Otworzyłam szeroko okna w swoim domku na działce i głęboko wciągnęłam w płuca świeże powietrze. Rozejrzałam się po zalanym słońcem wnętrzu. Wszędzie królowały kurz i pajęczyny. Wiedziałam, że ich sprzątnięcie zajmie mi trochę czasu.
„Najpierw więc pójdę na spacer” – pomyślałam i ruszyłam do drzwi. Czepiając się giętkich, zielonych gałązek, zeszłam stromym brzegiem nad jezioro. Migotało i skrzyło się w promieniach, fale łagodnie biły o brzeg. Zamknęłam na chwilę oczy. Było mi cudownie. Zostawiłam za sobą miejskie smutki i przynajmniej na dwa dni weekendu byłam wolnym człowiekiem.
– Jak to dobrze, że nie sprzedałam tego domku po śmierci rodziców – wyszeptałam oparta o drzewo. – Podjęłam wtedy tak wiele niewłaściwych decyzji, ale ta była jedną z niewielu trafionych.
Przy pomoście, jak kiedyś, była łódka z moim imieniem
Na ścieżkę nagle wleciał motyl i zakręcił przede mną kilka piruetów.
– Złocisty! – z radości aż klasnęłam w ręce jak dziecko. Podobno kolor skrzydeł pierwszego motyla, którego zobaczymy po zimie, jest wróżbą na całe lato. Skrzydła ciemne oznaczają brak powodzenia, białe – czas stagnacji, a złote – zmiany na lepsze i nadchodzące szczęście.
– Dziękuję ci! – zakrzyknęłam. Uleciał wysoko, nad moją głowę, machając raźnie skrzydełkami.
„Jak tu wszystko zarosło…” – pomyślałam, ruszając przed siebie wijącą się przy brzegu, wąską dróżką. Rozgarnęłam kolejne krzaki, aby przejść, i wtedy ją zobaczyłam. Niewielka, biała łódka kołysała się na falach, przycumowana do drewnianego pomostu. „Skąd się tutaj wzięła?” – zastygłam zdumiona i rozejrzałam się nerwowo, zupełnie jakby z krzaków za chwilę miał wyjść Artur. Przecież to było niemożliwe, bo on wyjechał dawno temu! A takich łódek są setki…
Chociaż tylko jedna ma na burcie wymalowane moje imię: „MAJKA”. Przyjrzałam się łódce uważniej. To imię nadal tam było… W dodatku świeżo odnowione, biło w oczy niebieską farbą! Na chwilę zabrakło mi tchu. Co to wszystko mogło znaczyć?
– Witaj, Majka – usłyszałam za plecami ciepły, głęboki baryton. Odwróciłam się. Dwa metry ode mnie stał Artur i przyglądał mi się z życzliwym uśmiechem. Nic się nie zmienił przez te siedem lat. Może tylko włosy mu lekko posiwiały na skroniach, lecz było mu z tym do twarzy. Podobnie jak z drobnymi zmarszczkami wokół oczu, których błękit nadal pozostał młodzieńczy.
– Cześć – rzuciłam zdumiona, starając się zachować lekki, koleżeński ton.
Podświadomie czekałam, że za jego plecami pokaże się za chwilę jakaś żona, dzieci… No, bo to przecież to niemożliwe, żeby nadal był sam! Taki przystojny, wspaniały mężczyzna, którego ja, głupia, z własnej woli odrzuciłam…
W ułamku sekundy zalała mnie fala wspomnień. Ja i Artur – tacy młodzi, szczęśliwi, zakochani do szaleństwa. Pamiętam dobrze, kiedy zaczęło się nasze zadurzenie. Przyjechałam na działkę na weekend, po kilku sezonach młodzieńczego buntu i ignorowania wypoczynku z rodzicami. Mama powiedziała mi ze znaczącym uśmiechem, że syn sąsiadów także spędza czas nad jeziorem.
– No i co z tego? – wzruszyłam ramionami naburmuszona i zła na cały świat. – Nic mnie to nie obchodzi!
Pamiętałam go jako starszego o pięć lat, nadętego bubka, który wcale nie zwracał na mnie uwagi. Jednak szybko przekonałam się, że ten bubek całkowicie się zmienił. Okazało się też, że Artur, inżynier świeżo po politechnice, i ja, studentka italianistyki, jesteśmy dla siebie stworzeni.
Patrzył na mnie zdumiony, własnym uszom nie wierzył
Tamtego lata miał się odbyć nasz ślub. Kończyłam studia, odbierałam dyplom i w nowe życie miałam wkroczyć jako pani inżynierowa Arturowa, jak mawiała moja ukochana babcia. Ale los pokrzyżował te plany. Wiosną w wypadku zginęli moi rodzice, ślub odwołaliśmy z powodu żałoby, a ja pogrążyłam się w rozpaczy.
Przez długie miesiące byłam w depresji. Artur troskliwie się mną zajmował. Może zbyt trosliwie… Bo ja chciałam tylko, żeby wszyscy przestali mnie pocieszać i dali mi święty spokój. W głowie miałam tylko jedno: uciec jak najdalej z tego domu, od wszelkich wspomnień, żeby już nie bolało. Szaleć do utraty tchu, za wszelką cenę zapomnieć. Dlatego zerwałam zaręczyny.
– Dotarło do mnie, jak mało w życiu widziałam i przeżyłam. Jesteś moim pierwszym mężczyzną. Skąd mogę wiedzieć, że właściwym, skoro nawet nie mogę cię z nikim porównać? A życie jest takie krótkie – tłumaczyłam mu mętnie, starając się nie patrzeć na jego zdumioną, ściągniętą bólem twarz.
Teraz wiem, że moja reakcja była także wynikiem szoku, lecz wtedy wydawała mi się jedynym wyjściem z sytuacji. Podobnie jak i ślub wzięty rok później z Włochem poznanym na greckiej plaży. To małżeństwo okazało się równie nietrwałe jak wszystko, co próbowałam wtedy zbudować. Szybko zapomniałam o byłym mężu, lecz o Arturze, mojej jedynej wielkiej miłości, wciąż pamiętałam.
Może dlatego nie sprzedałam działki po rodzicach? Z drugiej strony, długo nie miałam odwagi na nią pojechać. Bałam się wspomnień. I spotkania z rodzicami Artura. Chociaż nie z nim samym: wiedziałam, że załamany moim odejściem, wyjechał na kontrakt do Dubaju. A teraz stał tu przede mną…
– Wróciłeś – stwierdziłam bez tchu i żeby już to mieć za sobą, zapytałam: – Co u ciebie? Żona? Dzieci?
Odpowiedź była krótka: – Nie mam nikogo.
Ulga, jaka odmalowała się na mojej twarzy, musiała być tak widoczna, że Artur uśmiechnął się, objął mnie, poprawił kosmyk na moim czole, dotknął policzka, ust… Poczułam znajomy zapach jego wody kolońskiej…
– Wybacz mi, kochanie, przepraszam! – mamrotałam chaotycznie, obsypując pocałunkami jego twarz. – Jak ja za tobą tęskniłam! To wszystko moja wina! Zachowałam się jak ostatnia idiotka!
– Cicho, kochanie, cicho… To nie była twoja wina, tylko moja… – wyszeptał, także całując moje oczy, nos, szyję. – Po tej tragedii miałaś prawo do każdej reakcji, a moim obowiązkiem było trwać przy tobie, bez względu na wszystko. Za szybko się poddałem. Nie powinienem był pozwolić ci odejść. Ale ja wolałem się usunąć, bo uniosłem się honorem.
Siedem długich lat rozłąki nagle zniknęło jak zły sen
– Co ty mówisz? – zdumiałam się. – Przecież to ja cię odrzuciłam.
– Nie odrzuciłaś! – zaprotestował. – Tylko ci się wydawało. Przecież nie przestałaś mnie kochać, prawda?
– Nie przestałam – wyznałam mu, odchylając głowę i patrząc prosto w oczy.
– Ja też cię kocham. Czekałem tylko na jakiś twój znak. Na tę chwilę.
Zamilkliśmy. Siedem długich lat rozłąki zniknęło jak zły sen…
– Odnowiłem łódkę – stwierdził po chwili Artur. – Wypróbujemy ją?
Przepłynęliśmy jezioro. Przy brzegu łódka zaczęła się kołysać w rytm naszych ciał połączonych w miłosnym uścisku. Zatracona w rozkoszy straciłam świadomość całego świata wokół. Kiedy Artur opadł na mnie z westchnieniem, po czym wtulił twarz w moje włosy, otworzyłam oczy i nad głową zobaczyłam niewielki złocisty kształt. To był tamten motyl…
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę