„Po śmierci żony nie radzę sobie z wychowaniem dzieci. Teściowa zaczęła się wtrącać i chce mi je odebrać”

Ojciec mający problemy wychowawcze	fot. Adobe Stock
Rozumiem, teściowa tylko stara się pomóc, lecz przecież wyraźnie jej powiedziałem, że nie zgadzam się, żeby Małgosia z nią zamieszkała. Po co więc miesza do tego moją córkę?
/ 01.03.2021 13:07
Ojciec mający problemy wychowawcze	fot. Adobe Stock

Zostaw mnie, jak zwykle nic nie rozumiesz! – krzyknęła Małgosia tonem pełnym nienawiści. – Wolałabym, żebyś to ty umarł, a nie mama! Ona zawsze umiała mi pomóc! Ona była wspaniała!

Moja córka wybiegła z pokoju, a ja zostałem sam, próbując powstrzymać łzy. Oczywiście tak naprawdę wcale nie życzyła mi śmierci. Ale też nie miałem wątpliwości, że wolałaby, aby to matka była przy niej, nie ja. I powiem szczerze, że chętnie zamieniłbym się z Anią i jej zostawił dwójkę naszych dzieci. Ja sobie z nimi nie radziłem. Ona dałaby radę bez najmniejszego problemu. Kiedy umarła – sprawy, które dawniej wydawały mi się takie proste, stały się nagle skomplikowane.

Moja żona była cudowną matką

Ania miała wszystko w głowie, pamiętała o wszystkim, co trzeba było załatwić. Znała na pamięć rozkład lekcji naszych dzieci, wiedziała kiedy i gdzie je zawieźć, do jakiego chodzą lekarza, co i kiedy powinny zrobić. Ja o tym zapominałem. A nawet gdybym pamiętał, nie byłem w stanie dostosować rozkładu dnia do tylu obowiązków. Nie miałem pojęcia, jak ona to robiła, że godziła je z pracą zawodową.

Franek, mój ośmioletni syn, sporo mi wybaczał. Dwunastoletnia Małgosia była dużo mniej tolerancyjna. Wyrastała powoli na zbuntowaną nastolatkę. Miała swoje kobiece potrzeby, których ja rzeczywiście kompletnie nie rozumiałem. Kontaktu nie ułatwiało nam także to, że nagle musiałem przejść przyspieszony kurs prowadzenia domu i siłą rzeczy nie mogłem jej poświęcić całej mojej uwagi. I coraz częściej dochodziło do spięć.

W opiece nad dziećmi czasem pomagała mi teściowa. Nasze stosunki były zawsze poprawne, choć z pewnością dalekie od serdeczności. Trochę nas zbliżyło wspólne nieszczęście. Dlatego to ją postanowiłem poprosić o radę.
– Wiesz, Kuba… Chyba nie umiem ci pomóc – powiedziała po wysłuchaniu moich żalów. – Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć. Trzeba być kobietą…
– To co mam zrobić, skoro nią nie jestem? – spytałem z goryczą, ale ona tylko rozłożyła ręce w geście bezradności.
– Rozumiem, spadło na ciebie tyle spraw i ciężko ci z tym… – westchnęła teściowa. – Jedyne, co ci mogę zaproponować, to żeby Małgosia na jakiś czas przeniosła się do mojego domu.
– Miałaby się… wyprowadzić?
– Tylko na jakiś czas. Może wtedy byś trochę opanował tę całą sytuację.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł – odparłem dyplomatycznie i szybko dodałem: – Ania chyba przewidywała, że nie dam sobie rady, bo gdy rozmawiałem z nią ostatni raz, kazała mi dopilnować, żeby cała rodzina była razem…
– Przecież będzie – teściowa spojrzała na mnie zdziwiona. – Małgosia zamieszkałaby u mnie, nie u obcych.
– Niech się mama nie gniewa, ale dla nas rodzina to byliśmy my… Znaczy Ania, ja, Małgosia i Franek.
– Jak uważasz – chyba ją jednak uraziłem. – Inaczej nie potrafię ci pomóc.
– Rozumiem… Zastanowię się jeszcze i dam mamie odpowiedź.

Teściowa zaczęła mącić

Właściwie byłem pewien, że nic z tego nie będzie, lecz nie chciałem robić teściowej przykrości, bo jej się ten pomysł wyraźnie spodobał. Jednak kilka dni później w naszym domu doszło do nieprzyjemnego zdarzenia. Podczas wieczornej kąpieli Małgosia zawołała, żebym przyniósł jej ręcznik. A ja wtedy sobie przypomniałem, że uprałem wszystkie ręczniki i wywiesiłem je do suszenia, a zapomniałem powiesić nowe. Wyjąłem kilka sztuk z szafy i poszedłem do łazienki. Do głowy by mi nie przyszło, że robię coś złego. Nieraz wchodziłem tam, gdy Małgosia się kąpała; czasem myłem jej plecy.

Ale tym razem dostała napadu histerii. Bo ręcznik powinienem wrzucić przez uchylone drzwi, a nie włazić i na nią patrzeć! Może i miała trochę racji. W końcu moja córka dojrzewa, przestaje być dziewczynką, staje się kobietą. Ale dość już miałem tych jej ciągłych fochów. Poza tym wciąż tkwiło mi w głowie, że wolałaby, abym to ja umarł zamiast matki. Wprawdzie potem mnie przeprosiła, ale takie rzeczy zostają w człowieku. Dlatego kiedy na mnie nakrzyczała, nie pozostałem jej dłużny.

Nawymyślałem córce od gówniar, którym się przewróciło w głowie, i to jeszcze bardziej pogorszyło stosunki między nami. Przez następny tydzień w ogóle się do mnie nie odzywała, aż w końcu, w sobotnie popołudnie, przyszła i oświadczyła: – Wyprowadzam się do babci.
– Słucham?! – zdziwiłem się. – Chyba coś ci się pomyliło, młoda damo.
– Nic mi się nie pomyliło! – burknęła. – Rozmawiałam z nią i sama mi to zaproponowała. Chcę z nią zamieszkać.
– To ja decyduję, gdzie mieszkasz – oznajmiłem jej stanowczym tonem.
– Nienawidzę cię! Jeśli mi nie pozwolisz, to ucieknę z domu! – wrzasnęła. I wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami. Omal szyba z nich nie wypadła.

Chciałem pójść za nią, ale wtedy zobaczyłem na korytarzu syna. Stał spanikowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. A pod jego nogami widniała kałuża. Musiał się przestraszyć naszej kłótni. Franek do piątego roku życia moczył się w nocy i nadal miał z tym problem w sytuacjach stresowych. Podszedłem do niego, wziąłem go na ręce i przytuliłem.
– Chodź, synku, przebierzemy się.
– Tato… – zakwilił. – Ja nie chcę, żebyście się z Małgosią kłócili…

Rodzina zaczęła się sypać

No tak, koncentrując się na problemach z córką, zapomniałem o synu… A przecież ta sytuacja w domu wpływała także na jego psychikę! I wtedy postanowiłem zgodzić się, żeby przez jakiś czas Gosia zamieszkała z babcią. Szkoły nie musiała zmieniać, teściowa mieszkała blisko. Zresztą niedługo zaczynały się wakacje. W trakcie tych trzech miesięcy postanowiłem skupić swoją uwagę na Franku. Prawie co dzień gdzieś razem wychodziliśmy, spędzaliśmy wspólnie mnóstwo czasu. Małgosia nas często odwiedzała, raz na jakiś czas Franek bywał u niej.

I właśnie po powrocie z jednej z takich wizyt synek przyszedł do mnie. Coś tam poopowiadał o tym, co robił z babcią i siostrą, a potem oświadczył: – Tęsknię za Małgosią.
– Ja też, synku. Ale ona niedługo wróci, wyprowadziła się tylko na jakiś czas.
– Nie, ona już nie wróci – stwierdził stanowczo. – Jej tam jest dobrze. Już chciałem coś powiedzieć, lecz nagle Franek zaskoczył mnie pytaniem: – A czy ja bym nie mógł na jakiś czas zamieszkać u babci, tak jak ona? Babcia powiedziała, że musiałbyś się zgodzić… Tego już było za wiele!
– Źle ci ze mną? – spytałem.
– Dobrze, tato. Ale tęsknie za Gosią.
Zobaczyłem wtedy we Franku małego chłopca, któremu brak kobiecego ciepła. Małgosia, starsza od niego wprawdzie tylko o cztery lata, w pewnym sensie zastępowała mu matkę, do której można przyjść, pożalić się i przytulić. Rozumiałem go. Co nie znaczyło, że byłem skłonny pozwolić mu na przeprowadzkę. Jedyne, co mogłem zaakceptować, to nocowanie u babci raz w miesiącu. I bardzo zdenerwowałem się, gdy moja teściowa też bąknęła o tym, że Franek mógłby u niej zamieszkać. Odmówiłem bardzo stanowczo.

Parę tygodni później miałem wieczorem imprezę firmową. Nie chciałem na niej zostawać zbyt długo, ale musiałem się pokazać i pobyć przynajmniej godzinę. Po pracy wróciłem do domu na chwilę, żeby się przebrać i zobaczyć z synem. Wydawał się trochę smutny i osowiały. Zrobiłem mu kolację i obiecałem, że szybko wrócę. Ale jak to czasem bywa – kiedy się bardzo czegoś chce, wszystko wychodzi na opak. Nagle impreza firmowa zmieniła się w naradę podlewaną alkoholem, co przerodziło się w kłótnię, i wszystkich trzeba było godzić. Ja oczywiście nie piłem, myślałem najtrzeźwiej z tam obecnych, zatem byłem najlepszym kandydatem do mediacji między zwaśnionymi frakcjami.

Do domu dotarłem kwadrans po dziesiątej. Byłem pewien, że Franek nie śpi i jeszcze chwilę pogadamy. Zamiast jego uśmiechniętej twarzy przywitała mnie jednak zmartwiona buzia Małgosi.
– Co ty tu robisz? – zdziwiłem się.
Franek się rozchorował. Nie mógł się dodzwonić do ciebie, dlatego zadzwonił do babci – dopiero wtedy przypomniałem sobie, że wyciszyłem telefon.
– Czy to coś poważnego?!
– Babcia pojechała z nim karetką. Miał czterdzieści stopni gorączki…

Niestety, córka nie miała pojęcia, do którego szpitala zawieźli Franka. Próbowałem zadzwonić na pogotowie, żeby się czegoś dowiedzieć, ale mieli urwanie głowy. Moja teściowa w pośpiechu nie zabrała ze sobą komórki, więc z nią również nie miałem kontaktu. Musiałem czekać, aż sama się odezwie. Zadzwoniła dopiero koło drugiej w nocy. Lekarze zbili gorączkę poniżej czterdziestu stopni, ale Franek zaczął wymiotować. Nie wiedzieli, co mu jest, podejrzewali rotawirusy. Zatrzymali go w szpitalu, bo był dość mocno odwodniony i cały czas miał skoki gorączki.

Po kilku dniach jego stan zaczął się poprawiać i powiedziano mi, że mogę go zabrać do domu. Chciałem to zrobić od razu, ale teściowa zaprotestowała: – Jak ma być u ciebie, to już lepiej, żeby został w szpitalu. Nie gniewaj się, Kubo, ale ty chodzisz co dzień do pracy.
Nie podobało mi się to, co usłyszałem, chociaż miała, niestety, trochę racji.
– Może mama do nas przychodzić… – bąknąłem niezbyt przekonany.
– Na trochę tak. Ale Franek w najbliższym czasie będzie potrzebował opieki przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. I to najlepiej kobiecej opieki. Ja i Małgosia się nim zajmiemy. Spytałem synka, gdzie chciałby pojechać, a on bez zastanowienia wskazał dom babci.

Zrobiło mi się smutno, ale zrozumiałem, że tak będzie najlepiej. Odwiedzałem go przez kilka kolejnych dni. Cieszył się z moich wizyt, jednak widziałem też, jaki jest szczęśliwy, mając przy sobie siostrę i babcię. Zacząłem wątpić w swoje ojcowskie umiejętności. Kiedy żyła żona, wydawało mi się, że świetnie sobie radzę jako tata. Teraz zrozumiałem, że bez niej jestem do niczego. We wszystkich ważnych sprawach dotyczących dzieci byłem przez nią wyręczany. Spijałem śmietankę, biorąc z rodzicielstwa jedynie piękne chwile. A gdy jej zabrakło, dałem plamę. Nie potrafiłem dogadać się z córką. Nie rozpoznałem u syna symptomów choroby.

Zbliżała się pierwsza rocznica śmierci Ani, 5 kwietnia. Poszedłem na cmentarz trochę po to, aby uporządkować grób, a trochę, żeby wyżalić się żonie. Że sobie nie radzę. Że za rzadko korzystała z mojej pomocy i przez to nie nauczyłem się dbać o dzieci. Że za szybko odeszła… Siedziałem przy grobie i długo płakałem. Aż nagle usłyszałem jej głos… w mojej głowie! Mówiła do mnie miłym, spokojnym tonem. Chłonąłem jej słowa i wkrótce wiedziałem już, co robić.

Dziesięć minut później wsiadłem do samochodu i pojechałem do teściowej. Jej akurat nie było, wyszła po zakupy, za to zastałem moje dzieci. Przywitałem się z nimi i powiedziałem:
– Pakujcie się. Wracamy do domu. Franek nic nie powiedział, za to Małgosia zdecydowanie zaprotestowała:
– Ja chcę mieszkać z babcią!
– Ale mama chce, żebyśmy mieszkali wszyscy razem – odparłem.
– Skąd wiesz? – córka spojrzała na mnie zdziwiona. – Mama nie żyje…
– Byłem dzisiaj na jej grobie i mi to powiedziała – wyjaśniłem. – Obiecała mi, że damy sobie ze wszystkim radę, tylko musimy być razem i pomagać sobie wzajemnie, bo jesteśmy rodziną.
Nie wiedziałem, czy Małgosia przyjmie to do wiadomości, jednak ku mojemu zaskoczeniu wykrzyknęła radośnie: – Jedziemy! Franek, ruszaj się!

Musiałem je odzyskać

Kwadrans potem byliśmy już spakowani. Teściowa akurat wróciła z zakupów i bardzo zdziwiło ją to, co zastała. Protestowała, ale dzieci chciały natychmiast ze mną wracać, bo „mama tak chce”. Oczywiście, gdy teściowa usłyszała, co stało się nad grobem Ani, nie chciała mi uwierzyć i powtarzała, że robię dzieciom wodę z mózgu. Nie interesowało mnie jednak, co o tym sądzi. Wieczorem, w domu, gdy już się rozpakowaliśmy i zjedliśmy kolację, usiedliśmy jak dawniej w salonie i zacząłem czytać na głos bajki. Dawniej robiła to żona, która miała bardzo przyjemny, melodyjny głos. Dzieci uwielbiały ten moment dnia, choć Małgosia zaczęła już sarkać, że jest „za duża na takie coś”. Dziś jednak i ona słuchała uważnie czytanych przeze mnie historii. Potem poszła zaprowadzić Franka do łóżka, a ja zostałem przez chwilę sam i zagłębiłem się we własnych myślach.

– Mnie mama powiedziała to samo co tobie – z zamyślenia wyrwał mnie głos córki. – Powiedziała, że powinniśmy z Frankiem wrócić do domu, bo jesteśmy rodziną, która musi sobie pomagać, ufać i… wiele rzeczy wybaczać.
– Jak ci to powiedziała? – spytałem.
– We śnie. Kiedy się obudziłam, pamiętałam dokładnie każde słowo.
– Ja też! – zawołał radośnie synek.
– A ty co tu robisz? – oburzyła się Małgosia. – Miałeś przecież spać!
– Rodzina nie powinna mieć przed sobą tajemnic. Tak mama powiedziała.
– Masz rację, synku – pogłaskałem go po głowie. – Od dzisiaj nie mamy przed sobą tajemnic i wspieramy się.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA