Dałam się wykorzystywać na każdym kroku. Moja matka nie rozumiała, że mam swoją rodzinę, którą muszę się zajmować. Robiłam dla niej wszystko, a ona nawet nie kiwnęła palcem.
Wszyscy byliśmy w szoku
Dwa lata po tym, jak wyszłam za mąż, odszedł od nas tata. Dla mamy, siostry i dla mnie był to ogromny cios. Myślę, że głównie dlatego, że ojciec stanowił filar naszej rodziny. Był tą osobą, która dbała o wszystko w domu. Chodził do pracy, planował rodzinne wycieczki, a w każdą niedzielę urządzał wspólne gotowanie...
Jego nagła śmierć spowodowana atakiem serca była dla nas wszystkich wstrząsem. Chyba najłatwiej poradziłam sobie z tą sytuacją, bo musiałam być silna dla mojej rocznej córeczki Asi. Nie mogłam pogrążyć się w rozpaczy, choćby ze względu na nią i codzienne obowiązki względem dziecka. Moja młodsza siostra natomiast potrzebowała wsparcia terapeuty. Akurat przygotowywała się do matury i ta tragedia rodzinna wytrąciła ją całkowicie z równowagi.
Mama? No cóż, przez jakiś czas wydawała się być trochę przygaszona. Nie sądzę, żeby chodziło o to, że nie ma kogo teraz kochać – w sumie to wątpię, czy kiedykolwiek był on dla niej wielką miłością – bardziej brakowało jej chyba tego, że był przy niej, pomagał i wyręczał w różnych sprawach. Mama należała do tego typu kobiet, które przypominają bluszcz oplatający się wokół drugiego człowieka – potrzebowała ciągłej troski i zainteresowania, sama dając od siebie stosunkowo niewiele.
Lekcje odrabialiśmy z tatą, to on zabierał nas na przejażdżki rowerowe, na wycieczki, a nawet pokazywał, jak łowić ryby! Wspólnie upiekliśmy moje pierwsze w życiu ciasto i przygotowaliśmy pyszne zrazy. Mama zazwyczaj spędzała czas przed telewizorem lub na plotkach z przyjaciółkami. Zresztą, nie miała ich zbyt wiele, prawdopodobnie dlatego, że ciężko zbudować bliską relację z osobą, która ciągle mówi o sobie, nie słuchając innych. Taka właśnie jest moja mama.
Byłam na każde zawołanie
Gdy tata odszedł z tego świata, mama kompletnie się pogubiła i nie wiedziałam, czy poradzi sobie z codziennymi obowiązkami. Płacenie rachunków czy załatwianie spraw urzędowych zawsze należało do obowiązków ojca, więc dla niej to była czarna magia! Moja siostra Monika też wtedy nie była w stanie pomóc, chodziła jak struta, niezdolna do czegokolwiek. Koniec końców, cały ciężar utrzymania rodziny spadł na moje barki.
Każdego dnia rano zabierałam ze sobą moją małą córeczkę – Asię i spędzałam większość dnia u mojej mamy. Zajmowałam się codziennymi zakupami, przygotowywaniem posiłków i załatwianiem różnych spraw urzędowych. Dopiero pod wieczór wracałam do siebie, a w słoiku zabierałam jeszcze ciepły obiad dla mojego męża Michała. W tym całym zamieszaniu nawet nie miałam czasu, żeby ugotować coś dla swojego faceta w domu!
Minął rok, jak odszedł od nas tata, a ja po raz kolejny zaszłam w ciążę. Monika miała już swoją pracę i nadal mieszkała z mamą, więc pomyślałam sobie, że one dadzą sobie radę we dwie, a ja nareszcie będę mogła poświęcić więcej uwagi własnej rodzinie. Ale grubo się pomyliłam, oj grubo.
Choć Monika od czasu do czasu wspierała matkę, to jednak wolała spędzać wolny czas w towarzystwie przyjaciółek i partnera, co skutkowało tym, że mama siedziała w swoim mieszkaniu całkiem sama. I strasznie się nudziła. Co rusz do nas telefonowała albo po prostu wpadała bez zapowiedzi.
Gdy wspominałam, że kiepsko się czuję, na poczekaniu wymyślała rozmaite przyczyny, dla których bezwzględnie musiała się z nami spotkać. Raz mówiła że ma problemy zdrowotne, innym razem popsuła jej się pralka lub telewizor. Ciągle coś się wydarzało, więc codziennie ktoś musiał do niej zaglądać. Dopóki byłam w stanie błogosławionym, mąż mnie do niej zawoził.
Nie miałam czasu dla własnych dzieci
Gdy na świat przyszła Mela, moja druga córka, ponownie zmieniłam swój harmonogram dnia i przesiadywałam u mamy od rana do wieczora, zapominając o obowiązkach w domu i wobec męża. Jednak z czasem córki zaczęły chodzić do przedszkola, a ja z powrotem wróciłam do pracy. Zaraz po skończonej pracy spieszyłam się, by je odebrać, a następnie jechałam do swojego domu, gdzie czekały na mnie obowiązki – porządki, przygotowywanie posiłków i chwila zabawy z dziewczynkami. W natłoku codziennych zajęć brakowało mi czasu na regularne wizyty u mamy.
Mama była obrażona i zarzucała nam brak zainteresowania jej osobą. Mówiła, że o niej zapomniałyśmy. Na dodatek Monika zdążyła już wziąć ślub i zamieszkać całkiem osobno, przez co mama faktycznie została w domu zupełnie sama. I wciąż mówiła, że potrzebuje wsparcia bliskich, że sobie nie radzi.
Sprawiłyśmy jej nowiutką pralkę, bo na poprzednią wiecznie pomstowała. Wtedy powiedziała, że nie potrafi jej używać, więc co trzeci dzień musiałam do niej jeździć i ustawiać pranie. Jako że nie dawała rady z opłatami, otworzyłam jej konto w necie, ale znowu narzekała, że się na tym nie zna; obawia się, że coś zepsuje – no i regulowanie należności jakoś tak samo z siebie spadło na moją głowę. Nie było to żadnym problemem, bo mogłam to robić w swoim mieszkaniu, logując się na jej profil. Raz w tygodniu jeździliśmy do niej z mężem i przywoziliśmy jej zakupy na cały tydzień, szczególnie te ciężkie produkty.
Sytuacja stała się nie do zniesienia i Michał postanowił w końcu zareagować.
– Kochanie, tak już dłużej nie da rady – zaczął. – Odwiedzasz swoją mamę minimum cztery razy w tygodniu z różnych powodów – czy to pranie trzeba puścić, czy ona się gorzej poczuje, albo coś innego jeszcze wymyśli. W soboty robimy zakupy dla niej, a w niedzielę zjawia się u nas na obiedzie, bo nikt inny z nią nie mieszka.
– No a co mam zrobić – próbowałam ją usprawiedliwiać, ale bez większego zapału, bo mnie samą ta sytuacja zaczynała przytłaczać. – Kto inny jej pomoże, jak nie my?
– Przecież jest jeszcze twoja siostra – celnie przypomniał. – Podzielcie się jakoś tymi obowiązkami między sobą.
Marek trafnie to ujął – z jakiej niby racji opieka nad mamą miałaby spoczywać wyłącznie na moich barkach? Nie pozostało mi nic innego, jak sięgnąć po telefon i wykręcić numer do siostry Moniki.
– Daj spokój, to jest zupełnie niemożliwe! Jestem zawalona robotą po uszy! – moja siostrzyczka zareagowała w mgnieniu oka. – Sama wiesz, że zaczęłam się uczyć zaocznie, codziennie harując do tego na pełen etat, a jakby tego było mało, jestem w ciąży. Nie widzę możliwości, żebym w tej sytuacji była w stanie doglądać jeszcze mamy i jej spraw.
Nie miałam zamiaru wdawać się w utarczki słowne z moją młodszą siostrą, choć w głębi duszy pozazdrościłam jej tego zdecydowania. Tak czy inaczej, coś trzeba było z tym fantem zrobić. Obmyśliłam plan, by poruszyć ten temat w rozmowie z mamą, rzecz jasna w sposób taktowny i wyważony.
– Trzeba to jakoś inaczej poukładać – oznajmiłam pewnego popołudnia. – Rozumiem, że doskwiera ci samotność, ale nie dam rady poświęcać ci aż tyle uwagi. Mam pracę, obowiązki domowe, gotowanie, a do tego córki liczą na moje wsparcie w nauce. Robimy ci zakupy, opłacamy rachunki, ale powinnaś spróbować jakoś to ogarnąć sama. W końcu nie jesteś aż tak niesamodzielna, żeby potrzebować ciągłej opieki.
– Co ty mówisz, jestem strasznie chora – oburzyła się matka. – Serce mi mocno bije, mam problemy z ciśnieniem, nie powinnam zostawać sama.
– No to umów się do doktora! – zdenerwowałam się. – Poza tym nie jesteś skazana na samotność. Masz przyjaciółki, czemu się z nimi nie widujesz?
– Ech, sama wiesz, jak to bywa – zbagatelizowała sprawę gestem ręki. – Bożena zajmuje się wnuczętami…
– Ty też masz wnuczęta – weszłam jej w słowo.
Wymyśliła sobie, że cierpi na depresję!
Wszystkie moje wysiłki poszły na marne. Zapewne wciąż bym do niej jeździła i znów chodziłabym ze spuszczoną głową, gdyby nie interwencja mojego męża. Któregoś wieczoru, kiedy mama zadzwoniła z prośbą o zrobienie prania, odebrał ode mnie słuchawkę.
– Mamo, Basia ledwo trzyma się na nogach ze zmęczenia, a do tego musimy jeszcze pomóc córkom odrobić lekcje na jutro – oznajmił. – Pranie zrobimy w sobotę, przy okazji, gdy będziemy przywozić ci zakupy... No i co z tego, że to dopiero za jakieś dwa dni? Możesz kilka dni poczekać.
Odłożył słuchawkę i popatrzył na mnie zdenerwowany.
– Nie da się inaczej – stwierdził. – Musisz być stanowcza. Masz też męża i dzieci, nie tylko matkę.
Wiedziałam, że ma rację, ale i tak dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Na szczęście Michał pilnował, żebyśmy nie wrócili do starych przyzwyczajeń.
– Raz w tygodniu w zupełności wystarczy – oznajmił zdecydowanie. – Niech się cieszy, że w każdą niedzielę jest zapraszana do nas na obiad.
Ale moja matka okazała się bardziej przebiegła. W trakcie rodzinnego posiłku w niedzielę, wyznała nam, że zmaga się z depresją i męczą ją wspomnienia związane z tatą. Stwierdziła, że nie chce zostawać sama w domu. Ja na to, że przecież samotna nie jest i zawsze może wpaść do nas z wizytą. No i wtedy popełniłam gafę...
Nie miałam już dłużej siły
Teraz moja matka wpadała do nas codziennie! Miała własny klucz, dlatego nawet jeśli nikogo nie zastała, i tak wchodziła do środka. Najgorsze było to, że kiedy już się pojawiła, to tylko godzinami gapiła się w telewizor. Córki nieustannie narzekały, że gdy wracały z lekcji, to babcia siedziała wpatrzona w jakieś seriale i nie mogły przez to przełączyć na swoje ulubione programy. Któregoś razu nie udało nam się nawet obejrzeć wieczornych wiadomości, ponieważ na innym kanale właśnie leciała jej ukochana telenowela.
– Mamo, jeśli czujesz, że brakuje ci towarzystwa, to chętnie z tobą porozmawiam – Michał nie krył irytacji. – Ale jeśli przychodzisz do nas tylko po to, żeby oglądać telewizję, to równie dobrze możesz to robić w swoim mieszkaniu! Po pracy marzę o obejrzeniu jakiegoś meczu albo serwisu informacyjnego, a nie durnych programów w stylu „You Can Dance" i równie irracjonalnych seriali!
– Ale to zupełnie co innego, kiedy ogląda się telewizję w gronie najbliższych – próbowała się bronić.
– W gronie rodzinnym się rozmawia, a nie siedzi przed telewizorem – Michał uciął temat.
Niestety, te działania okazały się bezskuteczne. Finalnie, gdy wracaliśmy po pracy do mieszkania, Michał po prostu brał pilota i gasił odbiornik telewizyjny.
– Michał, co ty wyrabiasz?! Przecież to najważniejsza scena! – denerwowała się mama.
– Przecież możesz obejrzeć odcinek w swoim domu na telewizorze.
Przez długi czas czułam się bezsilna i biernie akceptowałam ciągłą ingerencję mamy w sprawy mojej rodziny. Jednak parę tygodni temu zdecydowałam się wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. W pewną sobotę, kiedy mąż opiekował się dziećmi w domu, wybrałam się z mamą na cmentarz, aby odwiedzić grób taty.
Właśnie tam zdobyłam się na odwagę, by szczerze porozmawiać z mamą. Nie zważając na jej płacz i obrażone stwierdzenia, otworzyłam przed nią swoje serce. Z każdym wypowiedzianym przeze mnie zdaniem, mama stopniowo się wyciszała.
– Ojciec bardzo cię kochał i jestem przekonana, że nie byłby szczęśliwy, patrząc na to, jak teraz żyjesz – dokończyłam. – Zawsze możesz na mnie polegać, ale zrozum, że ja mam własną rodzinę. Mamo, zacznij żyć po swojemu. Wiem, że dasz radę.
Przedwczoraj mama kontaktowała się ze mną telefonicznie z uzdrowiska leczniczego. Pojechała tam tydzień temu i wszystko wskazuje na to, że ten pobyt wyszedł jej na dobre. Opowiedziała mi o poznanych ludziach, o ćwiczeniach fizycznych, które są dla niej bardzo dobre na zdrowie. A także o planach na najbliższy czas...
Czytaj także:
„Dzieci widziały we mnie chodzący spadek. Gdy stanęłam twarzą w twarz ze śmiercią, zamiast lekarza, wzywały notariusza”
„Życzyłam byłemu mężowi jak najgorzej. Chciałam, by drań poniósł karę za 15 lat moich upokorzeń. Udało się”
„W spadku po rodzicach dostałam pieniądze, mieszkanie i siostrę. Myślałam, że mnie oskubie, a ona mi pomogła”