„Po śmierci męża samą siebie skazałam na samotność. Myślałam, że jestem za stara na randkowanie, bo mam 54 lata”

Kobieta, która wybrała samotność fot. Adobe Stock, New Africa
„Swoje już przeżyłam i nie mam co zgłaszać pretensji do losu. Wojtek, mój mąż, zmarł 6 lat temu. Od tamtej pory byłam sama. Nie w głowie mi były amory. Z resztą, to on był miłością mojego życia, nikt nie byłby w stanie mi go zastąpić. Moja pula szczęścia już się wyczerpała”.
/ 23.01.2022 06:36
Kobieta, która wybrała samotność fot. Adobe Stock, New Africa

Właśnie wracałam do domu od córki. Po raz kolejny nasłuchałam się od niej, jaka to ja biedna jestem, taka samotna, niezaradna. Może i jestem, ale nikomu nic do tego. Nikt nie wie, co działo się ze mną, gdy owdowiałam. Moje serce rozbiło się na tysiące kawałków i do dziś pozostało w ruinie. Jestem samotna, ale z wyboru. A przynajmniej tak chciałam myśleć. 

– Mamuś, masz dopiero 54 lata, powinnaś zacząć się z kimś spotykać. Jestem pewna, że właśnie tego chciałby tata! – mówiła.

Wojtek, mój mąż, zmarł sześć lat temu. Od tamtej pory byłam sama. Nie w głowie mi były amory. „Dobrze mi tak, jak jest” – myślałam. „Za stara jestem na randki i inne sprawy!”. Jak na złość, Wiesia i Arleta, moje koleżanki z pracy, również coraz usilniej namawiały mnie, bym pomyślała o kolejnym związku.

– Czy wyście wszyscy na głowę poupadali? Po co mi chłop w moim wieku? – pukałam się w czoło.

Jednak im więcej o tym mówiły, tym więcej myśli kłębiło się w mojej głowie. „Może rzeczywiście fajnie byłoby mieć do kogo gębę wieczorem otworzyć? Albo komu koszule wyprasować i ciasto upiec? I wypłakać się albo o radę spytać…”.

Teraz znajomości zawiera się przez Internet

Jednak sprawa nie była taka prosta. Przecież miłości nie da się zamówić jak dania w restauracji – najlepiej z dowozem do domu, szybko i bezproblemowo. To tak nie działało. Wprawdzie nie byłam już nastolatką, chodzącą po imprezach, ale prowadziłam aktywne życie, które nie ograniczało się do pracy i domu.

Należałam do Dyskusyjnego Klubu Książki, chodziłam do kina, uprawiałam nordic walking – miałam więc wiele możliwości, by kogoś spotkać, a jednak nic takiego się nie wydarzyło.

– Irena! Coś ty taka zacofana? Teraz faceta szuka się w Internecie! – powiedziała Arleta, kiedy podzieliłam się z nią swoimi przemyśleniami.

Obruszyłam się nieco. Komputera używałam na co dzień w pracy, z Internetu też potrafiłam korzystać! Na pewno nie czułam się zacofana! Arleta zachwalała jeszcze, jakie to teraz wszystko nowoczesne – że można sobie określić, jaki mężczyzna ma być, podać wiek, cechy charakteru, zainteresowania – a automatycznie pojawią się wszyscy, którzy nasze kryteria spełniają.

Przez cały dzień siedziała mi ta myśl gdzieś z tyłu głowy i nie dawała spokoju. „A może by tak spróbować?”. Wieczorem wypiłam dwie lampki wina i zasiadłam przed komputerem. Przeglądałam różne strony, o których mówiła koleżanka, ale nie zdecydowałam się nawiązać z nikim kontaktu, czy tym bardziej założyć własnego konta!

Minęło jednak kilka dni i wreszcie się odważyłam! Napisałam parę słów o sobie i określiłam, kto mnie interesuje. Nie miałam jakichś szczególnych wymagań – zaznaczyłam tylko, że zależy mi jedynie na poważnych odzewach osób, które również szukają bratniej duszy. Może trochę staroświecko to określiłam, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie chciałam przecież miłości! Może jedynie kogoś, z kim można porozmawiać, pójść do kina, miło spędzić czas.

Przez kilka kolejnych dni dostawałam najróżniejsze maile; większość jednak w ogóle mnie nie zainteresowała. Co więcej, czułam, że się czerwienię, kiedy je czytałam! Że też ludzie się nie wstydzą takie brednie w Internecie wypisywać i jeszcze składać innym niegodne propozycje!

Nie interesowały mnie ani spotkania z młodymi i niewychowanymi smarkaczami, ani staruchami, którzy myśleli, że przekupią mnie sprytnie wplecionymi albo wprost podanymi informacjami o zasobnym stanie portfela.

W sumie zdecydowałam się odpisać tylko na jeden z ponad czterdziestu maili. Głównie dlatego, że mężczyzna miał na imię Wojtek. Już na sam dźwięk tego imienia zabiło mi szybciej serce i pomyślałam, że może to znak?

Poza tym był dość skromnym pięćdziesięciopięciolatkiem,  również wdowcem. Nie proponował „niebiańskiej rozkoszy w łóżku”, czy „zwiedzenia najdroższych miejsc świata”, a jedynie spotkanie przy kawie i rozmowę o książkach, które też lubił czytać. Nic dziwnego, w końcu był ponoć polonistą.

Zanim doszło do spotkania, wymieniliśmy jeszcze kilka wiadomości. Wydawał się całkiem w porządku, ale wiedziałam, że pisać można wszystko. Nieraz słyszałam o zboczeńcach, którzy, podając się za nastolatków, umawiali się z młodymi i niewinnymi dziewczynami, by potem je wykorzystać.

Ja wprawdzie nie byłam ani młoda, ani niewinna czy atrakcyjna, ale kto wie co to może komuś do głowy strzelić? Dlatego podchodziłam do naszej znajomości z dystansem. Mało tego, na pierwsze spotkanie nie poszłam sama!

Nie mam się czego bać, ten facet jest w porządku!

Umówiliśmy się w kawiarni w galerii. Celowo wskazałam miejsce, gdzie zawsze jest dużo ludzi. Zabrałam ze sobą Julkę, wnuczkę mojej sąsiadki. Obiecałam, że postawię lody jej i jej koleżance, jeśli usiądą przy stoliku obok i dyskretnie ocenią mojego absztyfikanta, a w razie potrzeby pomogą i zadzwonią, gdzie trzeba.

O 17.00 siedziałam jak na szpilkach i czekałam. W pewnym momencie do kawiarni wszedł mężczyzna z książką w ręce. Spojrzał na moją, leżącą na stole – to miał być nasz znak rozpoznawczy, książki. Mężczyzna podszedł z uśmiechem.

– Ty zapewne jesteś Irena, bardzo miło mi, Wojtek – powiedział, całując moją dłoń i usiadł naprzeciwko.

W tym samym momencie zauważyłam, że Julia z koleżanką zaczęły się śmiać i pokazywać mi dziwne znaki. Kciuki unosiły w górę, z palców wskazujących i kciuków tworzyły kółeczka. Niby rozumiałam, co oznaczały te znaki, ale o co im chodziło? Wojtek nie był potworem, ale przecież Goerge’a Clooneya też nie przypominał, więc nie rozumiałam.

Postanowiłam jednak nie zaprzątać sobie tym głowy. Spotkanie było nadzwyczaj miłe. Rozmawialiśmy o książkach, ale nie tylko. Nie zauważyłam, kiedy minęły ponad trzy godziny. Spostrzegłam, że dziewczynek już nie było. Nawet nie wiem, kiedy wyszły…

W każdym razie umówiłam się z Wojtkiem na kolejne spotkanie i w sumie już nie mogłam się go doczekać! Nie rozumiałam, dlaczego umówiliśmy się dopiero za trzy dni… Byłam już na klatce schodowej, kiedy dopadła mnie zdyszana Julka.

– Pani Ireno! Ten pani Romeo to nasz polonista. Uczy w tym liceum od zawsze. Jest specyficzny, ale raczej niegroźny. Dlatego uznałyśmy, że nie musimy pani pilnować. Zresztą widać było, że świetnie się dogadujecie.

Poczułam, jak moje policzki pokrywa rumieniec. Uśmiechnęłam się do dziewczyny. Teraz miałam pewność, że bez obaw mogę spotykać się z Wojtkiem. I tak spotykamy się już ponad rok. Wojtek zaczął coś przebąkiwać, że chciałby, żebym się do niego przeprowadziła.

Kto wie? W sumie moglibyśmy wtedy razem czytać wieczorami, a nie tak każdy w swoim samotnym łóżku. Jednak przez Internet też można znaleźć bratnią duszę, a chyba nawet... miłość.

Czytaj także:
„Odbiłam siostrze męża, bo nie zasługiwała na niego. Ciągle go poniżała i krytykowała, to ja dałam mu prawdziwe ciepło”
„Syn zostawił ciężarną dziewczynę dla jakiejś wywłoki. Nawet nie raczył poinformować nas, że zostaniemy dziadkami”
„Kiedyś prowadziłem ją do szkoły, a teraz do ołtarza. Pokochałem o 14 lat młodszą sąsiadkę i mam gdzieś, co mówią inni”

Redakcja poleca

REKLAMA