„Po trzech latach małżeństwa zostałam wdową. Nie szukałam atrakcji, ale to koleżanki mi je zapewniły. Na całe życie”

Przyjaźń starszych kobiet fot. Adobe Stock, motortion
Po pięciu minutach mój wzrok padł na ostatnią wiadomość. Miała dziwny tytuł, inny niż pozostałe. Zaintrygowana otworzyłam ją i szybko przebiegłam wzrokiem. To był anons.
/ 14.09.2023 16:41
Przyjaźń starszych kobiet fot. Adobe Stock, motortion

Zamknęłam się w mieszkaniu i wyłączyłam telefon, z nadzieją, że w samotności szybciej dojdę do siebie. Mimo to wciąż nie potrafiłam zapanować nad uczuciami.

Jak co dzień, gdy rankiem usiadłam za biurkiem w firmie, odpaliłam kompa i sprawdziłam pocztę. Większość stanowiły oferty potencjalnych klientów i inwestorów, które należało przepuścić przez sito wymagań naszej firmy.

Po pięciu minutach mój wzrok padł na ostatnią wiadomość. Miała dziwny tytuł, inny niż pozostałe. Zaintrygowana otworzyłam ją i szybko przebiegłam wzrokiem. To był anons. Jak z portalu randkowego!

To jakiś głupi żart? O co tu, do diabła, chodzi?!

Jakiś Jerzy pozdrawiał mnie serdecznie i pisał, że chciałby mnie poznać. Jest złotnikiem, ma w mieście pracownię jubilerską, a ja wydaję się mu bardzo interesującą osobą, dlatego do mnie pisze. Na koniec pozdrowił mnie serdecznie i podał numer telefonu.

No cóż, pewnie któryś z moich kumpli robi sobie ze mnie hece… Rozejrzałam się po pokoju, ale nie dostrzegłam żadnych, porozumiewawczych spojrzeń kolegów, żadnych uśmieszków. Każdy z nich zajęty był swoją pracą. Albo się tak dobrze maskowali, albo rzeczywiście nie mieli z tym anonsem nic wspólnego. Więc, u diabła, kto mi go przysłał?!

Otworzyłam szczegóły wiadomości i zobaczyłam nazwisko owego Jerzego. Nie był to zatem żaden dowcip. Szybko wpisałam dane do wyszukiwarki internetowej i po chwili wyskoczył mi adres i telefon jego pracowni, ten sam, który widniał w moim mailu. Jakiś poważny biznesmen, złotnik z mojego miasta napisał do mnie, że chce mnie poznać. W głowie mi się to nie mieściło! Jeżeli moi kumple zrobili kawał, to znaczyło, że pogrywają sobie z tym złotnikiem…

Było jasne, że ktoś włamał się do jego poczty i, podszywając się pod niego, zaczepiał kobiety. Może nawet naciągał je na coś i oszukiwał! Przyszło mi na myśl, że powinnam go uprzedzić. Zadzwonić do pracowni.

Wystukawszy numer, usłyszałam przyjemny baryton. Spytałam, czy rozmawiam z panem Jerzym, i tu wymieniłam nazwisko. Mój rozmówca potwierdził.
– Telefonuję do pana, bo wynikła trochę dziwna sytuacja – powiedziałam.
– Chciałam pana uprzedzić, że z pańskiej poczty ktoś wysyła maile do kobiet, proponując im spotkanie… Podaje przy tym numer pana telefonu i nazwę firmy. Ja również dostałam taki anons i dzwonię, żeby pana uprzedzić. Ostrzec…

Po drugiej stronie zapanowała dziwna cisza.
– Wie pan, pomyślałam, że ktoś może narobić panu kłopotów, dlatego telefonuję – dodałam niespokojnie, bo poczułam się nagle jak jakaś wariatka.
– Bardzo pani dziękuję, trochę się zaniepokoiłem – usłyszałam wreszcie.
– A przepraszam, jak pani godność?
– Moje nazwisko nic panu nie powie – roześmiałam się. – Ale mam na imię Gabriela, jak w moim adresie mailowym.
– No tak… – mężczyzna jakby się zawahał. – Jeszcze raz pani bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

Ktoś może się włamać również do mojej poczty

Odłożyłam komórkę i wróciłam do pracy. Po chwili cała ta sprawa wypadła mi z pamięci. Jednak przypomniałam sobie o niej w drodze powrotnej do domu. No bo przecież ktokolwiek napisał do mnie tę wiadomość, nie miał prawa znać mojego adresu! Nigdy niczego nie załatwiłam u tego człowieka, nie było mnie w jego bazie danych, a zatem?

Postanowiłam załatwić tę sprawę od ręki i jeszcze siedząc w tramwaju, wybrałam ponownie numer złotnika. Znowu usłyszałam ten przyjemny głos.
– Rozmawialiśmy już dziś, o tym anonsie z pańskiej poczty – powiedziałam.
Rozpoznał mnie bez trudu.
Trochę mnie niepokoi fakt – ciągnęłam – że ktoś obcy znał mój adres. Bardzo więc proszę to jakoś załatwić, dojść do tego, kto jest autorem listu, bo z kolei ja nie chcę mieć kłopotów przez głupie wiadomości, które przychodzą na moją pocztę służbową – rozgadałam się, bo cała ta sytuacja zaczęła mnie irytować.

– Oczywiście, serdecznie panią przepraszam – usłyszałam w odpowiedzi. – Wszystko wyjaśnię i napiszę do pani mail, kiedy tylko się dowiem, o co chodzi.
Będę zobowiązana – odparłam tonem służbistki. – Do widzenia.
– Do widzenia i serdecznie pozdrawiam, pani Gabrielo – głos mężczyzny brzmiał bardzo ciepło. – Tylko chciałbym się przedstawić, mam na imię Jerzy.
– Tyle to już wiem – roześmiałam się. – Miło mi… – i się wyłączyłam, nie chcąc bez sensu przedłużać tej rozmowy.

Chociaż byłam ciekawa, co też mi napisze i jak wyjaśni to zamieszanie, kompa odpaliłam dopiero wieczorem i weszłam na służbową pocztę. Wśród reklam zobaczyłam znany mi już adres złotnika. Natychmiast kliknęłam w jego mail i jeszcze raz tego dnia oniemiałam ze zdziwienia.

No tak, wypiłyśmy za dużo piwa – i stało się…

Jerzy pisał, że bardzo mnie przeprasza, ale to on wysłał tę wiadomość. Tylko tak go zaskoczyłam swoim telefonem, tym, że go ostrzegłam przed jakimś oszustem, iż nie miał odwagi mi się do tego przyznać. Bo, jak twierdził, byłam taka stanowcza i bezkompromisowa, że po prostu stchórzył. Jednak chciałby mnie poznać, bo bardzo mu się spodobałam. Na koniec pytał, czy może do mnie zdzwonić.

Osłupiałam. Bo jakim cudem on ma mój adres? Skąd wie, że jestem samotna? I że chcę się z kimkolwiek spotykać? Zwłaszcza że od śmierci męża, który dwa lata temu zginął w wypadku, nie miałam na to najmniejszej ochoty… Musiałam sprawę wyjaśnić! Sięgnęłam po komórkę.

– To jeszcze raz ja – warknęłam, nie bawiąc się w uprzejmości. – Przeczytałam pańskiego ostatniego maila. Jak w ogóle przyszło panu do głowy napisać do mnie anons? Skąd pan ma mój adres?
Znalazłem go na portalu randkowym – odparł spokojnie. – Spodobało mi się to, co pani tam o sobie napisała, więc chciałem panią poznać.

Aż jęknęłam w duchu. Zupełnie o tym zapomniałam! Jakiś miesiąc temu zrobiłyśmy sobie z moją kumpelką Agnieszką i jej znajomą Ewą babski wieczór, trochę za dużo browarku się polało, i wtedy one uparły się, żeby mnie wyswatać. Bo ich zdaniem za długo już tkwiłam we wdowieństwie. Twierdziły, że tyle jest na świecie samotnych mężczyzn, spragnionych kobiecego ciepła i serników z gruszkami, które w moim wykonaniu są mistrzostwem świata, że bez trudu przygrucham sobie kogoś fajnego.

– Trzeba się tylko zarejestrować w jakimś portalu randkowym i na pewno szybko ktoś się znajdzie – uznała Ewa.
Trochę oponowałam, ale prawdę powiedziawszy, kilka piw sprawiło, że niezbyt skutecznie. Była tym tak podekscytowana, że ledwie ją powstrzymałam od dodania mojego zdjęcia. Następnego dnia już nie pamiętałam o tym wszystkim. A teraz proszę, odezwał się facet, złotnik, który zresztą nadal do mnie coś mówił…
– Więc jak, pozwoli pani, że zadzwonię? – usłyszałam, gdy wreszcie skupiłam uwagę na jego głosie.
– Tak, bardzo proszę – odparłam machinalnie i dopiero w tym momencie dotarło do mnie, na co się zgadzam.

No ale na wszelkie protesty było już za późno, nie będę robić z siebie idiotki.
Nie minęła godzina, jak zatelefonował. Policzyłam w myślach i wyszło mi, że rozmawiamy dzisiaj już czwarty raz.
– Pani Gabrielo, ja wiem, że to tak banalnie zabrzmi, ale chciałem zaprosić panią na kawę – usłyszałam w słuchawce. – A może wolałaby pani przyjechać najpierw do mojej pracowni, zobaczyć, jak pracuję? Zapraszam serdecznie…
– Nie, dziękuję, wierzę panu na słowo, nie muszę jej zwiedzać – odparłam, przypominając sobie jego stronę internetową, którą otworzyłam rano. – Tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego akurat ze mną się chce pan umówić. Przecież mnie nie zna, nie wie nawet, jak wyglądam, na portalu nie ma mojego zdjęcia…
– Wiem, że na pewno jest pani bardzo interesująca – powiedział. – Niebanalna. bardzo więc proszę przyjąć moje zaproszenie i chociaż raz się ze mną spotkać.

Pomyślałam, że facet pogrywa sobie ze mną. Jaka ja niebanalna? Co on mógł o mnie wiedzieć?! Mimo wszystko wydawał się miły, więc – a co mi tam! – się zgodziłam. Umówiliśmy się na sobotę, w mojej ulubionej kafejce na starówce. Powiedziałam mu, że będę miała w uszach staroświeckie kolczyki z koralami, więc, powinien mnie bez trudu rozpoznać.

Do kafejki przyszłam pół godziny wcześniej

 Wystroiłam się w naszyjnik i kolczyki z prawdziwych, wielkich korali, które odziedziczyłam po babci. W końcu miałam się spotkać ze złotnikiem, musiałam czymś mu zaimponować… Jeszcze dobrze nie usiadłam, gdy od stolika pod oknem podniósł się jakiś mężczyzna dość potężnej postury, przystojny, w średnim wieku, i podszedł do mnie.
– Witam, pani Gabrielo – uśmiechnął się ciepło. – Jak widzę, wcale się nie pomyliłem, jest pani niebanalną kobietą.
– To znaczy, że co? – spytałam, spoglądając na niego nieufnie. – Po czym pan to wnioskuje?
– Korale – popatrzył wymownie na mój dekolt. – Jaka kobieta nosi dzisiaj taką biżuterię! – znowu się uśmiechnął.
– To po mojej babci – odparłam, trochę speszona jego pochwałami.
– Bardzo piękne – pokiwał głową, wciąż przyglądając się mi okiem znawcy. – To co, napijemy się kawy? Może jakieś wino? Tylko dla pani, bo ja prowadzę…

Jerzy okazał się bardzo miłym, kulturalnym mężczyzną. Rozmawialiśmy długo na przeróżne tematy. Czas nam płynął bardzo przyjemnie, nie żałowałam ani jednej spędzonej z nim minuty. Po trzech godzinach, gdy wyraziłam chęć zakończenia spotkania, zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Na szczęście nawet nie próbował się do mnie wprosić. Zaproponował za to następne spotkanie, na które z chęcią się zgodziłam. Potem umówiliśmy się znowu, i jeszcze raz, i jeszcze…

Dziś mija rok, odkąd jesteśmy razem. Jerzy również owdowiał, tylko wiele lat temu. Zajęty wychowaniem dzieci i pracą, bardzo długo nie miał czasu nawet na spotykanie jakichkolwiek kandydatek na żonę. Teraz jego pociechy były już po studiach, a on zapragnął z kimś się związać i ułożyć sobie życie na nowo.

Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Potem zdecydowaliśmy się na wspólny weekend. A po trzecim wyjeździe postanowiliśmy, że razem zamieszkamy. Przypadek sprawił, że staliśmy się dla siebie sensem życia.

Pamiętam, podczas drugiego spotkania zapytałam Jerzego, co właściwie sprawiło, że umówił się akurat ze mną. Bo przecież wiedziałam dobrze, że odpowiedział nie tylko na mój anons; w grę musiały wchodzić również inne kobiety.

– Rzeczywiście, napisałem jeszcze chyba do trzech – przytaknął mi z uśmiechem. – Każdej mówiłem od razu, że jestem złotnikiem i mam swoją pracownię. I każda natychmiast przyjmowała moje zaproszenie do pracowni i bardziej interesowała się tym, co leżało w witrynach niż mną. A ciebie to wcale nie obchodziło. Zlekceważyłaś moje bogactwo…

– Chciałam cię ostrzec, a jednocześnie bałam się o siebie! – zaśmiałam się na wspomnienie całej tej historii, a on serdecznie mnie uścisnął. Rzeczywiście, ani podczas naszej pierwszej rozmowy, ani później nie było to dla mnie ważne, że Jerzy jest zamożnym złotnikiem. Nawet teraz, gdy noszę na serdecznym palcu spory brylant oprawiony w białe złoto – prezent od Jerzego.

Czytaj także:
„Kobieta z czatu zawróciła mi w głowie. Dla niej zostawiłem żonę i dzieci. Nigdy nie żałowałem swojej decyzji”
„Zostawiłam narzeczonego, gdy najbardziej mnie potrzebował. Jednak karma wróciła - on znalazł miłość, a ja wciąż jestem sama”
„Mój kochanek przez 5 lat nie chciał zostawić żony. Ją zdradzał, a mnie wcale nie kochał. Zranił nas obie i zmarł”

Redakcja poleca

REKLAMA