„Po ślubie z męża wyszło wszystko, co najgorsze. Zaglądał do kieliszka częściej, niż do kołyski naszego dziecka”

kobieta z dzieckiem fot. Getty Images, Natalia Lebedinskaia
„Postanowiłam, że nie pojadę do szpitala. Nie zamierzałam też martwić się o jego auto. Nie wyręczę go w żadnej sprawie – niech sam poniesie konsekwencje tego, co zrobił. Postawię sprawę jasno: musi wybrać pomiędzy nałogiem a rodziną”.
/ 07.06.2024 19:30
kobieta z dzieckiem fot. Getty Images, Natalia Lebedinskaia

Jaga odezwała się telefonicznie jakoś w okolicach 12.

– Kiedy wybierasz się odwiedzić Tomasza w szpitalu?

Na to ja, trzymając nerwy na wodzy, odparłam:

Nie wybieram się.

Ona raczej nie dosłyszała, bo trajkotała jak najęta.

Byłam zła na męża

– Słuchaj, jako że on tam musi jeszcze pobyć jakiś czas, to zaczęliśmy myśleć nad tym, żeby mu podrzucić laptopa, żeby się nie zanudził na śmierć. A i coś pysznego do zjedzenia by się przydało. Podpowiedz mi, co on teraz preferuje? Przygotowałam flaki, takie doskonale przyprawione, jak sądzisz, ucieszy się z nich? A może wolałby galaretę z nóżek? Bo Marek mi tu właśnie wspomniał, że galaretki przyspieszają zrastanie się złamań. Przywiozę ci, to o której się tam wybierasz?

– O żadnej. W ogóle nie planuję do niego jechać – odparłam chłodno. – Jak chcesz, to jedź sama.

– Zostaniesz w domu? Eee, rozumiem, pewnie masz jakieś sprawy z autem do ogarnięcia, co? Chodzi o polisę, zgadza się? Ale jak już to ogarniecie, to na bank wpadniesz do nas, nie? Tylko pamiętaj, żeby nie przyjechać z pustymi rękoma. Znam cię jak zły szeląg i wiem, że jesteś taka zalatana, że pewnie nic nie zdążysz naszykować dla swojego faceta. Nie martw się, przytargam ci coś i po kłopocie. A jak tam z jego rękami? Daje radę sam się obsługiwać czy trzeba go dokarmiać? Bo Maruś gada, że jakby co, to możemy mu jakąś buteleczkę przywieźć, no wiesz, taką jak się niemowlakom daje…

– Może od razu butelkę wódy weźmiesz?

To nie był powód do żartów

– Zwariowałaś? Przecież to do szpitala… – zachichotała piskliwie. – Jak wróci do chaty, to sobie popijemy.

– Posłuchaj mnie, Jagoda – odparłam. – Ja w ogóle nie planuję iść do szpitala. Ani teraz, ani w najbliższym czasie. Nie mam też zamiaru nic robić w sprawie auta. Kiedy Tomek opuści szpital, sam będzie musiał ogarnąć ten bałagan. Przypominam tylko, że samochód trafił na policyjny parking, więc jak Tomek go odbierze, to jego problem. Narozrabiał, to teraz niech sam się z tym męczy. Ja się od tego odcinam.

– Daj spokój, nie przesadzaj! Skąd mógł wiedzieć, że ta cholerna latarnia przed chatą nie świeci? No zderzył się z drzewem, ale przecież nic takiego się nie stało. Złamana ręka to pestka, a fury macie ubezpieczone, więc o co ten raban?

– Ubezpieczone, ale nie od idiotów za kółkiem! – warknęłam zirytowana. – Ani od nawalonych kierowców!

– Dobra, dobra, wcale nie był taki napruty… – Marek chyba zabrał telefon Jagodzie, bo nagle usłyszałam wyraźnie jego głos. – Nie róbmy z tego afery, zdarzyło mu się jeździć w gorszym stanie…

Zrobiło mi się gorąco

– Jak to w gorszym stanie? O matko! A kiedy to było?

– Dawno temu, zanim wzięliście ślub. Spokojnie, serio niezbyt często prowadził po pijaku.

Straciłam cierpliwość do tego tematu.

– To było ostatnia kropla, która przelała czarę! Całe szczęście, że skończyło się tylko na rozbitym aucie, a nie na czyjejś śmierci!

– O tej godzinie? Oszalałaś, kto niby spaceruje po blokowisku w środku nocy? W promieniu...– Marek parsknął odrażająco – w promieniu kilometra nie było żywej duszy – dodał. – Gliny pojawiły się nie wiadomo skąd, ale chyba lepiej, bo przynajmniej od razu go do szpitala zgarnęli. Bo ciebie to nawet nie obchodziło!

– Tak szczerze, to przez ciebie do tego doszło – Jagoda nagle zmieniła ton, wyrywając mu telefon. Jej głos, jeszcze przed chwilą taki słodki, zrobił się ostry i nieprzyjemny. – Tylko ty jesteś temu winna! Dobrze wiedziałaś, że chciał podjechać po flaszkę. Mogłaś mu te kluczyki gdzieś ukryć albo przygarnąć, żeby od razu ich nie dopadł…

– Ewentualnie ruszyć tyłek i samej się wybrać do sklepu – wtrącił się zgryźliwie Marek.

Nie dałam rady tego słuchać. Rozłączyłam się.

Mąż miał problem

Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że Tomek ma kłopoty z piciem. Nie sięgał po butelkę każdego dnia, ale kiedy nadarzyła się ku temu sposobność, nie potrafił się powstrzymać. Upijał się wtedy do nieprzytomności. Nawet ja nie byłam w stanie go przed tym uchronić.

Po alkoholu zaczynał wariować, buzowała w nim energia, był zdolny do najdzikszych pomysłów. W jego familii picie było nieodłącznym elementem spotkań towarzyskich, a że trzymali się blisko, często organizowali imprezy. I częstokroć wspólnie popijali.

Kompletnie nie zdawałam sobie z tego sprawy, gdy chodziliśmy ze sobą. Nawet wtedy, kiedy zdecydowaliśmy się dzielić wspólne lokum, jakoś mi to umknęło. Ukrywał się. Tak naprawdę dotarło to do mnie dopiero po wzięciu ślubu, a konkretnie po naszej weselnej imprezie, podczas której upił się do tego stopnia, że całą noc poślubną spędziłam we łzach. 

Przerażali mnie tacy ludzie

Byłam zupełnie sama na świecie. Nie miałam żadnej rodziny. Moi dziadkowie odeszli, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, a moi rodzice... Oni również już nie żyli. O tym, że kolejni członkowie mojej rodziny umarli, dowiadywałam się będąc już w domu dziecka, do którego trafiłam na mocy decyzji sądu rodzinnego.

Jako małe dziecko zostałam zmuszona do szybkiego dorastania. Doskonale rozumiałam, co kryje się za słowami widniejącymi na nekrologach: „odszedł po długiej chorobie”. Tak, jasne. Po wieloletnim nadużywaniu alkoholu. To właśnie nałóg zniszczył moją rodzinę. Z tego powodu przerażali mnie ludzie, którzy pili. Gdybym tylko wiedziała, jaki jest Tomek, nigdy nie zdecydowałabym się za niego wyjść.

Bliscy Tomka próbowali mnie przekonać, że on po prostu oszalał ze szczęścia, stracił nad sobą panowanie. Dałam temu wiarę, bardzo pragnęłam uwierzyć, że to był wyjątek, że zdarzyło się po raz pierwszy i nigdy więcej się nie powtórzy.

Był moim mężem, a jego bliscy stali się moimi krewnymi. Komu powinnam ufać, jeśli nie własnej rodzinie? Jednak później nadeszły następne przyjęcia i sytuacje, gdy mój mąż kompletnie przesadzał z piciem. Za każdym razem przyrzekał, że to już więcej się nie powtórzy. I dotrzymywał słowa. Aż do kolejnej okazji, gdy się upijał.

Dla jego rodziny to normalne

Gadałam z siostrą Tomka, która była główną organizatorką tych familijnych imprez. Błagałam ją, żeby ograniczyła ilość trunków, przekonywałam, aby nikt nie zachęcał go do chlania i nie nalewał mu kieliszka, bo ja mam obawy, nie podoba mi się to i stanowczo protestuję. Ale gdzie tam, na nic moje prośby.

– No co ty, impreza na trzeźwo? Kto to widział? – w ogóle do niej nie docierało, że boję się własnego faceta, gdy sobie popije.

Zmiana jaka w nim zachodziła po spożyciu alkoholu, była nie do opisania. Zupełnie jakby to był zupełnie inny człowiek. Ktoś obcy i przerażający. W niczym nie przypominał mężczyzny, w którym się zakochałam, z którym zaczęłam związek. Mężczyzny, z którym miałam mieć dziecko...

Ciąża była okazją do picia

Jagoda zorganizowała to spotkanie, kiedy dowiedziała się o mojej ciąży. To miało być pierwsze dziecko w naszej rodzinie od bardzo dawna. Radość wszystkich nie miała granic. Byłam taka naiwna sądząc, że z racji tak wyjątkowej i niewinnej okazji, tym razem uda się uniknąć picia alkoholu.

Popełniłam błąd. Napojów wyskokowych było znacznie więcej niż zazwyczaj. Natomiast ja, zaraz po wzniesieniu toastu za nowy rozdział, zdałam sobie sprawę, że lada moment zemdleję z przerażenia. Ciąża była we wczesnym stadium.

Nie dane mi było jeszcze zobaczyć mojej pociechy, ale już darzyłam ją uczuciem, to maleństwo, którego nie mogłam dostrzec ani wyczuć, zupełnie jakbym tuliła je w ramionach. Stało się ono moim całym światem. Urzeczywistnieniem pragnień. Nadzieją. Na miłość bez granic, na przytulny kąt, na bajkową egzystencję.

Radosna nowina o maleństwie, które lada moment miało pojawić się na świecie, została przekazana rodzinie ukochanego. Podczas gdy dumny tata odbierał serdeczne życzenia od bliskich, którzy wprost nie posiadali się z radości, ja skuliłam się gdzieś z boku, kompletnie przerażona tym, co miało nadejść.

Przerażał mnie

Sparaliżowana strachem, stałam w miejscu jak wryta, choć wiedziałam, że muszę stąd odejść, zostawić to wszystko za sobą. Uciec jak najdalej. Moje nienarodzone maleństwo zasługiwało na lepsze życie, na kochającą rodzinę, a nie na ten koszmar! Tamtego wieczoru zdołałam wykrzesać z siebie jedynie odrobinę determinacji.

Gdy zabrakło już procentów, a Tomasz oznajmił, że uda się do monopolowego po flaszkę, poszłam do przedsionka, wyciągnęłam kluczyki samochodowe z kieszeni jego płaszcza i ukryłam je w swojej torebce. Sądziłam, że to wystarczy. Jaka byłam naiwna.

Tomasz z problemami nałożył okrycie, ale momentalnie się połapał, że kieszeń świeci pustkami. Chwiejąc się, zbliżył się do mnie… Siłą wyszarpnął mi torebkę, capnął portfel z forsą, kluczyki i wybył z mieszkania.

Pewnie trzeba było wrzasnąć w momencie, gdy przyszedł po torbę, ale dostrzegłam obłęd w jego spojrzeniu, więc bez gadania przekazałam mu to, czego żądał. Mogłam spróbować zastąpić mu drogę przy wyjściu lub ruszyć jego śladem.

Stałam jak sparaliżowana. Nawet gdy w środku nocy rozległ się ryk samochodu, nie poruszyłam się ani o milimetr. Również dźwięk policyjnej syreny nie sprawił, że zareagowałam. Bliscy Tomka w ogóle nie zwrócili uwagi na to, że po pewnym czasie po cichu się wymknęłam i popędziłam w stronę swojego mieszkania.

Straci nas na zawsze

Tomasz nie pojawił się w domu. Dopiero pod wieczór od Jagody usłyszałam, że wypadek i jest w szpitalu. W tamtym momencie nie zareagowałam. Udawałam, że nic się nie stało, krzątając się po mieszkaniu i próbując odgonić od siebie myśli, co przyniesie przyszłość. Zastanawiałam się, jakie kroki podjąć, by uratować siebie i nasze maleństwo.

Zanim Jagoda po raz kolejny do mnie zatelefonowała, podjęłam już decyzję co do dalszego postępowania. Postanowiłam nie jechać do szpitala, by odwiedzić Tomka. Nie zamierzałam też zajmować się naprawą jego auta. Nie wyręczę go w żadnej sprawie – niech sam poniesie konsekwencje tego, co narobił. Później, gdy już wróci do domu, postawię sprawę jasno: musi wybrać pomiędzy piciem a bliskimi.

Nic się nie zmienia

Minęło kilka miesięcy. Urodziłam dziecko i jestem z tym kompletnie sama. Nadal jestem zakochana w moim mężu, ale coraz mniej. Nic się nie zmienia. Wciąż butelka jest ważniejsza. Żałuję tylko jednego – że zagłuszałam w sobie niepokój, decydując się na małżeństwo. Szkoda, że udawałam, iż nie widzę jego problemu z piciem.

Głupio mi, że tak całkowicie mu uwierzyłam i oddałam w jego ręce nie tylko swój los, ale również los naszej pociechy. I nie zamierzam kiedykolwiek ubolewać nad tym, że zdecydowałam się z nim być, ignorując zdrowy rozsądek i najsilniejsze obawy! Dam z siebie wszystko, aby już nigdy niczego nie żałować!

Luiza, 28 lat

Czytaj także:
„Olewałem przeciętną dziewczynę, bo szukałem prawdziwej gwiazdy. Omamiły mnie długie nogi”
„Dziwie się, że moja żona chce rozwodu. Doskonale wiedziała, że nie umiem trzymać łap przy sobie i mam wiele kochanek”
„Ledwo złożyłem podpis na testamencie, a wnuk już chciał się mnie pozbyć. Odsyła mnie do umieralni, bo dom jest jego”

Redakcja poleca

REKLAMA