Pewnego letniego dnia mój mąż zaskoczył mnie niespodzianką.
– Baśka, jedziemy do Olsztyna – zakomunikował mi, gdy tylko wróciłam po pracy do domu. – Wszystko zarezerwowałem i zorganizowałem, więc niczym się nie przejmuj – dodał z uśmiechem. Rzuciłam mu się na szyję. Zawsze chciałam zobaczyć to mazurskie miasto, ale na wycieczkę wiecznie brakowało czasu i funduszy. A tu taka niespodzianka.
– Jesteś cudowny – powiedziałam mężowi, który właśnie spełnił jedno z moich marzeń.
– Wiem – Marian uśmiechnął się szelmowsko. – Pakuj się i jedziemy na przygodę życia – dodał ze śmiechem. Jak ja kochałam ten jego śmiech. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że to jeden z ostatnich momentów, kiedy mogę go słyszeć.
Wycieczka udała się wspaniale. Marian oprowadził mnie po niemal całym mieście, pokazał wiele pięknych miejsc i zaprosił do wielu wspaniałych restauracji. Czułam się jak w niebie. Jednak z tego nieba bardzo szybko trafiłam do piekła.
W drodze powrotnej zaczął padać deszcz. W pewnym momencie widoczność była tak słaba, że dalsze kierowanie autem było wręcz niemożliwe. Ale Marian się uparł. Następnego dnia musiał być w pracy, więc zależało mu, żeby dojechać do domu w miarę wcześnie. Gdybym tylko wiedziała, jak to się skończy, to zabrałabym mu kluczyki do auta.
Nie miałem ochoty na wyjazd
Samego wypadku nie pamiętam. Ostatnie chwile tkwiące mi w pamięci to krzyk Mariana, uderzenie w drzewo i przeszywająca cisza. Zobaczyłam swojego męża, który był cały we krwi i nieruchomo opierał się o kierownicę. Zaczęłam krzyczeć i krzyczałam tak aż do przyjazdu służb ratunkowych. Ale na pomoc było za późno. Ratownicy stwierdzili zgon mojego ukochanego męża. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.
– Zawsze będę cię kochać. Nigdy nie przestanę – wyszeptałam do męża, kiedy jego ciało zabierano z miejsca wypadku.
Na pogrzebie całkowicie się posypałam. Gdyby nie moja przyjaciółka i leki uspokajające, to najprawdopodobniej w ogóle nie byłabym w stanie wziąć udziału w ostatnim pożegnaniu Mariana. Sama nie wiem, jak to wszystko przetrzymałam. W tamtym momencie czułam, że umarłam razem z moim ukochanym mężem. Byłam przekonana, że moje życie właśnie się skończyło.
Po śmierci męża zamknęłam się w domu. Nie mieliśmy dzieci, a moi rodzice i teściowie już nie żyli. W tamtych chwilach dogłębnie czułam, że zostałam zupełnie sama. Wprawdzie przyjaciele i współpracownicy zaproponowali swoją pomoc, ale ja ją konsekwentnie odrzucałam. Nie chciałam nikogo widzieć. Zmuszałam się jedynie do wizyt lekarskich. A to i tak tylko dlatego, że wciąż czułam dolegliwości po pamiętnym wypadku i potrzebowałam leków przeciwbólowych.
– Wypiszę pani skierowanie do sanatorium rehabilitacyjnego – powiedział mój lekarz na kolejnej wizycie. – Wciąż nie jest pani do końca sprawna, a taki turnus pomoże pani do dojście do siebie. Tabletki to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę – dodał przyglądając mi się uważnie.
Przyznam szczerze, że było mi to obojętne. I tak nie zamierzałam nigdzie wyjeżdżać. Jednak mój lekarz chyba to przewidział.
– Pani Barbaro, nie wypiszę pani więcej recept, dopóki nie wyjedzie pani do sanatorium. Musi pani wrócić do świata żywych – dodał z troską. Co miałam mu powiedzieć? Powiedziałam prawdę.
– Ale ja już nie chcę żyć – wyszeptałam. – I żadne sanatorium tego nie zmieni.
Mimo to wzięłam kartkę wypisaną przez lekarza i zaniosłam ją do lokalnego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Okazało się, że terminy na turnusy rehabilitacyjne są dosyć szybkie. Mój był już za miesiąc. Wcale nie miałam na to ochoty, ale nie miałam innego wyjścia. I tak pod wpływem ultimatum swojego lekarza trafiłam do Ustronia. To właśnie tutaj moje życie się odmieniło.
Moje serce zaczęło szybciej bić
Ustroń okazał się cudownym miasteczkiem – cichym, spokojnym i niezwykle urokliwym. Powoli czułam, jak odzyskuję spokój. Poza tym nie miałam czasu na zmartwienia i użalanie się nad sobą, bo cały dzień miałam wypełniony rehabilitacją, zabiegami i masażami. Wszystkie one były bardzo skuteczne, bo pod względem fizycznym byłam coraz sprawniejsza. Z psychiką też było lepiej. Dużo spacerowałam, czytałam i podziwiałam widoki. I chociaż wciąż unikałam ludzi, to jednak powoli znów zaczynałam doceniać urok życia. I wtedy poznałam Romana.
– Witam panią bardzo serdecznie – usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny, gdy z zamkniętymi oczami odpoczywałam na ławce po wyjątkowo wyczerpujących zabiegach. – Czy mogę się przysiąść? – zapytał.
Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na żadne towarzystwo. Otworzyłam oczy i spojrzałam na człowieka, który zakłócał mój spokój. Przede mną stał przedwcześnie posiwiały mężczyzna o ostrych rysach twarzy i kilkudniowym zaroście. Ale uśmiech miał przepiękny. To właśnie on rozświetlał całą twarz mężczyzny i sprawił, że serce zaczęło bić mi szybciej.
– Jestem Roman i bardzo miło mi panią poznać – przedstawił się. Zawstydziłam się jak nastolatka.
– Miło mi, jestem Basia – odpowiedziałam.
– Wiem. Trochę głupio się przyznać, ale co nieco dowiadywałem się na twój temat – usłyszałam. – Już wcześniej chciałem cię poznać, ale trochę zabrakło odwagi. Wydawałaś się taka smutna i nieobecna – powiedział i spojrzał na mnie z uwagą.
Wtedy wszystko mu opowiedziałam – o śmierci męża, moim załamaniu i utracie chęci do życia. Roman uważnie mnie słuchał, a potem delikatnie chwycił za rękę.
– Życie bywa bardzo okrutne – powiedział cicho. – A najgorsze jest to, że na wiele spraw nie mamy wpływu. W takich sytuacjach nie pozostaje nam nic innego, jak pozwolić sobie na żałobę i żal. Ale potem trzeba wrócić do żywych – dodał zamyślony.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Mówił tak, jakby doskonale znał ten stan. Nie dopytywałam, bo nie chciałam być wścibska. Dopiero potem Roman powiedział mi, że kilka lat temu w wypadku samochodowym zginęła jego jedyna córka.
To spotkanie na ławce było początkiem naszej sanatoryjnej znajomości. Wspólne doświadczenia sprawiły, że doskonale się rozumieliśmy i świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Już po kilku dniach zauważyłam, że szukam towarzystwa Romana i staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Razem chodziliśmy na wycieczki, spacery, koncerty czy wieczorki literackie. Przy nim czułam, że odzyskuje radość i chęć do życia. A pewnego wieczoru poszliśmy na romantyczną kolacje, która zakończyła się gorącym pocałunkiem. Wiedziałam, że Roman oczekuje czegoś więcej, ale ja nie byłam jeszcze na to gotowa.
On chciałby, abym była szczęśliwa
– Rozumiem i nie będę cię naciskał – powiedział, gdy nieco odsunęłam się od niego. – Poczekam tak długo, jak będzie to konieczne – dodał. Odprowadził mnie do pokoju i pomachał na pożegnanie.
Nasz turnus rehabilitacyjny zbliżał się do końca wielkimi krokami. Sama przed sobą musiałam przyznać, że bałam się tego końca. Roman był dla mnie bardzo ważny i nie chciałam się z nim rozstawać. Zdecydowałam się na wyznanie.
– Bardzo zaangażowałam się w naszą znajomość i nie chciałabym tracić z tobą kontaktu – powiedziałam, gdy spotkaliśmy się na ostatniej kolacji przed wyjazdem. Roman spojrzał na mnie i uśmiechnął się tym swoim cudownym uśmiechem.
– A kto powiedział, że stracimy kontakt? – zapytał i mrugnął do mnie okiem. – Nie dam ci uciec. Jesteś moją bratnią duszą i nie zamierzam wypuścić cię z rąk – powiedział poważnie. Zamarłam. Bałam się tego związku, ale wiedziałam, że chcę spróbować.
Następnego dnia czule się pożegnaliśmy. Mieszkaliśmy w miastach oddalonych o ponad 300 kilometrów, więc nie wiedziałam, jak uda nam się utrzymać nasz związek. Ale okazało się, że chcieć to móc. Przeprowadziłam się do Romana, znalazłam nową pracę, a swoje stare mieszkanie wynajęłam. Pożegnałam się też z Marianem.
– Nigdy nie przestanę cię kochać – powiedziałam na grobie męża. – Ale muszę iść dalej. Wiem, że bardzo byś chciał, abym była szczęśliwa. A ja jestem bardzo szczęśliwa.
Postawiłam kwiaty na grobie i odeszłam. Od tamtej pory staram się odwiedzać grób Mariana jak najczęściej. Kilka razy Roman przyjechał razem ze mną. Stał w milczeniu i trzymał mnie za rękę. Kocham go. I chociaż wielu znajomych ostrzegało mnie, że to tylko sanatoryjna miłostka, to ja wcale tak nie uważam. Z Romanem połączyło nas coś wyjątkowego. To przy nim odzyskałam radość i zrozumiałam, że życie płynie dalej. Wiem, że Marian patrzy na mnie z góry i jest szczęśliwy, że na nowo ułożyłam sobie życie.
Czytaj także:
„W sanatorium spotkałam Artura, który wiele lat temu złamał mi serce. Byłam jedną z wielu i teraz znów dałam się nabrać...”
„Wyjechałam do uzdrowiska, by wyrwać jakieś ciasteczko. Już pierwszego dnia miałam kilku chętnych. Później odkryłam, dlaczego”
„Babcia na stare lata straciła głowę dla faceta z sanatorium. Cwaniak bezlitośnie ją omamił i wydoił z oszczędności życia”