Pod moim oknem od lat rozciągał się prosty trawnik. Był całkiem zwyczajny, ale zadbany, zielony i przyjemny dla oka. Taki mały kawałek natury wśród betonowego krajobrazu osiedla. Nie wymagał szczególnej uwagi ani wysiłku, żeby wyglądał dobrze. Po prostu, widok jakich dużo na osiedlach. Nie sądziłam, że wkrótce stanie się źródłem tak wielu emocji i konfliktów.
Pomysłów było wiele
Na początku, kiedy osiedle zostało wybudowane, mieszkańcy mieli ambitne plany na zagospodarowanie tego miejsca. Pojawiły się klomby z kolorowymi kwiatami, kilka młodych drzew i nawet mała fontanna. Jednak życie szybko zweryfikowało te pomysły. Ludzie mieli swoje obowiązki, a ogrodowe aspiracje wymagały więcej pracy, niż ktokolwiek był w stanie w to włożyć.
Po kilku miesiącach kwiaty uschły, drzewka zaczęły się łamać, a fontanna przestała działać. W końcu spółdzielnia wyrównała teren i posiała trawę. Od tamtej pory nikt więcej nie próbował ingerować w to miejsce. Wszystko było schludne i uporządkowane.
Trawnik miał swój urok. Zimą pokrywał się śniegiem, latem zieleniał w słońcu, a wiosną zdobiły go kępy stokrotek. Był neutralny, nikomu nie przeszkadzał i nie wymagał zbyt wiele. Dlatego też nie spodziewałam się, że coś takiego jak ten kawałek trawnika może wzbudzić kontrowersje.
Jej entuzjazm mnie przerażał
Wszystko zmieniło się dwa lata temu, kiedy do naszego bloku wprowadziła się Emilia. Zajęła mieszkanie po Anecie z trzeciego piętra, która wyprowadziła się na wieś, by realizować swoje marzenie o życiu blisko natury.
– Mieszkanie w mieście było dobrą opcją, kiedy dzieci były małe – tłumaczyła Aneta podczas pożegnania. – Ale teraz chcemy z mężem ciszy i spokoju. I kawałka ogrodu.
Emilia pojawiła się nagle, ale od razu przyciągnęła uwagę wszystkich mieszkańców. Była energiczną kobietą, mniej więcej w moim wieku, ale o zaskakująco młodzieńczym usposobieniu. Już pierwszego dnia zapukała do każdego mieszkania z tacą pełną ciasteczek.
– Dzień dobry, jestem Emilia, nowa sąsiadka – mówiła z uśmiechem, który nie schodził jej z twarzy. – Chciałam się przywitać i zaprosić na kawę, jeśli będziecie mieli ochotę.
Jej otwartość i serdeczność sprawiły, że większość mieszkańców szybko ją polubiła. Była rozmowna, miała ciekawe historie z życia, a do tego bardzo łatwo nawiązywała kontakty. Wydawało się, że wniesie do naszej społeczności powiew świeżości. Nie wiedziałam jednak, że jej energia znajdzie ujście w czymś znacznie bardziej inwazyjnym.
Nie mogła usiedzieć w miejscu
Kilka tygodni później Emilia postanowiła zmienić nasz trawnik. Dosłownie. Zgłosiła się do spółdzielni z projektem „rewitalizacji” skwerku. Nie miałam pojęcia, że coś takiego w ogóle się wydarzyło, dopóki pewnego ranka nie obudziły mnie dźwięki koparki i młota pneumatycznego. Wyszłam na balkon, by sprawdzić, co się dzieje, i zaniemówiłam. Trawnik został rozkopany. Na środku leżała sterta ziemi, a robotnicy wytyczali linie jakiegoś nowego projektu.
– Co tu się dzieje?! – zapytałam sąsiadkę z naprzeciwka.
– Emilia postanowiła zrobić w tym miejscu coś pięknego – odparła z uśmiechem. – Podobno ma być skalniak, klomby, krzewy… Taki prawdziwy ogród.
Nie byłam zachwycona. Skalniak? Klomby? Kto to będzie pielęgnował? Trawnik, mimo swej prostoty, pasował do naszego osiedla. A teraz miałam pod oknem hałas, kurz i plac budowy. Pierwsze dni próbowałam to ignorować. Powtarzałam sobie, że to chwilowe. Ale kiedy trzeci tydzień mijał, a hałas trwał dalej, moja cierpliwość zaczęła się kończyć. Na klatce schodowej piętrzył się kurz, który robotnicy roznosili na butach, a mieszkańcy narzekali na bałagan. Mimo to Emilia wydawała się zachwycona postępami prac.
To już była przesada
Pewnego ranka, kiedy wstałam, by zrobić kawę, zobaczyłam, że moja kuchnia tonie w półmroku. Zamiast porannego światła w oknach widniała ciemnoszara folia. Z początku myślałam, że to jakaś awaria, ale gdy wyjrzałam na zewnątrz, zrozumiałam, że to kolejny „genialny” pomysł Emilii.
Wybiegłam z mieszkania i od razu skierowałam się do niej.
– Co to ma być?! – krzyknęłam, wskazując na okna.
– To tylko zabezpieczenie przed chemikaliami – odpowiedziała spokojnie. – Chcemy opryskać nowe krzewy, żeby zabezpieczyć je przed szkodnikami. Nie chciałam pobrudzić szyb.
– Bez mojej zgody?! To naruszenie mojej prywatności! Proszę natychmiast to zdjąć! – mój ton był ostry, ale naprawdę czułam, że miarka się przebrała.
– Za godzinkę zdejmujemy – powiedziała, jakby moje oburzenie w ogóle jej nie dotyczyło.
Nie mogłam tego znieść. Spakowałam się i pojechałam do córki, by odpocząć od tego chaosu.
– Muszę u ciebie przenocować. Nie mogę wytrzymać z tą szaloną ogrodniczką – westchnęłam, siadając na kanapie w jej salonie.
Przez kilka dni cieszyłam się spokojem, a jednocześnie obiecałam sobie, że po powrocie zgłoszę wszystko do spółdzielni. Miałam już dość jej samowoli. Ale gdy wróciłam do domu, zastałam coś, co zupełnie mnie zaskoczyło.
Nowy skwer był cudowny
Skwerek był jak z bajki. Na miejscu dawnego trawnika pojawiły się klomby pełne róż w różnych kolorach, skalniak z eleganckimi kamieniami i kwiaty w moim ulubionym odcieniu żółci. Pod moim oknem Emilia posadziła maciejkę, której zapach od razu przywołał wspomnienia z dzieciństwa. Na wycieraczce czekał bukiet i liścik:
Dla sąsiadki, której sprawiłam najwięcej problemów. Mam nadzieję, że teraz będzie Pani zadowolona.
Zrobiło mi się głupio. Jak mogłam być tak krytyczna wobec kogoś, kto włożył tyle serca w stworzenie czegoś tak pięknego? Postanowiłam, że muszę się odwdzięczyć. Upiekłam szarlotkę i zaniosłam ją Emilii.
– Skoro u mnie pachnie maciejką, niech u pani pachnie jabłkami – powiedziałam, wręczając jej ciasto.
Emilia uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła mnie na herbatę. Od tamtej pory w każdą sobotę spotykamy się na kawę i ciasto. Teraz wiem, że czasem warto znieść chwilowe niedogodności, by cieszyć się czymś pięknym. Choć Emilia ma kolejne pomysły, które czasem budzą moje wątpliwości.
Krystyna, 60 lat
Czytaj także:
„Przez 8 lat kombinowałem, jak zdobyć ukochaną. Postawiłem wszystko na jedną kartę i zrobiłem z siebie pośmiewisko roku”
„Do wymarzonego stanowiska w firmie doszłam przez łóżko szefa. Tak było łatwiej i przyjemniej niż na nudnych kursach”
„Po 60 chciałam na nowo ułożyć sobie życie. Wolę siedzieć sama w 4 ścianach niż użerać się z cudzymi wnukami”