś takiego. Czy nie kuszę losu? Nie prowokuję licha? Zignorowałam przecież ostrzeżenia mówiące, że igranie z uczuciami może doprowadzić do tragedii. Poddałam się impulsowi i teraz pozostało mi czekać, co z tego wyniknie. Pragnienia są moje, konsekwencje też będą moje.
Przez dwa kolejne miesiące nie działo się nic szczególnego. Mijaliśmy się z Romanem na korytarzu, a on niezmiennie obdarzał mnie miłym uśmiechem i mówił uprzejme „dzień dobry”, czyli traktował jak każdą inną koleżankę z pracy. I nagle niespodzianka! Kiedy już prawie zapomniałam o moim „abrakadabra”, o moim miłosnym rytuale, który najwyraźniej się nie udał – szef przydzielił nas do wspólnego projektu. Bingo!
Wierząc, że to moja szansa, że sprzyjają mi duchy i anioły, pokonałam nieśmiałość i byłam sobą. Pracowało nam się razem świetnie, szybko złapaliśmy wspólny język. Odkryliśmy też, że dzielimy podobne zainteresowania. Romek tak jak ja uwielbiał Rolling Stonesów, trenował sztuki walki – a tai-chi powstało przecież jako styl walki – no i dużo czytał. Może nie literaturę ezoteryczną, ale moja pasja nie dość, że mu nie przeszkadzała, że jej nie wykpiwał, to wręcz zdawała się go urzekać. Gapił się na mnie z uśmiechem i błyskiem w oczach, gdy z ekscytacją opowiadałam mu o wędrówce dusz, duchach, rytuałach, eliksirach…
Nie trzeba było długo czekać, by między nami zaiskrzyło
Początkowo ukrywaliśmy przed kolegami z biura fakt, iż zostaliśmy parą, ale takie rzeczy długo nie uchowają się w tajemnicy. Pierwsza wyczaiła sprawę oczywiście Klara. A potem wieść rozeszła się lotem błyskawicy. Dobrze i źle. Dobrze, bo chciałam całemu światu ogłosić naszą miłość. Źle, bo teraz większość koleżanek patrzy na mnie z zazdrością, a niektóre nawet z zawiścią. Staram się tym nie przejmować.
Tak naprawdę inna rzecz nie daje mi spokoju. Cały czas zastanawiam się, czy to, że Romek zwrócił na mnie uwagę, było zrządzeniem losu, zasługą mojego osobistego uroku, czy efektem rytuału, który przeprowadziłam. Bo jeśli to drugie, to sprawa nie wygląda różowo. Takie czary z czasem tracą na sile i trzeba je albo odnawiać, albo po prostu pozwolić zaczarowanej osobie odejść. Istnieje szansa, że nie odejdzie, jeśli w międzyczasie faktycznie się zakocha z własnej, nieprzymuszonej woli. Właśnie… Bez przerwy biję się z myślami.
Powiedzieć Romkowi o tym, co zrobiłam, i zaufać naszemu uczuciu?
A może lepiej nie ryzykować, tylko za kilka miesięcy powtórzyć całą ceremonię? A potem ciągnąć to w nieskończoność, żyjąc ze świadomością, że mój, może już wtedy mąż, jest ze mną nie z prawdziwej miłości, a z przymusu? Nie wiem, co zrobię, ale jedno jest pewne. Jakąkolwiek decyzję podejmę, będę musiała ponieść jej konsekwencje.
Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką